fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Co warto zobaczyć i przeczytać przez najbliższe dwa tygodnie

Inicjatywy i galerie artystów; Wystawy w MSN Recto/Verso i Gdyby dwa morza mogły się spotkać ; Tajsa. Wczoraj i jutro brzmi tak samo

Inicjatywy i galerie artystów, redakcja: Agnieszka Pindera, Anna Ptak, Wiktoria Szczupacka

Książka to drugi tom w serii toruńskiego stowarzyszenia Sztuka cię szuka. W pierwszym autorki i autorzy zajmowali się losem absolwentów Akademii Sztuk Pięknych. W kolejnym badają samoorganizację polskich artystów.
Główną tezą książki jest słaba widoczność inicjatyw powołanych i prowadzonych przez artystów, szczególnie w kontekście współczesnego pejzażu instytucjonalnego i rynkowego (komercyjnych galerii sztuki). Samoorganizacja w ujęciu redaktorek łączy się z determinacją i działaniu opartym na współpracy. Artyści i artystki organizują się przede wszystkim, bo odczuwają potrzebę wpływu na to, co dzieje się z ich pracą po opuszczeniu pracowni. Próbują przełamać hierarchiczność świata sztuki, który kontroluje przebiegi wykluczenia i włączania w obieg sztuki. Odpowiadają też na ograniczenia rynku sztuki – jako bardzo hermetycznego świata. Artyści mają potrzebę tworzenia dzieł odważnych, negocjujących ze społecznym tabu lub je naruszających – takich prac nie można prezentować w konserwatywnych muzeach i innych instytucjach wystawienniczych. W końcu mają potrzebę zapełnienia czasu pomiędzy ukończeniem ASP a rozpoczęciem współpracy z galerią komercyjną.
Wychodząc od opisu najbardziej znanych samoorganizujących się grup artystycznych Bożena Stokłosa zwraca uwagę, że działające w czasach PRLu galerie opierały się na podtrzymaniu więzi towarzyskich, konfrontacji postaw twórczych czy zacieraniu dystansu między profesjonalistami i tradycyjną widownią. Zofia Maria Cięltkowska, w tym samym bloku tekstów, stawia tezę, że galerie autorskie powstały w wyniku pojawienia się performance: „W tym nowym podejściu do prezentowania sztuki, krytyki instytucji, ożywiania tego, co w sztuce zastałe i skostniałe, naciskiem bardziej na „doświadczenie” niż „oglądanie”, a także poszerzanie znaczeń – performance przypomina powody zakładania galerii autorskich”. Podobnie o przestrzeni myślała Akademia Ruchu, która tworzone „instytucje” nazywała „miejscami społecznymi”. Traktując widza jako równorzędnego partnera, opierając się na zawartej w nazwie aktywności grupa skupiona wokół Wojciecha Krukowskiego od samego początku swojego istnienia tworzyła miejsca w sposób partycypacyjny. Zofia Dworakowska celnie zauważa, że ich taktyka była zbliżona do popularnych dzisiaj community arts czy ruchu nowej muzeologii. Grupy artystyczne, które w latach 70. prowadziły galerie czy ośrodki kultury przełamywały elitarność sztuki. Były to również miejsca „spójnie ideologicznie” – „ich program, porządek organizacyjny i relacje z otoczeniem realizują jedną wizję kultury i uczestnictwa w niej”.
W kolejnym tekście Agnieszka Pindera, jedna z redaktorek książki, opisuje międzynarodowy kontekst tzw. artist-run. Przywołuje fascynujący przykład Narodowego Funduszu dla Sztuki, powołanego w 1965 roku w Stanach Zjednoczonych. Jego głównymi zadaniami była promocja amerykańskiej sztuki i powiększanie jej odbiorców. Fundusz w znaczącym stopniu wspierał na samym początku swojego istnienia oddolne inicjatywy artystów. Rządową pomocą do dzisiaj mogą się cieszyć kanadyjscy artyści. Autorka w skrócie opisuje polskie galerie autorskich po 1989 roku. Wymienia galerię a.r.t Jacka Markiewicza (1992), galerię Otwarta (1998) i Kolonię Artystów (2001). W kontekście zaniku ich działalności oraz przy jednoczesnym braku nowych inicjatyw Pindera pisze, że „twórcy w naszym kraju korzystać mogą z bardzo ograniczonych środków. Są to stypendia indywidualne lub programy Ministra adresowane do już sformalizowanych struktur”.
Rozwiązaniem mogą być spółdzielnie socjalne. Według danych przytoczonych przez Wiktorię Szczupacką w ogólnopolskim katalogu spółdzielni socjalnych tych, które deklarują działalność artystyczną, można znaleźć obecnie 31. „Przyczyn tego trendu można upatrywać w potrzebie stabilizacji i chęci uzyskania podstawowego zabezpieczenia twórców – to ratunek przed biedą i sposób na zagwarantowanie sobie chociażby ubezpieczenia zdrowotnego”. Komentarz Szczupackiej jest pokłosiem dyskusji, którą od kilku lat prowadzi Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej. Artyści i teoretycy sztuki zwracają uwagę na brak jakiegokolwiek zabezpieczenia socjalnego świata sztuki. Malarze, rzeźbiarze czy performerzy nie mogą zostać zatrudnieni na etat w muzeum – w przeciwieństwie do aktorów czy nawet reżyserów teatralnych (chociaż sytuacja środowiska teatralnego też nie jest zbyt ciekawa). Co się stało w naszym kraju, że minimum, jakim jest ubezpieczenie zdrowotne, nie jest gwarantowane każdemu płacącemu podatki?
Z kolei Daniel Muzyczuk pisze, że „nowe modele działalności siłą rzeczy muszą pojawić się w ramach istniejących struktur, które umożliwią powstanie nowego formatu jako wariantu istniejących już rozwiązań”. I namawia do interdyscyplinarności i łączenia środowisk twórczych.
Naturalnym sojusznikiem nieformalnych i efemerycznych grup artystycznych są instytucje kultury. W poprzednie wakacje Urząd Miasta Stołecznego Warszawy ogłosił konkurs grantowy 63 działania na 63 dni powstania. Zasady były banalne: chcesz pokazać film na swoim podwórku, zorganizować wystawę w mieszkaniu, zamontować ławkę w parku lub zorganizować piknik sąsiedzki – nie musisz zakładać stowarzyszenia! Damy ci 1000 złotych i pomożemy w sieciowaniu z lokalnymi instytucjami i dzielnicą.
Z kolei stołeczne Biuro Kultury planuje uruchomienie programu bezpłatnego wynajmowania sprzętu i przestrzeni teatrów i galerii organizacjom pozarządowym oraz innym instytucjom. Należy się zastanowić, czy skalę projektu nie można rozciągnąć na artist-run. Świat byłby wtedy o wiele łatwiejszy. Wrocławska aplikacja Europejskiej Stolicy Kultury w dużej mierze opierała się na wspieraniu nieformalnych inicjatyw artystów i animatorów kultury. Niestety, z dochodzących do mnie głosów, Rafał Dudkiewicz woli inwestować w elitarną odsłonę kultury i infrastrukturę.
Sytuacja opisana w książce jest elementem szerszego problemu: Polacy ze sobą nie współpracują. Kiedyś prezydent Bronisław Komorowski na spotkaniu z dziećmi w świetlicy na południu Polski powiedział, że najważniejsza jest mądra rywalizacja. Szkoda. Mógł powiedzieć, że najważniejsza jest mądra współpraca.
 
Recto/Verso i Gdyby dwa morza mogły się spotkać
 
Prezydent Komorowski razem z małżonką był również na wernisażu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Komorowski dosyć sporo czasu poświęca sztukom wizualnym. W Pałacu Prezydenckim odbyły się wystawy kolekcji MSNu czy zdjęć Nicolasa Grosspiere’a. Jego poprzednicy traktowali sztukę współczesną po macoszemu. Lech Kaczyński był przywiązany do martyrologicznego Muzeum Powstania Warszawskiego, Aleksander Kwaśniewski odwiedził Zachętę po zniszczeniu rzeźby Cattelana – pamiętacie: papież przygnieciony meteorytem. O związkach sztuki i Lecha Wałęsy nic mi nie wiadomo.

Prezydenta i tłumy warszawiaków ściągnęły do Muzeum dwie wystawy – Andrzej Wróblewski: Recto / Verso. 1948-1949, 1956–1957 Gdyby dwa morza miały się spotkać. Osią ekspozycji jest twórczość i biografia Andrzeja Wróblewskiego.
Wróblewski, tragicznie zmarły w wieku 30 lat, jest inspiracją dla kilku pokoleń polskich artystów. W wydanej kilka lat temu przez 40 000 Malarzy książce o fascynacji malarzem mówią Wilhelm Sasnal, Jakub Julian Ziółkowski, Wojciech Bąkowski, Jarosław Modzelewski czy Kuba Bosacki. Jest powszechnie nazywany ojcem polskiego malarstwa figuratywnego. Znany szerszej publiczności dzięki serii RozstrzelaniaUkrzesłowiona.
W Muzeum widzimy dwa kluczowe etapy jego twórczości – na samym jej początku, kiedy artysta wymyśla dopiero swój język malarski (1948–1949) i na samym jej końcu, kiedy, po okresie wiary i dobrowolnego podporządkowania się wytycznym stalinowskiego socrealizmu, próbuje on określić się na nowo: zacząć od początku, zacząć jeszcze raz (1956–1957). Oba te momenty połączone są w twórczości Wróblewskiego (tak pod względem tematu, jak i formy) poprzez wyjątkowe podejście do wpisywania się i w nowoczesność, i w awangardę, a liczne dwustronne obrazy i prace na papierze tworzone w tym czasie są materialnym znakiem jego rozdarcia pomiędzy politycznym zaangażowaniem a artystycznym eksperymentem – pisze kurator Éric de Chassey.
No właśnie – to, co nowego w sposobie mówienia o Wróblewskim, to pokazanie obrazów malowanych po obu stronach płótna. Do tej pory za „właściwe” były uważane zewnętrzne prace. Te ukryte dopiero teraz są pokazane publiczności. Jest kilka prac, które uderzają formalną odmiennością. I tak – z jednej strony Abstrakcja geometryczna, a z drugiej Rozstrzelanie czy Dworzec na ziemiach odzyskanychTreść uczuciowa rewolucji z bajecznym wglądem w kalejdoskop. Pojawiły się co prawda krytyczne głosy, m.in. Piotra Szarzyńskiego w „Polityce”, że obustronne malowanie było skutkiem oszczędności i skrajnej biedy. Niemniej pokazanie tego, co „za obrazem” jest samo w sobie interesujące.
Z kolei wystawa Gdyby dwa morza miały sie spotkać, przygotowana przez Tareka Abou El Fetouha, za punkt wyjścia przyjmuje wydarzenia Arabskiej Wiosny. Kurator gromadzi prace przede wszystkim z Bliskiego Wschodu i Ukrainy.

W centrum obu wystaw jest ciało. „Aby mogła zaistnieć polityka, musi pojawić się ciało – pisze w swoim tekście kuratorskim Tarek Abou El Fetouh – by zaś mogły odbyć się działania emancypacyjne, musi pojawić się wspólne ciało – w liczbie mnogiej – i zająć przestrzeń. (…) Każdy uczestnik protestu oferuje własne ciało, które potem istnieje pomiędzy dwoma formami – formą jednostkową i grupową – w okolicznościach, które trudno jest określić”. W malarstwie Andrzeja Wróblewskiego ciało znajduje się w centrum opowieści. To ono jest polem, na którym rozgrywa się historia, w tym sensie jest ciałem politycznym – czytamy w tekście kuratorskim do wystaw.
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie przypomina Wróblewskiego, podobnie jak kilka lat temu odkryło Alinę Szapocznikow. Kuratorzy pokazują bogactwo polskiej sztuki awangardowej. A międzynarodowy rozgłos zwiększa prestiż polskiej sztuki i instytucji kultury.
 
Tajsa. Wczoraj i jutro brzmi tak samo – spotkanie promocyjne książki, 5 marca, godz. 19:00, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki
 
Tajsa oznacza w języku romskim zarówno wczoraj i jutro. W 2014 roku w BWA Tarnów miał miejsce projekt i wystawa właśnie o tym tytule. Teraz przyszedł czas na prezentację książki, ze specjalnie zamówionymi tekstami.

Tarnów jest obecnie ważnym miejscem na galeryjnej mapie Polski. Ewa Łączyńska-Widz, jako najmłodsza dyrektorka publicznej instytucji kultury w kraju, konsekwentnie buduje program niczym wspomniana w pierwszym tekście Akademia Ruchu. „Miejsce społeczne” jakim niewątpliwie stało się tarnowskie Biuro Wystaw Artystycznych jest nastawiane nie tylko na prezentację najważniejszych nurtów sztuk wizualnych, ale na badanie lokalnych tożsamości i realną pracę z mieszkańcami.
Do projektu zostały zaproszone kuratorki z Wrocławia, które od dawna zajmują się tematem mniejszości romskiej – Katarzyna Roj i Joanna Synowiec. Wystawa i projekt były zupełnie inne niż Papusza czy Domy srebrne jak namioty w Zachęcie. Tajsa nie miała na celu odkrycia i badania archiwum, tylko badanie tożsamości Tarnowa. Uniwersalistyczne potraktowanie romskiej tożsamości pokazało ciekawy obraz: „Rom to przede wszystkim figura dynamiczna i ma swoją perspektywę historyczną. Pozwala nam mówić nie tylko o pewnej grupie etnicznej, ale o patchworkowej figurze, uwarunkowanej wieloma czynnikami. Figura Roma może być czymś szalenie nowoczesnym, pozbawionym korzeni, powstającym w sposób dowolny i twórczy z dobra kultury i języka”.
W tekście kuratorskim pisały: „Strategią na dziś często jest prowizoryczne działanie z materiałów dostępnych, odzyskanych. Czy właściwe jest to tylko doświadczeniom Romów? Permanentny stan tymczasowości w dobie kapitalizmu jest powszechnym doświadczeniem dużej części ludności. Wytwarzane są w nas potrzeby, na które nas nie stać, stąd więc dom na kredyt, samochód na raty. Porzucenie tych aspiracji może być ratunkiem przed zadłużeniem, ale również formą oporu przed neoliberalnym systemem wartości, w którym stałośćciągłość to tylko fantazmaty, które muszą być okupione w rozliczne dobra”.
W spotkaniu wezmą udział kuratorki, Monika Weychert Waluszko i Paweł Mościcki – autorzy esejów oraz jedni z bohaterów projektu.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×