fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Takiej debaty nie potrzebujemy

Gdyby jednak wszystkie zainteresowane strony potraktowały rozmowę poważnie, byłaby to niepowtarzalna szansa na zbudowanie nowej jakości dyskusji o przyszłości miasta. Jednakże nic z tego. Pozostał więc smutek.

ilustr.: Kuba Mazurkiewicz


Pomysł organizacji w ogólnodostępnej klubokawiarni rozmowy dotyczącej obywatelskiej Warszawy z udziałem pani prezydent, na jedenaście dni przed referendum w sprawie jej odwołania, od samego początku był ryzykowny. Gdyby jednak wszystkie zainteresowane strony potraktowały rozmowę poważnie, byłaby to niepowtarzalna szansa na zbudowanie nowej jakości dyskusji o przyszłości miasta. Jednakże nic z tego. Zarówno debatujący, jak i obywatele nie byli przygotowani do takiego spotkania. Pozostał więc smutek.
 
Smutek po raz pierwszy.
„Przyniosłam brulion papieru oraz długopis i będę notować postulaty mieszkańców” – taką pozytywną deklaracją otwartości na dialog z mieszkańcami rozpoczęła wtorkową debatę Hanna Gronkiewicz Waltz. I była to chyba jedyna prawdziwie pozytywna deklaracja tego wieczoru. Dlaczego? Bo od samego początku wszystko wyglądało tak, jakby organizatorzy debaty starali się udawać, że sprawa zbliżającego się referendum nie istnieje.
 
Panel, jak gdyby nigdy nic, rozpoczął się znaną nam już od paru lat dyskusją o abstrakcyjnych ideach miasta, miejskim obywatelstwie, dialogu władzy z mieszkańcami. Niewątpliwie, należy dyskutować o wyzwaniach stojących przed metropoliami w globalizującym się świecie, o wciąż jeszcze dla Warszawy utopijnych i niedoścignionych wzorcach komunikacji miejskiej, o przestrzeni publicznej, o współgraniu w niehierarchicznych sieciach. Tylko że w tej konkretnej sytuacji, gdy obecna była prezydent, której przyszłość będzie za kilkanaście dni zależna od wrzuconych do urny kartek, wszyscy na sali wyczuwali, że powinno się poruszać zupełnie inne tematy. I choć dzięki zaistniałemu meta-poziomowi można było na chwilę zapomnieć o lokalnym grajdołku i spojrzeć na sytuację Warszawy z lotu ptaka, to szybko jednak okazało się, że dyskusja nie dość, że powtarzała dość znane tezy, to paneliści mówili językiem całkowicie hermetycznym – mieszanką akademickiego dyskursu prawniczego i filozoficznego. Widownia nie wytrzymała – taki język rozmowy szybko został odrzucony.
 
Smutek po raz drugi
Nie minął kwadrans, gdy podczas wypowiedzi drugiego panelisty – prezentującego nowe narzędzia pozwalające na partycypację obywateli w przestrzeni publicznej – publiczność dała jasno do zrozumienia, że podstawą dialogu obywatelskiego jest komunikacja w obydwie strony. Rozpoczął się bojkot, pojawiły się krzyki: „Ci państwo za długo mówią! My to wszystko wiemy.” „Taką właśnie debatę proponuje nam władza. Sama mówi, a my nie jesteśmy wysłuchani.” „Kiedy będzie czas na nasze głosy?!”
 
I choć moje serce rośnie, gdy świadomi obywatele domagają się swoich praw wobec dominującego lewiatana władzy, to bardzo szybko zmalało do mniejszych rozmiarów, gdy po dojściu do głosu widowni, natychmiast okazało się, że w rzeczywistości jej postawę najlepiej streszcza T***** K**** M*. Nagle to widownia zaczęła mówić, a przestała cokolwiek słyszeć. A całą tę „dyskusję” rozpoczęło oświadczenie pana, który generalnie postanowił zaprotestować przeciw temu co się dzieje w stolicy, dowodził, że debata jest cenzurowana, i na znak protestu wyszedł z sali. Przez chwilę wydawało się wręcz, że większość sali podąży za nim, ale znalazł tylko jednego naśladowcę.
 
Następnie rozpoczął się potok żalów, pretensji i emocjonalnych oświadczeń. I trudno się dziwić – wreszcie przydarzyła się dobra okazja. Mimo że prowadzący prosił o formułowanie postulatów wobec miasta, które władza mogłaby wziąć pod uwagę, to przytłaczająca większość osób zabierających głos, przyszła na spotkanie w jasno określonym celu: zamknąć swoje od lat niezałatwione z instytucjami podległymi Urzędowi Miasta sprawy, oraz wyrazić swój żal i frustrację. I tak oto skończyła się dyskusja o filozofii debat miejskich. Otworzono agendę spraw konkretnych.
 
Wszystko to świadczy o tym, że niczym wody potrzebujemy debaty na bardzo podstawowym poziomie, na konkretnych przykładach, które dają pośrednio możliwość dyskusji o dobru wspólnym, wykraczającym poza partykularne interesy. Strony tej dyskusji nie spotkały się na wspólnym gruncie, ponieważ mają do tego typu debaty zupełnie inne podejście. Prelegenci w panelu poruszali niewątpliwie ważne wątki dotyczące potrzeby dialogu obywatelskiego, podczas gdy widownia skutecznie sprowadziła tę debatę do poziomu indywidualnych lub bardzo lokalnych spraw. Bo to je uznawała za najważniejsze do wyrażenia podczas święta komunikacji władzy z ludem, jakim było spotkanie w „Państwomiasto”.
 
Smutek po raz trzeci.
Stało się tak, ponieważ formuła tej debaty była błędna od samego początku. Czemu na sali, zamiast występujących w roli komentatorów życia społecznego Jakuba Wygnańskiego i Jarosława Makowskiego, nie zasiadły osoby, które są odpowiedzialne za realizowaną politykę miasta? Na krzesłach dla prelegentów powinni siedzieć przedstawiciele ważnych dla funkcjonowania miasta spółek, urzędnicy Zarządu Transportu Miejskiego, Biura Architektury i Planowania Przestrzennego, Biura Kultury. Każda z tych przestrzeni potrzebuje dziś dialogu obywatelskiego. W każdej z nich pilnie poszukiwane są odpowiedzi konkretne, nie zaś intelektualnie stymulujące, ale brzmiące czysto teoretycznie.
 
W końcu rodzą się też pytania, czemu sama Pani Prezydent Hanna Gronkiewicz-Walc nie zasiadła pośród innych panelistów tej debaty? Czemu uniknęła stanięcia twarzą w twarz z Warszawiakami? Czemu usiadła tyłem do widowni, w pierwszym rzędzie, otoczona swoimi najbliższymi współpracownikami? Wszystkie pozostałe rzędy odebrały to jednoznacznie – w ten sposób władza symboliczne ignoruje obywateli, którzy wypowiadając swoje słowa mogą się zwrócić co najwyżej do politycznej potylicy. I choć Pani Prezydent brała udział w debacie wstając i zabierając głos, odnosząc się do wielu pytań, wciąż nie zmazało to ogólnego wrażenia ignorancji.
 
Tak więc smutek. Kolejna okazja do zbudowania mostu porozumienia między obywatelami a Urzędem Miasta została utracona. Smutek. Zbliżające się referendum mogło się stać świetną okazją do pozytywnego i konstruktywnego skonsumowania tego obywatelskiego i kulturalnego ożywienia, które w ciągu ostatnich siedmiu lat zmieniło stolicę nie do poznania. I smutek. Wierzyłem bowiem, zapewne naiwnie, że festiwal referendalny, który sobie zafundowaliśmy, zaowocuje również pozytywnym programem zmiany na przyszłość. A chyba nie zapowiada się na to.
 
A brulion papieru oraz długopis chyba się nie przydały.
 
Kliknij, aby obejrzeć całą debatę.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×