Na świecie są obozy dla uchodźców, które stały się dużymi miastami. W obozie Dadaab w Kenii w sierpniu 2016 roku mieszkało około 276 tysięcy osób, czyli prawie tyle, ilu mieszkańców liczą Katowice. Jeszcze półtora roku wcześniej, czyli w grudniu 2014 roku, przebywało tam 356 tysięcy ludzi, głównie uchodźców z sąsiedniej Somalii, Etiopii i Sudanu Południowego (wszystkie dane za UNHCR). Choć nie znajdziemy ich na oficjalnych mapach świata, niektóre obozy doczekały się własnych stron internetowych – jak ten w Domiz w irackim Kurdystanie – lub stały się tematem filmów dokumentalnych – na przykład Zaatari w Jordanii został sportretowany w „Salam Neighbor” w reżyserii Chrisa Temple i Zacha Ingrasci. Oba przedsięwzięcia to zaangażowane społecznie projekty artystyczne, dostrzeżone na arenie międzynarodowej (między innymi nagroda Dutch Design Awards 2015 i Geneva International Film Festival 2015 za projekt „Refugee Republic” o obozie w Domiz).
Są też obozy, tak jak te dla Palestyńczyków, w których mieszka już trzecie pokolenie uchodźców. Namioty zostały zastąpione trwalszymi konstrukcjami, które z racji ograniczonego miejsca rozrastają się ku górze. Siłami agend ONZ wybudowano szkoły i ośrodki zdrowia. Na pierwszy rzut oka te obozy niczym nie różnią się od okolicznych osiedli. Mieszkają w nich jednak ludzie, których nigdy nie opuściło pragnienie powrotu do własnych domów.
Czwarte pokolenie
Ismail, uśmiechnięty dwudziestopięciolatek, mieszka wraz z rodziną w jednym z domów w Al Arroub – obozie dla uchodźców palestyńskich na Zachodnim Brzegu Jordanu, położonym niespełna dziesięć kilometrów na północ od Hebronu. Docieram tam busem, który kilkanaście razy dziennie pokonuje trasę z Hebronu do Betlejem. Wysiadam pod sklepem, tuż przy granicy obozu, naprzeciwko jednej z dziesiątek wież wojskowych, jakie Izrael wzniósł na Zachodnim Brzegu. Ismail dzwoni, że będzie za pięć minut. Rozsiadam się więc na murku, bo wiem, że pięć minut na Bliskim Wschodzie oznacza często kwadrans lub więcej. Podoba mi się to podejście, bo zwykle za bardzo się w życiu spieszę.
Gościnność to dla Palestyńczyków sprawa honoru. Najpierw idziemy na mocną, czarną kawę z kardamonem do małego sklepiku, a potem Ismail zaprasza mnie do siebie. Siadamy w pokoju gościnnym, który prawie wszędzie w okolicy wygląda tak samo: pod każdą ścianą ciasno ustawione kanapy, a przed nimi mały stolik z serwetą. Na jednej ze ścian wisi obraz Kopuły na Skale, znajdującej się na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie. To oprócz Mekki i Medyny trzecie najświętsze miejsce dla każdego muzułmanina. Według wierzeń stąd Mahomet wstąpił do nieba. Ismail wysyła swojego młodszego brata Alego, by ten przygotował herbatę, i zaczyna opowieść o tym, dlaczego jest uchodźcą.
Jego dziadkowie, podobnie jak około 750 tysięcy innych Palestyńczyków, zostali w 1948 roku wygnani ze swojego domu, gdy na terenach historycznej Palestyny powstało państwo Izrael. Palestyńczycy nazywają to wydarzenie Nakbą, czyli Katastrofą, podczas której – oprócz wcześniej wspomnianych wysiedlonych – setki osób zostały zamordowane w masakrach ludności cywilnej (vide atak na Deir Jassin), czterysta wiosek doszczętnie zniszczono, a opuszczone palestyńskie mienie i ziemię skonfiskowano. Niecałe dwadzieścia lat później, w 1967 roku, po wojnie sześciodniowej, miała miejsce Naksa – druga fala uchodźcza, która liczyła 440 tysięcy Palestyńczyków zmuszonych do ucieczki z własnych domów. W wyniku tych tragicznych wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat obecnie żyje około 7,4 milionów uchodźców palestyńskich (w tym 4,8 milionów oficjalnie zarejestrowanych w Agendzie Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie – UNRWA). Liczba ta wciąż rośnie, ponieważ zgodnie z definicją UNRWA status uchodźcy dziedziczony jest w linii męskiej. 2/3 palestyńskiej populacji to uchodźcy (7,4 z 11,2 milionów). To najdłuższy i najliczebniejszy przypadek przymusowego przesiedlenia na świecie. Właśnie rodzi się czwarte pokolenie ludzi, którzy nie tylko będą dorastać w prowizorycznych warunkach, ale którym także odmawia się podmiotowości poprzez definiowanie ich w kategoriach „problemu humanitarnego”, będącego ważnym elementem w rozgrywkach politycznych.
fot.: Katarzyna Rydel, Ali (po lewej), Ismail (po prawej), Al Arroub
Więzy
Przed 1948 rokiem dziadkowie Ismaila mieszkali w miejscowości ’Ajjur, położonej około 25 kilometrów na północny-zachód od Hebronu. W wiosce liczącej ponad cztery tysiące mieszkańców znajdowały się dwie szkoły i meczet. Piątkowe przedpołudnia wypełniał gwar i krzątanina oraz pokrzykiwanie handlarzy, którzy zachęcali do zakupów na lokalnym targu. Ludność utrzymywała się przede wszystkim z rolnictwa – upraw pszenicy i oliwek, ale też z rzemiosła; wielu Palestyńczyków trudniło się stolarstwem i garbarstwem. ’Ajjur, jak i setek podobnych wiosek, już nie ma. Teren, który niegdyś zajmowała, znajduje się obecnie na terytorium Izraela. Pozostały tam jedynie trzy opuszczone domostwa oraz migdałowce i eukaliptusy z przydomowych sadów.
Ali przynosi herbatę. Obaj z bratem śmieją się, gdy proszę, żeby jej nie słodzić. Lubię cukier, ale jego stężenie w szklance napoju w tej części świata często wystawia na próbę moje kubki smakowe. Palestyńczycy żartują, że piją cukier z dodatkiem herbaty. Mnie w zupełności wystarcza domieszka aromatycznej szałwii lub mięty. Napój powoli nas rozgrzewa. Mamy początek marca, ale tutaj jest wciąż dość zimno. Ismail wyjaśnia, że arabska nazwa Al Arroub w dosłownym tłumaczeniu oznacza „najzimniejsze miejsce”.
fot.: Katarzyna Rydel, Al Arroub
Przez kilka pierwszych miesięcy istnienia obóz dla uciekających Palestyńczyków wyglądał jak typowe tymczasowe schronienie: rzędy namiotów, punkty poboru wody; pomocy udzielały organizacje humanitarne. Od stycznia 1949 roku pomocą uchodźcom zajęła się nowo powstała UNRWA, która wspierała Palestyńczyków w budowie małych domów. Choć Palestyna leży w strefie podzwrotnikowej, zima w okolicach Hebronu jest naprawdę chłodna. Ciężko przetrwać zimowe miesiące w brezentowym schronieniu. Obóz Al Arroub położony jest na wysokości około 850 metrów nad poziomem morza na Wyżynie Judzkiej. W zimie temperatura wynosi często nie więcej niż kilka stopni powyżej zera, a niekiedy pada też śnieg. Z biegiem lat domom przybyły kolejne piętra, by pomieścić nowe pokolenia mieszkańców, a zabudowa zaczęła się zagęszczać. Dziś w Al Arroub około dziesięciu tysięcy ludzi mieszka na powierzchni 0,24 kilometra kwadratowego. Domy stoją w niewielkiej odległości od siebie, zaś między nimi wiją się wąskie uliczki. Niejednokrotnie układ obozowych domów odpowiada temu z wysiedlonych siedemdziesiąt lat temu wiosek. Dawni sąsiedzi nadal są sąsiadami. Mimo ciągłego wsparcia UNRWA mieszkańcy obozu borykają się z brakiem dostępu do wody pitnej i bezpiecznej sieci energetycznej, a tereny należące do obozu zawalone są śmieciami.
Więzienie
Ismail niedawno skończył studia, jest paramedykiem i pielęgniarzem. Szuka pracy w Ramallah, siedzibie Palestyńskiej Władzy Narodowej. W czasie studiów pracował w Palestyńskim Czerwonym Półksiężycu (muzułmańskim odpowiedniku Czerwonego Krzyża). Wraz z innymi ratownikami niósł pomoc ofiarom wypadków między innymi na drodze nr 60, przebiegającej z północy na południe Zachodniego Brzegu. Drogą tą poruszają się zarówno Izraelczycy (w większości osadnicy żydowscy), jak i Palestyńczycy. Choć mężczyzna wychował się pod okupacją, w atmosferze wzajemnej nienawiści przenikającej każdą sferę życia, to gdy trzeba jechać do wypadku, w którym ucierpieli Izraelczycy, myśli tylko o jednym: ratować ludzi. Nie jest to łatwe ani oczywiste w takim miejscu. Obie strony konfliktu izraelsko-palestyńskiego zostały tak zranione i skrzywdzone, że trudno zapanować nad negatywnymi emocjami.
fot.: Katarzyna Rydel, UNRWA, Hebron
W trzypiętrowym domu Ismaila mieszkają rodzice i rodzeństwo z rodzinami. Starszy brat przebywa w tej chwili w izraelskim więzieniu. Jawnie sprzeciwiał się okupacji izraelskiej, brał też udział w copiątkowych demonstracjach w obozie, które zawsze kończą się zamieszkami. Obóz położony jest w strefie B, która znajduje się pod militarną kontrolą Izraela. Armia izraelska atakuje demonstrantów gazem łzawiącym, granatami hukowymi, strzela gumowymi kulami. Palestyńczycy nie pozostają dłużni i odpowiadają kamieniami oraz koktajlami Mołotowa. Co jakiś czas media obiega wiadomości o śmierci palestyńskich demonstrantów, gdy wojsko użyje ostrej amunicji.
Ismail był w więzieniu dwa razy. Po raz pierwszy trafił tam za umieszczenie w obozie graffiti „Hey our prisoners, The freedom for you”. Wyszedł po pięciu miesiącach odsiadki i zapłaceniu dwóch tysięcy szekli (około dwóch tysięcy złotych). Po raz drugi, na szczęście tylko jako gość, gdy pojechał odwiedzić brata. Palestyńczycy mogą zostać aresztowani zawsze i wszędzie, bez postawienia zarzutów i przeprowadzenia sprawiedliwego procesu. Jest to możliwe za sprawą instytucji „aresztu administracyjnego”, który jest niezgodny z zasadą domniemania niewinności, gwarantowaną przez Powszechną Deklarację Praw Człowieka. Palestyńska organizacja praw człowieka Adameer, która wspiera więźniów politycznych, podaje, że od początku okupacji Zachodniego Brzegu przez izraelskie więzienia przewinęło się ponad osiemset tysięcy Palestyńczyków. W czasie naszej rozmowy z Ismailem w izraelskich więzieniach przebywało 6400 palestyńskich więźniów. Wobec pięciuset spośród nich zastosowano areszt administracyjny, a trzysta osób stanowili nieletni (osoby poniżej osiemnastego roku życia).
Marzenia
Idziemy obejrzeć obóz. Spacer nie zajmuje dużo czasu. Dłuższy bok obozu ma co prawda kilometr długości, ale ten krótszy – już tylko około 250 metrów. Cały obóz mieści się na zboczu niewysokiego wzniesienia. Słyszę, że osiedle największe wrażenie robi podczas Ramadanu, gdy wieczorami mieni się blaskiem kolorowych lampek, a z każdego domu unosi się nęcący zapach świątecznych potraw. W obozie wszyscy się znają. Mieszkańców łączą nie tylko więzy sąsiedzkie, ale często też przyjaźń lub pokrewieństwo. Podczas miesiąca postu wieczorami domy są otwarte, Palestyńczycy spotykają się przy wspólnym stole i celebrują iftar.
Ismail prowadzi mnie do szkół, których łącznie jest tu sześć. Cztery z nich (klasy od 1 do 9) prowadzi UNRWA, zaś dwie są rządowe (klasy 10–12). Po drodze mijamy ośrodek zdrowia, małe sklepiki i setki graffiti na murach. Dominują w nich malowidła wizerunków zabitych w zamieszkach mieszkańców obozu (nierzadko dzieci) – są ich dziesiątki. Co jakiś czas widzimy Hanzalę – postać odwróconego tyłem chłopca w podartym ubraniu, z rękami założonymi na plecach i bosymi stopami. To słynna postać stworzona przez palestyńskiego rysownika Nadżiego al-Alego, symbol goryczy, smutku, cierpienia.
Wszystkie tutejsze dzieci wiedzą, że bez porządnego wykształcenia mają niewielkie szanse na wyrwanie się z obozowej rzeczywistości. Powtarzają im to rodzice, dziadkowie i starsze rodzeństwo. Wielu absolwentów szkół w Al Arroub studiuje na uniwersytetach w Hebronie i Betlejem. O nauce w Jerozolimie nie mają co marzyć. Tylko ci Palestyńczycy, którzy są mieszkańcami Jerozolimy lub zdobyli pozwolenie na pracę tam, uzyskują zgodę na wjazd do miasta. Jednak nawet wtedy muszą odstać swoje na checkpointach, nie mając gwarancji, że zostaną wpuszczeni.
Ismail dzieli się ze mną swoją receptą na sukces i szczęście: dbać o rodzinę, osiągać sukcesy w edukacji, myśleć o dobrej przyszłości. Szczególnie trudno zrealizować to ostatnie. Wśród palestyńskich uchodźców żywe jest wciąż pragnienie powrotu do rodzinnych wiosek. Wspomnienia dawnego życia są pielęgnowane i idealizowane, także przez młodsze pokolenia, które tamte czasy znają tylko z opowieści.
fot.: Katarzyna Rydel, Hanzala, Al Arroub
Klucze, które nie otworzą już żadnych drzwi
Na terenie Zachodniego Brzegu Jordanu znajduje się dziewiętnaście obozów dla uchodźców. Żyje w nich około 211 tysięcy Palestyńczyków. To nieco ponad 1/4 wszystkich palestyńskich uchodźców na Zachodnim Brzegu, pozostałe 560 tysięcy mieszka poza obozami. UNRWA administruje łącznie 58 obozami – poza Zachodnim Brzegiem także w Strefie Gazy, Syrii, Jordanii i Libanie. Łącznie we wszystkich obozach przebywa około półtora miliona Palestyńczyków (około 20 procent wszystkich palestyńskich uchodźców). Trwająca od 2011 roku wojna w Syrii zmusiła do ucieczki nie tylko miliony Syryjczyków, ale również wielu mieszkających tam palestyńskich uchodźców.
W rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego zaangażowany jest cały świat. Niedawna 50. rocznica rozpoczęcia okupacji i 69. rocznica Nakby przypominają, jak trudno o kompromis, gdy aktorzy sporu nie są gotowi zaakceptować pewnych racji strony przeciwnej. Społeczność międzynarodowa wielokrotnie wzywała obie strony do pokojowego rozwiązania konfliktu, a Izrael – do zakończenia okupacji i zagwarantowania Palestyńczykom prawa do powrotu do domu. Rezolucja 194 Zgromadzenia Ogólnego ONZ z 11 grudnia 1948 roku stanowi: „[…] uchodźcy, którzy chcą wrócić do swoich domów i żyć w pokoju z sąsiadami, powinni móc uczynić to najwcześniej jak to możliwe. Tym, którzy zdecydują się nie wracać, powinny być wypłacone odszkodowania za własność i utracone lub uszkodzone nieruchomości […]”. Rezolucja 237 Rady Bezpieczeństwa ONZ z 14 czerwca 1967 roku wzywa Izrael do umożliwienia powrotu uchodźcom, którzy zmuszeni byli uciekać w wyniku wojny sześciodniowej. Do dziś jednak nikt jeszcze nie powrócił.
Wiele palestyńskich rodzin wciąż z czułością przechowuje klucze do swoich starych, często już nieistniejących domów. Są one symbolem Al-Awdy – zagwarantowanego Palestyńczykom prawa do powrotu. Choć młodzi Palestyńczycy zdają sobie sprawę z tego, że realne szanse na powrót są niewielkie, to realizację postanowień Rezolucji postrzegają w kategoriach przyznania przez Izrael, że Katastrofa z 1948 roku rzeczywiście miała miejsce – że doszło do masakr ludności i wysiedleń na masową skalę. Chcą usłyszeć od Izraelczyków słowo przepraszam. Nierozwiązana kwestia prawa do powrotu to dla Palestyńczyków symbol niesprawiedliwości i przeszkoda na drodze do osiągnięcia pokoju.
Ismail odprowadza mnie na przystanek. Uśmiech nie znika z jego twarzy. Na pożegnanie życzę mu, żeby jego sytuacja uchodźcy – być może tylko z pozoru przejściowa – jednak się odmieniła.
***
Współpraca: Jolanta Rydel