Z Marcinem Łukaszewskim rozmawia Bartosz Tarnowski
Co się zmieniło w telewizji publicznej, kiedy w styczniu 2016 roku prezesem TVP został Jacek Kurski?
Tak jak mogliśmy się spodziewać, rządy Jacka Kurskiego okazały się rządami imperium. Nie mówię tego w sposób prześmiewczy i ironiczny – nowy prezes TVP miał określoną misję i zaczął ją realizować. Chciał mieć kontrolę nad przekazem oraz wpływ na kształtowanie świadomości Polaków. Między innymi poprzez kulturę.
Co zwiastowało nadchodzącą rewolucję w postrzeganiu kultury i rozrywki?
Nikt nie spodziewał się rewolucji, ruchy kadrowe sugerowały raczej stopniowy, ewolucyjny tryb działania. Z drugiej strony doszło do wymiany dyrekcji TVP Kultura (szefem tego kanału został późniejszy prezes TVP – Mateusz Matyszkowicz), co spotkało się ze sprzeciwem świata kultury i sztuki – artystów, którzy wierzyli, że to marka, która powinna zostać nienaruszona. Ale stało się jasne, że nawet ta sfera będzie podlegać – w mniejszym czy większym zakresie, ale nadal – rządom twardej ręki, nawet jeżeli od czasu do czasu pojawią się tam wątki krytyczne wobec polskiej rzeczywistości.
Jedną ze zmian było wprowadzenie disco polo na anteny, czego dobrym przykładem jest obecność Zenka Martyniuka na ważnych dla telewizji publicznej wydarzeniach. Czemu służyło to posunięcie?
Dla widza TVP było to po prostu rozszerzenie palety programów dostępnych na jednej antenie – o 19:30 oglądał „Wiadomości”, a później koncert, podczas którego występował między innymi wspomniany Zenek Martyniuk. Widz TVP dowiaduje się o tym, co się dzieje na świecie, jest to przekazywane bliskim mu językiem – takim, jakim rozmawia z rodziną przy stole – i w końcu ma też swoją muzykę.
Czy był to ze strony prezesa TVP cyniczny ruch? Jacek Kurski wcześniej znany był bardziej jako miłośnik Kaczmarskiego i Okudżawy niż Martyniuka…
Uważam, że Kurski jest szczerym miłośnikiem disco polo. Wielokrotnie było widać, jak w czasie transmisji koncertów podryguje do szlagierów i doskonale zna słowa piosenek. Trudno jest grać tak szczery zapał. Wątpię też, by ta muzyka mogła pojawić się na antenie, gdyby osobiście za nią nie przepadał. Myślę, że ugrał w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu – dał miejsce swojej ukochanej muzyce oraz przywrócił schowany wcześniej w szufladzie gatunek.
Skoro o podrygiwaniu mowa, to warto wspomnieć o bardzo specyficznej sytuacji TVP Kurskiego, gdy realizator wspomniane podrygi ówczesnego prezesa TVP pokazywał nam z wyjątkowo dużą częstotliwością…
Podczas festiwalu w Opolu prezes Kurski tak tłumaczył decyzję o wprowadzeniu disco polo do oferty TVP: „Telewizja publiczna powinna być emanacją demokracji. I tak należy rozumieć misję – skoro ludzie są na to chętni, nie rozumiem, dlaczego mają być wykluczani ze społeczeństwa. Nie możemy ich wykluczać, skoro ta muzyka jest dla nich ważna”. Czy myślisz, że miłośnicy disco polo byli wcześniej rzeczywiście wykluczeni z oglądania TVP?
Musimy się zastanowić nad tym, jaka jest rola mediów publicznych. Choć rzeczywiście TVP powinna kształtować gusta Polaków, to jednocześnie – i tu zgodziłbym się po części z Jackiem Kurskim – nie da się jednak uciec od tego, czego rzeczywiście słucha się w domach. Nie jest tak, że gdy zamkniemy na ten trend oczy, to on zniknie.
Były prezes TVP wielokrotnie powtarzał slogan, że jeśli ktoś chce świętować sylwestra z muzyką lekką, to może włączyć sobie „Sylwestra Marzeń”, a jeśli ktoś jest zainteresowany bardziej poważną muzyką, to media publiczne mają w swojej ofercie również Koncert Noworoczny Filharmoników Wiedeńskich. W TVP obecne są też inne gatunki muzyki rozrywkowej – rock, pop czy jazz. Trudno więc widzieć w obecności disco polo coś zdrożnego.
Czy jakakolwiek inna stacja w tym momencie byłaby zdolna do włączenia się do bitwy o obecność disco polo w swojej ofercie? Czy wyobrażasz sobie, że Zenek Martyniuk pojawia się w TVN?
Nie, bo TVN stara się w jasny sposób kierować swoją ofertę do klasy średniej bądź aspirującej do wyższej. Stała i mocna obecność disco polo w ofercie jest nie do pogodzenia z takimi aspiracjami i wizerunkiem. Jednocześnie nie można zapominać o tym, że grupa telewizji Polsat swego czasu miała blok poświęcony disco polo, zatem pojawienie się takiego gatunku muzycznego w telewizji ogólnopolskiej TVP nie było niczym nowym.
W wizji rozrywki w TVP znaczącą rolę odgrywa „Sylwester Marzeń”. Odbywa się on co roku z olbrzymim rozmachem, nawet w grudniu 2020 roku – w środku pandemii Covid-19, przy licznych obostrzeniach…
Odpowiedzią na pytanie, dlaczego w środku pandemii TVP zorganizowało „Sylwestra Marzeń”, jest to, z czego słynie rząd Prawa i Sprawiedliwości – chęć demonstracyjnego prezentowania sprawczości. PiS niejednokrotnie pokazywał, że choćby sprawa była trudna, a prawo nie sprzyjało, to każdy ważny dla nich temat chce – mówiąc kolokwialnie – dowieźć. To jest ta sama wizja sprawczości, która nie bacząc na okoliczności, każe przemodelować Trybunał Konstytucyjny. Pamiętajmy też, że owa sprawczość w odniesieniu do TVP jest możliwa ze względu na ogromne środki, jakie z budżetu państwa, głosami parlamentarzystów partii rządzącej i podpisem prezydenta Andrzeja Dudy, trafiają na Woronicza.
Wagę „Sylwestra Marzeń” widać w TVP nie tylko w organizacji sylwestra mimo pandemii. Rokrocznie sylwestrowe wydanie „Wiadomości” poświęcone jest niemal w całości tej imprezie.
Tego typu reklamy są nielegalne – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji parokrotnie interweniowała, a nawet karała TVP za poświęcanie dwóch trzecich czasu trwania „Wiadomości” „Sylwestrowi Marzeń”. Choć inne stacje również mają trochę na sumieniu, to przy poziomie reklamy w TVP można ich wzmianki uznać za zdawkowe. W TVP wszystko jest jednak większe i mocniejsze – to całotygodniowe budowanie napięcia poprzez na przykład poprzez ogłaszanie kolejnych gwiazd wydarzenia. Dzieje się to nawet przed świętami Bożego Narodzenia, aby zachęcić ludzi do obecności na żywo – ogromny tłum ładniej wygląda w obrazku. Wykorzystywał to Jacek Kurski – wielokrotnie pokazywano go wraz z nową żoną na tle tego tłumu podczas transmisji, realizatorzy nie szczędzili mu minut, o czym wspomniałem już wcześniej.
Skąd tak wielka waga „Sylwestra Marzeń” w TVP?
Ponieważ to sposób na dotarcie do ogromnej publiczności. Pomijając tak oczywiste kwestie, jak chociażby atrakcyjna lokalizacja (zimowa aura Zakopanego) i dość szeroka paleta gwiazd, władze TVP miały w swoich rękach jeszcze jeden atut. Jacek Kurski zauważył ważną grupę – ludzi, którzy nie chcą lub których nie stać na to, by bawić się na różnego rodzaju sylwestrach zorganizowanych, za które musieliby najpewniej słono zapłacić. Ta grupa docelowa jest ogromna – gdy walczy się o widzów, którzy nie mogą z różnych powodów udać się na miasto w trakcie sylwestra, to kwota, jaką trzeba wyłożyć na organizację i promocję, nie gra roli. Stąd obecność gwiazd światowego formatu – czegokolwiek byśmy nie sądzili o samej imprezie, to takimi muzykami klasy światowej są na przykład Black Eyed Peas.
Zaproszenie gwiazd zagranicznych to jednak moment, w którym w narracji TVP mogą pojawić się rozmaite pęknięcia. W tym roku z powodu obecnej w TVP homofobii swój występ odwołała Mel C, a grający w zastępstwie za nią zespół Black Eyed Peas na scenie pojawił się w tęczowych opaskach. Do dziś na kanale YouTube TVP dostępny jest oryginał tego występu, bez prób wymazywania opasek, mimo znanej powszechnie praktyki wycinania z materiałów na przykład serduszek WOŚP. Jak TVP radzi sobie z takimi sytuacjami?
Po pierwsze, trzeba wyraźnie podkreślić, że podejście do osób LGBT+ za prezesury Jacka Kurskiego i za rządów obecnego prezesa TVP Mateusza Matyszkowicza jest różne. Jacek Kurski, gdy tylko mógł, usuwał, zamilczał i starał się wymazać z anteny obecność osób LGBT i bliskich im symboli, a osoby, które dopuszczały do pojawienia się na przykład tęczowej flagi, zwalniał. Obecny prezes nie zamyka oczu na rzeczywistość, czego dowodem jest sytuacja z Black Eyed Peas. Choć ważne są dla niego konserwatywne wartości, to są rzeczy ważniejsze.
Jakie na przykład?
Możemy się domyślać, że w tej sprawie muzycy postawili TVP pod ścianą, bo „Sylwester Marzeń” nie miał – po wycofaniu się Mel C – wielkiej międzynarodowej gwiazdy. Wiadomo było, że zespół musi w jakiś sposób zademonstrować poparcie dla osób LGBT+, bo inaczej fani źle zareagują na występ w telewizji, o której powiedzieć, że jest niechętna osobom LGBT+, byłoby eufemizmem. Gdy było jasne, że Black Eyed Peas albo wystąpią w tęczowych opaskach, albo wcale, prezes Matyszkowicz uznał zapewne, że ważniejsza jest impreza. Dodatkowo po występie zespołu współprowadzący „Sylwestra Marzeń” Tomasz Kammel powiedział: „To było zaplanowane, to było zaplanowane, tak?” – sugerując widzom, że TVP się na to zgodziła. W przeciwieństwie do Matyszkowicza Jacek Kurski postawiony w tej sytuacji najpewniej nie potrzebowałby dwóch sekund, by powiedzieć muzykom, że dziękuje i rezygnuje z ich występu. Stąd wypowiedzi posła Janusza Kowalskiego czy innych polityków Suwerennej Polski, którzy po „Sylwestrze Marzeń”, nie przebierając w słowach („sylwester marzeń czy sylwester wynaturzeń?”), wyrażali tęsknotę za tamtą prezesurą.
Czy różnicę w podejściu prezesa Matyszkowicza widać również gdzieś indziej, na przykład w „Wiadomościach”?
„Wiadomości” są od tematu rozrywki wyraźnie oddzielone – wciąż pełnią funkcję podawania narracji propagowanej przez PiS. Ale we wszystkich sferach poza wiadomościami zmiana podejścia jest widoczna – jak choćby ostatnio w wydaniu „Pytania na śniadanie” z okazji Dnia Ojca. Wśród trójki zaproszonych do programu gości jeden opowiadał o tym, jak we Francji żyje się ojcom w parach jednopłciowych. Pewnie nie było to zaplanowane i w reżyserce panowała konsternacja, ale zakładam, że za prezesury Jacka Kurskiego skrócono by program albo drastycznie zmieniono temat rozmowy. Tymczasem tutaj prowadzący program redaktor Tomasz Wolny, znany ze swoich konserwatywnych poglądów, po prostu wszedł w polemikę. Jest więc miejsce na dyskusję. Czy jest ona wartościowa, to już pozostawiam każdemu do osądu – ale istotny jest sam fakt jej obecności. Natomiast w reżimie Jacka Kurskiego byłoby to nie do pomyślenia.
Mateusz Matyszkowicz, w przeciwieństwie do Kurskiego, nie jest politykiem, a filozofem, byłym członkiem redakcji Frondy. Co zmieniło się po objęciu przez niego stanowiska prezesa TVP w podejściu do rozrywki w telewizji publicznej?
Początkowo Matyszkowicz usunął disco polo z anteny TVP. Za jego prezesury bardziej obecna stała się muzyka ludowa – zarówno biesiadna, jak i tradycyjna, taka, którą nasze babki wykonywały przy darciu pierza czy innych czynnościach gospodarskich. Jest to sygnał, że Matyszkowicz nie chciał już budować telewizji dla całego narodu, tylko wrócił (w ograniczonym zakresie, ale jednak) do wizji misyjności telewizji publicznej. Chciał też docierać w ten sposób do widzów bardziej wyrobionych i świadomych muzycznie.
Rozrywka i szeroko pojęty „infotainment” (czyli kombinacja treści rozrywkowych i informacyjnych) odgrywa również ważną rolę w TVP Info. Do niedawna ogromne znaczenie na tej antenie miał – dziś zwolniony – aktor Jarosław Jakimowicz, ale podobnie też można myśleć o Marcinie Najmanie czy Wojciechu Cejrowskim, którzy swego czasu pojawiali się w programach Michała Rachonia.
Takie osoby pełnią funkcję rzecznika ludu, czyli kogoś, kto mówi to, co „wszyscy” mówimy przy rodzinnym obiedzie, w bliskim nam gronie. Warto przywołać tu mem z klatką z filmu „Pewnego razu w Hollywood”, w którym postać grana przez Leonardo DiCaprio podnosi się z kanapy z piwem w ręku i pokazuje palcem na ekran, zdając się całym sobą przekazywać: „O, ten gość w telewizji mówi dokładnie to, co ja myślę”. I to właśnie dlatego Jakimowicz czy Cejrowski pojawiali się w programach TVP Info – aby był ktoś, z kim można się łatwo utożsamić.
Opinie „rzeczników ludu” są często ostrzejsze, niż mogłyby być opinie zawodowych publicystów…
Jeżeli rzecznik ludu się trochę w swoich opiniach zagalopuje, to zawsze jest obecny prowadzący – w tym wypadku Michał Rachoń – który nieco przyhamuje, powie: „Nie, nie, Jarku, nie zgadzamy się oczywiście z panem posłem z opozycji, ale tak ostro nie możemy powiedzieć”. W tej formule Jakimowicz jest osobą, która może użyć mocnych słów i „przyładować” – w ten sposób wyrzuca emocje, które pozwalają widzowi się z nim utożsamić. Jednocześnie w studiu wciąż jest redaktor Rachoń, który może być tarczą przed dość iluzoryczną i bardzo ewentualną reakcją Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Ta emocja jednak już zagrała – widz usłyszał to, co chciał usłyszeć.
Oprócz klasycznych materiałów w „Wiadomościach” pojawiają się też klipy, jak choćby słynny materiał redaktora Macieja Sawickiego przed wyborami prezydenckimi, w którym Andrzej Duda pojawiał się na tle przerobionych słów „Hallelujah” Leonarda Cohena. Ten klip znam – jak pewnie wielu moich rówieśników – głównie dzięki internetowi i jego memiczności.
Materiał, o którym mówisz, stał się słynny z wielu powodów. Po pierwsze, pojawił się tuż przed ciszą wyborczą, kiedy obywatele są z reguły bardzo wyczuleni na to, co się dzieje w przestrzeni medialnej. Drugą kwestią była długość – to obszerny materiał, który opowiadał o jak największej możliwej liczbie pozytywnych wątków związanych z Andrzejem Dudą i jego prezydenturą. Po trzecie, istotna była otoczka – muzyka, która przypominała materiał propagandowy z jednego z państw wschodnich. I wreszcie – fakt, że wyemitowano de facto spot wyborczy jednego z kandydatów bez żadnej planszy czy uprzedzenia o materiale sponsorowanym.
Czy tego typu materiały pojawiają się po to, by przyciągnąć do „Wiadomości” innego odbiorcę niż ten, który zazwyczaj byłby zainteresowany programami informacyjnymi?
Nie zgodziłbym się z tym, że takie materiały się jeszcze pojawiają. W ostatnich miesiącach raczej ich nie ma. Nie chciałbym oczywiście niedługo musieć połknąć własnego języka, bo kampania wyborcza dopiero nabiera rozpędu, ale na ten moment w ekipie „Wiadomości” nie ma takiego pracownika, który wspiąłby się na poziom tego opus magnumMacieja Sawickiego.
To jak dziś wyglądają „Wiadomości”?
Dzisiaj w dużo większym zakresie mamy bardzo wyraźny i łopatologiczny podział materiałów na pochwałę partii rządzącej i krytykę opozycji. Jeden materiał pokazuje na przykład otwarcie jakiejś inwestycji albo prezentuje dobre dane gospodarcze dla kraju i wiąże je z działalnością partii rządzącej. Wtedy, jeśli tylko jest możliwość, kontrowane jest to materiałem pokazującym działalność koalicji PO–PSL przed 2015 rokiem – oczywiście w tym zwierciadle radziła sobie zawsze znacznie gorzej. Jeszcze parę lat temu, nawet za rządów Jacka Kurskiego, pojawiały się czasem materiały w miarę realistycznie pokazujące pozostałe stronnictwa polityczne – dziś dowiemy się tylko, że Lewica ma bardzo zły pomysł na Polskę, a PSL ma inny zły pomysł na Polskę. Jest to już do granic sztampowy schemat prezentujący walkę dobra ze złem – ma za zadanie pokazać, że zło nie może powrócić.
Co jednak, jeśli „zło” wróci? Wyobraźmy sobie przez sekundę, że demokratyczna opozycja przejmuje władzę – w jaki sposób można sobie wyobrazić kierunek zmian w rozrywce w TVP? Czy tylko jako powrót do takiej telewizji publicznej, jaką znamy sprzed rządów Jacka Kurskiego?
Odpowiadając trochę od końca: w kwestii zmian w rozrywce w TVP nie spodziewałbym się rewolucji. Niewielka już ilość disco polo i ewentualna zbyt duża ilość treści katolickich mogłyby co najwyżej zostać ograniczone. Większych zmian akurat w tym kontekście bym się nie spodziewał.
Przechodząc wreszcie do zmian generalnych: gdybyśmy czysto hipotetycznie przyjęli, że po wyborach jesiennych utworzony zostałby większościowy rząd ugrupowań innych niż PiS i Konfederacja, to wydaje się, że dla TVP i pracujących tam ludzi scenariusz nie oznaczałby od razu definitywnego końca. Jestem tutaj bliski poglądowi wyrażonemu przez redaktora Grzegorza Sroczyńskiego. W dość znanym artykule „Czy będziecie umieli zmienić choćby paskowych w TVP Info, czyli pięć pytań do opozycji” wskazał – moim zdaniem dość celnie – na liczne trudności instytucjonalne w odniesieniu do TVP. Wszelkie zmiany ustaw wymagają bowiem podpisu prezydenta, a ten pozostaje dość wierny ogólnej linii Prawa i Sprawiedliwości, pomimo kilkukrotnie wyrażanej – choć nie wprost – niechęci do TVP w wersji Jacka Kurskiego.
Partie opozycyjne mają też różne pomysły na TVP „po PiS-ie”: jedne opowiadają się za likwidacją kanału TVP Info, inne powtarzają, że nadawca publiczny musi mieć kanał informacyjny. To jeszcze bardziej utrudnia powstanie spójnej wizji, co do przyszłości TVP, nawet gdy przezwycięży się trudności instytucjonalne.