Z Ruth Fehlker rozmawia Zuzanna Radzik. Wywiad pochodzi z 32. numeru papierowego Magazynu „Kontakt” pod tytułem „Kobiety w Kościele”. Wstęp do wywiadu stanowi tekst Zuzanny Radzik, który również można przeczytać w 192. wydaniu internetowego „Kontaktu”.***
ZUZANNA RADZIK: Opowiesz mi o swojej pracy?
RUTH FEHLKER: Jestem zatrudniona przez diecezję, która zaproponowała mi pracę w konkretnej parafii. Dopiero zaczęłam. Najpierw studiowałam teologię, potem przeszłam staż i szkolenie z pracy w parafii. Teraz jestem zatrudniona na cały etat.
Zatrudnia cię parafia?
Złożyłam podanie o pracę do diecezji i oni znaleźli mi parafię. Czyli jestem pracownikiem diecezji.
Nie umiem wyobrazić sobie, jak wygląda twój tydzień pracy.
To zależy. Pracuję z młodzieżą, przygotowuję służbę ołtarza na cotygodniowych spotkaniach. Szkolę ich liderów do służby liturgicznej. Na przykład dziś po południu prowadzę spotkanie formacyjne dla bierzmowanych. Jestem za nich odpowiedzialna razem z moim kolegą. To wielka parafia – dwanaście tysięcy katolików – więc mamy spory, dziewięcioosobowy zespół.
Są w nim i świeccy, i księża?
Tak, czterech księży, jeden seminarzysta, jeden pracownik na stażu, ja i dwóch kolegów – świeckich pracowników duszpasterskich.
Co jeszcze robisz?
Pracuję ze Związkiem Kobiet. Nasza parafia liczy trzy kościoły, więc mamy trzy lokalne grupy kobiet. Jestem za nie odpowiedzialna, przychodzę na spotkania jako ich kierowniczka duchowa. Pomagam im przygotować liturgie, jeżdżę z nimi na rekolekcje. To, co robimy wszyscy, to mówienie homilii…
Homilie? Macie czterech księży na dwanaście tysięcy ludzi. Nie daliby rady przygotować homilii?
W Niemczech jako świeccy nie możemy mówić homilii po czytaniu, więc dajemy je na początku liturgii. Mamy pięć mszy niedzielnych, w tym dwie w sobotę wieczorem. W każdy weekend jedno z nas jest odpowiedzialne za homilię i mówi ją na wszystkich mszach. Nasi księża nie muszą odprawiać trzech czy pięciu mszy jednego dnia, czego i tak nie powinni robić.
To ciekawe, u nas dwóch księży by to ogarnęło.
W mojej parafii od 1 listopada do kwietnia ubiegłego roku było już 105 pogrzebów. To oznacza pięć pogrzebów w tygodniu. Kilka lat temu zarządzający naszą diecezją nie chcieli, żeby świeccy odprawiali pogrzeby, ale teraz włączyli do szkolenia prowadzenie pogrzebu i pocieszanie żałobników. Gdyby chcieli robić te pogrzeby i robić je dobrze, nie zajmowaliby się niczym innym. Stąd potrzeba, by włączyć w to nas.
Skąd właściwie pracownicy duszpasterscy?
Ten zawód rozpoczął się w latach 70. Wcześniej nasze role odgrywali wolontariusze lub zatrudnieni katecheci w parafiach, ale najczęściej nie mieli odpowiedniego przygotowania. Dziś jesteśmy świeckimi, zawodowymi pracownikami pastoralnymi.
Pewnie zaczęło się od braku księży?
Na pewno brak księży ma tu znaczenie. Wiele funkcji jest dla nas dostępnych, bo nie ma księży. To czasem trudne.
Co jest w tym trudnego?
Zawsze czujesz, że jesteś tą drugą najlepszą osobą w kolejce. Z drugiej strony to bycie drugim często nam sprzyja. Mamy czas i możliwości, by go dobrze wykorzystać. Chcemy tu być, kochamy naszą pracę. Próbujemy pokazać, że będąc drugimi, też możemy dobrze realizować nasze obowiązki.
Jak to się stało, że zostałaś pracownikiem duszpasterskim?
Moja historia jest specyficzna. To zawód mojego ojca. Zawsze mówiłam, że nigdy nie zostanę pracownikiem duszpasterskim. Głównie dlatego, że wiedziałam, jak to może być obciążające dla rodziny. Poza tym nie chciałam robić tego, co rodzice. Zaczęłam inne studia. Potem jednak poszłam na teologię. Częścią naszego wykształcenia było pisanie i wygłaszanie homilii, które było obowiązkowe dla seminarzystów, a dla nas opcjonalne. Chodziłam na zajęcia, bo mnie to interesowało.
Widzisz, ja też studiowałam z kandydatami na księży, ale homiletyka to był przedmiot tylko dla nich.
U nas nie. Ksiądz, który nas szkolił i uczył, komentował nasze próby, podobnie jak inni doświadczeni księża i pracownicy duszpasterscy. Po moim pierwszym wygłoszeniu homilii podszedł do mnie i powiedział: „Myślę, że powinnaś bardzo poważnie rozważyć pracę duszpasterską. Będziesz w tym świetna”. Zaczęłam się zastanawiać i wreszcie zdecydowałam. Pod koniec studiów teologicznych zrobiłam kurs i szczęśliwie diecezja przyjęła mnie do pracy.
I od tej pory już było zawsze świetnie?
Są też przeszkody związane z tym, że jestem kobietą.
Na przykład?
Ostatnio zdarzyło mi się to w Wielkanoc. Planowaliśmy i dzieliliśmy między siebie liturgie. Mój proboszcz powiedział: „Czemu nie pojechałabyś do klasztoru w Wielki Piątek?”. Powiedziałam: „Czemu nie, spróbuję”. Potem mnie tylko ostrzegł, że to może nie być łatwe.
Tak brzmi.
Podeszłam do tego zwyczajnie. Dwa tygodnie wcześniej skontaktowałam się z klasztorem, żeby omówić szczegóły liturgii, którą miałam prowadzić. Siostry były wstrząśnięte, przełożona zdumiona. Zaproponowała, że oddzwoni.
Nie spodziewałaś się tego?
Liturgia piątkowa jest liturgią słowa z uprzednio poświęconymi darami, więc ksiądz nie jest tak potrzebny. Najbardziej zabolało, kiedy przełożona powiedziała: „Zakładałyśmy, że przyślecie księdza albo przynajmniej mężczyznę”. Przyznam, że było mi przykro.
Pojechał zamiast ciebie kolega?
Ustaliliśmy, że pojadę tam z jednym z naszych emerytowanych księży, ale to ja przygotuję liturgię. Dzień przed siostry zadzwoniły i powiedziały: „My przygotujemy liturgię, tak jak zawsze to robimy. Nie odbierzesz nam tego, prawda?”.
Nie wycofałaś się?
Miałam ochotę. Bardzo ciężko było tam pojechać. Odprawianie bardzo mi drogiej liturgii z ludźmi, którzy – jak czuję – zupełnie mnie tam nie chcą… W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć: nie wchodzę w to, ale w końcu pojechałam. Cieszę się, że tak zrobiłam. Ksiądz miał prowadzić liturgię, a ja wygłosić kazanie, które napisałam. Można było poczuć zmianę atmosfery, kiedy zaczęłam mówić. Wiele tamtejszych parafian to starsi ludzie. Potem ów ksiądz pytał mnie, czy zauważyłam, że kiedy zaczynałam kazanie, wszyscy mieli spuszczone głowy, ale już po trzecim zdaniu na mnie patrzyli.
Słyszę w twoim głosie satysfakcję.
Potem wielu podchodziło do mnie i pytało, kiedy znów do nich przyjadę. Najstarsza parafianka powiedziała trzęsącym się głosem: „Najwyższy czas, żeby coś tu się zmieniło”.
A siostry?
Podeszła też do mnie przełożona i… przeprosiła. Porozmawiałyśmy, wypiłyśmy kawę. To jeden z takich momentów, które są najpierw szalenie trudne, ale potem satysfakcjonujące.
To był pierwszy raz, kiedy natrafiłaś na opór, bo jesteś kobietą?
Spotkałam się z tym wcześniej, ale nie spodziewałam się tego po siostrach. Też są kobietami, a jedna z nich pełniła wcześniej rolę pracownika duszpasterskiego.
A te inne sytuacje?
W maju mamy nabożeństwa maryjne. Miałam poprowadzić modlitwę w jednym z gospodarstw na terenie naszej parafii. Pojechałam wcześniej, żeby wszystko przygotować i przez pół godziny rozmawiałam ze starszą kobietą, która tłumaczyła, jak bardzo jest urażona, że ksiądz nie przyjechał, by się z nimi modlić. Albo przynajmniej diakon.
Zabolało?
Byłam wściekła, ale tam też się zmieniło po pierwszym razie. Spotkałam się z tym oporem wcześniej, ale w Wielkanoc to napięcie było jednak trudniejsze do uniesienia.
Ale w Wielkanoc wydarzyły się też inne, pozytywne rzeczy…
Tak, śpiewałam Exultet.
Kobieta śpiewająca Exultet?
Wyrastałam z kobietami śpiewającymi Exultet, chyba pierwszy raz słyszałam, jak go śpiewały, gdy miałam dziesięć lat. Nasz proboszcz kochał muzykę, wolał, żeby śpiewał ktoś o pięknym głosie.
W twojej obecnej parafii też jest taki zwyczaj?
Wszyscy wiedzieli, że jest taka możliwość, ale nigdy z niej nie skorzystali. Reakcja była ogromnie pozytywna. Chyba też nieźle mi poszło śpiewanie. Potem tyle kobiet, zwłaszcza starszych, podchodziło do mnie ze łzami w oczach. Jedna z nich powiedziała: „Czekałam na ten moment pięćdziesiąt lat!”. Matka naszego proboszcza podeszła i powiedziała, że to pozwala jej myśleć z nadzieją o naszym Kościele.
Czyli jak ludzie widzą to w działaniu, to się przekonują?
Mam na to wiele przykładów. Ostatnio podczas narady zespołu ustaliliśmy, że nie można o wszystko pytać ludzi, czasem najpierw trzeba dać im tego spróbować.
A kiedy się przedstawiasz i mówisz, gdzie pracujesz, to ludzie wiedzą, co to za zawód?
W katolickich kręgach nie muszę tłumaczyć. Inni potrzebują wyjaśnień. Zresztą czasem jesteśmy pytani przez księży i innych pracowników duszpasterskich, jak wygląda nasza praca, bo parafie są rozmaite, mają różne potrzeby i sami jesteśmy ciekawi, co robią inni.
Też pytam o szczegóły.
Rozumiem. Znam różnice między Polską a Niemcami. W Münster, gdzie studiowałam, mamy wymianę z polską uczelnią. Studenci teologii z Polski byli zdumieni, widząc kobiety prowadzące liturgie.
Mogę to sobie wyobrazić. A czy jesteście jako kobiety akceptowane przez diecezję?
Różnie. Ostatnio jeden z biskupów pomocniczych chciał zakazać kobietom zbliżania się do tabernakulum, bo bał się, że mogą być w czasie menstruacji.
Serio?
Tak, ale szybko się wycofał, a jego pomysł został wyśmiany. Że też coś takiego chodziło mu po głowie? Dziwny jest czasem obraz kobiet wśród księży. Myślę, że przekonanie, że kobiety funkcjonują fundamentalnie inaczej niż mężczyźni, wciąż istnieje, ale jest skrywane, bo nie wypada rzucać takich uwag.
Czyli problem gdzieś jednak drzemie?
Dziś rano mieliśmy spotkanie z wydziałem pastoralnym o tym, jak szkolić przyszłych pracowników. Powiedziałam, że powinniśmy ich uprzedzać, jak w pracy duszpasterskiej funkcjonują kobiety, a jak mężczyźni. Kobieta, która mnie szkoliła, nie chciała przyznać, że taka różnica istnieje. To dlatego, że jej udało się przebić w męskim świecie. To jest tabu, co sprawia, że ciężko o tym rozmawiać. Jeśli próbujesz, to zarzuca ci się albo, że robisz z siebie ofiarę, albo, że atakujesz ludzi.
Stereotyp rozzłoszczonej feministki…
Dokładnie. Sama się wahałam, czy zwrócić na to uwagę. Dopiero ostatnio się zdecydowałam.
Jak inne jest twoje doświadczenie?
Nie znam doświadczenia mężczyzn, więc trudno mi o tym mówić. Kiedy jednak mężczyźni nie chcą czegoś robić, nie zwraca im się uwagi tak jak mnie. Odmówiłam pracy z przedszkolakami, bo mam wykształcenie teologiczne, a nie dyplom z nauczania początkowego. I to był problem. Również reakcja na wygląd kobiet jest inna niż na wygląd zewnętrzny mężczyzn.
Na przykład?
Zwrócono mi uwagę, że mój styl ubierania, makijaż i fryzura są nieodpowiednie. Ludzie zauważyli, że nie mam czystych okien w moim mieszkaniu.
Nie zachowywałaś się jak porządna kobieta?
Jestem przekonana, że na coś takiego nie zwrócono by uwagi mężczyźnie.
A jakiego ubioru oczekiwano? Pewnie bardzo skromnego?
Ale nie ubierałam się nieskromnie! Lubię jednak kolory.
Może to był problem?
W tym dniu miałam na sobie dżinsową spódnicę i czerwone rajstopy.
To ten czerwony. Widzisz, przez tyle stuleci ludzie przyzwyczaili się do czerni. Wiele was jest?
W naszej diecezji jest pięciuset pracowników pastoralnych i pewnie połowa to kobiety. Na początku wiele z tych osób to byli dawni seminarzyści. Tak było z moim ojcem, który zrezygnował z seminarium po trzech semestrach. Teraz jest inaczej.
Mniej macie seminarzystów, to i mniej byłych seminarzystów, którzy podjęliby taką pracę.
Tak. Poza tym trudniej jest się dostać na kurs dla pracowników duszpasterskich niż do seminarium.
Naprawdę?
Trzeba przyznać, że to zaczyna się zmieniać. Ludzie szli do seminariów z niewłaściwych motywacji, więc seminaria zaczęły być bardziej selektywne.
***
Ruth Fehlker jest pracowniczką duszpasterską w diecezji Münster.