System nieskończonej zabawy
Po co katolewica zabiera się za rozrywkę? Czy nawet to, co robimy w czasie wolnym, trzeba przeanalizować, poddać krytycznej refleksji, ukontekstowić? I jeszcze zaraz padnie słowo „kapitalizm”. A przecież rozrywka jest tak stara jak świat. Oddawali się jej już starożytni Rzymianie, wybudowali nawet Koloseum, na którym oglądali krwawe walki gladiatorów. Czy więc i kapitalizm, skoro jest powiązany z rozrywką, rozpoczął się przed narodzeniem Chrystusa?
Tak, rozrywka jest stara jak świat – kapitalizm też. Ważne jest jednak, że – jak przekonująco pokazuje w książce „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” Kacper Pobłocki – w ostatnich wiekach mamy do czynienia z jego nowoczesną, bardziej drapieżną formą. Jak w takich warunkach, słusznie kojarzących się z kultem produktywności i pochwałą ciężkiej pracy, funkcjonuje rozrywka, która na pierwszy rzut oka mogłaby być traktowana jak marnotrastwo? Zanim odpowiemy na to pytanie, cofnijmy się chwilę w czasie. Dokładnie o trzynaście lat.
Czy można przewidzieć przyszłość?
To wtedy rozegrałem swój pierwszy sezon w Fantasy Premier League. Zasady tej gry są banalnie proste. Każdy uczestnik wybiera do swojej wirtualnej drużyny piętnastu zawodników występujących w Premier League (najwyższej piłkarskiej klasie rozgrywkowej w Anglii), dysponując ograniczonym budżetem – każdy piłkarz ma ustaloną cenę, im jest lepszy, tym wyższą. Podczas każdej ligowej kolejki wystawiamy – niczym prawdziwi trenerzy – jedenastu piłkarzy z naszej piętnastki i otrzymujemy punkty za to, co ci zawodnicy zrobią w trakcie prawdziwego meczu ligowego. Liczą się tylko zdarzenia kluczowe – bramki, asysty, czyste konta (brak straconego gola) na plus, stracone bramki czy czerwone kartki na minus.
Ta prosta gra z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością (aktualnie uczestniczy w niej około dziesięciu milionów osób z całego świata). Choć jest darmowa, to od początku wiadomo, że jej podstawowym celem jest napędzanie popularności i zysków Premier League – globalnej marki, która w aspekcie finansowym zrewolucjonizowała piłkę nożną. Uczestnictwo w FPL zachęca graczy do zapłacenia za transmisję meczów, aby na żywo obserwować swoich wybrańców. W dalszej kolejności gra ma skusić uczestników do kupowania wszelkiej maści gadżetów klubowych czy strojów sportowych.
Jednak trzynaście lat temu FPL miał w sobie wiele losowości – jak wiele innych niewinnych rozrywek. Szczegółowe dane statystyczne dotyczące piłki nożnej były w powijakach, a uczestnikom pozostawało oglądanie swoich ulubieńców i na tej podstawie obstawianie, co zrobią w kolejnych meczach. Sam na własny użytek tworzyłem excela, w którym obliczałem współczynnik punktów zdobywanych przez poszczególnych piłkarzy na liczbę rozegranych przez nich minut. Przewidywałem przyszłość na podstawie zdarzeń z przeszłości, jednak miałem za sobą matematykę. Nie spodziewałem się wtedy, jak bardzo ułomną.
Przez lata wokół FPL doszło jednak do kilku rewolucji, a mój excel może dziś budzić politowanie. Największą zmianą jest powstanie modelu xG (expected goals), który szacuje, z jakim prawdopodobieństwem zawodnik oddający strzał z danej pozycji w danej boiskowej sytuacji ma szansę na zdobycie gola. Podobnie liczone są szanse na asystę. W ten sposób możemy dokładnie szacować, czy efekty działań poszczególnych piłkarzy dobrze odzwierciedlają ich faktyczny boiskowy potencjał, czy raczej są wynikiem przypadku (strzał życia), który wydarzył się raz na sezon. Obecnie znamy też dokładnie inne liczby, między innymi kontaktów z piłką poszczególnych zawodników w polu karnym. Co tydzień podawane są prawdopodobieństwa utrzymania przez daną drużynę czystego konta. Nadal nie znamy przyszłości, a piłka nożna pozostaje najbardziej losowym ze sportów zespołowych, ale gracze FPL mogą przewidywać swoje przyszłe punkty z olbrzymim prawdopodobieństwem.
Nie muszą jednak robić tego sami, bo pomaga im w tym sztuczna inteligencja. Gracze mogą korzystać z wielu modeli, które agregując wszystkie możliwe statystyki, szacują przewidywane punkty poszczególnych zawodników w kolejnych spotkaniach. Modele są bezpłatne, każdy z nich ma jednak płatną, bardziej rozbudowaną i pozwalającą na bardziej długofalowe planowanie składu wersję. Choć więc FPL wciąż pozostaje darmowa, to zakupienie dodatkowego wspomagania zwiększa szansę na wygraną. Trudno więc mówić o równości.
Przywołane wcześniej modele posiłkujące się statystykami dotyczącymi piłkarzy to jednak nie jedyne „wspomagacze” dla graczy. Kolejne strony pokazują twoją pozycję w tabeli na żywo, inne przewidują wahania cen piłkarzy w grze. Całość wspomagają FPLowi influencerzy, których nie byłoby, gdyby nie wszechobecność YouTube’a (to kolejna z rewolucji, oczywiście niedotycząca tylko FPL). Najwięksi z nich mają po kilkaset tysięcy subskrypcji i potrafią tworzyć content nawet w dzień własnego ślubu. Wszystkie opisane wyżej narzędzia tworzą wdzięczny temat do niekończących się analiz, a przychody z reklam mogą – przynajmniej niektórym z FPLowych youtuberów – zapewnić niemały dochód.
Kiedy kilka lat temu wciągnąłem w tę grę kilku znajomych, myślałem, że moja „wiedza piłkarska” i nieregularnie prowadzony excel wystarczą, aby wygrać naszą prywatną ligę. W końcu miałem za sobą sezony, które kończyłem wśród kilku procent najlepszych graczy na świecie.
Rzeczywistość jednak szybko rozwiała moje złudzenia, a kolejne sezony pełne porażek sprawiły, że postanowiłem coś zmienić. To niby wciąż był ten sam FPL, ale już nie ten sam FPL. Dziś więc budzę się i idę spać, sprawdzając ceny zawodników (budowanie wartości drużyny jest szczególnie ważne na początku sezonu), w piątek śledzę Twittera, szukając przecieków dotyczących składów, w weekend na żywo sprawdzam tabelę naszej ligi, a na początku tygodnia słucham podsumowań kolejki. Po pięciu kolejkach obecnego sezonu po raz pierwszy od lat prowadzę w lidze. Nie wiem jednak, czy to jeszcze rozrywka, czy już praca. A jeśli to drugie, to kto na niej zarabia, bo na pewno nie ja.
Społeczeństwo czasu wolnego
Ale przecież ten tekst miał być o rozrywce i jej związku z kapitalizmem, a tymczasem od kilku minut czytelnik dowiaduje się o przeglądarkowej grze piłkarskiej. Przywołuję jednak przykład FPL dlatego, że rozwój tej rozrywki ogniskuje zmiany, które współczesny kapitalizm wywołuje w całym przemyśle rozrywkowym.
W książce „Lata” noblistka Annie Ernaux opisuje nadejście „społeczeństwa czasu wolnego” – jego rozwój w bogatych państwach Zachodu możemy obserwować od lat 50. i 60. XX wieku. Kapitalizm osiągnął wtedy w społeczeństwach bogatej Północy stadium, w którym był w stanie umasowić produkcję i zaspokoić podstawowe potrzeby szerokich mas społecznych, nawet przy takich ograniczeniach jak ośmiogodzinny dzień pracy. Musiał jednocześnie poszukać nowego rynku dla swoich produktów, wykreować nowe potrzeby, które potem mógłby zaspokajać. Czas wolny, choć ograniczał moce produkcyjne, miał też drugą, pozytywną dla niego stronę. Tworzył przestrzeń dla nowego rodzaju konsumpcji, a bogacące się społeczeństwa Zachodu miały coraz więcej czasu i zasobów, aby ją realizować.
Jak jednak w pełni opanować czas wolny? Nie udałoby się to, gdyby nie coraz większa dostępność internetu (o związanych z tym zagrożeniach pisze w numerze Magdalena Bigaj), który okazał się Świętym Graalem dla nowej – rozrywkowej – konsumpcji. Dziś jesteśmy podłączeni do zabawy 24 godziny na dobę. I tu wracamy do FPL. Na tę grę wciąż można poświęcić trzydzieści minut w tygodniu: w piętnaście wybrać skład i zrobić transfery (wymienić niektórych zawodników z naszej piętnastki), kolejne piętnaście poświęcić na sprawdzenie kompletu wyników w niedzielny wieczór. Można jednak też być podłączonym do gry właściwie non stop. Kapitalizm czasu wolnego ma tę przewagę nad klasycznym kapitalizmem produkcyjnym, że nie stoją przed nim żadne bariery, w końcu nawet szesnastogodzinny dzień pracy kiedyś się kończy, czas wolny zaś może być maksymalizowany właściwie w nieskończoność. Dziś nie musimy więcej pracować, aby więcej konsumować, wręcz przeciwnie – im więcej mamy czasu wolnego, tym większy jest potencjał do naszej konsumpcji. Kto nie wierzy, niech przyjrzy się bohaterom serialu „Sukcesja” – magnatom medialnym przewodzącym fikcyjnemu koncernowi Waystar Royco, który przypomina znane z rzeczywistości Fox Corporation i The Walt Disney Company.
Rozrywka to dla rodziny Royów nie tylko zawód, ale również powołanie, wręcz styl życia. Kolejne negocjacje biznesowo-sukcesyjne odbywają się przecież na ślubach i weselach (przynajmniej jedno na sezon), w trakcie rejsów luksusowymi jachtami, nieformalnych spotkań elity biznesowo-politycznej czy w prywatnych, prestiżowych klubach. W tle tych rozgrywek „Sukcesja” na drugim lub nawet trzecim planie pokazuje nam biznes prowadzony przez rodzinę Royów. Firma Waystar tylko na pierwszy rzut oka łączy nieprzystające do siebie segmenty – jak chociażby parki rozrywki i telewizję informacyjną. Tak naprawdę bowiem wszystkie elementy działalności biznesowej Royów zawierają się w słowie entertainment.
Choć Royom bliżej jest do republikanów niż demokratów (serialowa telewizja ATN przypomina tą, która wyniosła do władzy Donalda Trumpa), to jednak nie ich poglądy polityczne warunkują to, jak wygląda ich telewizyjny przekaz. Logan Roy po prostu wie, że w tym biznesie show must go on, informacja nie musi być więc prawdziwa, musi za to pobudzać odbiorcę. To pobudzenie – zaspokojenie wcześniej wykreowanych potrzeb – i zagospodarowanie wolnego czasu konsumenta może równie dobrze odbywać się podczas luksusowego rejsu, w parku rozrywki, jak i w domu przed telewizorem.
Rozrywka prowadzi do zbawienia
Szczytowym przykładem tworzenia rozrywkowego biznesu jest zaprezentowany w czwartym sezonie serialu przez Kendalla Roya, jak sam zapowiada, „niezwykły projekt – Living+”. Kto miałby go stworzyć, jeśli nie „światowy lider rozrywki”, którym jest Waystar. Living+ to odpowiedź na „coraz trudniejszy świat”, to „sanktuarium” – „media społecznościowe w realu”.
Przyjrzyjmy się bliżej Living+ – systemowi luksusowych osiedli, który współtworzą trzy elementy. Absolutny spokój i bezpieczeństwo zapewniane są przez dyskretną ochronę. Punkt drugi – kluczowy dla naszej opowieści – to zabawa. Oddajmy głos Kendallowi: „Hiperlokalne wiadomości, wydarzenia okołofilmowe, pokazy, debaty ATN, wydarzenia multimedialne od kuchni po sport premium, zintegrowane wzbogacanie życia przez własność intelektualną (sic!), czyli na przykład reżyser wpadający do domu z Living+ z montażem aktualnego filmu”.
To jednak nie wszystko! „Co powiedzielibyście, gdyby trwało to wiecznie? Tego jeszcze nie mogę zapewnić, ale…”. Klienci Living+ w pakiecie mają otrzymać dostęp do najnowszych produktów firm technologiczno-farmaceutycznych – terapii przedłużających życie.
Sztandarowy produkt Kendalla jako CEO, mający zapewnić mu pozostanie na tym stanowisku w kontekście możliwej sprzedaży firmy, kreśli więc przyszłość, którą szykują nam (a przynajmniej tym z nas, których będzie na to stać) giganci z branży entertainment. Rozrywkę nieskończoną, nieograniczoną ani w czasie cyklicznym (może odbywać się ona 24 godziny na dobę), ani linearnym – ma trwać po prostu wiecznie. Brzmi znajomo? Oferta Kendalla zapowiada powrót do Raju.
Szukając czerwcowego jeża
Pracując w redakcji nad numerem, który właśnie trafia do czytelniczek i czytelników, długo zastanawialiśmy się nad tym, czym właściwie jest rozrywka: czy jest to synonim przyjemności i czy zawiera się w niej wszystko, co robimy w czasie wolnym. Czy, jeśli przyjmujemy, że łączy się ona z tym, co lubimy robić, można wykorzystać ją do przemiany świata, czy raczej stanowi wentyl, dzięki któremu łatwiej nam żyć i akceptować zastaną rzeczywistość, a w efekcie zmniejsza potencjał buntu. Czy to my decydujemy o tym, co nas bawi i sprawia przyjemność, czy determinuje to nasz habitus.
Nie sądzę, że znaleźliśmy jednoznaczne odpowiedzi, choć próbowaliśmy ich szukać. Jan Jęcz w tekście „Pokonać dystans” z uwagą przygląda się temu, jak nasz gust kształtowany jest przez habitus, a więc „produkt relacji między sytuacją i systemem utrwalonych w nas dyspozycji”. Jan Błoński przybliża z kolei historię rozrywki w epoce nowożytnej, rozważając, czy mogła prowadzić ona do podważania hierarchii społeczeństwa stanowego. Michał Ochnik, autor fanpage’a i kanału YouTube „Mistycyzm Popkulturowy”, pokazuje napięcia, które wstępują, jeśli szukamy emancypacyjnej funkcji rozrywki w popkulturze. Wreszcie Agnieszka Piskozub-Piwosz zastanawia się, czy chrześcijanin może się dobrze bawić.
Mnie pozostaje wrócić do styku rozrywki z kapitalizmem. Próbując definiować tę pierwszą, „ustaliliśmy”, że nie jest ona prostą „przyjemnością”. O rozrywce więc w tym numerze mówimy wtedy, gdy mamy do czynienia z czymś zorganizowanym i zdeterminowanym przez kulturę i system, w ramach których funkcjonujemy. Wedle tej roboczej definicji rozrywka towarzyszy nam od zarania dziejów, a sposób jej organizacji i konsumpcji wynika z kultury, którą tworzą poszczególne społeczeństwa.
Jeśli żyjemy w społeczeństwie kapitalistycznym, to system ten ma przemożny wpływ na to, jak się bawimy. Co mówią nam o tym wpływie przykłady FPL i „Sukcesji”? Kapitalizm w swojej obecnej formie nie tylko tworzy specyficzną dla siebie formę rozrywki, tak jak robiłby to każdy system ekonomiczno-kulturowy. Rozrywka jest dziś jego być może najważniejszym produktem, ma organizować naszą rzeczywistość 24 godziny na dobę, wytwarzać poczucie obowiązku angażowania się – w przypadku FPL – lub wręcz organizować całość naszego istnienia, jak w projekcie Living+. Mamy nie tylko wydawać na nią pieniądze, ale chłonąć ją całymi sobą i poświęcić jej pełnię naszej uwagi.
Choć więc zapewne da się znaleźć słabe punkty tej kapitalistycznej konstrukcji, to trudno wyobrazić sobie, że uda nam się przechytrzyć wszechogarniający nas przemysł zabawy i wykorzystać jego ramy do próby zmiany świata. Szukajmy jednak luk i „czystych” przyjemności – a jako jej przykład wyobraźmy sobie budzące w nas zachwyt spotkanie z jeżem w ciepły czerwcowy wieczór. Jeśli uda nam się go zauważyć i cieszyć się z tego spotkania, to można uznać to za sygnał, że wciąż jeszcze nie bawimy się 24/7.