Rewelacyjny komediodramat, znacznie przewyższający oczekiwania przed seansem. Tym bardziej, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Tytułowa bohaterka (Judi Dench) to już dość stara kobieta, która w pewnym momencie zaczyna wracać do przeszłości. A nie jest ona zbyt kolorowa, bo po tym jak zaszła w ciążę, odesłano ją do klasztoru, gdzie musiała przeżyć rozłąkę z synem. Po tak długim czasie postanawia dowiedzieć się, co się z nim stało. Pomagać jej w tym będzie Martin Sixsmith (Steve Coogan), inteligentny dziennikarz szukający głośnego tematu, o którym mógłby napisać.
Fabuła „Tajemnicy Filomeny” jest tym ciekawsza, że wydarzyła się naprawdę, film powstał na podstawie książki prawdziwego Martina Sixsmitha. To, co jest mocną stroną scenariusza – słabych w zasadzie nie ma – to fakt, iż nie jest publicystyczny. Bardzo łatwo byłoby zrobić z tego materiału bezlitosny atak na kościół katolicki. Tymczasem twórcy, owszem, krytykują tę instytucję, widz nie ma żadnych wątpliwości, że historia jest wstrząsająca i nie stawia sióstr zakonnych w dobrym świetle. Ale mimo to, wszystko zrobione jest z wyczuciem, nie jest łatwym epatowaniem nośnym obecnie tematem, by zdobyć przymiotnik „kontrowersyjny”. W ten sposób reżyser Stephen Frears nie robi tego, czego od Sixsmitha oczekuje jego przełożona – zachowuje się, można powiedzieć, po ludzku. Dzięki temu „Tajemnica Filomeny” jest jednocześnie krytyką, chociaż nieco mniej bezpośrednią, mediów – ich pogoni za sensacją oraz hipokryzji. Bo z jednej strony dziennikarze często starają się pokazywać, że zależy im na pokrzywdzonych, podczas gdy tak naprawdę chodzi wyłącznie o dobre tytuły i mocne teksty.
Najważniejsza jest tu dwójka bohaterów, tym bardziej, że oboje są wielowymiarowi. Filomena jest z pozoru prostą kobietą, zakochaną w harlequinach i wierzącą, że czyta w nich życiowe historie. Ma też swoje uprzedzenia czy ograniczenia, a jednak często jest znacznie mądrzejsza od Sixsmitha. Przyznam szczerze, że jedna z jej decyzji pod sam koniec filmu jest z jednej strony ciężka dla mnie do zrozumienia, z drugiej jednak wywołuje we mnie ogromny podziw. Tylko wielcy ludzie są zdolni do takich czynów. Sixsmith z kolei początkowo wygląda na typowego, cynicznego dziennikarskiego buca. Wyraźnie irytują go niektóre zachowania Filomeny i w sumie najchętniej sprawę załatwiłby jak najszybciej. Im dłużej jednak zna Filomenę, tym bardziej wciąga się w śledztwo, a my możemy obejrzeć jego bardziej ludzką stronę. Chociaż nie od razu budzi sympatię, w końcu udaje mu się widza do siebie przekonać.
Tym bardziej, że zarówno Sixsmith jak i Filomena będą się od siebie wzajemnie uczyć. Pod koniec filmu będą nieco innymi ludźmi niż na początku – a wszystko jest szalenie wiarygodne. Bardzo pomaga w tym aktorstwo. Judi Dench – jest klasą samą dla siebie, doskonale pokazuje niuanse swojej bohaterki. Steve Coogan nie ustępuje jej jednak na krok. Jest równie przekonujący, a w jednej z kluczowych scen jego mimika jest tak fantastyczna, że człowiek od razu wie, co się stało – wywołuje to ciarki na plecach.
„Tajemnica Filomeny” jest filmem ciekawym, świetnie nakręconym – ma odpowiednie tempo i lekkość, która jednak nie umniejsza powagi przedstawionych wydarzeń. Tak samo jak i pierwszorzędny humor, wynikający głównie, chociaż nie tylko, z różnic między dwójką głównych bohaterów. Film Stephena Frearsa jest po prostu rewelacyjny. Moim zdaniem szkoda, że nie dostał Złotego Globa za najlepszy scenariusz – „Ona” Spike’a Jonze’a była jednak bezkonkurencyjna. Nie powinno to jednak nikogo zniechęcić przed wycieczką do kina.
magazyn lewicy katolickiej
Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!