Świat potrzebuje starych drzew
Publikujemy osobiste wspomnienie przyjaciółki zmarłego niedawno Janusza Korbela, wybitnego działacza ekologicznego, wielkiego przyjaciela natury.
***
Nikt się nie spodziewał. Jeszcze późną wiosną byliśmy u niego, jeszcze piliśmy wino w niespokojną noc. Wielu gości odwiedzało ten mały dom leżący na zachodnim skraju wsi Białowieża na skraju Puszczy. Nie tylko dla starej drewnianej architektury i dzikiego ogrodu otwierającego się na las, ale przede wszystkim dla osoby Gospodarza. Dla wielu był bardzo ważną osobą. Kilka dni temu, 7 sierpnia 2015, zmarł Janusz Korbel, założyciel Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot, wieloletni działacz na rzecz ochrony przyrody, szczególnie Puszczy Białowieskiej. A także przewodniczący Towarzystwa Ochrony Krajobrazu, architekt, założyciel dawnej Pracowni Architektury Żywej, wieloletni redaktor miesięcznika „Dzikie Życie”, autor wielu publikacji… Janusz był jedną z tych osób, które dla ochrony przyrody w Polsce zrobiły bardzo wiele, które stały u samych początków wielu działań, organizacji. Co ważniejsze, był także przyczyną zaangażowania na rzecz przyrody zaskakująco wielu ludzi.
Janusz był buddystą. I pewnie rozśmieszyłaby go serdecznie ta lista tytułów i dokonań życiowych, którą można by zresztą ciągnąć. Nie to ma znaczenie. Ale są czasem tacy ludzie, za którymi się tęskni, z którymi zawsze spędziło się za mało czasu, którzy odcisnęli ślad na sercu wielu osób. I nie tylko osób. W tamtej letniej rozmowie wspominał tekst Andrzeja Elżanowskiego (Miesięcznik „Znak”, maj 2015) „O podmiotach osobowych i nieosobowych”. Czy osoby zasługują bardziej na ochronę przed masakrą, przed zniszczeniem niż inne podmioty życia? Jakie są prawa ziemi, przyrody, zwierząt, puszczy? I wreszcie: czy cały ten dualizm nie jest z gruntu fałszywy? Kiedy ja, przy jakiejś okazji – wiedziona swoją trochę za szybką, zapalczywą myślą (gniew jako emocja moralna) – mówiłam, że to my (ludzie, agresorzy) niszczymy ją (przyrodę, milczącą, kto się o to by upominał, co się samo nie skarży głosem…) Janusz mnie żartobliwie naprostowywał. Że czemu ja tak: my i ona. Przecież jesteśmy jej częścią. On sam miał w sobie zaskakująco mało gniewu i niecierpliwości. Jak na człowieka, który przez całe życie spotykał się z niejednym absurdem urzędniczym, barierą i bezmyślnym niszczeniem przyrody, a także agresją przeciwników, wydawał się zaskakująco łagodny i pełen humoru. Zawsze z jakąś zabawną anegdotą, jakąś historią z lokalnego życia (od życia elit po życie roślin), czasem tylko trochę podszytą smutkiem, że niektórym się tłumaczy i tłumaczy i nie da się wytłumaczyć rzeczy oczywistych. Próbował tłumaczyć. Niektóre z tych historii można przeczytać na blogu Janusza.
Warsztaty Zgromadzenie Wszystkich Istot
Kiedy w początku lat 90. różni ludzie sprowadzali do Polski różne idee, często w zachłyśnięciu transferując z zachodu rzeczy i pomysły, mówiąc oględnie, nie pierwszej jakości, a także zdobycze kapitalizmu w wersji dzikiej, Janusz, zresztą w wyniku przyjaźni z Johnem Seedem, australijskim działaczem zasłużonym dla ochrony lasów równikowych, zaczął w Polsce prowadzić i tworzyć warsztaty oparte o ideę Zgromadzenia Wszystkich Istot. Pierwsze odbyło się w 1989 roku. Założył również z przyjaciółmi Pracownię na Rzecz Wszystkich Istot (zarejestrowaną w 1990 roku), odwołują się do filozofii głębokiej ekologii norweskiego filozofa i działacza społecznego Arne Naessa. Wybierał to, co w myśli ekologicznej było prawdopodobnie najlepsze, najbardziej żywe. Wśród ówczesnych rozmów były i te dotyczące możliwości takiego odczytania chrześcijaństwa, które mogłoby łączyć się z perspektywą ekologiczną, nawet z radykalną i nie antropocentryczną głęboką ekologią. Ten wątek był wtedy trudny dla kilku osób i to one go stawiały. Z tych rozmów zapamiętałam dużo uważności i szacunku rozmówców względem siebie, a także to, że można słuchać i głęboko traktować trudności i problemy stawiane wewnątrz tradycji religijnej, która nie jest czyjąś własną. Niektóre myśli towarzyszące warsztatom, na przykład: „Skromne środki, bogate cele” czy waga „intencji” mogą zresztą rezonować na wiele sposobów w wielu tradycjach.
Zatem warsztaty. Ich miejscem były często lasy otaczające dolinę Wapienicy, koło Bielska Białej, gdzie Pracownia miała swoją ówczesną siedzibę. Odbywały się też w innych miejscach. Domek w Wapienicy – prawie piwniczna kuchnia, jakieś proste jedzenie, wspólne robienie kanapek z dżemem. Wszędzie na ścianach ręcznie robione maski istot, drzew, zwierząt, kawałki roślin. Dookoła głównie bukowe lasy, góry, wiosną takie ilości żab, że dojść tam i żadnej nie nadepnąć było całą sztuką. Janusz wspominał, że szukał jakiejś formy „budzenia bliższych związków z przyrodą” i inspirował się strukturą warsztatu stworzonego wcześniej przez przyjaciela, Johna Seeda. Ten z kolei przełożył na formę warsztatu myśli Joanny Macy, amerykańskiej antropolożki, która napisała książkę o przeżywaniu rozpaczy w epoce nuklearnej. Polska wersja Zgromadzenia Wszystkich Istot ewoluowała, wchłaniając idee Janusza, jego przyjaciół i współprowadzących, inspiracje polską literaturą i teatrem Grotowskiego. Warsztat pozwalał, patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia (i mojego własnego – psycholożki i terapeutki), na przeżywanie uczuć i doświadczanie ich w bardzo bezpiecznej formie, o co zresztą zadbano. W świecie, w którym już nie istnieje pustułeczka i jesiotr zachodni (kręgowce wymarłe w Polsce), jesteśmy i my jakby mniej. Prawdopodobnie większość z nas funkcjonuje jedynie dzięki mechanizmom dobrego odcinania się od tej świadomości i od żałoby. Psychologowie badają nawet takie mechanizmy zaprzeczania (na przykład globalnemu ociepleniu) czy odcinania się (poprzedzające zabijanie i niszczenie, zarówno wewnątrz własnego gatunku jak i pozagatunkowo). Warsztaty uczyły obejmować współczuciem ten cały nieludzki i ginący świat, przekraczać granice gatunkowego szowinizmu, a właściwie znosić je. Nie jesteśmy czymś innym, wyjątkowym. Jesteśmy ssakami, noszeniakami (w idealnym wypadku) noszonymi i karmionymi mlekiem przez matki w pierwszym okresie życia, dzielącymi z całym światem podstawową konstrukcję psychologiczną, kod dna, potrzeby: dotyku, bezpieczeństwa, rozwoju. Z warsztatów pochodzą „głęboko ekologiczne” pieśni Agaty Jałyńskiej, o których myślę teraz pisząc ten tekst.
Jesteśmy jednej ziemi, jesteśmy jednej krwi
Od słońca aż do cieni to samo nam się śni.
Jesteśmy jednej wody, z tej samej soli łzy
Lasy, pustynia, lody, to ja to ty to my.
(…)
Ja jestem cząstką ziemi i ty też
W każdym żywym ciele drzemie zwierz
(Agata Jałyńska, „Dusza Lasu”)
Pozwolić sobie zdać sobie sprawę z faktów, z ekologicznych zagrożeń, za skali zniszczeń, z niebezpieczeństwa i przekształcić tę energię w coś konstruktywnego, w działanie, a nie w rozpacz, to bardzo niełatwe zadanie. Dzisiaj myślę, że decydując się prowadzić takie warsztaty, Janusz był w jakiś sposób odważny. I one były świetnie prowadzone, delikatnie, niedyrektywnie, w sposób, który mi obecnie z punktu widzenia dorosłej psycholożki wydaje się głęboko dojrzały. Nie tworzyły guru. Prowadzący byli jakby w cieniu, przyroda na pierwszym planie, doświadczana, obecna. Każdy warsztat był inny. Siedzieliśmy w lesie, oglądaliśmy zmrok, chodziliśmy po bukowych liściach, ale jakoś tak naturalnie. Formuła rytuału odwoływała się do głębokich potrzeb, nadawała strukturę, ale unikała form quasi religijnych, ekstatycznych. Janusz dystansował się przykładowo od form pracy z oddechem, wykorzystywanych na zachodzie, które u niektórych osób mogą wywołać w niekontrolowany sposób objawy lękowe. W ogóle formuła była raczej skromna, nie widowiskowa, pokorna wobec przyrody, grupy, siebie. Z pespektywy czasu wydaje mi się to jakoś mistrzowskie, zwłaszcza na tle czasów, w których kultura masowa absorbowała z zachodu raczej dziwaczną ezoterykę i słodkawą naiwność, a nawet bardziej profesjonalna psychologia przeżywała młodzieńcze „szczeniackie” lata fascynacji efektami specjalnymi różnych technik i warsztatów. Janusz mówił spokojnie, o wyrażaniu i doświadczaniu żalu i o… wdzięczności. Jakby w obliczu przyrody wszystko było pokorniejsze. Nie umiem znaleźć lepszego słowa. A na warsztacie się nie kończyło.
Kampanie na rzecz ochrony przyrody
Od początku lat 90. w ten sposób narodziło się kilka kampanii na rzecz ochrony przyrody, często bezpośrednio z warsztatu. Kampanie na rzecz wilków, rysi, zatrzymania polowań na niektórych obszarach oraz ta, być może najważniejsza, na rzecz zatrzymania intensywnej wówczas wycinki Puszczy Białowieskiej. Uczestnicy przywieźli wtedy pod sejm w Warszawie ogromny, wycięty pień drzewa, o przekroju większym niż wzrost człowieka. Dlaczego Puszcza Białowieska? Bo jest ostatnia. Jest już jedynym (na skalę świata) takim lasem nizinnym (kiedyś porastał większość Europy), w którym zachowały się fragmenty o cechach pierwotnych, takie, w których przyroda gospodaruje bez przerwy od tysięcy lat. Taki las związany jest z obecnością dużych ilości zalegającego „martwego” drewna, dającego schronienie i źródło życia niezliczonym gatunkom zagrożonych zwierząt i roślin. Tego nie ma nigdzie indziej, bo w „gospodarowanym” lesie takie drewno usuwa się w imię „sprzątania”. Lasów naturalnych już nie ma. W latach 90. na kampanię Pracowni przyjechali ludzie dosłownie z całego świata protestować przeciwko skandalowi, jakim była rabunkowa gospodarka puszczańska. Z daleka widać wyraźniej. To tak, jakby rozbierać Wawel na cegły. Dobre, porządne cegły potrzebne gospodarce. Gorzej jeszcze, wystarczy pojechać do „starych” krajów, takich jak Armenia czy Gruzja, żeby zobaczyć, że zabytków ludzkiej kultury materialnej starszych o wieki od Wawelu i niekoniecznie chronionych jest bardzo dużo. A Puszcza jest jedna, ostatnia – została uznana (w 2014 roku) za „przyrodnicze dziedzictwo ludzkości” – i prawdopodobnie jest najcenniejszym pojedynczym obiektem, jaki znajduje się na terytorium Polski, o znaczeniu na skalę świata. Losy kampanii puszczańskiej były skomplikowane, ale ostatecznie udało się znacząco podnieść poziom ochrony Puszczy, powiększyć obszar Parku Narodowego, zmniejszyć wycinkę. Nie udało się ustanowić całego obszaru puszczy Parkiem Narodowym, stale chronionym. Sprawia to, że każda zmiana polityczna czy zmiana w Ministerstwie Środowiska niesie zagrożenie. Bo niektórzy chcieliby ciąć. Plany ponownego zwiększania wycinki leżą już na niektórych biurkach. Tyle pieniędzy się „marnuje”. To, co na świecie zasługuje na miano dziedzictwa całej ludzkości UNESCO, w Polsce nie zasługuje na bycie w całości Parkiem Narodowym.
Białowieża
Janusz Korbel już lata temu przeniósł się do Białowieży. Właściwe wrócił do domu, wspominał, że wychował się nad Narwią. Robił piękne, czarno-białe zdjęcia Puszczy. Wykładał, pisał osobisty przewodnik po okolicy. Przyjaźnił się i inspirował. Był niesamowicie otwarty, żeby coś dać z siebie, w czymś pomóc. W tym roku po jednym telefonie zgodził się, między innymi, zaprosić do siebie całą moją grupę studentów z prowadzonej w Akademii Pedagogiki Specjalnej specjalności „psychologia społeczności” i opowiedzieć nam o swoich doświadczeniach. Opowiadał fascynująco, inaczej niż w podręcznikach, z życia. Studenci długo chyba tego nie zapomną. Ledwo zmieściliśmy się w ogrodzie. Współuczestniczył w tworzeniu serii programów „Czytanie Puszczy” zrobionych przez TVP Białystok i Telewizję Regionalną. Programów, które przywracają mi wiarę w sens publicznej telewizji, jej misję (są dostępne bezpłatnie na stronie TVP Białystok). Ostatni był o nim.
Wszyscy mówią, że on tam jest. W tej puszczy. Był i jest jej dobrym duchem. I czasem tylko niepokoję się o to, kto się teraz w realnym świecie upomni o sprawę Puszczy. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Janusz uczył, że sprawy przyrody należą do najważniejszych. Bez niej nie będzie niczego.