fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Mocarstwo tracące inkluzywność nie pozostanie mocarstwem

Przecież wszyscy wiemy, jak ohydna może być większość, gdy tylko zechce jej się poczuć większością.
Mocarstwo tracące inkluzywność nie pozostanie mocarstwem
Piotr Cywiński (zdj.: Wojciech Grabowski, lic. CC-BY-SA 4.0)

Konferencja „Wielkie mocarstwa i Polska 1919–2019” zorganizowana została na Uniwersytecie Warszawskim przez Fundację Edukacyjną Jana Karskiego 19 października 2019 roku. Wszystkie wystąpienia, w tym wykład przewodni Piotra Cywińskiego, który publikujemy, zostały wydrukowane w książce pokonferencyjnej pod tym samym tytułem.

Tytuł tekstu, lead i śródtytuły od redakcji.

 

XX wiek był wiekiem strasznych podziałów i wojen.

XX wiek się skończył, a bipolaryzacja – mam wrażenie – się wzmocniła, rozprzestrzeniła, przeniknęła granice naszych państw, społeczeństw, sąsiedztw.

Binarne postrzeganie świata nie należy do objawów dojrzałości, tymczasem jesteśmy podzieleni, jak nigdy wcześniej.

Nic zresztą nie jest, jak było wcześniej.

Stan niejasności rodzi lęk

Technologie, komunikacja międzyludzka, dialog publiczny, duchowość, kultura, stosunek jednostki do wspólnoty, więzi międzypokoleniowe, równowaga środowiska naturalnego… Prawdopodobnie można by wymieniać wiele innych podstawowych czynników antropologicznych, które przeszły bądź przechodzą niewyobrażalne zmiany.

Nie są to zmiany jedynie kulturowe, one są cywilizacyjne.

Zmienia się oblicze tego świata i nikt nie wie, jak i co będzie za – powiedzmy – dziesięć lat.

Kiedy byłem mały, cztery dekady temu, rysując w szkole wyobrażenia świata na rok 2000, nie wiedziałem wówczas, że niedługo powstaną faksy czy pagery… A przecież ich już nie ma.

W tamtych latach, gdy dorastałem, weekendowe wydania gazet proponowały obszerne artykuły, analizy, przewidywania, projekcje. Uwielbiałem je czytać. To otwierało umysły. To kreowało wyobraźnię. Dziś refleksyjne dodatki weekendowe zniknęły niemalże do końca z gazet. Nikt nie jest w stanie przewidzieć najbliższej dekady.

Czy ktoś wie, jak będą wyglądały komórki za dziesięć lat?

A ten coraz bardziej permanentny stan niejasności rodzi – siłą rzeczy, świadomie lub podświadomie – stres, lęk, nieufność. Wszędzie dziś zauważalne symptomy.

Nie dziwmy się więc, że powrócił z taką siłą i w tak wielu państwach populizm.

Demagogia, prymitywny język, łatwizna obietnic i odczłowieczenie wykreowanego wroga uspakajają ów stres. Nadają jakiś kierunek, nieważne, czy istotny, realny, mądry. Ważne, że jakiś kierunek jest.

Gdy upada prawda, dalej jest noc

Chciałbym więc tu – na rozpoczęciu tej konferencji – zaproponować kilka uwag o odpowiedzialności i o dojrzałości. Okrągła rocznica jest dla tego obszaru tematycznego dobrym pretekstem.

W zasadzie oba te pojęcia są bardzo bliskoznaczne, przynajmniej patrząc na nie z perspektywy tamtych lat.

Zanim nie zaczęło się owo wielkie przyspieszenie, w którym się tak bardzo dziś gubimy.

Język wojny, dawniej zarezerwowany dla czasów wojennych, opanował nasze pokojowe czasy.

Zniszczymy, rozwalimy, zmiażdżymy.

Tylko ten, kto przeżył kilka miesięcy skomasowanego ataku kłamstwa i hejtu, jest w pełni w stanie sobie wyobrazić, o czym mówię.

Powiedziałem: kłamstwa. Nie wiem, czy to pojęcie też nie jest pojęciem z dawnych lat.

Jeszcze prawda się jakoś próbuje bronić, kłamstwo z całą pewnością zniknęło.

Same: pomyłki, nadinterpretacje, złe zrozumienia, nieprecyzyjne cytaty…

Nie pamiętam, szczerze nie pamiętam, by ktoś publicznie przeprosił, bo skłamał.

A byłoby to i odpowiedzialne, i dojrzałe.

Prawda i kłamstwo należą do zupełnie podstawowych norm. Jeśli więc one upadają, nie należy się dziwić, że dalej jest już tylko noc.

Zapomniana solidarność

Szybkość, fragmentacja i trywializacja przekazu doprowadziły do osłabienia doświadczenia odpowiedzialności. Gdyż odpowiedzialność bezwzględnie wymaga przekazu. Nie może być dojrzałą kultura, w której dialog polega jedynie na coraz większym chaosie monologów, jak to się dzieje w sieciach społecznościowych. Chaos natomiast zachęca do odgradzania się od reszty.

Wszyscy się odgradzamy i to nas bardzo dziś charakteryzuje.

Stany Zjednoczone kojarzą się nadal wielu z Nowym Światem, ze zrealizowanym marzeniem, z emigracją, którą szybko po przybyciu można traktować jako imigrację.

I oto dziś powstaje tam mur. I oto dziś wiza nie stanowi prawa do wjazdu, a jedynie prawo do ubiegania się o wjazd.

Nie wierzę w mocarstwo, które utraciłoby swoją inkluzywność, a pozostało nadal mocarstwem.

Polska kojarzyła się tak długo z solidarnością. W latach 80., które spędziłem w Szwajcarii i we Francji, pojęcia „Polska” i „Solidarność” były nierozłączne. I to Polska, mimo starzejącego się społeczeństwa, odmówiła przyjęcia jakiegokolwiek kontyngentu uciekających Syryjczyków. Ta sama Polska, która uciekała przez Austrię do tak wielu krajów w czasach Solidarności. A w innych czasach wybierała się na ucieczkę emigracyjną tak często również. Tymczasem teraz, u nas, dialog publiczny nie dotyczył tego, jak i kogo przyjąć, ale był ekstremalnie dualny: tak/nie. Tu także trudno było szukać dojrzałości.

Mój ojciec, dla którego okres „Solidarności” był prawdopodobnie najważniejszym czasem, jeden ze współtwórców tego, co się wydarzyło wówczas w Gdańsku, a potem w całej Polsce, dziś się naprawdę zastanawia, mówi: czy to znaczy, żeśmy się aż tak zmienili od czasów „Solidarności”? Czy to znaczy, że już wówczas było to jedynie chwytliwe hasło niemające pokrycia w rzeczywistości naszych serc i umysłów? Samo to rozmyślanie jest dla osiemdziesięciolatka z tamtych lat naprawdę bolesne.

Ucieczka od dorosłej odpowiedzialności

W dzisiejszym usypianiu odpowiedzialności siłą rzeczy traci także pojęcie służby.

Smak władzy brzmi inaczej niż obowiązek służby. Gra też na innych emocjach i podpowiada inne stawki. Partycypacja w zyskach z władzy stała się zupełną normą, która już chyba nawet nie dziwi. Każda mniejszość to dobrze wie i odczuwa. Mniejszości tożsamościowe odczuwają to całymi sobą. A przecież wszyscy wiemy, jak ohydna może być większość, gdy tylko zechce jej się poczuć większością.

Generalnie bardzo wiele wiemy. I z jednej strony rodzi to owo fatalne przeczucie tego, co nieuniknione, a z drugiej wyjątkowo nie lubimy sobie zawracać tym głowy. Wówczas – nie daj Boże – wróciłyby myśli o naszej odpowiedzialności.

Prosty przykład z mojej – auschwitzowej – codzienności. Proszę zobaczyć, jak wyglądają najczęstsze dwie kwestie, które są mi zadawane przez dziennikarzy, edukatorów, polityków… Pierwsza to: co będzie, jak odejdą ostatni więźniowie Auschwitz? Druga: jak zrobić, by młodzi ludzie jeździli do Auschwitz?

Oba te pytania są ucieczką od naszej dorosłej odpowiedzialności. W świetle tych pytań odpowiedzialni za nasz świat mają być albo ówcześni ludzie, świadkowie tamtych wydarzeń, bezpośredni narratorzy pamięci, albo młodzi, którzy kiedyś, niedługo zaczną budować swój świat przyszłości. Ale nie my, tutaj, teraz. Nigdy więcej? Owszem, ale w przyszłości! Oba pytania zdradzają bezradną, rozbrajającą niedojrzałość. A są to pytania naprawdę najczęstsze.

Przemilczane ludobójstwo

Więc może nie należy się dziwić, że ludobójstwo Rohindżów sprzed dwóch lat zupełnie nikogo nie zainteresowało, tak jak i dziś nie interesują ogromne obozy dla uchodźców powstałe w Bangladeszu, warunki życia i umierania czy kwitnący tam handel ludźmi. My się dziś martwimy tym, że młodzi robią sobie selfies na rampie w Birkenau, i to zmartwienie nam wystarcza.

Pomijam już fakt, że każda wizyta oficjalna polityka jest również wizytą jednego lub kilku jego fotografów. To też taka forma selfie, tylko – jak to się mówi – na bogato. A między selfieselfish retorycznym pytaniem pozostaje, co jest skutkiem, a co przyczyną.

Skalą ujawniającą naszą niedojrzałość jest reakcja Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych na owo ostatnie ludobójstwo w Birmie. Przyjęto – proszę państwa – rezolucję! Jej najmocniejsze zdanie brzmi, że Zgromadzenie Ogólne „[is] expressing grave concern at the recent reports of serious human rights violations and abuses in Myanma…”. W tym samym czasie już pięćdziesiąt tysięcy ludzi nie żyło, a ponad pół miliona uciekło do Bangladeszu.

Wątpię, by antologia artykułów na ten birmański temat z najważniejszych tytułów prasowych wyniosła 150 stron tekstu. Kiedy trwało ludobójstwo w Rwandzie, przynajmniej były głosy oburzenia, że nikt nic nie robi. Tym razem nawet tych głosów zabrakło.

***

Zmienia się człowiek i zmienia się świat. Niestety nie są to zmiany skorelowane. Dziś nasze doświadczenie świata, nasz nieograniczony dostęp do wiedzy, do komunikacji, cały ten technologiczny maraton bez końca postawił nas w sytuacji niedojrzałości. Możemy bardzo wiele, o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale nie wiemy, jak to ogarnąć, ukierunkować, zagospodarować. Nie wiemy także, gdzie postawić granice, o ile one jeszcze mają jakiś sens. Więc rośnie stres, fragmentyzacja, chaos. A to nie wróży dobrze.

Możliwości zaczęły realnie przerastać zdolności. To już było czuć w XX wieku, ale dziś to widać na wszystkich płaszczyznach naszego życia indywidualnego i społecznego.

Chyba żeby przyjąć uspakajającą tezę, że jednak bardzo się mylę i jakoś świat się upora z tym przerostem możliwości nad zdolnością – przede wszystkim – zbiorowej refleksji. Że jednak, zanim nie pozabijamy się znowu, staniemy się dojrzali i zdecydowanie odpowiedzialni. Nigdy tak wiele nie zależało od pamięci i od edukacji. A i tak byłby to prawdopodobnie najpoważniejszy dowód na wszystko, co transcendentne, bo inaczej tego wyjaśnić by się nie dało.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×