W niedawnej audycji w radiu RDC (której zapis opublikował Dziennik Opinii), Bożena Keff, autorka wydanej niedawno książki „Antysemityzm. Niezamknięta historia” stwierdziła, że uprzedzenia wobec Żydów są wpisane w same sedno chrześcijaństwa, a antysemityzm jest z wiarą chrystusową immanentnie związany. Bez skierowanej przeciw Żydom nienawiści, chrześcijaństwo zatem istnieć nie może. Twierdzenie tyleż odważne, co nieprawdziwe.
Dla zilustrowania swojej tezy, Keff odmalowuje krajobraz przedchrześcijański. Według niej, przed 966 rokiem, na ziemiach państwa Polan nikt nigdy nie słyszał o żadnym Chrystusie ani o żadnych Żydach. Może i byli tu jacyś handlarze, i byli Żydami – ale wtedy to byli po prostu kupcy, nic innego nie było istotne. Później jednak miejscowy władca, „królik” Mieszko decyduje się na wprowadzenie nowej religii – chrześcijaństwa, i wszystko to ulega zmianie, jest już gotowa kategoria przygotowana dla tych okropnych Żydów.
Brzmi to jak uroczy obrazek, historyczna wersja multi-kulti, które najwyraźniej panowało na polskich ziemiach nim nastało tu chrześcijaństwo. W czasie owego sielskiego współistnienia kultur nikt widać nie zwracał uwagi na odmienność zwyczajów, języka, etc. Wizja to piękna, ale mało przekonująca. Keff zdaje się bowiem nie doceniać siły ludzkiej skłonności do myślenia o sobie w kategoriach grupowych.
Badania regularnie prowadzone przez psychologów społecznych pokazują, że myślenie grupowe uruchomić można nawet w sztucznych warunkach, posługując się wyróżnikami bez żadnego praktycznego znaczenia. W wielu eksperymentach wystarczyło przydzielić badanych choćby na podstawie rzutu monetą, by zaczęli oni dyskryminować członków drugiej grupy, chociaż wcześniej wcale ich nie znali. Nic więc dziwnego, że w przypadku podziałów realnych – narodowych, czy religijnych, grupa własna jest faworyzowana ze zdwojoną mocą.
Niewątpliwie rację ma Keff, powtarzając za Leonem Poliakovem, że chrześcijaństwo było bardzo silnie z antysemityzmem sprzężone, że: antysemityzmu, który znamy, nie można sobie wyobrazić bez chrześcijaństwa. Wrogie Żydom nauczanie Kościoła nałożyło się na charakterystyczną dla ludzkiej psychiki skłonność do dyskryminowania obcych. Jednoznacznie definiując i wskazując palcem „obcych”, Kościół wydatnie przyczynił się do utrwalenia w Europejczykach uprzedzeń wobec Żydów. Tym bardziej, że antysemickie wyobrażenia i interpretacje religijne głoszono z ambon przez niemal dwa tysiące lat – dopiero Sobór Watykański II w deklaracji „Nostra aetate” z 1965 roku uznał, że za śmierć Zbawiciela nie odpowiadają Żydzi.
Wszystko to nie jest jednak żadnym dowodem na to, że antysemityzm stanowi sedno chrześcijaństwa, a jedynie, że miało wpływ na kształt uprzedzeń względem Żydów i ich umocowanie w kulturze. Gdyby wywód Keff wziąć na poważnie, trzeba by stwierdzić, że badaczka ta odkryła mimochodem przyczynę laicyzacji współczesnej Europy – odkąd Sobór Watykański II uznał oskarżanie Żydów o bogobójstwo za bezpodstawne, po świecie chodzi coraz więcej ateuszy. Żelazna logika podpowiada, że musi być to skutek niebacznego wyrzucenia do kosza antysemityzmu, „sedna chrześcijaństwa” i głównego spoiwa jego wyznawców. Franciszku, jeszcze nie jest za późno, możesz cofnąć koło fortuny, ponownie przyprawiając Żydom rogi!