fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Złodzieje wyobraźni

Im bardziej nasze zachowania i relacje społeczne modelowane są przez algorytmy, tym trudniej nam zatrzymać się na chwilę i pomyśleć o innym, lepszym świecie.
Złodzieje wyobraźni
ilustr.: Barbara Bugalska

Co odpowiada za dzisiejszy kryzys wyobraźni? Postęp. W połowie XX wieku dotarliśmy do punktu, w którym zniszczenie świata przestało przekraczać nasze możliwości. Zjawisko to angielski politolog David Runciman w książce „Jak kończy się demokracja” nazwał ryzykiem egzystencjalnym. Zbrodnie drugiej wojny światowej w pełni ukazały niszczący potencjał nowoczesnej machiny biurokratyczno-technologicznej. Zwieńczenie wyścigu zbrojeń – bomba atomowa – na trwałe wpisało możliwość anihilacji świata w horyzont naszych wyobrażeń.

Dzisiaj jest jeszcze gorzej. Świat możemy zniszczyć nie tylko w wyniku konfliktu politycznego, podczas którego ktoś jako pierwszy wciśnie guzik uruchamiający machinę atomowej zagłady. Nadchodząca katastrofa klimatyczna jest pochodną naszego codziennego stylu życia. Jak pisze w czerwcowym numerze „Pisma” kulturoznawczyni Ewa Drygalska, „przeszliśmy od rozumienia katastrofy jako czegoś, co powoduje wyrwę w normalności, do pojęcia katastrofy jako konsekwencji codzienności”. Być może właśnie stąd bierze się zapaść w myśleniu utopijnym w kulturze. Katastrofa została znormalizowana, ucodzienniona, uwszechobecniona. Jesteśmy w stanie wyobrażać sobie postapokalipsę, ale już nie to, co mogłoby czekać nas zamiast niej.

Co poszło nie tak? Jak to się stało, że postęp nas zdradził, nie tylko doprowadzając na skraj egzystencjalnej katastrofy, ale również pozbawiając wyobraźni? Poszukajmy odpowiedzi na to pytanie, przyglądając się kierunkowi i konsekwencjom zmian wprowadzanych przez „programistów przyszłości” z Doliny Krzemowej.

Baw się i pracuj

Rozwój techniki długo stanowił obietnicę. Jeszcze nie tak dawno Oscar Wilde, John Maynard Keynes czy Bertrand Russell prorokowali czekające nas w nieodległej przyszłości dostatnie życie. Nowo powstające maszyny miały przejąć najbardziej uciążliwe i nieciekawe prace, pozwalając nam cieszyć się coraz większą ilością wolnego czasu. Podobna przyszłość wynikać miała z „obiektywnych” modeli ortodoksyjnej ekonomii neoklasycznej. Rosnąca (dzięki maszynom) wydajność pracy miała postawić przed nami prostą alternatywę: pracować mniej, uzyskując dotychczasową płacę, bądź pracować tyle samo, zwiększając dochód. Oczywiście dopuszczano myśl o chwilowych trudnościach, pojawiających się w momencie przekierowywania wypieranych przez maszyny pracowników na nowe, bardziej produktywne stanowiska, ale historia postępu miała zasadniczo dążyć do happy endu.

Dziś brzmi to raczej jak ponury żart. Rozwój techniki, dominacja neoklasycznego języka w ekonomii oraz deregulacja, a właściwie pełne uwolnienie możliwości kapitału, przyniosły niespodziewany efekt.

Działalność nowych korporacji technologicznych z Doliny Krzemowej trudno zamknąć w prostej definicji. Próbowała tego dokonać Shoshana Zuboff w książce „The Age of Surveillance Capitalism”, pisząc o kapitalizmie nadzoru. System ten ma się opierać na zbieraniu jak największej ilości danych o naszym życiu, pozwalających trafnie prognozować, bądź nawet kształtować, nasze zachowania. Za taką wiedzę płacą internetowym gigantom – przede wszystkim Facebookowi czy Google’owi – reklamodawcy. W model opisany przez Zuboff nie wpisuje się jednak wiele innych firm z Doliny Krzemowej, na przykład Uber i oferująca mikropracę platforma Mechanical Turk. Działalność firm technologicznych jest więc raczej kolejnym wcieleniem „starego dobrego kapitalizmu”, który w coraz to nowych warunkach historycznych poszukuje „darmowych” zasobów (dotychczas w dużej mierze dostarczała je przyroda) i próbuje przekształcić warunki pracy w najbardziej opłacalny dla siebie sposób. Działania te odbywają się oczywiście pod ideologicznymi przykrywkami mitu „przedsiębiorczej jednostki” (Uber) czy tworzeniu „nowej globalnej wspólnoty” (Facebook). Poświęćmy im nieco uwagi.

Uber nie przynosi rewolucji. Jego pracownicy wykonują starą pracę taksówkarzy. Ograniczeniu ulegają koszty właściciela, prawa pracownicze i bezpieczeństwo użytkowników. Z „pełnoetatowej” pracy za kółkiem zapewne da się wyżyć, przynajmniej do czasu, gdy firma zmonopolizuje całkowicie rynek przewozów transportowych. Jak wtedy będzie wyglądać życie kierowców, trudno przewidzieć.

Znakami dużo większych zmian są już teraz platformy proponujące mikropracę: „Opisz obrazek pełnym zdaniem, używając co najmniej dziesięciu słów” (nagroda 0,01 $); „Naucz komputer, jakie jest znaczenie rodziny” (nagroda 0,65 $); „Kliknij w określony wynik wyszukiwania w Google” (nagroda 0,01 $). Wytrwali „przedsiębiorcy” potrafią osiągnąć na tej platformie miesięczny zysk rzędu trzystu dolarów. Nie trzeba jednak zostawać „przedsiębiorcą”, aby wykonywać mikropracę – wykonujemy ją wszyscy, na co dzień. Choćby wtedy, gdy potwierdzamy niebycie robotem, oznaczając zdjęcia, na których znajdują się motory lub sygnalizacja świetlna. Trenujemy w ten sposób sztuczną inteligencję Google’a.

Złodzieje wyobraźni, ilustracja: Barbara Bugalska

ilustr.: Barbara Bugalska

Część obserwatorów rewolucji cyfrowej mikropracą nazywa również naszą działalność w mediach społecznościowych. To nasze zdjęcia, posty, komentarze, reakcje i wyświetlenia generują ruch na Facebooku, Twitterze i YouTube. Ale to tylko jedna strona medalu. Jesteśmy twórcami mediów społecznościowych poprzez naszą aktywność, lecz przede wszystkim jesteśmy odbiorcami reklam. Najważniejsza transakcja w tym modelu biznesowym dokonuje się pomiędzy serwisem a reklamodawcą (czyli podmiotem opłacającym treści, które pojawiają się na przykład na Facebooku). Jest ona możliwa dzięki podwójnej eksploatacji użytkowników serwisu. Najpierw wysysana jest z nas jak największa ilość danych (pomagają w tym wszelkie dodatkowe aplikacje i usługi powiązane z platformami – testy osobowości, quizy i gry, między innymi Pokémon Go). Zuboff porównuje ten proces do wydobywania złota. Reklamodawcy są chętni tak sowicie płacić za umieszczane przez siebie treści właśnie dlatego, że dzięki zgromadzonym wcześniej przez platformę danym mogą bardzo skutecznie dotrzeć do naszych mózgów. Zdaniem kolejnych obserwatorów cyfrowego rynku ostatecznym przedmiotem transakcji staje się nasza uwaga. Im większa skuteczność reklam, a zatem im więcej następujących po sobie kliknięć z naszej strony, tym więcej danych zgromadzi platforma i tym większa szansa na wpływy od reklamodawców. Kula śniegowa nabiera masy i rozpędu.

Maszyny włączane są w zastaną hierarchię społeczną. Tym samym pogłębiają istniejące nierówności.

Ten krótki przegląd różnych modeli biznesowych cyfrowych gigantów nie jest oczywiście wyczerpujący. Pozwala jednak wysnuć kilka wniosków. We wspomnianych wyżej przewidywaniach dotyczących przyszłości maszyny rozpatrywane były jako coś zewnętrznego względem człowieka. Z założenia miały służyć (być może nierównomiernej) poprawie losu nas wszystkich, a w dystopijnych wizjach mogły zbuntować się przeciw ludzkości. Innymi słowy, pomagały lub przeciwstawiały się człowiekowi jako gatunkowi. Opisane przykłady kilku nowych branż technologicznych skłaniają do przyjęcia innego sposobu myślenia – zgodnie z nim maszyny włączają się (czy raczej są włączane) w zastaną hierarchię społeczną. Nie stanowią dźwigni umożliwiającej wzrost całego gatunku, przeciwnie: konserwują lub wręcz pogłębiają istniejące nierówności. Znajdujący się na dole drabiny społecznej mikropracownicy już dziś wykonują mechaniczne, monotonne zadania, porównywalne z pracą robotów. Nie znają ostatecznego celu swoich działań (którym potrafi być na przykład szkolenie wojskowych dronów). Mówiąc językiem Marksa: są całkowicie wyalienowani od produktów swojej pracy.

Uwagę zwraca również język, którym opisywana jest zawierana przez nich transakcja. Pracownicy nie dostają płacy, lecz nagrodę. Zdaniem amerykańskiego dziennikarza Coreya Peina, autora książki o Dolinie Krzemowej, dążenie do gratyfikacji każdej ludzkiej aktywności jest jednym z marzeń wizjonerów z Doliny, którzy wierzą w zbawienną moc indywidualnej rywalizacji. Dlaczego godzimy się na brak wynagrodzenia za tworzenie społecznościowych treści i oddawanie swoich danych? Być może dlatego, że zamiast nudnej płacy otrzymujemy nagrodę w walucie like’ów, subów i komentarzy. Zbliżamy się tym samym do realizacji marzenia najważniejszego futurologa Doliny Raya Kurzweila, zdaniem którego już wkrótce „nie będzie wyraźnego rozróżnienia między pracą a zabawą”.

Zbliżamy się do marzenia futurologa Raya Kurzweila, zdaniem którego już wkrótce „nie będzie wyraźnego rozróżnienia między pracą a zabawą”.

Cyfrowy lewiatan

Aby w pełni wyobrazić sobie konsekwencje, jakie naszej pracy, codzienności i strukturze społecznej przynoszą technologie cyfrowe, przyjrzyjmy się figurze Hobbesowskiego Lewiatana. Cytowany już wcześniej Runciman przedstawia go w następujący sposób: „W «Lewiatanie» z 1651 roku Thomas Hobbes opisuje państwo jako maszynę ożywianą przez zasadę sztucznego ruchu. To robotyczne państwo nie myśli samodzielnie. Nie ma myśli, poza tymi, które dostało od składających się na nie jednostek ludzkich. Jeśli struktura jest właściwa, nowoczesne państwo może przekształcić elementy ludzkie w racjonalne rezultaty, pozbawiając je zdolności do żywienia agresywnej nieufności. Robot Hobbesa ma być przerażający – na tyle, aby każdy dobrze się zastanowił, zanim podniesie na niego rękę. Ma on jednak również dodawać otuchy. Nowoczesny świat pełen jest wszelkiego rodzaju maszyn. Tę maszynę stworzono po to, by panowała nad nimi dla naszego pożytku”. Zdaniem brytyjskiego politologa powołanie do życia Lewiatana miało dwa zasadnicze cele – ochronę ludzi przed nimi samymi i osłanianie ich przed maszynopodobnymi, pozbawionymi sumienia i duszy organizacjami tworzonymi przez ludzi – korporacjami. Runciman słusznie (podając chociażby przykład Kompanii Wschodnioindyjskiej) przypomina, jak długa była walka o dominację pomiędzy państwem a korporacjami i jak niepewny był jej końcowy wynik. Pytanie, czy zwycięstwo Lewiatana można uznać za ostateczne.

Koncepcja Lewiatana jest oparta na najważniejszym chyba założeniu myśli Hobbesa, mówiącym o podstawowej równości ludzi: równości wobec śmierci, a nawet wobec zagrożenia śmiercią. Każdy może zabić każdego – dlatego musimy powołać polityczną machinę, która jest w stanie wprowadzić „sztuczny” pokój. Lewiatan Hobbesa, choć przerażający, niósł za sobą dwie istotne obietnice: miał pozostawiać poza zasięgiem swojego miecza naszą prywatność oraz miał nie być zupełnie oderwany od powołujących go ludzi – to przecież oni tworzą zbroję Lewiatana na tytułowej stronie traktatu.

Cyfrowi giganci najwyraźniej dobrze wiedzą, jakie kroki pozostały im do wykonania w walce o hegemonię nad państwami.

Czy cyfrowi giganci mogą stać się nową wersją Lewiatana? I co oznaczałoby to dla nas? Runciman plastycznie obrazuje możliwe starcie między państwem a Facebookiem: państwowy Lewiatan ciągle dzierży miecz, monstrum Zuckerberga ma w ręce smartfon. Osobom sympatyzującym z państwem wynik walki na pierwszy rzut oka wciąż może wydawać się optymistyczny. Wniknijmy jednak głębiej. Oprócz kontroli nad aparatem przymusu państwo ma jeszcze jedną kluczową przewagę nad korporacjami – zdolność określania i kontrolowania waluty. W wydanej w 2018 roku książce Runciman zauważa groźbę stworzenia własnego pieniądza przez cyfrowych gigantów: „Być może któregoś dnia Google i Facebook będą emitować własne pieniądze […]. Jest to wizja znacznie bardziej realistyczna niż posiadanie przez korporacje własnego wojska, ale zanim zostanie zrealizowana, upłynie przynajmniej ze dwadzieścia lat”. Tymczasem w czerwcu 2019 roku świat obiegła wiadomość o zawansowanych pracach nad Librą – walutą Facebooka (tworzoną w kooperacji z innymi firmami z Doliny Krzemowej), której premiera zapowiedziana jest na przyszły rok. Czy faktycznie nastąpi? Trudno powiedzieć, bo kolejne państwa z niepokojem reagowały na najnowszy pomysł Zuckerberga. Tak czy inaczej cyfrowi giganci najwyraźniej dobrze wiedzą, jakie kroki pozostały im do wykonania w walce o hegemonię nad państwami.

Być może cyfrowy Lewiatan nigdy nie będzie potrzebował tak silnie rozbudowanego aparatu przymusu, jakim dysponuje dziś państwo. Tu widać pierwszą znaczącą różnicę w porównaniu z Hobbesowskim ideałem. Zbrojne ramię zastąpić można tym, co pierwotnie miało znaleźć się poza zasięgiem sztucznej machiny – kontrolą naszej prywatności. Już dziś cyfrowi giganci wiedzą, ile śpimy, o której godzinie wstajemy, co jemy i pijemy, jak długo imprezujemy, czy zdradzamy naszych partnerów, jakie są nasze poglądy. Już dziś są w stanie wpływać na nasze decyzje konsumpcyjne, już dziś z ich pomocą można kształtować wyniki wyborów. Większość zdobywanej o nas wiedzy stanowi wciąż jeszcze władzę potencjalną, przed której wykorzystaniem chronią nas regulacje państwa. Sami jednak podcinamy gałąź, na której siedzimy. Im więcej naszych aktywności odbywa się za pośrednictwem kolejnych aplikacji, tym bardziej przejrzysta staje się nasza codzienność. Oddajemy kolejne pakiety informacji, nie pytając nawet o tożsamość tych, którzy będą mieli do nich dostęp. Aby w pewnym momencie przejąć nad nami pełną kontrolę, zgodnie z wizją Kurzweila wystarczy tylko stworzyć skuteczny system nagradzania naszych zachowań. W końcu kto z nas nie lubi się bawić?

Nowy Lewiatan może nieść za sobą jeszcze jedną kluczową różnicę w porównaniu ze swoim pierwowzorem: może uzyskać konkretną twarz. Marzeniem futurologów z Doliny Krzemowej jest rozprawienie się z największym ograniczeniem ludzkości: śmiercią. Opus magnum wspominanego już Kurzweila jest koncepcja osobliwości – momentu, w którym „nie będzie rozróżnienia na istoty ludzkie i maszyny albo na rzeczywistość fizyczną i wirtualną […]. Ostatecznie cały Wszechświat zostanie nasycony naszą inteligencją. Takie jest przeznaczenie Wszechświata”. Jakkolwiek ekscentryczna może wydawać się nam ta wizja, nie pozostaje bez wpływu na najważniejsze postacie Doliny. W 2012 roku Kurzweil podjął pracę w Google. Oczywiście w panującej narracji „przeskok gatunkowy” dotyczyć ma całej ludzkości. Czy jednak „wynalazcy nieśmiertelności” faktycznie zechcą się nią podzielić ze wszystkimi innymi?

Istotne jest coś jeszcze. Wizja Kurzweila może się nigdy nie spełnić, ale już teraz magnaci z Doliny pracują nad przedłużeniem własnego życia. Raz jeszcze oddajmy głos Runcimanowi: „Dotyczy to hiperuprzywilejowanej garstki, którą stać na eksperymenty z futurystycznymi terapiami mającymi odwrócić procesy starzenia. Nawet jeśli większość tych eksperymentów zawiedzie, wciąż możliwe jest, że któryś się uda. Sens nowoczesnej polityki podminowuje znaczne przedłużenie życia oraz ogromne kontrasty jego oczekiwanej długości u różnych osób. Kilkoro superludzi wystarczy, żeby odmienić fundamenty, na których budujemy nasze społeczeństwa”.

W tym momencie powoli klaruje się hierarchia nowego świata. Na szczycie znajdują się długowieczni zarządcy algorytmów (już dziś niewiele łączy ich z użytkownikami zaprojektowanych przez nich sieci społecznościowych). Na dole – poświęcający coraz większą część swojej doby na „szukanie nagród” mikropracownicy. W środku – poddana zaprogramowanej, kontrolowanej pracy-zabawie klasa średnia.

Zanurzeni w codzienności

Zarysowana wizja nie jest zapewne jedynym możliwym scenariuszem. Nie jest też jednak tylko dystopijną analizą niechętnego magnatom z Doliny Krzemowej autora. Blisko jej do scenariuszy kreślonych przez neoreakcjonistów. Krzewiciele tego coraz bardziej popularnego w Dolinie światopoglądu wprost postulują powrót do hierarchicznego społeczeństwa z posiadającą szczególne prawa białą męską arystokracją i monarchą absolutnym. W ich wyobrażeniu o miejscu jednostki w nowej strukturze społecznej współdecydować miałaby – poza pozycją w opisanym wyżej „łańcuchu technologicznym” – rasa i płeć.

Nie wszyscy cyfrowi magnaci sympatyzują z neoreakcjonizmem, ale zdecydowana większość z nich po prostu nie lubi państwa. Jedynym remedium na kluczowe problemy społeczne jest ich zdaniem postęp technologiczny. Uznają polityków i wybierające ich demokratyczne społeczeństwa za nieefektywne. Im mniej regulacji, zbędnych pytań, dyskusji o konsekwencjach nadchodzącej rewolucji czy propozycji scenariuszy alternatywnych – tym lepiej. A my daliśmy się uwieść tej opowieści. Wybraliśmy się w podróż bez określonego celu, w podróż, w której liczy się sama droga. There is no alternative. Zmiana po prostu przychodzi.

Do nowinek trafiających do nas z Doliny nikt nie musiał nas przekonywać. Przekazywanie danych o sobie i naszych znajomych? Proszę bardzo, kto z nas nie chciałby wiedzieć, która postać z Harry’ego Pottera najlepiej oddaje jego charakter. Co z tego, że dzięki temu ktoś może zostać przekonany do oddania wyborczego głosu zgodnie z interesem miliardera o nieciekawych poglądach. Mechaniczna praca za głodowe stawki na platformach takich jak Mechanical Turk czy Fiverr, wyniszczająca rynki pracy w całych branżach? Oczywiście, jeśli możemy opracować dane do badania socjologicznego mniejszym kosztem. Wymarzone wakacje? Kierunki podpowie nam kalkulator cen lotów na Fly4free. Stworzenie społecznościowego giganta mogącego wykupywać wszelką rodzącą się konkurencję (WhatsApp, Instagram), za którego pomocą można nakręcać spiralę przemocy etnicznej w Birmie? Przecież dzięki niemu żyjemy w globalnej wspólnocie. Aplikacja ułatwiająca spekulację cenami mieszkań, utrudniająca wynajem lokalu na dłużej niż kilka dni, zaburzająca rytm życia rdzennych mieszkańców kolejnych miast? Podróżowanie nigdy nie było tak proste. Stworzenie olbrzymiego przedsiębiorstwa transportowego, którego celem jest monopolizacja rynku przewozu osób na całym świecie, a środkiem – niszczenie praw pracowniczych? Na wolnym rynku decyduje cena. Modyfikowanie genów dzieci i badania nad nieśmiertelnością? Każdy jest przecież kowalem swojego losu.

Większość wymienionych firm czy aplikacji sama w sobie, pojedynczo nie przynosi rewolucji. Najczęściej celem nowych start-upów nie jest zmiana świata, ale wymyślenie kolejnego Ubera „dla czegoś”. W swojej masie jednak przekształcają relacje społeczne i percepcję rzeczywistości. Przy poszczególnych decyzjach chwilowy indywidualny zysk przysłania nam długotrwały społeczny koszt. Nie przeszkadza nam w tym znajomość ogólnych konsekwencji naszego stylu życia, z katastrofą klimatyczną włącznie. Coraz większe zanurzenie w codzienności odrywa nas od przyszłości. Natychmiastowa nagroda utrudnia walkę o dalekosiężne cele.

Problemem nie jest to, że maszyny staną się podobne nam, ale że my staniemy się podobni do nich. Im bardziej nasze zachowania – a w bardziej ogólnej perspektywie relacje społeczne – modelowane są przez algorytmy, tym trudniej wyobrazić sobie, że możemy zatrzymać się na chwilę i pomyśleć o innym, lepszym świecie. Nic dziwnego, skoro wszelka zmiana przychodzi z zewnątrz. Aby odzyskać przyszłość, aby ponownie skojarzyć postęp ze społeczeństwem, a nie technologią, musimy odzyskać kontrolę nad naszą codziennością. Wlać nieco niepewności we wszechogarniający nas algorytm. W przeciwnym razie, jak pisze cytowana już Ewa Drygalska: „Jeśli w przyszłości wszystko, co może się wydarzyć, zostanie jedynie przewidziane na podstawie zastanych danych, pozostaje żałoba za przyszłością, której nie będzie”.

Korzystałem z prac:

E. Drygalska, „Śmierć jutra, czyli jak nie potrafimy już projektować przyszłości”, „Pismo” nr 6/2019.

C. Pein, „Nowy Dziki Zachód. Zwycięzcy i przegrani Doliny Krzemowej”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019.

D. Runciman, „Jak kończy się demokracja”, Biblioteka Kultury Liberalnej, Warszawa 2019.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×