fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Płeć, Kościół, papież i bomba atomowa

Inaczej niż polscy biskupi, Franciszek rzadko mówi o badaniach nad płcią (gender studies). Jednak jego ostatnie wypowiedzi pokazują, że nie tylko nasz Kościół ma kłopot z naukami społecznymi.
Płeć, Kościół, papież i bomba atomowa
Ilustr.: Agnieszka Wiśniewska

Ostatnio we Włoszech ukazała się książka „Papież Franciszek. Ta ekonomia zabija”. Zawarto w niej między innymi zapis wywiadu, którego biskup Rzymu udzielił Andrei Torniellemu i Giacomowi Galeazziemu. W rozmowie tej papież ostro skrytykował „teorię gender”, uznając ją za niezgodną z Bożym porządkiem stworzenia. Wzbudziło to kontrowersje w wielu mediach, tym bardziej że Franciszek zestawił rzeczoną koncepcję… z bronią atomową.

Z kolei w styczniu, podczas lotu powrotnego z Manili, papież przytoczył historię urzędniczki państwowej, której postawiono warunek: jeśli jej kraj ma otrzymać pieniądze na budowę szkół, musi zgodzić się na stosowanie podręcznika przychylnie przedstawiającego „teorię gender”. Franciszek nazwał takie praktyki „ideologiczną kolonizacją”, porównując je do działalności Hitlerjugend. (Przy okazji przypomnijmy, że episkopat Stanów Zjednoczonych przy udzielaniu pomocy dobroczynnej zobowiązał już wiele organizacji do zadeklarowania, że nie będą publicznie wspierać inicjatyw sprzecznych z kościelnym nauczaniem. Czy to również była „ideologiczna kolonizacja”?)

Przytaczane wypowiedzi są niepokojące z dwóch powodów: retorycznego oraz merytorycznego.

Czy papież idzie na wojnę z gender studies?

Franciszek nie powiedział, że społeczne badania płci zmierzają do fizycznej zagłady ludzkości albo przekształcania społeczeństw w późne klony Trzeciej Rzeszy. Użył jednak środków retorycznych, które obudowują krytykowane stanowisko bardzo silnymi negatywnymi skojarzeniami. Czy teraz każdy, kto chce bronić pewnych nurtów lub całości gender studies, ma zaczynać replikę od tłumaczenia, z jakich to dokładnie powodów proponuje poglądy różne od faszyzmu? Trudno wchodzić w dyskusję na takich warunkach.

Równocześnie trzeba pamiętać, że powyższe cytaty pochodzą z rozmów, a nie z oficjalnego nauczania. Obecny biskup Rzymu słynie z dobitnych improwizacji; wiele jest bardzo celnych, ale nie ma co się dziwić, że niektóre będą nietrafne bądź niestosowne. Warto uważnie rozdzielać formalną i nieformalną przestrzeń papieskiej komunikacji, nie można też przywiązywać nadmiernej wagi do pojedynczych stwierdzeń Franciszka (choć zachowanie tego dystansu nie jest proste, zwłaszcza wtedy, gdy jakieś słowa bardzo nam się podobają).

Niektórzy mówią, że to właśnie w takich izolowanych zdaniach kryją się prawdziwe intencje biskupa Rzymu, zwykle skrzętnie skrywane pod maską PR-u. Moje zdanie jest odmienne: patrzmy na całokształt wypowiedzi Franciszka, a wówczas zobaczymy, jakie tematy są dla niego istotne, a jakie – marginalne. Do tych pierwszych należy na przykład ubóstwo, do tych drugich – między innymi badania genderowe. Radykalna retoryka wspomnianych sformułowań może martwić, ale daj, Panie Boże, aby w Polsce mówiono o biedzie oraz teorii płci w takich samych proporcjach, w jakich zagadnienia te są obecne w nieoficjalnym papieskim nauczaniu.

Oczywiście owe proporcje mogą się zmienić, lecz jak dotąd nic tego nie zapowiada. Czy to jednak znaczy, że właściwie nie ma o czym mówić?

Kościół wobec badań nad płcią

Pozostańmy przy metaforyce relacji międzynarodowych. Cytowane słowa Franciszka są zaledwie przygraniczną potyczką i łatwo wyolbrzymić ich wagę w Polsce, gdzie episkopat podejrzliwie traktuje samo słowo genderzupełnie inaczej niż na przykład w Indiach, gdzie katoliccy biskupi zatwierdzili dokument pełen określeń typu gender mainstreaming. Jest to jednak dobra okazja, aby zwrócić uwagę na brak stosunków dyplomatycznych między Kościołem a społecznymi badaniami płci. W ten sposób możemy porzucić wąskie spojrzenie i zobaczyć w papieskich opiniach przejaw zjawiska znacznie szerszego, zauważalnego również w naszym kraju.

Czy należy wymagać od ludzi Kościoła wybitnego oczytania w sprawach genderowych? Rzecz jasna nie, byłoby to tylko trochę bardziej rozsądne niż narzekanie, iż większość biskupów nie zrobiła doktoratu kosmologicznego. Można natomiast oczekiwać większej ostrożności w opiniach dotyczących takich dziedzin wiedzy, z którymi dana osoba – duchowna lub świecka – nie miała okazji się zapoznać.

Krytyka społecznych badań nad płcią prowadzona jest zazwyczaj na niezwykle ogólnym poziomie. Stanowcze zarzuty padają częściej od nazwisk, tytułów książek i artykułów lub nazw koncepcji. Ktoś powie, że w publicznej komunikacji nie ma miejsca na przypisy – jednak istnieje taki próg rzetelności, poniżej którego schodzić nie wolno. A kiedy już pojawiają się kolekcje cytatów, to często podane w taki sposób, jakby wszyscy przedstawiciele gender studies musieli czuć się osobiście odpowiedzialni za każdy tekst akademicki bądź publicystyczny na temat płci, który kiedykolwiek napisano.

Są też przykłady większej rozwagi, w tym wypowiedzi dominikanina Jarosława Kupczaka. Choć i z nim nieraz ciężko się zgodzić, chociażby tam, gdzie z „tematyką genderową” wiąże „przekonanie, że płeć kulturowa ma się nijak do płci biologicznej”. Stanfordzka Encyklopedia Filozofii podaje wiele wiadomości o innych sposobach postrzegania tej relacji w ostatnim półwieczu. Zresztą również w badaniach biologicznych pojęcie płci nie jest wcale oczywiste; ciekawy materiał na ten temat ukazał się ostatnio w serwisie czasopisma „Nature”.

Owszem, w wielu pracach genderowych można znaleźć założenia i wątki, których nie sposób pogodzić z katolicką teologią, etyką, antropologią. Jednak badania nad płcią nie są jednolite. Ich rozwój sprzyja też zgłębianiu takich kwestii, jak różnice między nastoletnimi matkami a ojcami, dyskryminowanie kobiet w środowiskach naukowych oraz malejący odsetek kobiet w Chinach. Czy Kościół powinien czuć się zagrożony tego rodzaju badaniami?

Niewątpliwym powodem niechęci wielu katoliczek i katolików do gender studies jest społeczne i polityczne zaangażowanie części osób związanych z tą dziedziną. W Polsce niejednokrotnie idzie ono w parze z krytyką Kościoła, postrzeganego jako instytucja (nie wspólnota) utrwalająca szkodliwe struktury społeczne. O ile jednak można zrozumieć antagonizmy powstające na podłożu różnic światopoglądowych – na przykład między konserwatystami a liberałami – o tyle niemała część sporów wynika raczej z braku wiedzy.

Z braku wiedzy, ale też z braku pewnych zahamowań. W tym miejscu przechodzimy do ostatniej kwestii: nikłego rozeznania ludzi Kościoła we współczesnych naukach społecznych (obok gender studies również socjologii, antropologii bądź psychologii; pomijam odrębne przypadki ekonomii oraz filozofii), a także lekceważenia ich dorobku.

Potrzebujemy nauk społecznych

Nie twierdzę, że dyscypliny przyrodnicze i ścisłe cieszą się dzisiaj niekwestionowanym autorytetem. Obok uzasadnionej podejrzliwości pod adresem niektórych ekspertek i ekspertów (dobrze jest mieć świadomość organizacyjnych i społecznych uwarunkowań rozmaitych naukowych patologii) istnieje również szkodliwa skłonność do odrzucania kluczowych dokonań fizyki, biologii czy medycyny. Przykładem mogą być ruchy antyszczepionkowe.

Sytuacja nauk społecznych jest jednak trudniejsza. Większość Polaków nigdy nie miała okazji się z nimi zetknąć (w szkołach nie są prowadzone lekcje z psychologii, socjologii itd.), co sprzyja powielaniu stereotypów. Ponadto dyscypliny społeczne często zajmują się zjawiskami bliskimi codziennemu doświadczeniu, a to rodzi przekonanie, że nie ma w nich nic naukowego (jedno z potocznych wyobrażeń utożsamia naukę z gromadzeniem nieznanych wcześniej faktów). I wreszcie sama natura nauk społecznych sprawia, że rzadko mogą one zbudować urządzenie, które da się postawić w Centrum Nauki Kopernik. Tamtejsza wystawa „Re: generacja” w porównaniu z innymi atrakcjami jest zjawiskiem wyjątkowym.

Co więc przynoszą nauki społeczne? Nie da się tutaj udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie, ale we wcześniejszej części tekstu podawałem przykłady badań. Tutaj dodam jedynie, że socjologia lub psychologia nieraz przynosi nie tyle konkretne informacje, ile raczej umiejętność dostrzegania czegoś nowego w świecie: ukrytych nierówności społecznych, nietypowych możliwości samorozwoju czy też uwarunkowań własnych emocji.

Brak kontaktu ze współczesnymi naukami społecznymi jest również problemem polskiego Kościoła (a jak wydają się pokazywać przytoczone słowa Franciszka, nie tylko jego). Kto u nas czytał socjologiczne analizy dysfunkcji biurokracji, wielowymiarowości wykluczenia społecznego albo dziedziczenia biedy? Kto przemyślał psychologiczno-psychiatryczny podział na kategorie tożsamości, orientacji oraz preferencji seksualnej? A co ważniejsze: kto odwołuje się do tego rodzaju wiedzy w swoich działaniach i wypowiedziach?

Nie każdy biskup i prezbiter – oraz nie każda osoba świecka – musi znać współczesną myśl społeczną. Byłoby jednak dobrze, aby kościelny język i praktyka w większym stopniu korzystały z jej osiągnięć. Skoro zaś w Polsce jest to utrudnione ze względu na dość niski status nauk społecznych, na dobry początek wystarczy wariant minimum: kto odnosi się do tych dziedzin, niech stara się to robić rzetelnie i konkretnie. Wtedy wszyscy będziemy żyli w odrobinę mądrzejszym świecie niż teraz.

Autor tekstu jest jednym z twórców katolickiego bloga i fanpage’a „Przedmurze”.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×