W publicznej debacie wątki samochodowe pojawiają się zazwyczaj przy okazji sporu między kierowcami a rowerzystami, na które odpowiedzią jest tekst albo dwa, w których udowadniana jest teza o tym, że transport powinien służyć wszystkim, z czego wynika jego niepolityczny charakter. Od czasu do czasu pojawiają się też wypowiedzi sugerujące, że rower czy wsparcie dla transportu publicznego są lewicowymi wymysłami, które zwolennicy nowoczesności w zachodnim wydaniu próbują nam narzucić wbrew polskiej tradycji.W ramach takich debat często padają argumenty powołujące się na realizację rozmaitych wartości. Nierzadko wartością, na jaką zwraca się uwagę, jest wolność. Niekiedy wolność rozumiana jako niezależność od decyzji politycznych, czyli na przykład argument mówiący o tym, że politycy nie powinni narzucać nam sposobów przemieszczania się po mieście, czy też, że polityka transportowa nie powinna być tematem sporów politycznych. W niniejszym tekście spróbuję naszkicować argumentację, która przemawiałaby za tym, że w polskim kontekście to prawa strona sceny politycznej ma istotne przesłanki do wzywania do przesiadki na rower, do pociągu czy tramwaju.
Darty zamiast Volkswagenów
Pierwszym argumentem, o którym zdarzyło mi się już pisać w innym miejscu, jest sprawa niezależności energetycznej Polski. W dzisiejszych realiach zdecydowana większość surowców energetycznych potrzebnych do napędzania samochodów na polskich ulicach pochodzi z importu. W razie konfliktu zbrojnego czy ekonomicznego poziom uzależnienia od ropy będzie stanowił słabość, która może zostać wykorzystana przez potencjalnego przeciwnika. Poza kwestiami związanymi z bezpieczeństwem ma to także określone konsekwencje gospodarcze – stanowi konkretny koszt, który wpływa na stosunki gospodarcze Polski.
Drugi argument również związany jest z sytuacją gospodarczą i tak zwanym statusem półperyferyjnym Polski, o którym lubią pisać prawicowi dziennikarze. Otóż wśród producentów samochodów nie ma znaczących polskich firm. Co prawda funkcjonują w Polsce fabryki samochodów, ale są to samochody zagranicznych marek i producentów, które są jedynie montowane w Polsce. Jest to więc dokładnie problem, o którym mówi się przy okazji utyskiwania na półperyferyjny status naszego kraju: „Zajmujemy się tylko montowaniem” i „jesteśmy częścią łańcucha dostaw dla silniejszych graczy”. Mamy natomiast krajowych producentów pociągów, tramwajów czy autobusów, a więc z punktu widzenia wychodzenia z półperyferyjnego statusu dobrych kandydatów do kształtowania światowych marek powiązanych z naszym krajem. Czy w takim razie przesiadka z mercedesa czy volkswagena do darta, elfa czy urbino nie byłaby konkretnym czynem wspierającym owo wychodzenie z półperyferyjności? Wzięciem na własne barki odpowiedzialności za kraj?
Równi i równiejsi?
Trzecia sprawa to sposób rozumienia wolności, która w kontekście dyskusji o przestrzeni i transporcie utożsamiana jest zazwyczaj ze swobodą i z wolnością od jakichkolwiek ograniczeń zewnętrznych. Stąd, zdaniem niektórych, fotoradary nie są narzędziem w walce z naruszeniem przepisów ruchu drogowego, a sposobem zdobywania pieniędzy i ograniczania wolności. Stąd egzekucja przepisów dotyczących parkowania staje się podstawą oskarżeń o zapędy autorytarne, a stawianie słupków mających uniemożliwić nielegalne praktyki jest traktowane przez część społeczeństwa jako ingerowanie w ich przestrzeń wolności. Skoro z mojego punktu widzenia samochód jest przedłużeniem sfery prywatnej, swego rodzaju domem na kółkach, to inni ludzie czy państwo nie powinni ingerować w moją przestrzeń, naruszać miru domowego.
Dopóki tego rodzaju wypowiedzi, stwierdzenia czy poglądy pozostają elementem debaty publicznej, mamy do czynienia z sytuacją, w której pozostali użytkownicy przestrzeni mogą mieć większą świadomość poglądów kierowców i zrozumienie ich nastawienia do rzeczywistości.
Problem zaczyna się jednak w momencie, w którym służby, urzędnicy i rządzący przejmują taki punkt widzenia. Widać to choćby na przykładzie ostatnich perypetii z fotoradarami, na których przejęcie i dalsze użytkowanie przez urzędników „nie ma pieniędzy”, choć argumentem za zmianą ustawy było uznanie ich za maszynki do zdobywania pieniędzy przez samorządy. To tak jakby ktoś twierdził, że nie będzie się zajmował kurą znoszącą złote jajka, bo a) znosi złote jajka, a jednocześnie b) nie stać go na paszę dla niej.
Prawo, policja, straż miejska, urzędnicy i posłowie, zostały powołane w celu redefiniowania i opiekowania się wspólną przestrzenią, a więc zagwarantowania, że wolność części społeczeństwa nie będzie wchodziła w konflikt z pozostałymi członkami. Skoro prawica uznaje, że walka z korupcją, dbałość o przestrzeganie prawa i sprawnie działające służby mundurowe są ważnymi składnikami budowania przyszłości naszego kraju, trudno zrozumieć, dlaczego wszystkie te wartości i deklaracje miałyby nie być stosowane w sytuacji, w której dotyczyć mają kierowców. Skoro prawo jest narzędziem gwarantowania granic swobody zachowań, na przykład ma gwarantować, że nikt mnie nie okradnie, gdy będę szedł po ulicy, to ten sam sposób rozumowania należałoby zastosować do prawa dotyczącego ruchu drogowego. Innymi słowy jeśli ktoś opowiada się za sprawnym państwem, które realizuje swoje zadania przy pomocy sprawnej egzekucji prawa, trudno powiedzieć, dlaczego owa sprawność państwa i egzekwowania obowiązujących przepisów miałyby nie obowiązywać w odniesieniu do samochodów. Czyż przestrzeń wolności jednych nie kończy się tam, gdzie zaczyna się przestrzeń wolności drugich?
Urynkowić ceny parkingu
Czwarte zagadnienie to kwestia wolnego rynku – państwo nie powinno ingerować w swobodę przepływu dóbr i usług, ponieważ obywatele sami najlepiej będą wiedzieć, w jaki sposób wydawać swoje pieniądze. Założenie to opiera się jednocześnie na przekonaniu, że rynek jest najlepszym narzędziem do rozpoznawania wzajemnych relacji pomiędzy podażą i popytem. Pomijając problematyczność tych poglądów (nie chodzi tu o argumenty dotyczące sposobu funkcjonowania ekonomii), a przyjmując przez chwilę, że ten sposób rozumowania jest prawidłowy – oznaczać on powinien skokowy wzrost cen parkowania i wprowadzenie opłat za wjazd do centrum. Skoro podaż pewnych dóbr jest niewystarczająca – nie ma wystarczającej przestrzeni na zaparkowanie i przemieszczanie się wszystkich chętnych, którzy stwarzają korki i parkują wbrew przepisom, a więc naruszają zasady rynku, to należy umożliwić działanie mechanizmów, które przywrócą równowagę w relacjach między podażą a popytem. W ramach ideologii wolnego rynku mechanizmem takim jest zazwyczaj podniesienie cen. Skoro dane dobro jest pożądane, a jego ilość niewystarczająca, należy skorzystać z okazji i zarobić więcej, podnosząc ceny.
Rozmawiając o sposobach poruszania się po mieście czy kraju, warto pamiętać, że za naszymi codziennymi podróżami stoi skomplikowany system zależności. Od decyzji jak najbardziej politycznych, związanych na przykład z finansowaniem takiej czy innej formy transportu czy takiej czy innej konkretnej drogi albo linii kolejowej, o których decydują politycy różnych szczebli; poprzez kwestie geopolityczne czy gospodarcze, które wpływają na warunki, w których działamy, ale nad którymi nie mamy pełnej kontroli, czy decyzje indywidualnych konsumentów, którzy w ten sposób współkształtują systemy transportowe; kończąc zaś na sprawach środowiskowych w rodzaju zanieczyszczenia powietrza czy ograniczeń dostępnej przestrzeni, która może zostać przeznaczona na potrzeby transportowe. Warto, żeby nasze wartości stawały się w tym kontekście narzędziem zapobiegania konfliktom społecznym, okazją do poszukiwania kompromisu pomiędzy różnymi potrzebami i pragnieniami członków społeczeństwa, interesem państwa czy poszczególnych podmiotów gospodarczych. Rozważając problem wolności, nie należy zapominać o komplikacjach, które sprawiają, że nie zawsze to, co dla jednostki będzie się wydawało maksymalizacją jej wolności, będzie jednocześnie maksymalizacją wolności dla wszystkich innych jednostek.