Mała apokalipsa – o „Klondike” Maryny Er Gorbach
Podobno inspiracją dla filmu Maryny Er Gorbach były relacje naocznych świadków katastrofy malezyjskiego samolotu nad Donbasem w 2014 roku. Podobnie jednak jak rozpoczęta nieco wcześniej wojna, wydarzenie to stanowi tylko tło dla rzeczy dużo ważniejszych, jak zdaje się mówić w swoim dziele reżyserka. Chodzi oczywiście o pojedynczych ludzi, których niebohaterskie losy często gubią się wśród smutnych statystyk albo zostają odsunięte na dalszy plan przez opowieści o dzielnych żołnierzach. W przypadku wojny w Ukrainie sprawa ma się jednak inaczej. Jak udowadniają liczne opowieści i viralowe filmiki o obywatelsko zatrzymanych Rosjanach, skradzionych czołgach, unieszkodliwionych przez cywilów minach czy dronach – oraz właśnie „Klondike” Maryny Er Gorbach – to właśnie z ludźmi takimi jak my najłatwiej jest nam współodczuwać. Front natomiast trudno sobie wyobrazić jako coś rzeczywistego, bo zawsze jest gdzieś daleko. Przynajmniej dopóki nie naruszy przestrzeni naszych domów.
To właśnie spotyka będącą w zaawansowanej ciąży Irkę i jej męża Tolika. Źle wymierzony pocisk separatystów już w pierwszej scenie filmu burzy jedną ze ścian ich domu, dzięki czemu widz dobitnie przekonuje się, jak łatwo normalny świat może przestać istnieć. Normalności bohaterów nie jest nam dane nawet poznać – stabilny mur zmienia się w niespełnione marzenie o jewropejskim oknie na całą ścianę. Poszarpana dziura staje się ramą dla złotego ukraińskiego pejzażu, w dali ciężarówki przewożą wyrzutnie rakietowe, a strącony przypadkowo samolot wyrzuca z siebie kłęby dymu. W swoich zdjęciach Sviatoslav Bulakovskyi operuje monumentalnymi pejzażami, w których niebo zajmuje zwykle tylko skrawek kadru, wydaje się wisieć nisko nad horyzontem i przyciskać bohaterów do ziemi – trudno jest złapać oddech, a co dopiero myśleć o lepszej przyszłości, kiedy atmosfera jest wręcz apokaliptyczna. Procesja z popem na czele daje się łatwo uzasadnić fabularnie – przechodzi zapewne w intencji poległych w katastrofie, wprowadza jednak widza w mistyczny nastrój, którego trudno się wyzbyć aż do końca filmu. Na krótko pojawiają się też niezwiązani z resztą akcji milczący „przybysze z innego świata” – para Holendrów poszukująca wśród ofiar swojej córki.
Trudno się dziwić, że koniec czasów, który tak gwałtownie wdziera się w codzienność bohaterów, nie tylko w przenośni, ale i dosłownie burząc jej porządek, wzbudza reakcje obronne. Naruszone zostaje bezpieczeństwo rodzinnego domu. Dotyczy to nie tylko małżonków, ale może przede wszystkim ich nienarodzonego dziecka, o które na różne sposoby starają się zadbać. Tolik, mimo że pozostaje z separatystami w raczej dobrych stosunkach, chce uciec z rodziną do nieobjętej działaniami wojennymi części Ukrainy. Irka przeciwnie, decyduje się nie ulegać presji otoczenia. Nakazuje mężowi i skonfliktowanemu z nim proukraińskiemu bratu otrzepać z ceglanego kurzu kanapę, a potem zacząć odbudowę. Sama zajmuje się gospodarstwem, krową i kurami. Nie pozwala wojnie odebrać sobie sprawczości, a sprzeciwia się jej na swoich własnych zasadach i własnej ziemi. Podobnie jak wypędzany przez Tolika do Kijowa brat nie chce porzucić swojego miejsca na świecie.
Jak na film dość oszczędny w słowach i środkach, „Klondike” porusza zaskakująco wiele wątków, przez co – paradoksalnie – momentami wydaje się nieco przegadany. I to jest właściwie głównym mankamentem tej przypowieści o wtargnięciu wojny w wiejską codzienność. Jaki cel ma obecność Holendrów i ujęcia ze skrzydłem samolotu? Czy katastrofa lotnicza służy w jakiś sposób fabule? Być może z korzyścią dla filmu można by z nich zrezygnować. Wydaje się jednak, że dzieło to (o czym świadczy także jego nieco perswazyjny charakter) kierowane jest przede wszystkim do zachodniego widza, dla którego Ukraina nie jest aż tak bliskim tematem, jak dla polskiego odbiorcy. Stąd wynikać może zakotwiczenie całości w czasie za pomocą wydarzenia, wspomnienie którego jest żywe w zbiorowej pamięci Zachodu.
Dotychczas duszne kadry Bułakowskiego ukazują więcej nieba tylko przez chwilę, kiedy wydaje się, że twardo stąpająca po ziemi Irka mimo wszystko ustępuje. Szybko jednak staje się jasne, że poza uniwersalną opowieścią o nieugiętej sile woli wobec kolejnych traumatycznych wydarzeń mamy też do czynienia z konfliktem tragicznym. Będącym w dodatku udziałem wszystkich Ukraińców, którzy nie porzucą swojego Klondike, swojej wydającej złoty plon ziemi nawet za cenę bezpieczeństwa. Wojna, którą Rosja wywołała w Ukrainie, przypomina nam Gorbach, dzieje się nie tylko w sferze wielkiej polityki międzynarodowej. Jest także, a może przede wszystkim, wdarciem się do czyjegoś domu – to dużo łatwiej poczuć i zrozumieć. Wiadomo też, że nie można pozostać obojętnym.