W kontekście zbliżających się wyborów samorządowych warto zadać sobie pytanie o ich stawkę: co my, obywatele, chcemy uzyskać poprzez poświęcenie czasu i uwagi na dokonanie wyboru przedstawicieli do władz lokalnych? Czy istnieje różnica między wyborami parlamentarnymi a samorządowymi? Czy sposób decydowania o tym, na kogo zagłosować, powinien być inny od tego stosowanego w wyborach posłów i senatorów?
Strategie upartyjniania
Ogólnokrajowe, długotrwałe spory pomiędzy opozycją a obozem rządzącym sprawiają, że dla części naszego społeczeństwa wybory samorządowe to kolejna odsłona nieustającej walki między PiS-em i antyPiS-em. Jeśli faktycznie tak je potraktujemy, to nasz wybór przy urnie zostaje sprowadzony do wyboru pomiędzy jednym, sprawującym władzę, albo drugim, aspirującym do niej na poziomie krajowym, obozem. W tym obrazie wybory samorządowe stają się dodatkowym plebiscytem przed „tymi liczącymi się naprawdę” wyborami parlamentarnymi. Momentem, w którym potwierdzamy swoją grupową przynależność, rytualnie wyrażamy swój akces do jednej albo drugiej drużyny.
Drugie rozpowszechnione podejście do wyborów samorządowych to pewna forma lekceważenia. Przekonanie, że nie decyduje się w nich o niczym ważnym, a prawdziwa polityka toczy się na wyższym szczeblu. W tym nurcie można wskazać na posługiwanie się metodą ciągłego podnoszenia w debacie dotyczącej wyborów samorządowych kontrowersyjnych tematów politycznych, kulturowych czy ekonomicznych, o których jednak nie decyduje się na szczeblu lokalnym. Tym samym zastępuje się tematykę samorządową tą związaną z polityką ogólnokrajową. W ramach tego obrazu politycy samorządowi nabierają znaczenia dopiero, gdy okazują się przedstawiać określone wizje dotyczące tematów daleko wykraczających poza sprawy lokalne, gdy odgrywają swoją rolę w podkreślaniu znaczenia wyborów samorządowych dla utrzymania czy zdobycia władzy przez określoną partię polityczną, z której się wywodzą. Tak jakby naszym głównym zadaniem jako obywateli było powierzenie sterów państwa w odpowiednie ręce, a następnie potwierdzenie, że ten sam obóz polityczny powinien mieć kontrolę nad władzami samorządowymi.
W ten sposób pośrednio deprecjonuje się tematy lokalne, dotyczące osób mieszkających w danym miejscu. Ławka na osiedlu, drzewo pod blokiem, kosz na śmieci, ścieżka rowerowa, korki czy hałas stają się mniej ważne niż odpowiedni szyld partyjny, który miałby gwarantować, że odpowiednie osoby będą sprawowały władzę na poziomie samorządowym. Ubocznym skutkiem takiego postawienia sprawy jest uznanie, że stanowisko w sprawach ogólnokrajowych i odpowiedni szyld, który to stanowisko potwierdza, są ważniejsze niż konkretne działania i konkretne pomysły na rozwiązywanie lokalnych problemów.
Jako przykład umieszczania w kampanii samorządowej tematów dotyczących polityki ogólnokrajowej wskazać można tematykę bioetyczną (in vitro, aborcja) czy sądową. Mam bardzo duży szacunek do prowadzenia debat o tematyce bioetycznej i tych dotyczących porządku prawnego, ale ani jedno, ani drugie nie jest podstawowym zadaniem samorządu i tworzenie linii podziału w wyborach samorządowych wokół tych spraw jest próbą odebrania znaczenia lokalnej polityce.
Być może spośród podanych wyżej przykładów najbardziej skomplikowana jest sytuacja wokół in vitro, które stało się elementem działania władz samorządowych i w tym sensie można byłoby powiedzieć, że jest bardzo dobrym kontrprzykładem dla powyższych tez. Niewątpliwie wpływ programów wsparcia dla wykonywania procedur in vitro na życie konkretnych rodzin, które z niego skorzystały, jest ogromny. Jak pokazuje jednak dyskusja, która toczy się na ten temat w Warszawie, przynależność partyjna nie pokrywa się ze stereotypowym postrzeganiem problematyki bioetycznej. Kandydat na prezydenta z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, a więc partii, która stereotypowo jest postrzegana jako konserwatywna w tematyce bioetycznej, zadeklarował, że nie wycofa się z miejskiego programu wsparcia dla in vitro. Jak zagłosować ma zwolennik utrzymania finansowania dla miejskiego programu in vitro w takiej sytuacji?
Innymi słowy spór, o którym mówimy w tym miejscu, dotyczy sposobu wydatkowania miejskich pieniędzy i tego, jakie formy wsparcia powinny być realizowane, a nie dyskusji o charakterze bioetycznym. W takim przypadku kryterium wyboru kandydata stanowić powinno jego dotychczasowe doświadczenie i osiągnięcia związane z wydatkowaniem funduszy lokalnych, a nie szyld, pod którym występuje. To nie prezes Kaczyński czy przewodniczący Schetyna powinni podejmować decyzje o sposobie wydatkowania budżetu danego samorządu. Rozsądne osoby, którym zależy na dobru lokalnej społeczności, mogą działać pod różnymi szyldami.
Trzeci temat podnoszony w kampanii to obrona demokracji i pluralizmu. Często najgłośniej wypowiadają się w tej kwestii przedstawiciele ugrupowań, które same po cichu starają się ów pluralizm pomniejszyć. Zarówno Platforma Obywatelska, jak i Prawo i Sprawiedliwość mają na koncie próby zwiększania efektywnego progu wyborczego, a więc doprowadzenia do sytuacji, w której mniejsze ugrupowania będą miały utrudnioną możliwość wprowadzenia swoich przedstawicieli do władz kolegialnych. W przypadku PiS-u sprawa dotyczy europarlamentu, w przypadku PO dzielnic Warszawy: Ochoty i Pragi Południe. W obu przypadkach slogany o demokracji, sprawiedliwości i pluralizmie znajdują swoje zaprzeczenie w podejmowaniu działań na rzecz wzmocnienia pozycji największych ugrupowań, kosztem faktycznego pluralizmu i reprezentacyjności wyborów. Trudno o zaufanie do działań partii, które, gdy tylko zaistnieje taka możliwość, starają się wzmocnić swoją pozycję poprzez zmianę reguł wybierania przedstawicieli narodu w taki sposób, aby swoją reprezentację mieli wyborcy wyłącznie największych ugrupowań.
Dodatkowym elementem ułatwiającym stosowanie partiom opisanych wyżej strategii jest pokusa, żeby przy urnie wyborczej pokierować się swoją sympatią partyjną. W ten sposób obywatele nie muszą podejmować wysiłku rozeznawania się w lokalnych problemach, w skomplikowanych zagadnieniach ordynacji wyborczej czy różnicach pomiędzy poszczególnymi szczeblami samorządu. Na dodatek wyborcom oferuje się złudne przekonanie o własnym zwycięstwie, kształtowane poprzez utożsamianie się z wygranym w wyborach znanym z mediów partyjnym szyldem. Do tego pojawia się argument ze skuteczności: skoro reguły gry są korzystniejsze dla większych komitetów i więcej osób głosuje na partię „X” czy partię „Y”, to może ja też nie powinienem się wyłamywać, bo mój głos będzie stracony.
Obrona demokracji zaczyna się w samorządzie
Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie. W momencie, w którym obywatele przyjmują logikę przedstawicieli partii politycznych jako własną, odbierają sobie możliwość oddziaływania na otoczenie, a zatem tracą swój głos. Czy naprawdę z perspektywy obywatela powinno mieć znaczenie, czy wybory samorządowe zostaną wygrane przez partię „X” czy przez partię „Y”? Czy dzięki temu zostanie rozwiązany choć jeden lokalny problem? Czy wygrana partii „X” czy „Y” przełoży się na poprawę sytuacji w mojej gminie, powiecie, mieście?
Lokalna polityka dotyczy między innymi planów zagospodarowania przestrzennego, zieleni, żłobków, przedszkoli, organizacji transportu, parków, miejsc wypoczynku, bibliotek, lokalnej historii, domów kultury, ścieżek rowerowych czy parkingów. Znów pozwolę sobie na retoryczne pytania: czy rozwiązania lokalnych problemów można oczekiwać od osób skoncentrowanych na podziałach o charakterze ogólnokrajowym? Wręcz przeciwnie, gdy logika partyjna rządzi sporami o charakterze lokalnym, przestaje liczyć się dobro mieszkańców danej gminy, a ważniejsze staje się zaprezentowanie w jak najlepszym świetle własnej partii. Na przykład w przypadku sporów na temat zmianowości w szkołach czy sposobów dojazdu dzieci do szkoły w ramach logiki partyjnej chodzić będzie o pokazanie potrzeby likwidacji gimnazjów, bądź ich zachowania. Rzeczywiście z perspektywy krajowej ta decyzja była bardzo istotna, ale została podjęta na innym szczeblu władzy, a podstawowym zadaniem władz samorządowych nie jest zmiana krajowych zasad funkcjonowania edukacji. Potrzebne jest poszukiwanie rozwiązań, które posłużą jak najlepszej organizacji szkolnictwa, a nie będą okazją do udowadniania wyższości jednego ugrupowania nad drugim.
Stąd przy urnie wyborczej potrzebujemy zaprzeczenia logice partyjnej. W wyborach samorządowych powinno nam zależeć na poprawie sytuacji na danym szczeblu władzy samorządowej, a nie na wygranej tej czy innej partii. Poza członkami samych partii, jako obywatele, nie mamy przecież interesów partyjnych, a obywatelskie. To nie przewodniczący Schetyna czy prezes Kaczyński powinien rządzić w mojej gminie. To człowiek, którego wybiorą obywatele w moim okręgu, będzie miał największy wpływ na lokalne problemy. W obowiązującej konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej czytamy:
„Art.16. 1. Ogół mieszkańców jednostek zasadniczego podziału terytorialnego stanowi z mocy prawa wspólnotę samorządową.
2. Samorząd terytorialny uczestniczy w sprawowaniu władzy publicznej. Przysługującą mu w ramach ustaw istotną część zadań publicznych samorząd wykonuje w imieniu własnym i na własną odpowiedzialność”.
Mimo krytyki wielu zapisów obowiązującej konstytucji ze strony przedstawicieli obozu rządzącego, z tego co mi wiadomo, te artykuły nie znalazły się wśród fragmentów proponowanych do zmiany. Skoro stanowimy wspólnotę samorządową, która ma brać udział w sprawowaniu władzy i podejmuje decyzje na własną odpowiedzialność, to warto zastanowić się, kto z proponowanych kandydatów daje nam większe szanse na zrealizowanie zadań samorządu terytorialnego. I czy faktycznie może być to ktoś należący do jednej czy drugiej wspólnoty partyjnej, odpowiadający nie tylko przed lokalnymi wyborcami, ale również przed strukturami partyjnymi, w których działa.
Stawka wyborów
W wyborach samorządowych obrona demokracji zaczyna się więc od zorientowania się, jaka jest stawka głosowania, w którym wezmę udział, i jakie są postulaty osób, przy których mogę postawić krzyżyk na kartce do głosowania. Celem nie powinien być sukces tej czy innej partii, ale sukces mojej gminy. Dokonania i plany na poziomie samorządowym nie zależą od barw partyjnych, a od zdolności do działania i umiejętności rozwiązywania lokalnych problemów. Do momentu, w którym można zaniedbywać lokalne społeczności, wycinać drzewa, iść na rękę deweloperom i być ponownie wybranym ze względu na przynależność do odpowiedniej partii, trudno o zmiany na lepsze na poziomie samorządowym.
Polityka krajowa ma wpływ na lokalne społeczności za pośrednictwem rozwiązań legislacyjnych, takich jak na przykład tak zwane Lex Szyszko, które przyczyniło się do zniknięcia wielu drzew w polskich miastach, czy Lex Deweloper, które utrudni gminom egzekwowanie ograniczeń w rozlewaniu się zabudowy mieszkaniowej czy obronę przed zabudową terenów zielonych. Jednak to nie władze samorządowe podejmują decyzje na temat wprowadzania tego rodzaju rozwiązań legislacyjnych. Władze samorządowe tracą albo zyskują narzędzie do prowadzenia skutecznej polityki lokalnej, ale polityk lokalny nie jest decydentem w sprawie wprowadzenia tej czy innej ustawy. Jak pokazuje przykład reprywatyzacji, lokalni politycy mają raczej ograniczony wpływ na wprowadzenie skutecznych systemowych rozwiązań problemów na poziomie krajowym. Mają za to możliwość prowadzenia lepszej lub gorszej polityki lokalnej. Obrona demokracji w wyborach samorządowych polegać powinna na sprawowaniu przez obywateli kontroli nad swoimi samorządowymi przedstawicielami, a nie na plebiscycie na temat popularności partii politycznych. Społecznym zwycięstwem w wyborach będą więc kompetentne osoby we władzach samorządowych, a nie wysoki wynik tej czy innej partii.