fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Pamiętnik wolontariuszki

Po dwóch tygodniach wolontariatu w magazynie sporządziłam ranking „Najbardziej niepotrzebnych rzeczy wysyłanych Ukraińcom”. Miejsce pierwsze – nie uwierzysz. Otrzymałam pudełko produktów do pielęgnacji brody z Francji. Tak, wosk do brody, lakier, farba.
Pamiętnik wolontariuszki
okładka książki: Andrzej Dębowski

Tekst oryginalnie napisany w języku ukraińskim.

Praca nadesłana pod pseudonimem.

Tłumaczenie: Antonina Ciużeńska.

 

Przedmowa

Bohaterka „Pamiętnika wolontariuszki” to literacki zbiorowy wizerunek wszystkich ukraińskich uchodźczyń, które po przyjeździe do bezpiecznej Polski od razu zapragnęły być pomocne. To kobiety, które ratowały dzieci, ratowały siebie, dokonywały najtrudniejszych wyborów w swoim życiu: zostać z bliskimi czy wyjechać do obcego, ale bezpiecznego kraju? To dziewczyny i kobiety, które zaczęły robić rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiły – segregować leki, udzielać pomocy psychologicznej, gotować dla setek ludzi, opiekować się cudzymi dziećmi.

Przeżyj te 9 miesięcy od początku wojny razem z bohaterką „Pamiętnika wolontariuszki”. Postaraj się zrozumieć, jakie traumy wojna pozostawiła w psychice Ukraińców, lecząc zagubioną duszę i szukając wytchnienia miesiąc po miesiącu razem z wolontariuszką. Nie dowiesz się o niej zbyt wiele, ale dzięki temu w twojej wyobraźni utworzy się zbiorowy obraz. Wszystkie wydarzenia, miejsca, opowieści o doświadczeniach w pracy są prawdziwe. Zmieniono jedynie imiona niektórych postaci.

Luty. Lwów

„U mene nemaje domu” („Nie mam domu”) – Odyn w kanoe (Sam w kajaku)

Prowadzę dzienniki, odkąd skończyłam 17 lat. To mój ósmy. I najtrudniejszy. Musi mnie uzdrowić, bo inaczej się załamię, zwariuję i „strawię od środka”. Tak powiedziała moja psychoterapeutka Olena. Musiałam zapisywać wszystko, co widziałam, słyszałam, czułam, rozumiałam. Dla siebie, dla moich dzieci, dla każdego, kto chce czytać. Każdy miesiąc, który spędzam poza Ukrainą, kojarzy mi się z miastem, w którym w tym czasie miały miejsce ważne, smutne, radosne lub przerażające wydarzenia. Podobnie jest z muzyką – towarzyszy mi podczas pisania, daje inspirację, rezonuje z moimi myślami i nastrojem. Tak więc to ten czas, zaczynam.

24 lutego. Dzień długi jak miesiąc. Przepraszam, nie chcę pisać zbyt wiele o tym, co czułam, gdy zaczęła się wojna. To za bardzo boli. Zapiszę tu tylko kilka szczegółów, ok? Ukraina, Lwów. 24 lutego, godzina 6.30. Pierwszy dźwięk syreny przeciwlotniczej, pierwsze newsy: „Wojna”. Piwnica, wybuchy, wiadomości, telefony od rodziny, płaczące dzieci, trudna decyzja o wyjeździe do Polski. Spakowałam ubrania na trzy dni, bo jak wojna w XXI wieku może trwać dłużej? To jakieś nieporozumienie. Jak można bombardować cywilów? Czy świat może na to pozwolić? Kolejki na granicy, przepuszczają z małymi dziećmi. Hotel gdzieś przy granicy, nieprzespana noc, a rano – dobra wiadomość – możemy zatrzymać się w Rzeszowie, w mieszkaniu Ukraińców, z którymi nigdy się nie spotkaliśmy i jesteśmy tylko znajomymi na portalach społecznościowych. Cuda się zdarzają, zgadzacie się? Wtedy już wiem, że wydarzy się wiele cudów, a czarodziejami będą zwykli ludzie – Ukraińcy, Polacy, Niemcy, Brytyjczycy i inni. Wszyscy zjednoczeni przeciwko złu, po stronie światła i zwycięstwa.

Tak znalazłam się w Polsce. Dwa dni po wybuchu wojny rozpoczęłam swoją wolontariacką podróż, która trwa do dziś.

Zachodnia Ukraina. Mieszkańcy z zachodu byli pierwszymi, którzy uciekli przed wojną i pierwszymi, którzy dotarli do granic. Teraz wiemy, że to jeden z najbezpieczniejszych regionów kraju. Ale wtedy Łuck, Iwano‑ -Frankowsk i Lwów też słyszały eksplozje. Ukraińcy podróżowali pociągami, autobusami, samochodami do bezpiecznej granicy, aby uciec od wyjących syren i wybuchów. Polska przyjęła wszystkich, nie zamknęła drzwi przed ani jednym przestraszonym Ukraińcem, troszczyła się, ogrzewała i dawała schronienie wszystkim. Niesamowity kraj, niesamowici ludzie!

Już w pierwszych dniach wojny na małym dworcu w Rzeszowie było tak tłoczno, że nie było czym oddychać. Ukraińców jest tak dużo, że siedzą na podłodze, pomiędzy rzędami krzeseł. Dzieci… Dzieci. Dzieci w każdym wieku – od trzydniowych niemowląt po prawie pełnoletnie. Polskich wolontariuszy jest tylu, że są podzieleni na cztery zmiany. Ja trafiłam do „kuchni” – dawnego kiosku z prasą w rogu poczekalni. Razem z Magdą, Olą i Beatą karmimy moich rodaków. Co pół godziny przychodzą do nas rzeszowscy restauratorzy i przynoszą jedzenie – proste i wyszukane dania, takie jak placki, lasagne, focaccia. Moja koleżanka Magda jest właścicielką salonu kosmetycznego. Wzięła tydzień urlopu na wolontariat, jej piękne paznokcie przecinają gumowe rękawiczki podczas składania kanapek. W końcu idzie do toalety. Wraca bez paznokci. Nabiera żurek dużą łyżką i dodaje pół jajka. Moja rola sprowadza się do tłumaczenia – ledwo nadążam pytać moich rodaków, co chcą zjeść:

– Żurek, bigos, lasagne, zupa pomidorowa, placki? Kawa, herbata, kakao, mleko dla niemowląt?

Po czterech godzinach czuję, że nie dam już rady, że muszę odpocząć. Idę do toalety odciągnąć mleko. Na korytarzu łapię dwunastomiesięczne dziecko wyślizgujące się z ramion matki. Włącza się instynkt macierzyński. Razem z personelem medycznym zabieramy półprzytomną matkę do centrum medycznego, a ja niosę dziecko.

– Staliśmy na granicy przez dwa dni – mówi Oksana z Iwano‑ -Frankowska. Pierwszego dnia wojny Rosjanie uderzyli rakietą w lokalne lotnisko. Jej dom znajduje się kilkaset metrów dalej. Następnego dnia wraz z dzieckiem pojechała do Polski. Na granicę odwiózł ją mąż. Spędzili dwa dni w kolejce.

– Po prostu nie spałam, bo kolejka przesuwała się o metr co trzy godziny, musiałam czuwać i podjeżdżać. Moja córka krzyczała w foteliku samochodowym, a oni nie chcieli nas przepuścić, ponieważ przede mną były kobiety z dziećmi, takie jak ja. Dobrze, że karmiłam piersią, bo nie było jak przygotować dziecku czegoś ciepłego.

Wolontariusze zabrali ich taksówką do prywatnego mieszkania, w którym mogli się przespać i umyć. Dzwonię do siostry – mój syn już potrzebuje mamy i chce jeść. Pomagam kolejne pół godziny i idę do tymczasowego domu.

Marzec. Mariupol

„Czy ty poczuw for Mariupol” („Czy słyszałeś for Mariupol”) – Druha Rika feat ECHO

Wojna trwa nadal. Nie ma żadnych porozumień. Kijów jest bombardowany, Charków jest bombardowany, miasta i wsie są bombardowane. Jest tylko gniew, sam gniew. Mam wrażenie, że już nigdy nie poczuję radości. Ta emocja jest martwa. Tylko dzieci, moje dzieci, sprawiają, że mimowolnie się uśmiecham. „Mariupol jest w tej chwili najgorszym miejscem na ziemi” – powiedział prezydent Wołodymyr Zełenski. Rosjanie zrzucili bombę na teatr dramatyczny, w którym w piwnicy ukrywali się dorośli i dzieci. Pod gruzami budynku zginęły setki ludzi. Jak długo jeszcze potrwa, zanim nasz kraj otrzyma pomoc wojskową ze świata i będzie w stanie się bronić?

– Wkrótce żołnierze NATOnato będą uczyć się od Ukraińców, jak walczyć – śmieje się Wojtek. Nasza armia okazuje się najlepsza w walkach z okupantami. Wojtek z Rzeszowa pozwolił nam zostać przez dwa miesiące w mieszkaniu, które wynajmował wcześniej naszym ukraińskim przyjaciołom. Oni w tym czasie byli na wakacjach w ciepłych krajach. Przywiózł też nosidełko. Wieczorem nasze mieszkanie wyglądało jak magazyn humanitarny. Bardzo miła para młodych Polaków, Ola i Michał, którzy byli jednymi z pierwszych wolontariuszy w Rzeszowie, przynosili ubrania damskie i dziecięce, środki higieniczne i gotowali specjalnie dla nas narodowe potrawy. To było bardzo potrzebne wsparcie, bo moje jedyne ubranie – ciepły, polarowy dres – nie był w stanie wyschnąć przez noc. Nawet nie myślałam o kupnie nowych ubrań. Z powodu niepewnego jutra bałam się wydać chociaż grosz na cokolwiek poza jedzeniem. Przykro było patrzeć, jak moja córka wybiera starannie poskładane używane ubranka dziecięce podarowane nam przez Polaków. Dziś udało nam się odebrać i wysłać pierwszą paczkę do krewnego wojskowego: dwadzieścia śpiworów, maty, termosy, jedzenie, lekarstwa.

Przez kilka dni pracowałam jako wolontariuszka na granicy. Rano robiłam kanapki dla przybyszów i przygotowywałam termosy z herbatą i kawą. W pierwszym tygodniu wojny granicę przekroczyły dziesiątki tysięcy kobiet i dzieci. Większość z nich przekroczyła granicę na przejściu Szeginie‑Medyka. Właśnie tam się udałam. Zadaniem wolontariuszy było spotkanie uchodźców, ogrzanie ich, nakarmienie i pomoc z bagażem. W pewnym momencie wydawało mi się, że polskich wolontariuszy jest więcej niż potrzebujących. Trzymałam tabliczkę z napisem „Do Rzeszowa”, a obok mnie byli podobni Polacy, Czesi, Austriacy, Chorwaci i Niemcy z ręcznie wykonanymi tabliczkami, jak się wydaje, z całej Europy.

Podnoszę torby pięknej kobiety w futrze z norek. Pod jej ramieniem znajdują się dwa psy jakiejś karłowatej rasy. Do jej ramienia przywiązany jest kolorowy materiałowy pas. Drugi koniec tego pasa opłata ramię pięcioletniej dziewczynki. Do torby przywiązany jest kolejny pakunek. Zawiera zwłoki trzeciego psa. Został zdeptany w kolejce.

– Wujkowie i ciocie zdeptali Sama. Ale moja mama powiedziała, że zabierzemy go do polskich lekarzy, którzy dadzą mu zastrzyk, i Sam wróci do życia – wyjaśnia dziewczynka, gdy niesiemy bagaże do autobusu do Niemiec. Kobieta pyta, co powinna zrobić ze zwłokami zwierzęcia. Nie znam odpowiedzi.

Wracałam do domu zatłoczonym samochodem z czyimś dzieckiem na rękach. Wszyscy pasażerowie usiedli i po prostu zasnęli. Stali w kolejce przez dwa dni.

Kwiecień. Bucza

„Czuty himn” („Słychać hymn”) – Skofk

„Ukraińskie wojska wkroczyły do miasta Bucza pierwszego kwietnia. Zwłoki cywilów leżały na ulicach przez wiele tygodni w trakcie rosyjskiej okupacji. W piwnicach znaleziono zamordowanych mężczyzn, kobiety i dzieci, zwłoki ze związanymi rękami i ciała martwych nagich kobiet. Znaleziono pierwszy masowy grób, w którym pochowano 280 osób. Badanie ciał ujawniło ślady tortur: odcięte uszy i wyrwane zęby. Zginęło ponad 420 osób” – zachowam ten artykuł z „The New York Times”. Teraz Wikipedia ma miejsce dla mojego biednego kraju w zestawieniu krwawych zbrodni przeciwko ludzkości: ludobójstwa w Srebrenicy, mordu w Katyniu, masakry w Deir Yassin w Palestynie.

Kiedy Polacy słyszą słowa „Bucza”, „Borodianka”, „Irpień”, są przerażeni. Jakby widzieli Śmierć z kosą. A Ukraińcy mają w sobie złość, nienawiść, chęć zemsty. Wolontariuszka, którą znam, powiedziała, że po obejrzeniu wiadomości spędziła pół godziny w toalecie i zwymiotowała cały obiad. Szczególnie wstrząsnęła nią kobieta zastrzelona na ulicy w Buczy w futrze włożonym na nagie ciało.

Pomogłam siedemnastoletniemu Stepanowi, jego matce Nadii i ich pięciu kotom znaleźć tymczasowe zakwaterowanie. Byli pod okupacją w Irpieniu przez dwa tygodnie. Stepan pokazał mi zdjęcie ich podwórka. Tam, na dziedzińcu pięciopiętrowego budynku, Rosjanie ukrywali sześć czołgów. Ustawili ludzką tarczę, aby Ukraińcy do nich nie strzelali.

– Kiedy weszli do miasta, przeszukali nasze mieszkania. Ludzie Kadyrowa przyszli do naszego domu. Zaczęli zadawać mi pytania: ile mam lat, czy służyłem w obronie terytorialnej, który z moich sąsiadów jest żołnierzem. Moja matka powiedziała, że jestem uczniem. Poradzono nam, żebyśmy zostali w piwnicy i nie wychylali nosa na zewnątrz. A jak mieliśmy iść do piwnicy, jeśli tam znosili ciała zabitych z naszego bloku? – mówi Stepan.

Stepan, jego matka i koty wyjechali tydzień przed opuszczeniem miasta przez okupantów w „geście dobrej woli”. Podróżowali z Polski do Wielkiej Brytanii w ramach programu pomocy Ukraińcom. Wymieniliśmy się z nimi kontaktami i poprosiliśmy, by informowali nas na bieżąco o swoim losie.

Ludzie podróżują z okupowanego Chersonia przez Krym, Rosję, a następnie do Europy. Kobieta i jej mąż przeszli przez obozy filtracyjne. Zostali zabrani do namiotu i zmuszeni do rozebrania się. Szukali tatuaży z symbolami nacjonalistycznymi. – Zaglądali mi nawet pod włosy w intymne miejsca – powiedziała. Moja przyjaciółka, Dasza, zdołała zabrać swoją matkę i siostrę z Melitopola. Bezpiecznie minęły dziewiętnaście rosyjskich punktów kontrolnych. Ktoś poradził im, aby dokładnie wyczyścić pamięć w telefonach i nabyć karton papierosów, który dadzą żołnierzom, żeby ich przepuścili.

Och, Chersoń… Jak się mają wujek Sasza i jego syn Sasza? Mówili tylko po ukraińsku, byli tylko za Ukrainą… Co z nimi?

Od dawna nie są aktywni w mediach społecznościowych, ich telefony nie odpowiadają…

Wysłaliśmy Irę z trójką dzieci, teściową, która nie może chodzić, i jej chorym na raka mężem do tymczasowego ośrodka dla uchodźców. Kiedy jechaliśmy minibusem, pokazała nam zdjęcie swojego mieszkania w Buczy, które zostało zniszczone przez czołg. Nie płakała, tylko powtarzała kilka razy:

– Widzicie. Tu były łóżka dla dzieci. Widzicie? Patrz, a tu było moje biuro. Widzisz?

To spokojne „widzisz” utkwiło mi w pamięci na kilka dni.

Maj. Kijów

„Kwity minnych zon” („Kwiaty pól minowych”) – Okean Elzy

Pracuję jako psycholożka‑ -wolontariuszka w ośrodku tymczasowego zakwaterowania dla uchodźców z Ukrainy. Powiedziałam kierowniczce ośrodka, Monice, że z wykształcenia jestem psycholożką i mam już na tyle sił, by pomagać innym. Każdego dnia przyjeżdża i wyjeżdża od dwudziestu do trzystu Ukraińców. Niektórzy zostają tygodniami, bo nie mają dokąd pójść albo czekają na rodzinę. Przychodzę na kilka godzin i udzielam pierwszej pomocy każdemu, kto jej potrzebuje.

Razem z nieletnim Myrosławem czekaliśmy na telefon od jego matki. Udało mu się opuścić okupowany Mariupol. Jego mamie – niestety nie. Nie chciała opuszczać mieszkania i bała się. Ale jemu i sąsiadom udało się uciec na terytorium kontrolowane przez Ukraińców „drogą śmierci”, która była pod ostrzałem z obu stron przez wszelkiego rodzaju artylerię. Z tym samym sąsiadem pojechał do Polski, by czekać na matkę. Nie było żadnej łączności – okupanci zablokowali całą komunikację z Mariupolem.

– Dwa razy w tygodniu musiałem chodzić po wodę do hydrantu. Schodziłem z naszego trzeciego piętra i szedłem przez podwórka do hydrantu. Pewnego dnia naliczyłem na ulicy cztery trupy. Mama zabroniła mi się do nich zbliżać, mogły być zaminowane. Nasze bezpańskie psy zrobiły się niesamowicie tłuste; zjadały martwych – mówi Myrosław podczas konsultacji.

Kiedy z nim rozmawiam, trzymam się. W nocy – płaczę. Nie jestem gotowa, mój umysł tego nie pojmuje, jestem tylko psychologiem rodzinnym z niewielkim doświadczeniem! Nie jestem gotowa. Nie wiem, jak pomagać ludziom takim jak Myrosław! Rano słucham wykładów izraelskiego psychoterapeuty o traumie wojennej i jej wpływie na psychikę dzieci. Boże, daj mi siłę. Jestem tam jedyną psycholożką, która rozumie i mówi po ukraińsku. Oni po prostu nie mają do kogo się zwrócić! Pomóż mi znaleźć siłę, aby złagodzić ich ból i dzielić ich cierpienie!

Czerwiec. Charków

„Ne zabudem i ne probaczym” („Nie zapomnimy i nie wybaczymy”) – Skofka

Pełnię nocny dyżur na dworcu PKP w Rzeszowie. Na niewygodnych krzesłach babcia bawi się z jedenastoletnim wnukiem i półtoraroczną dziewczynką. Pytam, czy nie potrzebują pomocy. Jadą z Charkowa do nadmorskiego Świnoujścia. Czemu tam? Jakiś mężczyzna w drodze do Rzeszowa powiedział, że tam bardzo dobrze traktują uchodźców, pomagają im z zakwaterowaniem i jedzeniem. Starsza pani płacze – tęskni za mężem i Charkowem. Opowiadam jej wszystko, co wiem o ich przyszłym przejściowym lokum: jakie piękne jest morze, jak mili są Polacy, jak dobrze im tam będzie. Utwierdzam ich w przekonaniu, że wszystko pójdzie dobrze, a dzieci zostaną przebadane i zaopiekowane. To ją uspokaja, po czym odprowadzam ich do pociągu. Nie sądziłam, że tę „mantrę” będę powtarzać setkom uchodźców przez wiele miesięcy.

Switłana z Łucka zaprosiła mnie do pomocy w segregacji darów w jednym z centrów humanitarnych w Rzeszowie. To dobrze, bo ogrom ludzkich tragedii mnie przepełnia, czuję, że zaraz eksploduję, przestaję dostrzegać różnicę między strachem a nienawiścią. Przez to napięcie zaczynam odczuwać ciągły ból głowy.

W ciągu dnia do magazynu przyjeżdża od dwóch do pięciu dużych ciężarówek z różnych krajów. Rozładowują je mężczyźni. Ukraińskie i polskie kobiety sortują pomoc humanitarną – osobno żywność, buty, leki, środki higieny. Następnie z Rzeszowa są przewożone do centrum logistycznego we Lwowie, a stamtąd do różnych regionów Ukrainy.

– Holandia, Holandia przyjechała – oznajmia pan Tomek. Powinniśmy się przygotować. Mamy dwie godziny. Autobus Rzeszów‑ -Lwów już czeka.

Segreguję jedzenie. Zatrzymuję się na chwilę. Słoik miodu z napisem po angielsku: „Pokonacie zło. Wierzymy w Was”. Ostrożnie pakuję również słoik.

Dziś wieczorem, po raz pierwszy od rozpoczęcia wojny, wymyśliłam anegdotę i opowiedziałam ją innym. Po dwóch tygodniach wolontariatu w magazynie sporządziłam ranking „Najbardziej niepotrzebnych rzeczy wysyłanych Ukraińcom”. Miejsce trzecie zajęła pasta do butów. Wyobrażam sobie, jak w przykładowym Mariupolu po prostu nie można wyjść z domu bez wypolerowanych butów. Płyn do wanny jest na drugim miejscu. Tak, to jest dokładnie to, czego potrzebujesz, gdy system wodociągów w twoim mieście został wysadzony w powietrze. Miejsce pierwsze – nie uwierzysz. Otrzymałam pudełko produktów do pielęgnacji brody z Francji. Tak, wosk do brody, lakier, farba. Bez komentarza. Śmialiśmy się przez długi czas. Chociaż to nie jest śmieszne. Zajmuje cenne miejsce w ciężarówkach i rozczarowuje ludzi czekających na produkty pierwszej potrzeby.

Lipiec. Białoruś

„Nie krzywdź bydła” – BRUTTO

Od początku wojny mój białoruski przyjaciel Wałerij wysyłał mi co miesiąc od stu do trzystu euro. Za jego pieniądze kupowałam ubrania, urządzenia optyczne, jedzenie i inne przydatne rzeczy dla Ukraińskich Sił Zbrojnych i wysyłałam je do Ukrainy. Wałerij często przepraszał. Nieustannie – za swój naród, który dwa lata temu „nie docisnął reżimu Łukaszenki”, za swoją bezradność. W końcu spotkaliśmy się w Warszawie. Po raz drugi w ciągu dwunastu czy trzynastu lat naszej znajomości.

Poznał moją rodzinę, a ja znów usłyszałam język białoruski. Byliśmy w pubie, w którym zbierają się Białorusini. Ci, którzy brali udział w protestach przeciwko sfałszowanym wyborom Łukaszenki na prezydenta w 2020 roku. Trudno mi powiedzieć, co do nich czuję. Pozwolili, aby z ich kraju zaatakowano nasz, pozwolili na wystrzelenie śmiercionośnych pocisków w nasze domy. Czy czuję złość? Nie. Nienawiść? Nie. Rozczarowanie? Zdecydowanie tak. To mieszanka rozczarowania z odrobiną nadziei. Wciąż czekam, aż zrodzi się w nich ta odwaga, aby obalić swojego samozwańczego prezydenta. A co z „dobrymi Rosjanami”? Nie sądzę, żeby tacy istnieli. Nawet ci najlepsi usprawiedliwiają to, co jest dla nich korzystne. Są przeciwni wielkiej wojnie, ale cieszą się z okupacji Krymu, ponieważ został on zabrany „без единого выстрела” (ros. „bez jednego wystrzału”).

. I nie robią nic, absolutnie nic, aby powstrzymać, sabotować lub odwrócić tę wojnę!

Wałerij musiał po raz ostatni pojechać na Białoruś, aby odebrać swoje rzeczy. W Warszawie miał mieszkanie, świetną pracę i legalny pobyt. Dowiedziałam się, że w nocy został schwytany przez białoruskie służby. Prorządowe kanały ochoczo transmitowały nagranie z zatrzymania na granicy Białorusina, który wspierał opozycję w Polsce i protestował przeciwko Łukaszence. Przed nim proces i lata spędzone w białoruskim więzieniu.

Będziemy na ciebie czekać, Wałerij. Zaprosimy cię do naszego domu, do naszego wyzwolonego kraju. I twój kraj będzie wolny, pomożemy ci. Trzymaj się.

Sierpień. Znowu Lwów

„Dodomu” („Do domu”) – Kalush Orchestra

W końcu pracuję oficjalnie. Pracuję jako psycholog dla ukraińskich uchodźców pod auspicjami UNICEFunicef. Po sześciu miesiącach wolontariatu w końcu udało mi się znaleźć takie zajęcie, które pozwoli mi połączyć wychowywanie dzieci z pracą. Miałam szczęście, że mogłam sobie pozwolić na tak długi wolontariat. Miałam oszczędności i małą pracę online. Widziałam, jak z miesiąca na miesiąc topniały szeregi naszych wolontariuszy. Kobiety szły do pracy – w szklarniach, restauracjach czy przy sprzątaniu – aby nakarmić swoje dzieci i wynająć mieszkania. Dzięki mojej pierwszej pensji mogłam kupić nowe ubrania dla siebie i dzieci. Moja córka idzie do pierwszej klasy i chcę, żeby dobrze wyglądała. Wcześniej nie było mnie na to stać. Wszystko, co mogłam, przekazywałam wojsku lub oszczędzałam na czarną godzinę. Nie pozwalałam sobie na czytanie beletrystyki – tylko mądre książki, tylko samokształcenie, które przynosi korzyści. Nie wolno mi było podróżować. Jak możesz to robić, skoro twój kraj jest w stanie wojny, a ty jesteś bezpieczna i cieszysz się życiem? Zupełnie zapomniałam, że psycholog bez stabilnego wnętrza nie może pomóc nikomu. Wyżywałam się na moich dzieciach i mężu, nienawidziłam się za to.

Ale dom, mój dom… Byliśmy we Lwowie przez cały tydzień. Czy to naprawdę moje mieszkanie i moje życie? A to życie w Polsce: czy ono też jest moje? Może to brudnopis? Kiedy zostanie napisany scenariusz tego prawdziwego? Moje rozmyślania przerywały dźwięki syren obrony przeciwlotniczej. Sześć razy dziennie alarmowano o ataku rakietowym. Każdy trwał od trzydziestu minut do dwóch godzin. Przez ponad pięć godzin dziennie Ukraińcy trwali w poczuciu strachu i nieuchronności. Ta trauma pozostanie z nami na zawsze. Wszystko jest jak sen – spotkania z rodziną i przyjaciółmi. A potem te chwile grozy, gdy syrena ostrzega przed atakiem rakietowym, a ja jestem na drugim końcu miasta w gabinecie lekarskim. Dzieci zostały z nianią. Co, jeśli stanie się najgorsze? Wybiegłam z gabinetu i pędem pobiegłam do nich. Po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że w obliczu trwającego zagrożenia nie jestem gotowa, żeby wrócić z nimi do domu.

Wrzesień. Region Donbasu

„Modlitwa”, Bartosz Szczęsny

– Dlaczego opuściłaś Lwów? Przecież tam jest bezpiecznie – pyta mnie w parku moja nowa znajoma, Beata. Nasze dzieci bawią się razem. Teraz już dobrze mówię po polsku i potrafię odpowiadać na takie pytania. Wcześniej posługiwałam się tylko frazesami o bezpieczeństwie dzieci albo o tym, „że rakieta może uderzyć gdziekolwiek i kiedykolwiek”. Teraz zadaję pytanie, czy Beata kiedykolwiek była ze swoimi dziećmi w schronie przeciwbombowym. Albo po prostu na terytorium kraju ogarniętego wojną. Jeśli nie, to co ona wie o bezpieczeństwie w dowolnej części Ukrainy? I czy nie sądzi, że zadając te pytania, jeszcze bardziej krzywdzi ukraińskie kobiety, które każdego dnia rozważają za i przeciw w kwestii powrotu do swoich domów? A jeśli go nie mają, to przynajmniej do swojego miasta. A jeśli i to jest zajęte, to przynajmniej do własnego kraju.

Podzieliłam się z moją przyjaciółką, Agnieszką, przemyśleniem, że wydaje mi się, że Polacy postrzegają nas jako gości. Jak byśmy zatrzymali się zbyt długo – już czas wracać do domu. Zapewniła mnie, że tak nie jest, że nam współczują i nadal nas wspierają. Ale w mediach społecznościowych jest tyle nienawiści: „inflacja przez Ukraińców”, „niech negocjują i wszystko będzie jak dawniej”, „przyjechali, wszystko podrożało, nie ma pracy, nie ma darmowych mieszkań”. Antyukraińskie wiece w Warszawie. A w Czechach… Biedni, biedni Ukraińcy… Wszyscy mają nas dość. Zima idzie, pojawią się rachunki za gaz.

Dobrze, że mam dom, do którego mogę wrócić. Ale moje dziewczyny – czyli moje pacjentki, którym udzielam pomocy psychologicznej – nie. Według sąsiadów dom Oksany w Siewierodoniecku został zajęty przez okupantów.

– Jedli z mojej ślubnej zastawy, spali na naszym łóżku, grzebali w moich rzeczach i wypróżniali się na moją podłogę. Już nigdy nie zobaczę naszego domu jako bezpiecznego lokum. Nie ma dla mnie powrotu.

Oksana nie wróci. Jej wybór jest ostateczny. Podobnie jak Nadia, której mąż jest kierowcą ciężarówki na europejskich trasach dalekobieżnych. Nikt nie czeka na nich w Ukrainie. Nawet ich kot i pies są z nimi. Podobnie mają Marta z Mariupola i Nadieżda z Buczy…

Październik

„Ne widstupaty i ne zdawatysja” („Nie wycofuj się i nie poddawaj się”) – Skaj

Obwód charkowski został wyzwolony i wszyscy jesteśmy niesamowicie szczęśliwi. – Dlaczego Ukraina nie zbombarduje terytorium Rosji i Białorusi? – właściciel mieszkania, które wynajmujemy, lubi rozmawiać o polityce. Mówię mu o rosyjskiej doktrynie nuklearnej i o tym, że nasz kraj nie jest agresorem. Ukraina nie chce cudzej własności – broni własnej – i nie zabija cywilów. Przypominamy mu wszystkie historyczne porażki Rosji. Ale solidarność z Ukraińcami nie przeszkadza mu w znacznym podniesieniu czynszu. Rozumiem go.

Myślałam, że po Buczy nic mnie już nie zszokuje, ale myliłam się. Ukraińscy funkcjonariusze organów ścigania znaleźli na wyzwolonych terytoriach czterdzieści cztery miejsca, w których torturowano ludzi. Masowe groby z ludźmi zastrzelonymi lub ofiarami ataków rakietowych, pochowanymi tuż obok ich domów. I cały stos wyrwanych złotych zębów w jednej z izb tortur. Dwa lata temu na wycieczce widziałam coś podobnego w obozie zagłady Auschwitz. I oni nas nazywają nazistami? Co siedzi w głowie Rosjanina z Republiki Tuwy? Co mogło go tak straumatyzować w dzieciństwie lub młodości, że zdecydował, że może i ma prawo torturować inną żywą istotę: wyrywać zęby, odcinać genitalia, torturować elektrowstrząsami, dusić plastikową torbą, wyrywać paznokcie, wycinać tryzub na skórze? Przez co musiał przejść, by siać takie zło, mścić się w ten sposób? Jako psycholożka, jako osoba myśląca, jako chrześcijanka, nie znam odpowiedzi na te pytania.

Listopad. Chersoń

„Секрет” („Sekret”) – Друга Ріка (Druha Rika)

Och, Chersoń – mój wspaniały! Tyle radości i szczęścia, że znów jesteś z nami. W końcu jedyna siedziba obwodu zdobyta przez Rosjan została wyzwolona! Cały świat cieszy się z nami! Umieściłam zdjęcie arbuza, symbolu Chersonia, na moim awatarze na Facebooku. Jednak po radości przychodzi smutek – każdego tygodnia w samym tylko Lwowie chowane są dziesiątki obrońców: młodych mężczyzn, którzy oddali życie za wyzwolenie tych terenów. Znałam wielu z nich. Mój przyjaciel służy na wschodzie i codziennie melduje mi, że żyje – daje mi „+”. Nie ma czasu, aby napisać więcej. Wracaj żywy, proszę!

Wraz z wyzwoleniem Chersonia przyszło moje „wyzwolenie”. Po raz pierwszy od dawna przestałam czuć się winna, że moja rodzina jest bezpieczna, że byliśmy jednymi z pierwszych, którzy wyjechali do Polski. Za to, że podjęłam taką decyzję. Za to, że żyję, że jestem zdrowa, że jesteśmy razem. Tak samo zniknęło poczucie winy wobec Polski. Początkowo było to przytłaczające uczucie wdzięczności za schronienie i bezpieczeństwo. Przerodziło się w poczucie winy i chęć odwdzięczenia się, udowodnienia, że nie jestem tu zbędna, że mogę się przydać. Te emocje zaczęły mnie wyniszczać, odbierając siły i radość. Aż do momentu, kiedy sobie odpuściłam. Dużo czasu zajęło mi wyleczenie się z psychicznej traumy wojny. Zaprzeczałam, złościłam się, rozpaczałam, szukałam odpowiedzi i przyczyn, winnych. W końcu wszystko zaakceptowałam i pogodziłam się.

Teraz jestem pełna sił, energii i chęci dzielenia się nią z potrzebującymi. A ten dziennik, mój psychologiczny doradca, pomógł mi w tym. Nadszedł więc czas, aby go zakończyć, spełnił swoją rolę w terapii, którą przeszłam razem z nim.

Napiszę też o najważniejszych wydarzeniach, które miały miejsce w tym czasie. Polscy wolontariusze Ola i Michał wzięli ślub. Stepan i jego matka zostali wywiezieni do niewolniczej pracy w Wielkiej Brytanii. Zostali przewiezieni do fabryki i zabrano im paszporty. Udało im się zawiadomić policję, zostali uwolnieni i obecnie przebywają w Irlandii. Nic nie wiem o losie ich kotów. Białorusin Wałerij został skazany na półtora roku więzienia o zaostrzonym rygorze. Ira, jej dzieci, mąż i teściowa wrócili do Buczy po czterech miesiącach spędzonych w Niemczech. Wysłała mi zdjęcie swojego wyremontowanego mieszkania. „Widzisz?” – napisała. Myrosław doczekał się przyjazdu matki z Mariupola. Przebywała w obozie dla uchodźców w Irlandii, wróciła do Polski i zamieszkali razem w Warszawie. Z pomocą leków jego depresja ustąpiła. Jego psychiczna trauma wciąż jest w trakcie leczenia. Mieszkam, pracuję i jestem wolontariuszką. Wieczorami udzielam bezpłatnych porad psychologicznych naszym kobietom. Raz w tygodniu spotykamy się z dziewczynami, aby powspominać nasze dawne, „przedwojenne” życie. W tym roku święty Mikołaj odwiedzi moje dzieci dwukrotnie.

W liście do niego moja córka nie prosiła o zabawki. Były tam dwa punkty: zwycięstwo i powrót do domu.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×