
Tekst oryginalnie napisany w języku polskim.
Praca wyróżniona przez jury „Pamiętników Uchodźczych”.
– Założę się, że kiedy zadzwonimy do drzwi i Mama cię zobaczy, powie: „Jesteś piękna! Ach, jakaż jesteś piękna!”.
Zadzwoniłyśmy. Mama otworzyła, utuliła nas mocno i powiedziała do Madiny radośnie:
„Jakaż ty jesteś piękna!”.
Przyjechałyśmy w odwiedziny z Warszawy do ukraińskich Czerkas, które Mama zwie Miastem Kwitnących Moreli. Drzewa morelowe są wszędzie, wzdłuż ulic i alei.
Pszczoły lecą do białych kwiatów, miodowy zapach wypełnia powietrze. Latem chodniki są pomarańczowe i lepkie od spadających owoców.
Mama uwielbia morele. Od dawna je same owoce, trochę warzyw – i nic więcej. Pije świeże soki z winogron i jabłek, ale morele lubi najbardziej.
– Morelowa Nana (czecz. Mama) – żartuje Madina. – Uważaj, żebyś nie stała się pomarańczowa.
I śmiałyśmy się, i piłyśmy herbatę ziołową, i jadłyśmy morele – i nie stałyśmy się pomarańczowe.
Potem przyszła pandemia. Mama przestała wychodzić, przyjaciele codziennie ją odwiedzali i przynosili jedzenie. Nie były to owoce.
– Mamo, Nano, przyjeżdżaj do Polski – proponowałyśmy z Madiną.
– Nie chcę. Tu jest mój dom, moje siedem tysięcy książek, moje morele. Nawet paszportu nie mam, a i wyrabiać nie będę.
24 lutego zadzwoniłam do Mamy.
– Mamusiu, wojna?
– Wojna, Córeczko.
Rozmawiałyśmy codziennie przez telefon.
– Nie zamartwiaj się – pocieszała Mama. – Światową wojnę przeżyłam, to i tę przetrwam. Bądź wesoła, wojna lubi ponuraków, wesołych się boi.
Przez telefon śpiewałyśmy „Tyż mene pidmanuła” i „Nicz misjaczna” – ona w Czerkasach, ja w Warszawie. Czeczenka Madina nauczyła się po ukraińsku:
– Mama przyjedzie, założymy chór. Też chcę z wami śpiewać.
Mama przyjechała, nieświadoma tego, że jedzie. Na materacu, położonym na podłodze busa. Bez paszportu, za to z cewnikiem na boku. Wojna wkroczyła do jej serca, które bolało. Wojna uderzyła w głowę i udar odebrał jej możliwość poruszania się i podejmowania decyzji.
Na granicy w Zosinie przenieśliśmy materac z Mamą do polskiego samochodu.
– Mamusiu, to ja, Marina!
Popatrzyła mętnymi oczami, otumaniona morfiną i cierpieniem:
– Nie jesteś Mariną. Moja Córeczka jest mała, a ty – dorosła. Dajcie mi moją Marinkę!
Dojechałyśmy do Warszawy, do mieszkania Madiny. Przygarnęła nas, pomogła przy Mamie, ona i jej dzieci.
Kiedy wraz z Maćkiem Stuhrem i jego żoną Kasią, menadżerem i Madiną wnosiliśmy materac z Mamą do windy, czułam się, jakbym grała w filmie. Gdzie jest moja morelowa Mama?
Dużo rozmawiałam z Madiną. Smutno żartowałam:
– Jesteś uchodźczynią. Przeżyłaś dwie wojny czeczeńskie. Widziałaś śmierć. Ja, rozpieszczona jedynaczka, widziałam morze – co roku, na wakacjach. Raz Czarne, raz Śródziemne. Teraz to ja jestem na uchodźstwie – u ciebie w domu, wraz z mamą.
Powoli wraca świadomość, chociaż ból nie ustępuje. Tam, w Ukrainie, po udarze, spędziła dwa tygodnie w szpitalu, pełnym rannych żołnierzy. Było dużo bólu.
Tu, w Polsce, ćwiczymy pamięć o dobrym. Wmówiłam Mamie, że bierzemy udział w konkursie piosenki. Śpiewamy codziennie, ona pamięta teksty sprzed 50 lat, a nie pamięta, jak ma na imię Madina.
Ubieram się, pochylam, żeby Mamę ucałować.
– Dokąd idziesz, Córeczko?
– Jedziemy do ukraińskich sierot, ewakuowanych z Odessy. Wieziemy domowe bułeczki, rękodziełka, piosenki i tańce. Wieziemy radość.
– Oj, to jak wygramy ten konkurs piosenkarski, to wszystkie pieniądze podarujemy sierotom – wzrusza się i pomrukuje kolejną pieśń.
Sieroty nie potrzebują pieniędzy. Mieszkają w dużym hotelu pod Warszawą, mają co jeść, w co się ubrać. Mają marzenia – ponad 700 dzieci, a marzenie jedno, wspólne:
– Chcę wrócić do domu. Do Ukrainy, do Odessy. Do Czarnego Morza.
Mama spytała mnie wczoraj:
– A tu rosną morele? Zjadłabym całe wiadro!
– Będą na wiosnę, chociaż nie tyle, co w Czerkasach.
Przynoszę wiadro z balkonu. Wylewam zawartość cewnika i modlę się, żeby dożyła wiosny. Żeby skończyła się przeklęta wojna i rozkwitły miodowe morele – i tu, w Warszawie, i w Maminych Czerkasach.