Sulima: Trzeba zweryfikować Żołnierzy Wyklętych
Kiedy ustanawiano Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, nie określono, kto ma prawo do tego tytułu. W jednym szeregu stawiamy ludzi, którzy nie mają nic na sumieniu, ze zbrodniarzami takimi jak „Bury”. To afront dla bohaterów, którzy walczyli o niepodległość.
Z Tomaszem Sulimą rozmawia Jarosław Ziółkowski.
Co się wydarzyło na Białostocczyźnie między 29 stycznia a 2 lutego 1946 roku?
Pytasz o działalność specjalnej komórki Narodowego Zjednoczenia Wojskowego o nazwie Pogotowie Akcji Specjalnej. Dowodził nią kapitan Romuald Rajs „Bury”, który – według śledztwa IPN-u – otrzymał od majora Jana Szklarka „Kotwicza”, dowódcy białostockiego okręgu NZW, rozkaz pacyfikacji wsi białoruskich.
„Odwetu na wrogiej ludności do sprawy konspiracyjnej”.
Tak to zostało sformułowane. Oddział „Burego” – około stu osób – wylądował w okolicy Puszczy Białowieskiej z końcem stycznia 1946 roku. Początkowo próbowali zaatakować Hajnówkę, wzięli nawet do niewoli kilku sowieckich oficerów. Kiedy Armia Czerwona wezwała posiłki, oddział „Burego” musiał się wycofać w okolice wsi Łozice. Tam wykorzystali fakt, że władze ludowe zarządziły przymusowy szarwark – wezwały chłopów do puszczy, by ci własnymi siłami przewieźli drzewo na potrzeby władz. To polecenie wydano wsiom zamieszkanym w znacznej większości przez ludność białoruską.
„Bury” uprowadził tych furmanów.
Oddział partyzancki, aby się poruszać, potrzebuje podwodów. I tu zaczyna się krwawy rajd, w czasie którego „Bury” i jego ludzie spalili pięć wsi. Według danych pochodzących od rodzin zginęły 82 osoby, śledztwo IPN-u mówi o 79 ofiarach. W tej liczbie mieszczą się też wszyscy wozacy.
IPN uznał zbrodnie „Burego” za działania „o znamionach ludobójstwa”.
W śledztwie znalazły się zeznania potwierdzające, że osoby, które udowodniły, że nie są Białorusinami, lecz Polakami, rzymskimi katolikami, zostały przez „Burego” puszczone wolno. Zabijano więc za przynależność etniczną. Tragedia dotyczyła 82 osób – można powiedzieć, że trudno w takim przypadku mówić o ludobójstwie. To jednak trzeba skalować. W owym czasie Polskę zamieszkiwało około 150 tysięcy Białorusinów. Przekładając to na 24-milionowy kraj, zginęłoby około 13 tysięcy osób.
W 1948 roku „Bury” został ujęty – skazano go na śmierć, wyrok wykonano w 1950 roku w Białymstoku. W odczuciu rodzin ofiar było to sprawiedliwe. Dla Białorusinów to była wielka trauma. Nawet jeśli w danej rodzinie nikt nie zginął, bano się, że to się może powtórzyć. Dla nich lata powojenne były wojną domową, która trwała do lat 50. Stąd też wizerunek żołnierza polskiego jako przestępcy, bandyty.
Podziemie z kolei oskarżało Białorusinów o sympatie komunistyczne.
Nie miało to żadnego potwierdzenia w faktach. Pośród ofiar ludobójstwa „Burego” byli mężczyźni i kobiety, starcy i dzieci. Jak kilkuletnie dzieci miały mieć sympatie komunistyczne? W czasie tego rajdu zginęło tylko dwóch członków partii, większość ofiar stanowili ludzie, którzy próbowali po prostu jakoś żyć i którzy nie mieli wpływu na to, w jakim ustroju żyli.
Na Białostocczyźnie nadal czasem utożsamia się władze komunistyczne z Białorusinami i traktuje jako jeden obóz, przeciwstawiony obozowi niepodległościowemu. Ale przecież władza ludowa wiedziała o mordzie praktyczne od razu. Tuż po zakończeniu procesu, w roku 1951, zarządzono ekshumację zwłok fornali, którzy zginęli w Puchałach Starych i przeniesienie na najbliższy cmentarz katolicki w Klichach. Nie poinformowano o tym jednak ich rodzin. W rodzinach mówiło się, że dziadek wyszedł pewnego dnia z domu i nigdy nie wrócił. A wszyscy żyli w takim strachu, że nikt o niego nie zapytał. Ta sprawa zasiała lęk, strach, traumę.
To nie były przypadkowe działania władz.
Chodziło o pozbycie się Białorusinów z Polski. W wyniku starań władz ludowych, ale także i działań partyzantów, Białostocczyznę opuściło 38 tysięcy osób. Udali się głównie do radzieckiej Białorusi – oczywiście większość z nich była potem rozczarowana, próbowała wrócić, ale to im się nie udało. Według historyków głównym powodem tego eksodusu była obawa przed bandami – partyzantką, która nie dawała żyć. Według niektórych źródeł oddział „Burego” zostawiał na drzewach kartki – jeśli nie opuścicie wsi w ciągu dwóch tygodni, to zawiśniecie na drzewach.
Co z hipotezą o tym, że władza wiedziała o planach „Burego” jeszcze przed jego akcją?
Bardzo możliwe. Nie zdziwiłbym się, gdyby „Bury” został wręcz wykorzystany, choć mam tylko poszlaki. 29 stycznia paliły się Zaleszany, a w odległym o siedem kilometrów miasteczku Kleszczele stacjonowała straż pożarna. Nie wierzę, że nikt nie zauważył płonących zabudowań. To nie była jedna chałupa, ale kilkadziesiąt domów, stodół z sianem. A interwencji nie było. Symptomatyczne jest to, że władze ludowe rozpoczęły pościg dopiero po pięciu dniach i to w momencie, kiedy „Bury” opuścił terytoria rdzennie zamieszkiwane przez Białorusinów. Trudno uwierzyć w to, że przez pięć dni oddział partyzancki morduje mieszkańców pięciu wsi, a władza nic o tym nie wie. Ta kwestia w ogóle nie była poruszona w śledztwie IPN-u. A interes oddziału „Burego” zbiegał się z interesem władz. Wojewoda białostocki Stefan Dybowski niespełna miesiąc po tragedii na powiatowym zebraniu w Bielsku Podlaskim stwierdził, że dla Białorusinów w polskim państwie narodowym miejsca nie ma. Mówił, że jeżeli chcą się wychowywać w kulturze białoruskiej, powinni wyjechać do BSSR, gdyż w przyszłości rząd polski nie będzie utrzymywał białoruskich szkół i wychowywał w ojczystym języku. Pozostaje pytanie, czy „Bury” współpracował świadomie.
Wróćmy jeszcze do sprawy sympatii ludności białoruskiej. Jak witała ona nowy ustrój?
By zrozumieć ten temat, trzeba mieć duże wyczucie kontekstu. Białorusini byli rozczarowani rzeczywistością II RP. Wynikało ono z niezrealizowanej obietnicy Piłsudskiego stworzenia federacji z państwem białoruskim. II RP nie była też państwem, które mogło dać Białorusinom awans społeczny. Poza wąskim elitami, skupionymi wokół Wileńszczyzny, byli to głównie chłopi, którzy mogli liczyć na maksymalnie dwie klasy szkoły powszechnej.
II RP to także walka z mniejszościami.
To prawda, Bereza Kartuska dla Białorusinów pozostaje wielką traumą. Trzeba pamiętać, że naród białoruski kształtował się inaczej i później niż polski. W I Rzeczpospolitej elity ruskie – mające to samo pochodzenie co dzisiejsi Białorusini – zdenacjonalizowały się. Naród kształtował się więc na bazie ludu, nie zaś narodu politycznego. Stąd też przez długi czas Białorusini byli przez Polaków traktowani jako część narodu polskiego, a przez Rosjan za składową wielkiego narodu rosyjskiego.
W okresie II RP wojewoda poleski, Stanisław Downarowicz, wydał dokument, który przewidywał polonizację Poleszuków. Czytany dzisiaj mrozi krew w żyłach – brzmi to jak zapowiedź narodowego i kulturowego ludobójstwa. Argumenty Downarowicza odwoływały się do interesu narodu polskiego – im szybciej ich zagospodarujemy dla siebie, tym skuteczniej obronimy się przed propagandą sowiecką.
PRL nie była pod tym względzie lepsza.
Faktycznie, w początkowym okresie powiedziano Białorusinom: „jesteście Polakami pochodzenia białoruskiego”. W efekcie powstała nowa tożsamość Polaków prawosławnych. Wiarę można było łatwiej ukryć, natomiast narodowość – język, którym się posługiwali w domu – już trudniej. Ci, którzy pozostali, zdecydowali się na język polski, na polskość.
Dlaczego więc nowy ustrój cieszył się sympatią Białorusinów?
Przede wszystkim ze względu na osłabienie obozów endeckiego i sanacyjnego. Po pierwszym okresie wynaradawiania, władze PRL traktowały Białorusinów na równi z innymi. Kiedy zamykały cerkiew, zamykano też kościół. Tymczasem w II RP na południowym Podlasiu zburzono ponad sto cerkwi – to jest różnica. PRL dała wreszcie Białorusinom trwałą szansę awansu, z której wielu skorzystało.
Historia zbrodni polskiej partyzantki na Białostocczyźnie nie jest zamknięta. W 1995 roku „Bury” został zrehabilitowany, w 2005 roku IPN zamknął śledztwo w jego sprawie.
I rehabilitacja została przez prokuratora IPN podważona. W latach 90. z zarzutów oczyszczano prawdopodobnie wszystkie osoby prześladowane przez władze komunistyczne. „Buremu” w procesie przedstawiono kilka zarzutów. W opinii prokuratora Olszewskiego, który tę sprawę badał, część z nich – jak ten o mordzie na ludności cywilnej – była zasadna i te zarzuty nie powinny zostać unieważnione.
Dzięki rehabilitacji syn „Burego” mógł otrzymał odszkodowanie za śmierć ojca. Natomiast do dziś nie ma w Polsce podstawy prawnej, która pozwalałaby ubiegać się o nie rodzinom ofiar. W 2008 roku grupa 24 posłów wniosła na ręce ówczesnego marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego projekt nowelizacji ustawy kombatanckiej, który uwzględniał tę sprawę, ale znalazł się on w sejmowej zamrażarce. Prawdopodobnie posłowie obawiali się lawiny wniosków i trudnej do oszacowania kwoty odszkodowań. Trzy lata później komitet ofiar przekazał list otwarty adresowany do marszałka Grzegorza Schetyny w tej sprawie. Odpowiedzi nie było.
W tle mamy też ustanowiony w 2011 roku Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.
Ze względu na pamięć historyczną Białorusinów na Podlasiu, to święto wywołuje kontrowersje. Zastanawiamy się na jakiej podstawie mamy świętować. W żaden sposób nie określono, kto jest Żołnierzem Wyklętym, a kto nie jest. Mówi się więc, że także i „Bury” nim był, jest to więc też i jego święto. Białorusinów to oburza.
Postulujesz weryfikację?
Nie spotkałem się jeszcze z taką propozycją. Dotychczas konflikt polegał na przerzucaniu się argumentami przez obydwie strony sporu. Z jednej strony padało hasło: „popieraliście komunistów”. Z drugiej dominowało poczucie krzywdy: „mordowaliście”. Rozwiązać ten problem można tylko ustalając, kto ma prawo do tytułu Żołnierza Wyklętego, a kto nie. Od tego są historycy IPN-u. Teraz w jednym szeregu stawiamy ludzi, którzy nie mają nic na sumieniu, ze zbrodniarzami takimi jak „Bury”. To jest afront dla bohaterów, którzy walczyli o niepodległość. Dziwię się, że samo środowisko tego nie zauważa.
Tymczasem wojna o pamięć trwa.
O pamięć i o przestrzeń symboliczną. W miejscowości Narewka, w której urodziła się Danuta Siedzikówna „Inka”, środowisko patriotyczne próbuje odzyskać o niej pamięć, wymierzając ostrze w społeczność białoruską. Trwa tam spór o patrona szkoły podstawowej. Obecnie jest nim Aleksander Wołkowyski, który według świadectw IPN-u był donosicielem UB, a jednocześnie po wojnie stworzył szkolnictwo w Narewce. Do dziś właściwie nikt nie postrzegał go jako zdrajcy.
To walka na symbole. Jeżeli Siedzikówna jest dobra, to Wołkowyski jest zły. A obok Siedzikówny pojawia się od razu Romuald Rajs, który był przecież ludobójcą. To jest teren pograniczny – polska większość próbuje legitymizować swoje istnienie na tych ziemiach. Szkoda, że robi to, rozbudzając antagonizm polsko-białoruski. Szkoda też, że uczestniczą w tym instytucje państwa, czyli IPN. W Hajnówce została odsłonięta tablica poświęcona majorowi „Łupaszce”, a w salce katechetycznej zorganizowano spotkanie w rocznicę jego śmierci. W tym samym miejscu kilka miesięcy wcześniej spotkanie zorganizował NOP. To jest jednorodne środowisko – ci sami ludzie chodzą na spotkania NOP-u i IPN-u. I dlatego Białorusini czują się zagrożeni.
Tomasz Sulima jest antropologiem kultury i etnografem, prezesem Stowarzyszenia Dziennikarzy Białoruskich, sekretarzem redakcji polsko-białoruskiego miesięcznika „Czasopis”, działaczem i animatorem mniejszości białoruskiej w Polsce. Związany z Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach, gdzie zajmuje się odrodzeniem kultury tradycyjnej podlaskich Białorusinów. Przygotowuje doktorat o kształtowaniu się tożsamości prawosławnych na Białostocczyźnie.