fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

"We mgle"

Sednem filmu Łoźnicy jest ukazanie, że wojna wszystkich ludzi zrównuje, że podział na dobrych i złych, patriotów i zdrajców nie jest oczywisty, a może w ogóle nie istnieje.

Pomimo Nagrody Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI) w Cannes, podejrzewam, że nowy film Siergieja Łoźnicy, dramat wojenny „We mgle”, może mocno podzielić publiczność, gdyż z pewnością nie wszyscy będą w stanie strawić tę twórczość.

 

Rok 1942, tereny ZSRR okupowane przez III Rzeszę. Po pracownika kolei Suszenję (Vladimir Svirskiy) przybywa dwóch partyzantów – Burov (Vladislav Abashin) i Voitik (Sergei Kolesov) – którzy mają za zadanie wykonać na nim egzekucję. Został on bowiem wypuszczony przez nazistowską policję, podczas gdy trzech jego kolegów powieszono. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem.

 

Zacząć należy od tego, że chociaż teoretycznie trwa wojna, to jest ona nieobecna na ekranie. A może inaczej: nie jest ona pokazana w sposób, który znają i lubią miłośnicy tego typu kina, czyli widz nie znajdzie tu żadnych scen batalistycznych, a i żołnierzy jak na lekarstwo. Bo i nie o to Łoźnicy chodzi. Chce on pokazać, tak samo, jak zrobił to w „Obławie” Marcin Krzyształowicz, wojnę od strony bardziej ludzkiej, prostej, codziennej. Tego typu patrzenie na tę tematykę przypomina mi także książki Ericha Marii Remarque’a oraz film „Stalingrad” Josepha Vilsmaiera.

 

Dobrą ku temu okazją są retrospekcje każdego z trzech bohaterów, które pozwalają nam lepiej ich poznać, zrozumieć, ale też pokazują bardzo różne zachowanie w różnych sytuacjach – od tchórzostwa, przez głupotę, po moralność. Postawy te łączy jednak to, że wszystkie prowadzą do czegoś złego, nawet gdy ktoś stara się postąpić słusznie i dobrze oraz myśli o innych, nie ucieknie przed brudem, bo wojna sprawia, że przylepia się on do każdego.

 

Suszenja dziwi się w pewnym momencie, że przecież minęło tylko półtora roku, więc jak to możliwe, że ludzie tak bardzo zmienili się przez ten czas. I chyba to jest sednem filmu Łoźnicy – ukazanie, że wojna wszystkich ludzi zrównuje, że podział na dobrych i złych, patriotów i zdrajców nie jest oczywisty, a może w ogóle nie istnieje.

 

Wspomniałem jednak, że „We mgle” może podzielić publiczność, warto by więc to rozwinąć. Otóż film jest zbudowany na bazie bardzo długich ujęć, w dużej części nic się w nich nie dzieje (co, przyznaję, może być mocno męczące). Nie ma tu soczystych, pełnych patosu dialogów, nie ma też muzyki (za to są piękne zdjęcia). A ponieważ trwa to wszystko ponad dwie godziny, wydaje mi się, że część widzów po prostu może nie wytrzymać i uznać film za nudny. Tym bardziej, że nie trzyma on też w napięciu (poza jedną, ostatnią sceną).

 

Gdyby tak się stało, byłoby to smutne (zresztą właśnie tak odbieram ten film, jako bardzo smutny), ponieważ dzieło Łoźnicy, wpisujące się w narastającą tendencję kinową, by pokazywać wojnę od nieco innej strony, jest filmem udanym i wartym zobaczenia. Przynajmniej moim zdaniem.

 

Przeczytaj inne teksty Autora.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×