fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Powrót do siebie

Korespondencja z Polakami na Badoo była interesująca. Jedyne pytanie, jakie zadawali, brzmiało: „Jakie masz plany? Zostajesz czy wracasz?”. Wy tak na serio? Myślicie, że wiem?
Powrót do siebie
okładka książki: Andrzej Dębowski

Tekst oryginalnie napisany w języku ukraińskim.

Tłumaczenie: Antonina Ciużeńska.

Praca wyróżniona przez jury „Pamiętników Uchodźczych”.

 

Luty 2022

Obudziłam się o 5 rano, słysząc odgłosy eksplozji. Zaczęło się. Chociaż wczoraj wydawało się to nierealne. Podeszłam do okna… Druga eksplozja… Okna zadrżały. „Musimy odsunąć się od okien!” – przypomniałam sobie, co sąsiedzi, którzy mieszkali w Donbasie, mówili o sposobie zachowania i środkach ostrożności podczas eksplozji. Zadzwoniłam do przyjaciółki Wiktorii, która mieszkała na pierwszym piętrze naszego bloku, przez to z pewnością czuła się bardziej bezpiecznie. Poza tym jej narzeczony doskonale wiedział, co robić w takiej sytuacji. A ja – byłam wiecznie samotna i zagubiona…

Wika, na co bardzo liczyłam, zaprosiła mnie do siebie „natychmiast i ze wszystkimi walizami”. Wraz ze swoim narzeczonym wybierali się do cerkwi, a mnie zaproponowała, abym została z jej bratem – mogłam przeczekać u nich dzień, może nawet i noc. Ta perspektywa mi odpowiadała. „Prześpię się z Iwanem, jak w filmie «Nie patrz w górę». Ostatni seks w tej apokalipsie” – pomyślałam. „Dlaczego jestem taka samotna i nie mam planu B, którego bardzo potrzebowałam w tym momencie… Przecież zawsze jestem taka przygotowana” – postanowiłam jeszcze raz poużalać się nad sobą za ten niespokojny poranek.

Zbliżał się wieczór, eksplozje nie ustawały. Iwan uspokajał mnie i zaproponował przejście do rzeczy. Wciąż się wahałam. Nagle zadzwoniła moja matka – chyba setny raz tego dnia. Starałam się być wyluzowana i udawałam, że wszystko jest w porządku. Tym niemniej uświadamiałam sobie, że pierścień wokół Kijowa stopniowo się zamyka… Zasnęłam w łóżku Wiki, mimo że Iwan powtarzał, że ostatni w życiu seks będzie tym najlepszym. „Na pewno jutro nie umrę… Nie tak… Moja śmierć nie powinna tak wyglądać…” – stwierdziłam, w jakiś sposób biorąc wreszcie życie w swoje ręce.

Rano wróciła Wiktoria z chłopakiem. W tym czasie biegałam w tę i z powrotem do mojego mieszkania na ósmym piętrze, żeby przygotować sobie obiad. Zeszłam do Iwana, bo bałam się jeść sama. Jestem kiepską kucharką, zwłaszcza kiedy jestem zestresowana. Tego dnia zadzwoniłam do siostry, która mieszkała z rodziną w pobliżu stacji metra Pałac Ukraina i szykowała się do powrotu do domu pociągiem ewakuacyjnym. „Nie musisz kupować biletów, przyjedź do nas i razem wrócimy do domu!” – powtarzała Kateryna, która zawsze zachowywała zimną krew, nawet w tak beznadziejnej sytuacji. Wciąż się wahałam – eksplozje nie ustawały, a z powodu korków, paniki mieszkańców i przyjezdnych z Borszczahiwky nie było łatwo dostać się do Pałacu przez obwodnicę. Katia pojechała do domu, do rodziców w zachodniej Ukrainie. Zadzwoniłam do Oleksandry, chociaż intuicyjnie wiedziałem, że ona wraz z trójką dzieci już dawno wyjechała w rodzinne strony, również na zachodzie Ukrainy. Jak to się stało, że tak wielu z nas, Zakhidniaków, znalazło się w Kijowie? Co przyciągało nas tu tak mocno, co było tak atrakcyjnego w tym mieście?

Moje życie w stolicy było interesujące. Eksplorowanie jej dawało mi niesamowitą satysfakcję, ale kiedy wszystkie jej zakamarki zostały odkryte – stało się nudne. „Nie taką cenę chciałam zapłacić za zmiany!” – pomyślałam, dzwoniąc do Lesi. „Jestem w samochodzie, już wyjeżdżamy. Masz dziesięć minut” – usłyszałam.

Wiktoria – prawdziwa gospodyni – właśnie przygotowała obiad. Jedliśmy i modliliśmy się. I nagle dotarło do mnie, że może powinnam wrócić do domu z Lesią, zamiast być w centrum wydarzeń – poradzą sobie beze mnie…

Gdy zastanawiałam się, jak dołączyć do Lesi, która właśnie pędem przejeżdżała zatłoczoną drogą w pobliżu mojego osiedla, było już za późno, abym mogła dogonić ją w tym tłoku samochodów, który był nienaturalny nawet jak dla Kijowa. „Nie zatrzymuję się!” – Lesia krzyczała do telefonu, reagując nerwowo na wszystkie wskazówki narzeczonego Wiki w trakcie jego brawurowych przepychanek Range Roverem w ogromnym korku, kiedy próbował ją dogonić. Zdaliśmy sobie sprawę, że przy takim natężeniu ruchu Lesia nie miała szans zmienić pasa ze skrajnie lewego na skrajnie prawy. Dotarło do mnie, że będę musiała spędzić kolejną okropną noc w Kijowie.

Wysiadłam z samochodu z „kryzysową” walizką, czyli zwykłą torbą podróżną, w której były tylko dżinsy, bielizna i bluza. „Duch Kijowa” przeleciał nade mną, kierując się gdzieś w stronę Hostomla. Wróciłam do swojego mieszkania. A wieczorem Wika zabrała mnie do kościoła protestanckiego, aby na zawsze rozwiać moje wątpliwości co do istnienia Boga, a ja spędziłam tam noc i następnie modliłam się przez trzy dni z rzędu…

Marzec 2022

Jestem już w Polsce. Z podziemi świątyni dostałam się na dworzec kolejowy w Kijowie, a potem pociągiem ewakuacyjnym do rodziców i do Warszawy. Jakże szybko można się zorganizować w stanie wyższej konieczności… Do domu zaprosił mnie Łukasz, którego raz w życiu spotkałam na konferencji we Lwowie, w której brałam udział jako osoba odpowiedzialna za stosunki międzynarodowe na mojej uczelni. Pamiętał mnie.

Przy pierwszych informacjach, które pojawiły się w europejskich mediach, zadzwonił i zaprosił mnie do Warszawy. – Będzie mieszkanie i praca, nie martw się.

Nie martwiłam się. Martwiłam się tylko o rodziców, których zostawiłam w obwodzie rówieńskim, bo wszędzie było niespokojnie i nie wiadomo było, gdzie tym razem pojawi się nieszczęście. Zostałam w domu tylko jeden dzień i wyjechałam do Polski.

– A jeśli się nie uda? – pytała moja matka, która nie ufała nikomu.

– Gorzej już nie będzie – stwierdziłam, wyruszając w nieznane.

Przez pierwsze noce w domu Łukasza na drugim piętrze czułam się bezpiecznie. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że się budziłam, był dźwięk samolotów na pobliskim lotnisku. Moje poranki zaczynały się od łez z powodu wojny, którą widziałam na własne oczy, informacji z mediów i uporczywego strachu o przyszłość. Gdzie się podziało moje beztroskie życie w Kijowie? Przez ten czas, gdy mieszkałam w Warszawie jako uchodźczyni, uświadamiałam sobie, jak nie doceniałam swojego życia i jak tęskniłam za przeszłością… Niepokoiły mnie także wieści o kolegach, z którymi z jakiegoś powodu nie było kontaktu na komunikatorach, i krewnych, którzy szybko gromadzili amunicję na front. Czy tak łatwo jest stracić bliską osobę lub znajomego? Tego było za dużo!

Szef firmy, w której Łukasz mnie zatrudnił, osobiście odebrał mnie z dworca. „Najpierw Kijów, teraz Warszawa!” – pomyślałam, czując się, jakbym zaczynała wszystko od nowa. Coś w rodzaju deja vu. Po przyjrzeniu się mojej małej torbie i laptopowi, który zawsze zabierałam ze sobą, Krzysztof zabrał mnie na zakupy. Ja, niezależna i samodzielna, przyzwyczajona do dbania o samą siebie, zaopatrywania się w ubrania i inne rzeczy, myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Ale przyszłość była nieznana, więc przyjęłam ten gest dobroci i szczerze mu podziękowałam. Poczucie bycia nie tylko uchodźcą, ale i osobą zależną, nie opuszczało mnie aż do momentu, w którym wyprowadziłam się z domu Łukasza do mieszkania jego rodziców (co za paradoks!), ale płacąc za czynsz. Wiktoria wysłała moje stylowe ubrania z kijowskiego mieszkania do rodziców. A mama przy pierwszej okazji przekazała je kurierem do Warszawy. Rówieńszczyzna jest tak blisko granicy… Zdałam sobie sprawę, że kijowskiego mieszkania, które przez długi czas było moim domem, nie zobaczę zbyt szybko.

Po zrobieniu make up’u i przebraniu się w moje ubrania, pojawiłam się na progu biura, w którym teraz pracowałam jako asystentka do spraw badań. Zaskoczone spojrzenia chłopaków, którzy współtworzyli mój nowy zespół, uświadomiły mi, że życie dostarcza trochę kolorów.

– Co za metamorfoza! – wykrzyknął Łukasz, który widział mnie dotychczas w szarych, spranych ubraniach z ośrodków pomocy dla uchodźców.

„Jestem na dobrej drodze…” – pomyślałam. I powiedziałam na głos:

– Tak zawsze wyglądam w pracy na uniwersytecie.

Uniwersytet Kijowski, na którym nadal pracowałam, przeszedł w tryb nauki zdalnej, a ja byłam rozdarta między dwiema pracami, ponieważ, jak się okazało, praca w firmie badawczej w Warszawie, do której tak uprzejmie zaprosili mnie moi nowi przyjaciele, potrzebowała mnie tak samo, jak ja potrzebowałem ich. Byłam więc zajęta i miałam mało czasu na złe myśli. Jedynie codzienne telefony do mamy rozpraszały mnie w ciągu pracy. To właśnie musiało się wydarzyć, żebym zaczęła codziennie dzwonić do mamy – wojna!

Kwiecień 2022

Nadal mieszkam w mieszkaniu rodziców Łukasza, ale teraz dzielę je z innymi lokatorami, również uchodźcami. Dla mnie, która większość młodości spędziła w akademiku lub w wynajętym mieszkaniu, a swoje własne mieszkanie kupiła w dojrzałym wieku, było to jak dziesięć kroków wstecz… Nie opuszczało mnie poczucie, że jestem uchodźczynią w obcym mieszkaniu, dzieląc je z obcymi ludźmi. Ale zaczęłam spędzać dużo czasu w Łazienkach Królewskich niedaleko mojej tymczasowej kwatery. W trakcie tej mroźnej wiosny spacerowałam po nich codziennie. Samotność także mnie nie opuszczała. Mroźne powietrze prowokowało do nawracającego pytania: „Co ja tu robię? I co dalej?”. I to ciągłe poczucie winy, że moja rodzina jest w niebezpieczeństwie, a ja nie mogę im pomóc. Podejmuję decyzję – muszę żyć dalej…

W moich ciągłych poszukiwaniach miejsc z pomocą humanitarną (co można traktować raczej jak challenge, a nie rzeczywistą potrzebę) poznałam Irynę ze Lwowa. Iryna jest w moim wieku i przyjechała z dwójką dzieci. Postanowiłyśmy podzielić się informacjami o dostępnej pomocy humanitarnej i razem udałyśmy się na poszukiwanie tych miejsc. Zawsze potrafiłam dogadać się z mieszkańcami Lwowa, zwłaszcza że mieszkałam we Lwowie piętnaście lat i uwielbiam to miasto i jego mieszkańców. Zawsze uważałam się za ukraińską patriotkę związaną z ruchem niepodległościowym zachodniej Ukrainy i byłam z tego faktu dumna. Tym niemniej nie przeszkadzało mi to mieć chłopaka z Ługańska…

Postanowiłyśmy z Iryną razem świętować Wielkanoc. Znalazłyśmy ukraińską cerkiew (co nie było trudne). Zrobiłam swój pierwszy koszyczek wielkanocny. Wszystkie poprzednie koszyczki zawsze przygotowywała moja mama i razem szliśmy poświęcić wielkanocne przysmaki całą rodziną. Teraz wydawało mi się to czymś z mojego poprzedniego życia… Ale starałam się o tym nie myśleć. W końcu były Święta! Poświęciliśmy święconkę i rozeszliśmy się do domu. Znowu samotność… „pustka”, jak mawiał mój lwowski szef, kiedy odchodziłam z pracy. „Jak tę pustkę wypełnić?”. W przeciwieństwie do tamtej, ta pustka łamała mi serce, chociaż wiedziałam, że nie ma drogi wstecz, ale wiedziałam też, że dalej będzie tylko gorzej.

Maj 2022

W tym okresie, wędrując po raz kolejny po Łazienkach Królewskich, postanowiłam zmienić swoje poczucie bycia uchodźczynią, odwrócić je. Pewnego dnia, stojąc w długiej kolejce po PESEL, poznałam blogerkę Natalię z Charkowa, która od dłuższego czasu mieszka w Polsce i podobnie jak inni Ukraińcy pomagała przybyszom w każdy możliwy sposób. Natalia wyszukiwała cenne informacje, dawała lokum u siebie, zajmowała PESEL‑ową kolejkę dla kolejnych osób. Pomagała po prostu ludziom nie zwariować w tym chaosie. To właśnie w tej długiej kolejce spotkałam ludzi, dla których był to pierwszy w życiu wyjazd za granicę. To oni czuli się najbardziej zagubieni – nieznajomość języka, nowe otoczenie, przepisy, których trzeba przestrzegać, kolejki po pomoc humanitarną, w których trzeba stać. Najbardziej w tym chaosie szkoda było mi dzieci. Kiedy więc Natalia postanowiła zorganizować „imprezę” dla dzieci z Ukrainy i ich matek, natychmiast napisałam do niej na Instagramie i zaoferowałam pomoc. Pomoc innym odwraca uwagę od myśli o własnej niepewnej egzystencji w tej nowej sytuacji i w całym tak ulotnym życiu.

Impreza była udana, pomimo tego, że została zorganizowana przez Natalię i inne dziewczyny z Ukrainy w tempie ekspresowym. Stałam za barem, częstując dzieci lemoniadą, rozdawałam ciasta, zaglądając jednocześnie w oczy dzieci i kobiet. Nie było w nich radości, tylko zagubienie.

Czerwiec 2022

Mam ogromną ochotę pojechać do Ukrainy. Chcę zobaczyć się z rodzicami, pozałatwiać sprawy finansowe w Kijowie i po prostu nacieszyć się ojczystą ziemią. W końcu nie jestem więźniem w obcym kraju, ale uchodźczynią z wyboru. Ale chyba ktoś zdecydował za mnie?

Po przekroczeniu granicy łzy napłynęły mi do oczu. Jak piękna jest moja Ukraina! Niewiarygodnie piękna i nieszczęśliwa jednocześnie. Dlaczego historia zawsze się powtarza? Czy wyrośnie tu choć jedno pokolenie ludzi, którzy nie widzieli wojny? I kiedy porzucimy wszystko, co rosyjskie? Podczas gdy my o tym rozmyślamy, oni nas niszczą, „wyzwalają” na swój sposób. Ale nie chcę o nich myśleć… Jestem w domu, choć nie na długo. Przyjechałam do Kijowa pociągiem, jakby wszystko było po staremu. Na osiedlu jest coraz więcej obcych. Wewnętrznych uchodźców, którzy stracili wszystko. Życie wydaje się toczyć dalej, ale na poziomie absolutnego minimum. Spędzanie nocy w piwnicy jest czymś normalnym. Muszę wracać. Natalia znów organizuje wieczór dla dzieci i liczy na moją pomoc.

Wieczór był bardziej zabawny niż poprzedni. Przyszło więcej osób, dzieci i rodzice wyglądali na bardziej szczęśliwych. Już się „zaaklimatyzowali”. A co ze mną? Kiedy przystosuje się do tego, że nie wiem, co przyniesie jutro? To pytanie, które zadaję sobie jak Scarlett O’Hara. Ale ja taka nie jestem, prawda? Zawsze wszystko planuję i kontroluję. Refleksja z poprzedniego życia, która prawdopodobnie już nie wróci…

Lato 2022

To było gorące lato w Warszawie. Nic szczególnego poza chodzeniem do pracy w te upalne dni. Wycieczka do Zakopanego. Trochę się zrelaksowałam i zobaczyłam polskie góry. Wszystko bez zmian – drogi kurort, restauracje, spa. Czy to możliwe, żeby tak żyć w czasie wojny? Wybrałam wycieczkę zamiast zakupów. Teraz takie miałam potrzeby i priorytety. Nie dowiedziałabym się o tym w czasach pokoju.

Wrzesień 2022

Wracam do domu. Z całym „majątkiem”, który zdobyłam tutaj, w Polsce.

Poczucie samotności nie zniknęło, pomimo pozornie stabilnej sytuacji. Nie wszyscy uchodźcy mają to szczęście, aby znaleźć pracę i to w swojej specjalizacji. Czego mi więc brakuje? Nic nie jest w stanie wypełnić tej pustki – ani kurorty, ani spotkania z nowymi przyjaciółmi, ani poczucie, że w końcu jesteś w Europie i twoje marzenie się spełniło! Zawsze myślałam o Polsce jak o wymarzonym kraju do życia i pracy. Ale teraz prześladowało mnie tylko jedno pragnienie – wrócić do domu. Żadnego znaczenia nie miał fakt, że wojna jeszcze się nie skończyła, a we wszystkich wiadomościach trąbią o blackoucie. Będzie lepiej, byle nie zostać tutaj.

Żegnając się z Polakami, intuicyjnie prosiłam ich, żeby zostawili mi miejsce, bo zamierzam wrócić. Choć w głębi serca miałam nadzieję, że nie wrócę. Rozumiejąc moją sytuację, utwierdzili mnie w przekonaniu, że zawsze chętnie mnie zobaczą i że zawsze znajdzie się dla mnie praca. Jak udaje im się zachować ten spokój, cierpliwość i zrozumienie wobec uchodźców?

Październik 2022

W Kijowie trwa ciągły ostrzał. Nie ma prądu, nie ma wody. Wieczorem miasto wydaje się zamierać – ulice nie są oświetlone, jak u mojej babci na wsi, kiedy wracałam z dyskoteki. „Czy orki wiedzą, że jestem w domu i celowo wystrzelą rakiety?”. Znowu wraca zapomniany już niepokój. Zaczynam pracować zdalnie na uniwersytecie. Wszystkie rozmowy o „bezpiecznym Kijowie” zniknęły w jednej chwili, kiedy został zbombardowany Bulwar Szewczenki, po którym uwielbiałam spacerować i pić tutaj poranną, niedzielną kawę. Stało się to w poniedziałek rano, kiedy ludzie w pośpiechu zmierzali do pracy. Postanawiam ponownie jechać do Polski.

Tym razem musiałam szukać mieszkania sama. Nie dogadywałam się z moimi starymi współlokatorami, pomimo mojej bezkonfliktowej natury. Okazuje się, że potrafię być asertywna i silna, broniąc swojego stanowiska bez podnoszenia głosu. Jest to pokłosie nauczania akademickiego. Ukrainka z warszawskiego biura znalazła mi pokój na obrzeżach Warszawy, w którym już od 1 listopada czekali na mnie nowi współlokatorzy.

Listopad 2022

Wróciłam. Poczucie, że nie zakończyłam wszystkiego tutaj oraz poczucie niebezpieczeństwa z powodu pozostawania w Kijowie popchnęło mnie do przodu, czyli z powrotem do Warszawy.

W pracy przywitali mnie ciepło, jakbym wyjechała na krótko. Ale najlepsze miało dopiero nadejść. Dwie studentki studiów podyplomowych z Włoch i Malezji odbywały staż w firmie. „Przynajmniej trochę kobiecego towarzystwa wśród męskich naukowców” – pomyślałam. – „Poćwiczę angielski”. Mój angielski pozostawiał wiele do życzenia, mimo że pisałam artykuły naukowe w tym języku i spędziłam całe lato, ucząc się z korepetytorem przez Skype. Rozmowy z nimi były fascynujące… Opowieści o Ukrainie, o wojnie. Dla nich byłam prawdziwym świadkiem wojny, który mógł opowiedzieć im wszystko, przedstawić relację z pierwszej ręki. I chciałam im to powiedzieć. O tym, czego nie było w międzynarodowych newsach, ale co ja i my, Ukraińcy, mieliśmy w naszych sercach – o nieodpartym duchu walki o wolność i wyzwolenie. Wtedy na wiosnę, podczas mroźnej marcowej wycieczki po Warszawie, mój szef Wojtek powiedział, że Polacy nie walczyliby tak zawzięcie jak my. Myślę, że po prostu współcześni Polacy nie doświadczyli takiej sytuacji, przez co nie znają swojego potencjału. Na razie…

Gabriella z Włoch szybko stała się moją przyjaciółką. Polki trzymały się z daleka, Ukrainki, które przyjechały tu przed wojną, były zajęte zarabianiem pieniędzy. Oksana wróciła do Lwowa, bo nie mogła tu znaleźć pracy. Gabriella pisała pracę doktorską i wieczorami miała dużo wolnego czasu. Chodziłyśmy na kawę i czytałyśmy książki w miejscowej bibliotece, do której udało mi się zapisać zaraz po mojej drugiej wizycie. A kiedy przyjechali jej rodzice, od razu nas sobie przedstawiła. Mama Gabrielli jest wykładowczynią na Uniwersytecie w Mediolanie. Miałam zawsze to szczęście, że obracałam się w środowisku intelektualistów, chociaż nie szukałam ich, jak również nie afiszowałam się swoim statusem. Nie w tej sytuacji. Znowu zawodzi mój słaby angielski i nie mogę swobodnie wyrazić tego, jak bardzo nienawidzę putina, rusków i wszystkiego, co z nimi związane. Znając z mediów kontrowersyjną politykę Włoch wobec tej wojny, przypominam sobie całe moje słownictwo i próbuję wyjaśnić, dlaczego nie będziemy negocjować, że będziemy walczyć do końca i z jakim zapałem odbudujemy Ukrainę po wojnie. Chcę mówić o odbudowie bardziej niż o samej wojnie. Moja projekcja czegoś pozytywnego, co może wyniknąć z tego łajna, pomaga mi przetrwać w tej sytuacji. Włosi patrzą na mnie ze szczerym zdziwieniem. Myślą, że jestem dziewczyną‑ -marzycielką, ale w rzeczywistości my wszyscy tacy jesteśmy – wrócimy do domu, by wszystko odbudować. W końcu „w swoim domu, swoja prawda jest…”. Może z wyjątkiem tych, którzy uciekli do Kanady. Chociaż do niedawna wybierałam się tam i mam gotową wizę, która czeka na swój czas. Spoiler: nie doczeka się.

Grudzień 2022

Planuję świętować urodziny z Gabriellą w apartamencie w centrum Warszawy, który wynajęła na Bookingu na czas swojego stażu. Mieszkanie jest duże i przestronne, wykończone nowocześnie. Z prawdziwym smutkiem przypomniałam sobie mój pokój w Ursusie‑ -Niedźwiadku, który wynajmowałam w mieszkaniu dla siedmiu osób. Tym razem byłam zadowolona ze współlokatorów – od razu zbudowaliśmy dobre relacje. Mimo wszystko – czynnik ludzki jest bardzo ważny. Z żalem myślałam, że raczej nigdy nie wynajmę takiego mieszkania w Warszawie, bo jestem uchodźczynią, mimo że byłam przyzwyczajona do komfortu, do swojego otoczenia, jak i pozostali Ukraińcy. „To wszystko jest tymczasowe!” – myślałam, choć ta tymczasowość się przeciągała, a niepewność jutra przerażała.

Ale w urodziny nie myśli się o złych rzeczach. Przyniosłam burgery, Gabriella otworzyła włoskie wino. Wszystko było tak, jak lubię. Jakby wszechświat wyczuł moją miłość do Włoch i zesłał mi tę przyjaciółkę w tak ważnym dla mnie momencie. Prezent również był włoski – świece zapachowe „made in Italy”. Wszystko połączyło się w najlepszy możliwy sposób. Od dawna nie miałam tak serdecznych urodzin nawet w czasach pokoju. Jakoś nie znajdowałam czasu na ich celebrowanie. Piłyśmy wino i rozmawiałyśmy oczywiście o mężczyznach.

„Zarejestruj się na jakimś portalu randkowym, a znajdziesz chłopaka!” – nalegała Gabriella.

Wciąż odmawiałam, przypominając sobie złe doświadczenia na Tinderze nie tak dawno temu. Niezbyt dobrze wspominałam też ostatnią randkę z Karolem (biegaczem, którego poznałam latem w Łazienkach). Nigdy nie odprowadził mnie do domu, bo Ursus‑ -Niedźwiadek był daleko od jego miejsca zamieszkania. Poza tym byliśmy na pizzy w jego okolicy. To wygodnie umówić się z dziewczyną kilka metrów od domu, a potem pomachać jej na pożegnanie, gdy wsiada do autobusu z przesiadką. Po tym wydarzeniu już nigdy nie chciałam iść na randkę w Polsce. Tak naprawdę nie chciałam chodzić na randki w wieku 38 lat, które dziś skończyłam. Chciałam tylko ciepłego kakao pod kocem i kogoś, kto z czułością i miłością przykryje moje nóżki.

Ale żeby poznać kogoś takiego, trzeba przynajmniej wyjść z domu. Podejmuję więc wysiłek i rejestruję się na Badoo. Gabriella mówi, że strona jest wiarygodna i są szanse na poznanie kogoś normalnego. Jasne, nie takie głupoty słyszałam! Ale było coś fajnego w tym pomyśle. Wieczory mogłyby nie być tak smutne, a ja przestałabym myśleć o wojnie. „Jeśli nawet nie dogonisz, to przynajmniej się rozgrzejesz…” – przypomniałam sobie ulubiony żart moich profesorów ze Lwowa. To oni zaszczepili we mnie niechęć do wszystkiego co rosyjskie, w tym do języka, kultury i muzyki. Na Uniwersytecie Lwowskim nigdy nie było tęsknoty za Związkiem Radzieckim. Zamiast tego były barwne historie rodzin, które zostały represjonowane, wywłaszczone, wywiezione na Syberię i które następnie wróciły do swoich domów we Lwowie i zaczynały wszystko od nowa. Mój Boże, jakie to wszystko podobne – wtedy i teraz!

Nie zawracałam sobie zbytnio głowy moim kontem w aplikacji – tylko kilka zdjęć z prawdziwego życia. Tutaj jestem w pobliżu Ukraińskiej Cerkwi Katolickiej w Warszawie, a tutaj – selfie zrobione w moim pokoju na Ursusie. Najważniejsze to nie nosić okularów – przypomniałam sobie dawne instrukcje trenera od podrywów w internecie. To była jedyna rzecz, którą zapamiętałam z jego instruktażu. Nie zapamiętałam reszty, bo to ja byłam najczęściej podrywana w necie.

Korespondencja z Polakami była interesująca. Jedyne pytanie, jakie zadawali, brzmiało: „Jakie masz plany? Zostajesz czy wracasz?”. Wy tak na serio? Myślicie, że wiem? Nie byli usatysfakcjonowani odpowiedzią, mój brak pewności ich przerażał. „Dobra, w takim razie…” – myślałam sobie i czatowałam z ukraińskimi emigrantami zarobkowymi, którzy z jakiegoś powodu sami nie mogli się określić, zawsze próbując zaprosić mnie to na randkę „do samochodu”, to do swojego domu. Cóż, po co tracić czas – jutro muszę iść do pracy, wcześnie wstać, a tu jakaś kapryśna dziewczyna mi się trafiła. Następny, następny.

Drugiego lub trzeciego dnia napisał ON – zwyczajny, adekwatny człowiek. Jego doświadczenia i historia były mi tak bliskie. Pewnie dlatego, że też był uchodźcą i to z terenów okupowanych. Ale nie był jednym z tych, którzy uciekli przed wojną. Był samotnym ojcem, który musiał opiekować się swoim małoletnim synem, transportując go przez Krym, Rosję i w końcu do Polski. Umówił się ze mną niemal natychmiast. Zgodziłam się też natychmiast, ponieważ my, uchodźcy, mamy ze sobą wiele wspólnego – wspólny ból jest nasz!

Przyjechał z kwiatami. Spóźnił się, bo w Warszawie spadł pierwszy śnieg, na drogach pojawiły się zaspy i korki. Czekałam spokojnie w domu. „Dobrze, że przynajmniej nie na dworze!” – pomyślałam, przypominając sobie ostatnią randkę z Karolem.

Pojechaliśmy poszukać jakiejś restauracji. W Ursusie nie było ich zbyt wiele. Mówił głównie on, a ja słuchałam. Zawsze tak robię, jeśli podoba mi się osoba, z którą rozmawiam. Nie przypadł mi do gustu od pierwszego wejrzenia. W tle trwogi i ciągle zadawanego sobie ostatnio pytania „Co dalej?” w tym momencie poczułam spokój, jakiego dawno nie odczuwałam.

Pomyślałam, że nie jest w moim typie, ale zdecydowałam się na następną randkę. Wybraliśmy się na nocną przejażdżkę po Warszawie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak piękne jest to miasto nocą. „Chciałabym spędzić całe życie jeżdżąc tutaj… z nim…” – pomyślałam z jakiegoś powodu. Było mi z nim bardzo dobrze. Rozmawialiśmy, jedliśmy, śmialiśmy się. Kiedy opowiedział mi o swoim poprzednim życiu i o tym, że raszyści zabrali mu wszystko, kiedy napadli i zajęli ukraińskie terytorium, pomyślałam, jak różne losy mamy my, Ukraińcy, w tej wojnie.

Na naszej trzeciej randce zaprosił mnie do swojego domu, był to podmiejski budynek, który wynajmował na obrzeżach Warszawy. Ugotował obiad i opowiadał mi swoje niekończące się historie. Ja słuchałam, jadłam, opowiadałam mu swoje. Śmialiśmy się… Pomyślałam sobie: „Chciałabym, żeby tak gotował bez końca, a ja będę się śmiała…”. Chciałam poznać go bliżej i wylądowałam w jego łóżku. Pamiętam, że powiedział: „Kiedy kobieta planuje seks, zakłada swoją najlepszą bieliznę”. Tak, byłam naprawdę gotowa na ten seks – sama go zaplanowałam.

Styczeń 2023

W Nowy Rok spotykałam się z rodziną w Ukrainie. Pomyślałam, że to za wcześnie, by obchodzić to święto w towarzystwie mężczyzny, którego nie znałam, choć był mi już tak bliski. Chciałam się trochę zdystansować i pomyśleć, bo nasza relacja nabierała zbyt dużego tempa, chociaż zaczęło się tak niewinnie. Ha ha! W tamtego Sylwestra w Ukrainie było bardzo niespokojnie. Trwoga to tło, w którym wszyscy teraz żyjemy. Zdecydowałam się nie jechać do Kijowa, chociaż bardzo chciałam zobaczyć mój dom – przerażało mnie to. Potem coraz bardziej tęskniłam za domem i żałowałam, że nie pojechałam. Byłam tchórzem, bałam się wojny!

Po powrocie do Warszawy byliśmy nierozłączni z moim ukochanym. W weekendy spacerowaliśmy po Warszawie, a potem wracaliśmy do jego domu, do „chatki wilkołaka”, jak ją pieszczotliwie nazywałam. Spędzaliśmy tam weekendy, a w poniedziałek pojawiałam się pod drzwiami biura z podpuchniętymi oczami i laptopem, jak prawdziwy researcher, żeby wejść w nowy tydzień i kiedyś w międzyczasie się wyspać. Tak mijały tygodnie, ale zaczęło nas to męczyć. Byliśmy dorosłymi ludźmi z bagażem własnych doświadczeń, którzy nie sądzili, że w tym bałaganie odnajdą siebie, odkryją miłość. Ale teraz musieliśmy coś postanowić, bo wojna wyostrzyła nie tylko nasze poczucie rzeczywistości, ale też i nasze uczucie. Wyostrzyła ogromną potrzebę docenienia czasu i ludzi, którzy pojawili się w naszym życiu z jakiegoś powodu.

Luty 2023

Aktywnie planujemy wspólne zamieszkać. Jest mi z nim dobrze, jestem pewna siebie i mam poczucie bezpieczeństwa. Zaczęłam doceniać to uczucie komfortu na długo przed wojną, kiedy wynosząc doświadczenie z moich poprzednich związków, zawsze musiałam się adaptować, przyzwyczajać czy znosić drugą osobę. Nie wymagał, żebym się dostosowywała. Zaakceptował mnie taką, jaką jestem, i chciał po prostu być ze mną. Dlatego w Walentynki oświadczył mi się na parkingu w Ursusie. Ja, która pragnęłam bardzo wyjść za mąż, na wszelki wypadek zapytałam go jeszcze raz: – Czy tego naprawdę chcesz? Odpowiedział: – Tak. Wtedy przyjęłam oświadczyny.

Od tego momentu staliśmy się jeszcze bardziej aktywni w poszukiwaniu naszego przyszłego wspólnego mieszkania, które stałoby się naszym domem tutaj – w Polsce – jeśli dla uchodźcy takie pojęcie jak „dom” istnieje. Polacy byli bardzo niechętni do wynajmowania mieszkań Ukraińcom, prawdopodobnie dlatego, że mieli już wcześniejsze złe doświadczenia – uchodźcy są różni. Mieliśmy szczęście – właściciel przestronnego dwupokojowego mieszkania był życzliwy zakochanej parze, ale i tak zaciągnął nas do notariusza, aby oficjalnie zatwierdzić umowę najmu. Podpisaliśmy umowę najmu po raz pierwszy i wprowadziliśmy się do naszego wspólnego mieszkania w następnym miesiącu.

PS Mogłaby to być historia z happy‑ -endem dla naszej pary, ale jest jedna rzecz… Wojna jeszcze się nie skończyła. Balansujemy w naszej rzeczywistości jak dwoje linoskoczków, gdzieś wysoko kołysząc się w różnych kierunkach między przeszłością a przyszłością. A jednak robimy krok naprzód, a potem kolejny i kolejny… Dla uchodźców w obcym kraju nic nie jest łatwe. Ten rok wojny był inny dla każdego. Ale z pewnością odcisnął piętno na naszym życiu. To dźwięk rakiet, płacz dzieci i niepokój rodziców, którzy zostali w ojczyźnie. Ale dla równowagi to także ciepłe kakao, które ktoś ostrożnie przynosi do łóżka i z miłością delikatnie przykrywa nogi ciepłym kocem.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×