fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Wolność i (nie)bezpieczeństwo nadzoru

Wiara w to, że za sprawą techniki czy innowacji można zaprowadzić pokój, jest oparta na fałszywym, niemożliwym do osiągnięcia poszukiwaniu gwarancji bezpieczeństwa. Ta wyimaginowana, „bezpieczna” przyszłość to taka, w której wszystkie nieprawidłowości (terroryzm, choroby, przemoc) zostaną wyeliminowane albo co najmniej opanowane.

Ilustr.: Olga Micińska


 
We wszystkich bogatych państwach świata społeczeństwo nadzorowane jest faktem. Większość codziennych przypadków nadzoru ma jednak miejsce poza naszą wiedzą, a co gorsza – poza naszą świadomością. Rozwój technologii przyniósł ze sobą olbrzymią ilość informacji, jakie produkujemy (jak również jakimi musimy się posługiwać, choćby legitymując się dowodem), które mogą być wykorzystywane do naszego nadzoru. Przyczyną i uzasadnieniem nadzoru jest oczywiście bezpieczeństwo, którego im więcej się nam oferuje, tym mocniej ograniczona jest nasza prywatność. Dyskusja na temat nadzoru i bezpieczeństwa jest więc jednocześnie rozmową na temat granicy naszych wolności i praw człowieka. To także jedno z krytycznych pytań odnośnie tego, dokąd zmierza społeczeństwo – nadzór jest bowiem naturalnym wrogiem zaufania, będącego budulcem społeczeństwa obywatelskiego. W nie mniejszym stopniu to również problem polityki – państwo i prywatne firmy, poprzez zbierane na nasz temat informacje, mają coraz większą władzę, same pozostając poza naszą kontrolą. W końcu, jest to przede wszystkim pytanie fundamentalne – o wolność znowu, bo jak pisał przed dwudziestoma laty ksiądz Józef Tischner „nasz lęk przed wolnością staje się większy niż lęk przed przemocą”. Wolnością, czyli również odpowiedzialnością, którą zaczynamy przerzucać na nadzór, stając się coraz mniej współodpowiedzialni, a coraz bardziej osamotnieni. Społeczeństwo nadzorowane staje się w końcu społeczeństwem anty-obywatelskim i aspołecznym.
 
Monitoring wizyjny i audiowizualny to dwa najbardziej oczywiste i powszechnie znane przykłady nadzoru. Każdego dnia i o każdej porze obserwują nas nie tylko fotoradary, kamery uliczne, przemysłowe czy te w środkach komunikacji. Kontrolowane są także wszystkie nasze rozmowy, niektóre mogą być nawet nagrywane. Europejscy operatorzy telekomunikacyjni od dawna zobligowani są do dwuletniej retencji danych (kto dzwonił, kiedy, do kogo, skąd, jak długo). Wszystko „na wypadek”, gdyby zażądały ich służby bezpieczeństwa, a tych w Polsce mamy dziewięć, każda z dostępem do tych danych bez wyjątku i bez żadnego systemu kontroli. Problem tym poważniejszy, że Polska jest liderem Unii Europejskiej w ilości zapytań o billingi, jak również w przypadku zakładania podsłuchów.
Innym łakomym kąskiem dla „przemysłu nadzoru” są nasze dane osobowe, jakich dostarcza transport lotniczy. To wkrótce może się zmienić na gorsze, gdyż Komisja Europejska (za plecami Parlamentu) już zaoferowała pokaźne dotacje dla państw, które wprowadzą analogiczne systemy rezerwacji biletów na pociągi i autobusy. Dziś informacje na temat każdej naszej podróż lotniczej przechowywane są w jednej bazie danych PNR (Passenger Name Record), którą nota bene obsługują jedynie trzy firmy na świecie. Na podstawie tego, jakie posiłki zamawiamy, czyją kartą płacimy, w której części samolotu siadamy, z kim często podróżujemy, a skończywszy na destynacjach naszych podróży, służby bezpieczeństwa gromadzą o nas informacje, próbując sprofilować i wytypować potencjalnych terrorystów. Czy im się to udaje? W Wielkiej Brytanii angielski Scotland Yard przez lata, poza piłkarskimi chuliganami oraz przypadkowymi kryminalistami, nie złapał na tej podstawie żadnego (sic!) terrorysty.
 
Masowe wykorzystywanie naszych danych osobowych, ograniczające naszą prywatność, okazuje się mało skutecznym środkiem bezpieczeństwa. Podobnie jak nie ma też dowodów, które potwierdzałby zwiększenie bezpieczeństwa dzięki inwestycjom w monitoring wizyjny. Badania na warszawskiej Woli (potwierdzające zachodnie wyniki) wskazały, że taka zależność po prostu nie występuje. Czasami bywała za to odwrotna. Innego interesującego odkrycia dokonała Fundacja Panoptykon, której badania pokazały, że obecność kamer powoduje u ludzi zjawisko przerzucania odpowiedzialności, braku interweniowania w sytuacjach zagrożenia, a więc de facto prowadzi do paradoksalnego pogorszenia bezpieczeństwa. Pozorując bezpieczeństwo za pomocą atrap, nadzór nie tylko usypia czujność ludzi w przypadku zagrożenia, ale też manipuluje społecznym zaufaniem.
Choć problem braku kontroli nad nadzorem podnoszą nawet państwowe organy, to od lat wydaje się on być ignorowany przez kolejnych ministrów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Rzecznik Praw Obywatelskich, Irena Lipowicz stwierdziła w „Gazecie Wyborczej”, że „rezygnacja z prywatności na rzecz bezpieczeństwa poszła za daleko”. W podobnym tonie występował do MSW (24.08.2011) Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych: „monitoring budzi coraz więcej kontrowersji na gruncie coraz większych dysproporcji między celem, któremu ma służyć, i ograniczeniem praw do prywatności, jakie wprowadza jego stosowanie”. W obliczu powyższych faktów tym bardziej zastanawiające są wyniki badań opinii publicznej w Polsce i Unii Europejskiej, które pokazują wysokie przyzwolenie dla technik nadzoru. Takie poparcie idzie w sukurs służbom bezpieczeństwa i politykom zwiększającym sukcesywnie nadzór nad społeczeństwem, jak również przemysłowi związanemu z nadzorem, dla którego jest to czysty zysk. Dlaczego więc tak bezwiednie oddajemy naszą prywatność w zamian za bezpieczeństwo? Co sprawia, że przestajemy ufać sobie, a pokładamy bezpieczeństwo w ręce nadzoru?
 
Zdaniem autorów „Płynnego Nadzoru” – Zygmunta Baumana i Davida Lyona, wspólnym motywem obserwowanym w społeczeństwach globalnej północy jest strach przed Innym. Inny to nie jakaś kategoria ludzi, sprofilowana grupa potencjalnych zagrożeń, jak próbowano zdefiniować pasażerów linii lotniczych, zamawiających wegetariańskie posiłki w trasach z i na Bliski Wschód. Zdaniem Baumana Inny to sąsiad, przechodzień, podglądacz, w końcu każdy nieznajomy, każdy z nas. Obydwaj z Lyonem uważają, że wszyscy, funkcjonując w płynnej rzeczywistości, zaczynamy przejawiać zainteresowanie nadzorem, pewną selekcją. Z jednej strony jest to motywowane naturalną potrzebą bezpieczeństwa, z drugiej zaś strony tym, że jednocześnie nie chcemy być zaliczeni do kręgu zagrożenia i grupy potencjalnych wrogów. Stąd, według Baumana, w społeczeństwach Zachodu (amerykańskim i brytyjskim par excellence) wszyscy wskazujemy wrogów bezpieczeństwa, aby nie być do nich zaliczonymi. Oskarżamy, aby być oczyszczonymi z podejrzeń; wykluczamy, aby nie być wykluczonymi. Kreowana i rozwijana potrzeba bezpieczeństwa napędza strach niczym kula śnieżna. Zostajemy wplątani w ten mechanizm, a w końcu stajemy się uzależnieni od bezpieczeństwa. Instalujemy w domach alarmy, zakładamy kolejne zamki i blokady. Grodzimy domy, parki i ogrody. Tworzymy zamknięte osiedla w miastach. Zamykamy uchodźców w zamkniętych ośrodkach. W końcu fortyfikujemy granice, jak ma to miejsce dziś w Unii Europejskiej – wschodnią uzbraja Polska, na południu od Turcji murem odgrodzili się właśnie Grecy. Podobnie jak Stany Zjednoczone odgrodziły się wcześniej od Meksyku.
Wiara w to, że za sprawą techniki czy innowacji można zaprowadzić pokój, jest, według Lyona, oparta na fałszywym, niemożliwym do osiągnięcia poszukiwaniu gwarancji bezpieczeństwa. Ta wyimaginowana, „bezpieczna” przyszłość to taka, w której wszystkie nieprawidłowości (terroryzm, choroby, przemoc) zostaną wyeliminowane albo co najmniej opanowane. Dając za przykład doskonale zabezpieczony od zewnątrz Babilon, Lyon zauważa, że bezpieczeństwo jest pochodną pokoju, dobrobytu i wolności, nie zaś odwrotnie. Bezpieczne miasto to takie, które zbudowane jest na braniu odpowiedzialności za Innego. Takie miasto będzie oparte na zaufaniu i zawsze będzie otwarte.
 
Rozwój nadzoru po 11 września uwidacznia jednak bardzo wyraźnie tendencję zgoła odmienną: nakręcania strachu, przykrywania decyzji rządzących zasłoną tajemnicy, zacieśniania wykluczenia i zamykania kolejnych drzwi. Jak celnie prorokował Tischner, nasz lęk przed niebezpieczeństwem doprowadzi do wyrzucania za drzwi „całej współczesności z jej nieszczęsnym darem wolności”. Obietnica większego bezpieczeństwa i mniejszej odpowiedzialności są w końcu kuszącym quid pro „nieszczęsne” quo.
 
Przeczytaj inne teksty Autora.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×