fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Precz z komunistami! Jos comunisti!

Tak w pierwszych dniach marca 2002 roku rozpoczyna się każdy koncert rockowego festiwalu Mărțișor Anticomunist na placu Wielkiego Zgromadzenia Narodowego w Kiszyniowie. Prezentujemy fragment reportażu „Rumun goni za happy endem”.


Prezentujemy fragment książki Bogumiła Lufta „Rumun goni za happy endem”, która ukaże się w księgarniach 15 października nakładem Wydawnictwa Czarne.
 
Precz z komunistami! JJJJJOOOOOOOOOOOOOOOSSS COMUNISTIIII!!!!!!!!! – jodłuje przez gigantofony Iurie Roşca owinięty w niebiesko-żółto-czerwoną mołdawską flagę o identycznych kolorach jak flaga rumuńska. Tak w pierwszych dniach marca 2002 roku rozpoczyna się każdy koncert rockowego festiwalu Mărțișor Anticomunist na placu Wielkiego Zgromadzenia Narodowego w Kiszyniowie. Przemycane różnymi sposobami kapele rockowe z Rumunii aranżują co wieczór w mołdawskiej stolicy gigantyczną dyskotekę na świeżym powietrzu. Tańczymy obłędne tańce w zimowych ubraniach, bo mróz wciąż nie chce ustąpić, mimo że atmosfera na placu jest nie mniej gorąca niż w bardziej kameralnych, choć równie odlotowych dyskotekach w tym mieście.
Okrzyk „Precz z komunistami!” – jodłowany przez Roşcę z wdziękiem medialnej gwiazdy – to główne hasło malowniczego maratonu demonstracji antyrządowych, trwającego w stolicy Mołdawii od pierwszej połowy stycznia. Roşca, czterdziestoletni niski brodacz z rewolucyjnym błyskiem w oku, to nie muzyk rockowy, ale prezes Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej, a przede wszystkim charyzmatyczny trybun, który pociągnął za sobą wszystkie żywioły prorumuńskie i antyrosyjskie. A Mărțișor to pradawne, pogańskie święto rumuńskie obchodzone na początku marca, oznaczające pasowanie się wiosny z zimą oraz dobra ze złem.
Plac Wielkiego Zgromadzenia Narodowego to natomiast serce kraju – miejsce magiczne. Z jednej strony przytłaczający gmach, gdzie rezydują premier wraz ze swą kancelarią oraz kilka ministerstw. Z drugiej strony, wśród parkowej zieleni, prawosławna katedra Metropolii Mołdawii Patriarchatu Moskiewskiego. Z trzeciej – dziewiętnastowieczny park zwany za czasów sowieckich parkiem Puszkina, a dziś noszący imię hospodara Stefana Wielkiego. Monumentalny pomnik władcy u wejścia do stołecznego ogrodu zdobią na co dzień kwiaty przynoszone przez nowożeńców, a od święta wieńce składane przez dostojnych gości zagranicznych. Czwarta strona placu jest pozbawiona symboliki, jeśli nie liczyć neonu nad kiszyniowską siedzibą globalnej firmy audytorsko-doradczej KPMG, świadczącego o tym, że rzeczywistość doczesna, mało patetyczna, ale uważana przez wielu mieszkańców tego kraju za obiecującą, wkrada się jednak ukradkiem do stolicy. To właśnie na tym placu 27 sierpnia 1991 roku kilkaset tysięcy obywateli Mołdawskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej opowiedziało się podczas Wielkiego Zgromadzenia Narodowego za niepodległością swej czteromilionowej ojczyzny. To tak, jakby w Polsce zgromadziło się w analogicznym celu kilka milionów ludzi.
Sukcesy Iuriego Roşki ponad dziesięć lat później są cokolwiek skromniejsze. 24 lutego 2002 roku mobilizuje przeciw komunistycznemu rządowi tylko siedemdziesiąt tysięcy demonstrantów. Być może byłoby ich więcej, gdyby policja nie zatrzymała wielu jadących do stolicy autokarów, odbierając im tablice rejestracyjne, ale faktem jest, że tym razem kolejne Wielkie Zgromadzenie Narodowe nie jest w stanie pchnąć historii do przodu. Ale to tylko jedna z kilkudziesięciu demonstracji na placu od stycznia do kwietnia. Wybuchły w proteście przeciw zamiarom ponownej rusyfikacji kraju: obowiązkowej nauce języka rosyjskiego w szkołach, nadaniu rosyjskiemu statusu drugiego języka oficjalnego, zmianie nazwy szkolnego przedmiotu historia Rumunów na historię Mołdawii.
15 stycznia, w sto pięćdziesiątą drugą rocznicę urodzin Mihaia Eminescu, rumuńskiego wieszcza narodowego, demonstrują pod hasłem zaczerpniętym z jednego z jego patriotycznych wierszy: „Jesteśmy Rumunami i kropka!”. Ilu mieszkańców tego kraju tak myśli? Wszelkie badania i obserwacje w ciągu ostatnich dwudziestu lat wskazują, że niewiele więcej niż co dziesiąty. Ale na placu w 2002 roku są głównie rumuńscy patrioci.
– Jeśli ktoś chce języka rosyjskiego, to niech jedzie do Rosji – mówi słodkim głosem przez gigantofony kiszyniowska licealistka. Bo to właśnie licealiści i studenci, wychowani w pierwszym dziesięcioleciu niepodległości Republiki Mołdawii, robią codziennie tłum na placu i pchają się do mikrofonu. Ich bracia i siostry z podstawówki, zgodnie z zasadą, że dzieci i ryby głosu nie mają, wymachują milcząco flagami Rumunii i Unii Europejskiej.
– Prawo do udziału w naszym ruchu ma każde dziecko, które stoi na własnych nogach i jest w stanie krzyknąć: „Precz z komunistami!” – odpowiada Roşca na zarzuty, że wciąga dzieci do polityki. Na placu pojawiają się ohydne maski prezydenta Vladimira Voronina i premiera Vasilego Tarleva oraz przywódcy klubu większości w parlamencie Victora Stepaniuca jako świni z czerwonym językiem. Codziennie chłopcy i dziewczęta, polityczni wagarowicze czynnie popierający ogłoszony właśnie strajk szkolny, intonują hymn bukareszteńskich demonstrantów, którzy wiosną 1990 roku zbierali się na placu Uniwersyteckim w stolicy Rumunii, bezskutecznie usiłując odsunąć od władzy rządzących tam wtedy postkomunistów:
 
Lepiej być włóczęgą niż zdrajcą,
lepiej chuliganem niż dyktatorem,
lepiej łobuzem niż działaczem partyjnym,
lepiej martwym niż komunistą.

 
To ostatnie – to odwrócenie hasła berlińskich pacyfistów z lat osiemdziesiątych, którzy równie prowokacyjnie twierdzili, że „lepiej być komunistą niż martwym”.
Tymczasem Roşca przez cały pierwszy kwartał 2002 roku ubliża bezkarnie w centrum Kiszyniowa mołdawskiej władzy. „Ani chwili już nie chcemy prezydenta bolszewika!” – podrzuca demonstrantom hasło do skandowania, stojąc kilkaset metrów od Pałacu Prezydenckiego. Nieco znudzonym policjantom, niemającym rozkazu podjęcia czynnej obrony komunistycznej dyktatury, obiecuje zaś niezmiennie, że maraton demonstracji będzie przerywany w soboty, by oni mogli odpocząć.
W ramach festiwalu walki wiosny z zimą i dobra ze złem maszerujemy bulwarem Stefana Wielkiego, ulicą Vasilego Alexandri i drogą Hîncești na wzgórze Telecentrum, gdzie mieści się siedziba mołdawskiej telewizji państwowej. W końcu lat osiemdziesiątych, u szczytu gorbaczowowskiej głasnosti i pierestrojki, Teleradio Moldova było oazą rodzącej się wolności i oknem na świat dla będących w zasięgu jego nadajników mieszkańców przygranicznych rumuńskich miast. Oni ze swej własnej telewizji bukareszteńskiej mogli wtedy jedynie zaczerpnąć wiedzę o ostatnich już historycznych poczynaniach Towarzysza Nicolae Ceaușescu i Jego Małżonki, Towarzyszki Eleny. Ponad dziesięć lat później dziennikarze państwowej stacji mołdawskiej buntują się przeciw cenzurze, którą narzucił im rząd komunistów odrodzonych w Mołdawii jak feniks z popiołów.
Gwiazda państwowej telewizji Larisa Manole mówi, że ma tej cenzury powyżej uszu. – Chcemy pracować zgodnie z zasadami profesjonalnego dziennikarstwa – stwierdza pryncypialnie, choć nieco ostrożniej Mircea Surdu, przewodniczący komitetu strajkowego, wysoki mężczyzna z kokieteryjnie założonymi na łysą głowę ciemnymi okularami, znany prezenter programów kulturalnych. Dziennikarka Viorica Cucereanu opowiada, jak kilkunastu kobietom udało się przerwać emisję dziennika Mesager i poinformować o proteście. Zatrudniano je masowo, bo jako kobiety miały być bardziej uległe. Tymczasem to one okupowały studio, osłaniając wybryki prezentera i kobiecej grupy technicznej, dzięki czemu odczytano informację o proteście, a na ekranie pojawił się napis: „Mesager potępia cenzurę”. Nazajutrz do gmachu telewizji przybył komunistyczny prezydent Vladimir Voronin, by oświadczyć, że żadnej cenzury w telewizji nie ma, a potem solennie przyrzec jej zniesienie. Obiecał też podwyżki płac, spotykając się w tej kwestii z brakiem zainteresowania strajkujących, którym bardziej zależało na zwiększeniu czasu emisji w języku rumuńskim.
 
Tekst jest fragmentem książki „Rumun goni za happy endem”, która ukaże się w księgarniach 15 października nakładem Wydawnictwa Czarne.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×