fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Postsyjoniści w Izraelu

Docelowo postsyjonistom chodziłoby zapewne o napisanie konstytucji Izraela, która zrównywałaby Palestyńczyków i Żydów wobec prawa. Wielu postsyjonistów tęskni za jednym, acz dwunarodowym państwem, w którym Kneset byłby zróżnicowany.

Co to znaczy być syjonistą dzisiaj?

Tradycyjny syjonizm obraca się wokół dwóch dogmatów. Po pierwsze nie negocjowane jest istnienie państwa Izrael. Po drugie nie negocjowany jest żydowski charakter tego państwa. A to zakłada bezwzględną dominację polityczną, gospodarczą i kulturalną żywiołu żydowskiego w Izraelu. Postulaty te w 2004 roku powtórzyła ponownie Światowa Organizacja Syjonistyczna w tak zwanym Programie Jerozolimskim. I choć organizacja ta nie ma dziś większego znaczenia politycznego, to nadal potwierdza pewne kierunki ideologiczne.

Na czym polegają dwa stanowiska kwestionujące współczesny syjonizm, czyli antysyjonizm i postsyjonizm?

Antysyjonizm, który uważam za antysemityzm, to kontestowanie punktu pierwszego, czyli prawa Izraela do istnienia. Natomiast postyjonizm, który głosi część środowiska akademickiego wraz z grupą publicystów skupionych wokół dziennika Haaretz oraz członkowie różnych organizacji pozarządowych, głównie pokojowych, jest szeregiem poglądów na punkt drugi, czyli żydowski charakter Izraela. Przy czym nie jest to żaden zorganizowany ruch, raczej umowna nazwa myślenia o kształcie i znaczeniu państwa.

W takim razie pomińmy idee antysyjonistyczne i przyjrzyjmy się postsyjonistom. Jaki jest przewodni nurt poglądów tej drugiej grupy myślicieli na żydowski charakter państwa?

Tak jak syjonistyczny Program Jerozolimski uznaje Izrael za awangardę „żydowskości”, za punkt odniesienia dla wszystkich Żydów na świecie, to postsyjonści nie przesądzają już o miejscu Izraela wśród ogółu Żydów. Zwracają uwagę, że przecież większość Żydów mieszka poza Izraelem, że amerykańscy Żydzi wcale nie palą się do emigracji, że 600-tysięczna żydowska społeczność z Francji nie pakuje walizek i nie wyjeżdża do Izraela ze swoimi kapitałami i know-how. Ponadto postyjoniści wskazują również na daleko idącą sprzeczność w definiowaniu państwa jako żydowskie i demokratyczne zarazem. Wskazują oni, że definicja Izraela jako państwa żydowskiego w taki, czy inny sposób upośledza nie-Żydów.

Co w związku z tym proponują?

Ich zasadniczy postulat to wewnętrzna reforma państwa. Docelowo postsyjonistom, choć używajmy tego określenia umownie, chodziłoby zapewne o napisanie konstytucji, która zrównywałaby Palestyńczyków i Żydów wobec prawa. Wielu postsyjonistów tęskni za jednym, acz dwunarodowym państwem, w którym Kneset byłby zróżnicowany. Za Izraelem, w którym nie mówiłoby się o mniejszości palestyńskiej, ale o ponad milionowej równouprawnionym komponencie społeczeństwa.

A w kwestii państwowości Palestyny?

Oczywiście uważają za istotne utworzenie państwa Palestyńskiego na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Co za tym idzie myśliciele postsyjonistyczni raczej dopuszczają podział Jerozolimy, albowiem bez tego nie powstanie państwo Palestyńskie.

Ta kwestia wiąże się z problematyką terroryzmu palestyńskiego.

Dlatego proszę zwrócić uwagę na związki postsyjonistów z różnymi myślicielami i działaczami palestyńskimi akceptującymi istnienie Izraela. W sprawie palestyńskiej w zasadzie powtarzają oni ich postulaty, w których wyrzeczenie się terroryzmu jest kwestią wyjściową. Prof. Sari Nusseibeh byłby dla mnie w tym przypadku postacią pomnikową. Zero przemocy jest sztandarowym hasłem jednych i drugich. Postsyjoniśni twierdzą jednak, że skoro Izrael jest stroną nieporównywalnie silniejszą powinien nie ustawać w wysiłkach na rzecz pokoju.

Natomiast musimy pamiętać, że postsyjonizm nie jest ruchem ani jednolitym, ani silnym. Nie wydał jeszcze żadnej partii politycznej, nie rozwiązuje realnych problemów politycznych. Te zaś zapewne zweryfikowałyby niektóre jego postulaty.

Jaka jest propozycja postsyjonistów w sprawie żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu?

Postsyjonistom zapewne najłatwiej byłoby powiedzieć, że powinny zniknąć. W końcu w Gazie osiedla zostały rozmontowane. Ale na Zachodnim Brzegu oznaczałoby to taką małą wojnę domową z osadnikami. Zresztą, nie po to Izrael zaludnia te ziemie, żeby tak łatwo z nich zrezygnować. Jak nie patrzeć, rządząca dzisiaj prawica to spadkobierczyni rewizjonistycznego syjonizmu, który zawsze dążył do ekspansji terytorialnej kosztem Arabów. Tu się nic nie zmieniło.

Problem uchodźców palestyńskich jest zaledwie szerszą częścią skomplikowanych relacji Izraela z arabskimi sąsiadami.

Tak, to prawda, mimo że przecież nie ma jednego świata arabskiego. Mam wrażenie, że przy umiejętnej, naprawdę gołębiej polityce i angażowaniu się ekonomicznym w regionie, byłoby możliwe dla Izraela uzyskanie partnersko-szorstkich relacji z sąsiadami. Choćby tylko takich, jakie Izrael teraz ma z Jordanią.

Wiele państw regionu ma w niektórych kwestiach interesy zbieżne z Izraelem. Na przykład Arabia Saudyjska w sprawie Iranu. Jeżeli kraje arabskie zaczęły mieć korzyść gospodarczą i cywilizacyjną z obecności Izraela, hasła o wymazywaniu go z mapy głoszono by ciszej. Tylko z drugiej strony nie możemy zapominać o pewnej rewolucyjnej niestabilności izraelskich sąsiadów.

Czy postsyjonizm postuluje jedynie równouprawnienie Palestyńczyków, czy chodzi mu również o zniesienie nierówności wewnątrz całego społeczeństwa Izraelskiego – czyli na przykład poprawienie kondycji Mizrachijczyków?

W jakiejś mierze tak. Pamiętajmy, że społeczeństwo Izraela jest złożone z Żydów pochodzących z różnych stron – Europy, Afryki, Bliskiego i Środkowego Wschodu. Tymczasem dominującą pozycję – polityczną, kulturalną i gospodarczą – zdobyli w niej Żydzi Aszkenazyjscy, głównie Środkowo i Wschodnioeuropejscy. Niech symboliczny będzie fakt, że Aszkenazyjczykami byli i są wszyscy premierzy Izraela. Wyjaśnienie tego faktu formułował Szmuel Eisenstadt, przez dwie dekady niemal oficjalny socjolog państwa. Uważał on, że konstytutywne dla dziejów Izraela, stworzenia państwa i uformowania się klasy politycznej, są alije druga i trzecia (między rokiem 1900 a 1923), w czasie których przybyli do Palestyny głównie Żydzi europejscy, przejmując zarząd nad osadami i tworząc kluczowe instytucje żydowskie w Palestynie. Postsyjoniści powiedzą, że to prawda, ale dodadzą, że pionierzy rozpisali zarazem role społeczne, nie gwarantując późniejszym mizrachijskim przybyszom równouprawnienia – wykształcenia i możliwości awansu zawodowego, dostępu do instytucji państwowych. Niemniej jednak wydaje mi się, że postsyjonizm w sprawie Mizrachijczyków wpisuje się tu w ogólną dyskusję o niwelowaniu nierówności w Izraelu.

Jednakże mówiąc o złożoności społeczeństwa izraelskiego, trzeba wspomnieć o twardym punkcie syjonizmu, jakim jest Prawo powrotu.

W obecnej formie zaprzecza ono możliwości napisania konstytucji zrównującej wobec prawa Arabów. Zapis uchwalony w 1950 roku zakłada, że każdy Żyd ma prawo sprowadzić się do Izraela i uzyskać obywatelstwo automatycznie, o ile nie zmienił wcześniej wyznania. To nadgorliwość nawet w stosunku do tradycyjnej Halachy, która innowiercy nie przestaje uważać za Żyda, choć uważa za odstępcę. W ten sposób prawo powrotu staje się blokadą niemożliwą do przeskoczenia dla uchodźców palestyńskich.

Wybitny palestyński myśliciel, Edward W. Said ubolewał, że on, urodzony w Jerozolimie, musi się starać o trzymiesięczną wizę na wjazd do Izraela, a Żyd urodzony w Radomiu, Paryżu czy Nowym Jorku może się do niego w każdej chwili sprowadzić na stałe. Dopóki nie będzie symetrii w tej sprawie, Izrael będzie bardziej żydowski niż demokratyczny. Potrzebny byłby tu kompromis. Palestyńczycy musieliby zgodzić się, żeby nie wszyscy uchodźcy mogli powrócić, a mówimy tu przecież o setkach tysięcy ludzi.

I na czym miałoby polegać ustępstwo Izraela?

Musiałby uznać winę, a później wypłacać uczciwe rekompensaty, pozwalające na rozpoczęcie nowego życia oraz wyrazić zgodę na zakładanie na Zachodnim Brzegu osiedli dla powracających Palestyńczyków. Tymczasem to jednak political fiction.

A gdybyśmy mieli porównać tradycyjną historiografie izraelską i postsyjonistyczną interpretacje historii Izraela?

Tradycyjna historiografia głosi, że znienawidzeni przez świat tułacze wracają po dwóch tysiącach lat na ziemię ojców. Zresztą, i religijni i świeccy dodaliby „obiecaną”, inaczej rozumiejąc obietnicę. Gdy okazało się, że ziemia jest zaludniona, przybysze próbują wejść z miejscowymi w przyjacielskie relacje. Z czasem jednak i tutaj stają się znienawidzeni. Sytuacja jest coraz bardziej napięta. Arabowie odrzucają polityczny plan podziału, dlatego przybysze prowadzą sprawiedliwą wojnę o niepodległość. Niezmierzone armie arabskich Goliatów próbują wepchnąć ich do morza. Miejscowa ludność arabska natomiast wzywana jest przez nie do opuszczenia domostw. Postsyjonizm byłby w stanie zakwestionować wszystkie powyższe twierdzenia, oprócz nienawiści świata.

Dość burzliwe tezy. Choć wyjaśnia to, dlaczego cała grupa autorów zajmujących się rewizją tradycyjnej historiografii bywa określana mianem „Nowych Historyków”.

Dokładnie, bo cały postsyjonizm fundował się na rewizji dziejów Izraela, zwłaszcza pamięci o wydarzeniach roku 1948. Wojna o niepodległość Żydów w Palestynie dla Arabów oznaczała wypędzenia albo niewolę. Jako, że Izrael ma dosyć liberalną ustawę o archiwach i większość dokumentów dotyczących wojny 1948 roku i wypędzeń jest w tej chwili jawna, możliwe było napisanie kluczowych książek na ten temat. Na przykład „Roku 1948” Bennego Morrisa albo prac Aviego Shlaima, Toma Segeva, Simhy Flapana. Rewizja tradycyjnej mitologii syjonistycznej zakorzenionej w podręcznikach i systemie edukacji jest intelektualnym wyzwaniem postsyjonistów na przyszłość.

Jak postsyjoniści postrzegają obecność pamięci o Zagładzie w polityce tożsamościowej państwa?

Są krytyczni. Proszę zwrócić uwagę, że ważne książki z kręgu postsyjonistycznego, Toma Segeva i Idith Zertal dotyczą właśnie eksploatacji Zagłady. Osobiście nie zgadzam się z ich twierdzeniem, że pamięć o Zagładzie była na początku istnienia Izraela wypierana. Chociaż, rzecz jasna, nie stanowiła ona osnowy państwotwórczej narracji. Na początku była obecna w pamięci o powstaniu w getcie warszawskim. Pamiętajmy, że dosyć szybko zaczęły pojawiać się w wielu miastach ulice Mordechaja Anielewicza. A pierwsze muzeum upamiętniające Zagładę powstało jeszcze w 1948 roku. Jednak dopiero podczas procesu Eichmanna dopuszczono opowieść ocaleńców, czyniąc z niej najważniejszy argument za żydowskim samostanowieniem. No więc postsyjoniści krytykują instrumentalizację pamięci. Przyznam jednak, że o ile dostrzegam nadużywanie retoryki w tej kwestii, tyle uważam, że Izrael ma prawo czynić z Zagłady oś swojej historii. Dziwiłbym się, gdyby tak nie było.

Wracając do wersji hagiograficznej, przeciętny Izraelczyk chyba nadal kultywuje syjonistyczny obraz świata.

Tak, mam wrażenie, że podobnie jak w Polsce, wszelkie debaty intelektualne angażują w Izraelu margines społeczeństwa, idee postsyjonizmu bardzo powoli wkraczają do oficjalnego obiegu. Zresztą, przeciętny Izraelczyk ma teraz, jak przypuszczam dwa problemy. Niewątpliwie kwestię bezpieczeństwa. Iran się zbroi, wzbogaca uran, nie wiadomo, jakie będą długofalowe skutki Arabskiej Wiosny i co się stanie w Syrii, nie wiadomo też kim okaże się Mohamed Mursi. Bo moim zdaniem, dla Izraela najważniejsza okaże się sytuacja w Egipcie. Egipt zawsze wyznaczał trendy polityczne w regionie. I to właśnie bezpieczeństwo jest powodem, dla którego Izraelczycy już po raz drugi wynieśli do władzy Beniamina Netanjahu.

Z drugiej strony izraelska młodzież ma ciężkie warunki socjalne. Kraj jest bardzo drogi i raczej nieprzyjazny podejmowaniu kariery zawodowej. Stąd wzięły się namiotowe protesty w 2011 roku. Z tych powodów oraz z powodu kryzysu izraelskiej lewicy trudno znaleźć polityków – postsyjonistów w Knesecie.

Jako, że w polityce nie odgrywają postsyjoniści znaczącej roli, jaki jest zasięg ich oddziaływania intelektualnego?

W świecie akademickim trudno dzisiaj ignorować ich koncepcje. Nikt nie jest w stanie napisać historii izraelskich Palestyńczyków bez odwoływania się do książki Kimmerlinga i Migdala [„Palestyńczycy: Powstanie narodu”], doceniających palestyńską perspektywę, to znaczy perspektywę narodu zdziesiątkowanego, pozbawionego od 1948 roku elit intelektualnych, politycznych, gospodarczych. Z drugiej strony koncepcje postsyjonistyczne Nowej Humanistyki nie mają odzwierciedlenia w programach szkolnych, rzadko też są wysłuchiwane przez polityków.

Postsyjonizm bywa często zrównywany z lewicą i skrajną lewicą. Czy pana zdaniem jest to uczciwe postawienie sprawy?

Postsyjonizm to zjawisko, które do pewnego stopnia przyszło z Zachodu i inspirują go hasła równości społecznej. Tak, moim zdaniem jest to ruch zdecydowanie lewicowy. Ale to niekoniecznie bierze się ze sztywnego podziału na lewicę i prawicę, przecież są intelektualiści, którzy nie akceptują całego lewicowego pakietu myślenia, a są postsyjonistami. Proszę jednak zauważyć, że zaproponowałem bardzo pozytywną i uniwersalna definicję postsyjonizmu jako rozszerzenia formuły państwa, która może być teoretycznie do przyjęcia i dla lewicy i dla umiarkowanej prawicy, chociaż może jestem naiwny. W Knesecie nie widać bowiem polityków dopuszczających ograniczenie żydowskiego charakteru Izraela, a postsyjonizm z jego postulatami uważają oni za szkodliwą awangardę.

Jaki mógłby być wpływ przyjęcia zrewidowanej historii na politykę bieżącą Izraela?

Wewnętrzna reforma izraelskiej demokracji i zgoda na powstanie niepodległej Palestyny.

W związku z tym, czy myśli pan, że możliwa jest realizacja postulatów postsyjonistycznych?

Nie prędko. Społeczności izraelska i palestyńska czekają na swoich mężów stanu, którzy zjednoczą swoje społeczeństwa i porwą tłumy, przekonując do swoich racji. Z tym, że racje te musiałby być prawdziwie demokratyczne. Zdefiniowany powyżej postsyjonizm to bowiem nic innego jak tylko postulat demokratyzacji państwa. Niestety w tym momencie nie widzę polityków takiego formatu. Mahmud Abbas i Beniamin Netanyahu prowadzą politykę doraźną. Jeden – zdobywania przyczółków, drugi budowania murów.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×