fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

„Annette”. Zwykliście być kimś więcej

Carax może być z tego filmu zadowolony. Sprawdza się jako podsumowanie jego całego dotychczasowego dorobku artystycznego i odpłynięcie w otchłań, o której śpiewają bohaterowie w zamykającej sekwencję piosence „Sympathy for the Abyss”.
„Annette”. Zwykliście być kimś więcej
źródło: materiały prasowe Gutek Film

Leos Carax od początku swojej kariery stara się zaznaczyć, że jest twórcą bezkompromisowym. Jego każdy kolejny film jest inny od pozostałych, a jednocześnie tak bardzo Caraxowski. „Annette”, którego wyjątkową, bo odbywającą się w ten sam dzień co pierwszy seans na festiwalu w Cannes, premierę miałem przyjemność oglądać po zapoznaniu się z wcześniejszymi produkcjami tego reżysera. Wszystkim widzom polecam zrobienie tego samego, ponieważ jest to dzieło wyjątkowe pod wieloma względami. Po obejrzeniu „Kochanków z Pont-Neuf” (1991) czy „Holy Motors” (2012) treść tego przedziwnego, wręcz mistycznego musicalu staje się łatwiejsza do przyswojenia. Deliryczna wizja zdobycia wszystkiego i stracenia czegoś więcej przybiera tu bowiem rozmiary fantasmagorii, a nawet transcendentalnego doznania, w którym trudno się połapać, co jest prawdziwe, a co stanowi złudną projekcję rzeczywistości.

Urodzony 22 listopada 1960 roku we francuskim Suresnes reżyser swoją przygodę z kinem zaczął dosyć standardowo. Najpierw głównie pisał o filmach, później po wypracowaniu w miarę spójnej wizji artystycznej próbował swoich sił, realizując etiudy i krótkie metraże. Kolejny krok w jego rozwoju był dużo bardziej poważny – jego fabularny debiut „Boy Meets Girl” (1984) był wyświetlany w sekcji pobocznej na 37. edycji festiwalu w Cannes i został nagrodzony specjalną Nagrodą Młodych. Jednocześnie otworzył Caraxowi drogę do wielkiej kariery oraz zapewnił pierwszy porządny wpis w portfolio. Już dwa lata później, na Berlinale swoją premierę miała „Zła krew(1986), w której ponownie zagrał Denis Lavant – później stały współpracownik Caraxa. Trzeci pełnometrażowy film fabularny reżysera pochłonął zdecydowanie największe środki, a jego produkcja się przedłużała. Jednak warto było czekać –  obraz „Kochankowie z Pont-Neuf” (1991), po którym znacznie przybyło fanów tego duetu, musiał mieć zmienioną lokację – okres zdjęciowy znacznie się przedłużał, a budżetu zaczęło brakować. Carax nie przebierał w środkach, co zresztą widać po wielu sekwencjach opowieści o boleśnie zakochanych Michèle i Alexie.

To właśnie ten trzeci film pozwala rzucić na filmografię Caraxa filtr wyłapujący wątki często poruszane przez reżysera. Najważniejszym z motywów zdaje się być wątek miłosny – z jednej strony naznaczony cierpieniem, a z drugiej będący powodem do inspiracji, poznawania samego siebie i reguł, jakimi rządzi się świat. Wraz ze swoimi filmami naturalnie dorastał sam Carax. W wieku 31 lat mało kto wśród europejskich reżyserów tamtych lat miał tak wiele sukcesów na koncie. W pewnym momencie jednak czar prysł i, zbliżając się do czterdziestki, Carax coraz bardziej tracił formę. W roku 1999 zaprezentował szerokiej publice „Polę X” – radykalną interpretację powieści „Pierre; or, The Ambiguities” Hermana Melville’a. Carax spróbował wówczas poeksperymentować z nowymi podgatunkami swojego rodzimego kina i wybrał szczególnie popularny na przełomie wieków – New French Extremism. Na swoje kolejne projekty kazał publiczności czekać, bo przez kolejne trzynaście lat produkował wyłącznie krótkie metraże, wideoesje i klipy.

Czy możemy już zaczynać?

Podobnie jak uwielbiane zwłaszcza przez europejskich krytyków filmowych „Holy Motors” (2012), „Annette” rozpoczyna sam twórca wielkiego widowiska. Pytając „czy możemy już zaczynać?”, Carax otwiera pierwszy utwór o tym samym tytule. Na samym początku warto zauważyć, że bez względu na to, jak wielki jest to reżyser, bez warstwy muzycznej ten film by nie istniał. Za teksty piosenek odpowiedzialni są tu bracia Mael – Russel i Ron. Wszyscy miłośnicy glam rocka z lat 70. zapewne kojarzą ich z duetu Sparks. W swojej twórczości wielokrotnie wskazywali na potężną inspirację, jaką czerpią z kinematografii. W trakcie tegorocznego festiwalu w Cannes, podczas którego premierę miała „Annette”, pokazywany jest również dokument Edgara Wrighta „The Sparks Brothers”, w którym brytyjski reżyser przybliża szczegóły ich ponad pięćdziesięcioletniej kariery.

Należy przyznać, że bardzo podkreślane przez Caraxa zawieranie w swoich filmach autorskiej cząstki udało się także przy pracy ze scenariuszem napisanym przez kogoś innego. Dotychczas zajmował się bowiem zarówno pisaniem, jak i realizowaniem swoich dzieł. Poza warstwą audio ekipa techniczna zadbała o doznania wizualne, a tych „Annette” dostarcza naprawdę wiele. Już w otwierającej sekwencji możemy zaobserwować zabawę montażem i perspektywą. Postaci zdają się stać na krawędzi złamania czwartej ściany. Przekroczenie symbolicznej granicy pomiędzy widzami a aktorami jest częstym zagraniem twórców awangardowych. Do tego dochodzi jeszcze kilkukrotnie w dalszej części tej produkcji ze strony wszystkich postaci. Im dalej jednak zagłębiamy się w historię, tym ujęcia stają się spokojniejsze, a praca kamery bardziej płynna. Wymaga tego także scenografia, której monumentalność stwarza pewne utrudnienia realizacyjne. Twórcy nie szczędzili na wykorzystaniu starannie dobranych mebli oraz lokalizacji – zupełnie jak w przypadku “Kochanków z Pont-Neuf”. Na docenienie zasługuje w tym miejscu Florian Sanson, który odpowiadał za plastyczną oprawę między innymi już przy „Holy Motors” i najnowszym filmie francuskiej reżyserki Alice Winocour – „Proxima” (2019).

Czy filmowy postmodernizm może pójść za daleko?

Inspiracji innymi dziełami kultury jest w „Annette” naprawdę mnóstwo i chyba największą frajdę odbiorcom sprawia ich samodzielne odkrywanie. Porównania do „Głowy do wycierania” (1977) Davida Lyncha czy „Laleczki Chucky” (1988) zdają się być całkiem na miejscu. Ponownie, o czym była już mowa, Carax na warsztat bierze relację kobiety i mężczyzny. Poza więzią romantyczną, która przedstawiana jest przez bardzo nowatorskie, śpiewane sceny seksu, bardzo ważna jest także więź psychiczna, której utrzymanie jest przez pewien czas utrudnione. Gęsto rozsianą fabułę przecinają przerywniki, najczęściej przedstawiające Henry’ego, czyli głównego bohatera, jadącego na motorze. Bardzo podobny motyw pojawiał się w „Złej krwi” z roku 1986.

Pozostając przy temacie pary protagonistów – Henry’ego i Ann – najlepiej jest wiedzieć o ich relacji jak najmniej. Mamy do czynienia ze związkiem muzyków, aczkolwiek o nieco innym usposobieniu niż zdaje nam się przedstawiać opis filmu. Postać grana przez Adama Drivera zajmuje się stand-upem i komedianctwem, w czym można zaobserwować pewną inspirację „Królem komedii” (1982) w reżyserii Martina Scorsese. Żarty, a raczej zdania wypowiadane przez Henry’ego, są suche, nieśmieszne, często wręcz żenujące. Mimo wszystko, odwrotnie niż u amerykańskiego mistrza, publiczność to uwielbia. Antysemickie gagi przeplatane ekstatycznymi układami tanecznymi i naprawdę dobrą grą aktorską kreują postać, której chce się wierzyć. O tym czy warto, jest w sumie cały ten film.

Jest w życiu Henry’ego pewna bardzo ważna osoba – Ann, grana przez Marion Cotillard – która pełni również rolę znakomitej sopranistki, będącej w stanie dzięki swej barwie głosu wyrażać całe spektrum emocji. Tutaj znajduje się pewna asymetria „Annette”. Henry stale o sobie opowiada, ale tylko innym ludziom – cały czas sam szuka siebie i to jest największą przeszkodą w normalnym, zdrowym funkcjonowaniu. Ann zaś korzysta z okazji, które daje jej śpiew, by sprostać trudnościom w związku i prywatnym życiu. Wraz z mężem decydują się na dziecko – standardową drogę ucieczki przed konfliktami w tego typu relacjach.

Narodziny tytułowej bohaterki zwiastują początek czegoś nowego. Nagle symbole, które twórcy wrzucali w różnych etapach filmu, zaczynają do nas powracać. A do detali się w tym filmie naprawdę przyłożono. Za każdym plakatem na ścianie i popielniczką stoi jakaś historia doskonale wpisująca się w tę konkretną scenę. Warto zapamiętywać najdrobniejsze szczegóły, bo pozwalają one uporządkować sobie tak bardzo chaotycznie poprowadzoną oś fabularną. Carax wprowadził tu znowu autorskiego pazura. Tak jak w swoim krótkim metrażu „Sans titre” (1997), zdjęcia rzeczywiste przeplata urywkami z archiwalnych nagrań, zazwyczaj przedstawiających salę kinową. Konfrontując to ze zwrotami bezpośrednimi do widza, udało się w „Annette” wytworzyć pewien rodzaj dysonansu poznawczego, w którym zaciera się granica pomiędzy realnym a nadrealnym.

Przed premierą tego filmu wiele osób, w tym ja, zastanawiało się, w którą stronę pójdą twórcy, łącząc stricte gatunkowe przedstawienie tematu niczym z „La la land” (2016) Damiena Chazelle i podejście anty-musicalowe rodem z „Tańcząc w ciemnościach” (2000) Larsa Von Triera. Doszukując się większych podobieństw warto zwrócić uwagę na to, z jak dużą dozą ostrożności zmieniano konwencję tej produkcji. Musical w pewnym momencie przekształcał się bowiem w porządnie zrealizowane psychologiczne studium przypadku. Na uwagę zasługują również przeskoki z kryminału, renesansu kina fantasy i dramatu sądowego.

Stwierdzam ostatecznie, starając się hamować mój entuzjazm, że „Annette jest na pewno filmem spełnionym. Pierwsze relacje z Cannes oraz innych festiwali wskazują, że świat krytyki jest podzielony. Znając wcześniejszą twórczość Caraxa, jestem przekonany, że taki był jego główny cel – podzielenie publiki tak, jak podzieleni byli bohaterowie – zarówno wewnętrznie, jak i między sobą. Myślę, że Carax może być z tego filmu zadowolony, bo moim zdaniem stanowi on opus magnum w dotychczasowej karierze francuskiego reżysera. Sprawdza się bowiem zarówno jako kontynuacja, dopełnienie dyptyku, który może współtworzyć z „Holy Motors” (2012), ale również jako podsumowanie jego całego dotychczasowego dorobku artystycznego i odpłynięcie w otchłań, o której śpiewają bohaterowie w zamykającej sekwencję piosence „Sympathy for the Abyss”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×