Artykuł pochodzi z 30. numeru papierowego Magazynu „Kontakt” pod tytułem „Dobra wspólne”.
Po raz pierwszy usłyszałem go w drugiej klasie liceum podczas katechezy i omawiania tematu katolickiej wizji seksualności i płciowości człowieka. Dobry tembr głosu, świetna dykcja i artykulacja, pewność, że to, co mówi, to ważne słowa eksperta w swojej dziedzinie. Zacząłem szukać, słuchać więcej, pożyczać płyty z nagraniami od znajomych, zapisywać się na fora internetowe osób zgromadzonych wokół prowadzonych przez niego konferencji. Wszedłem w temat.
Fascynacja skończyła się po kilku latach. Bez momentu krytycznego, ale z przekonaniem, że to już nie to. Naturalna droga rozwoju i ewolucji. Czy wiedziałem jednak wtedy, że obcowałem z celebrytą?
Gdzie trudno znaleźć drogę
Dyskusja nad „księżmi celebrytami”, którzy na stałe wpisali się w krajobraz naszego rodzimego katolicyzmu, trwa Polsce od niedawna. Tyczy się parunastu nazwisk, które w „katolickim Internecie” zadomowiły się na dobre. Widujemy ich codziennie na Facebooku. Znajomi co chwilę wspominają o prowadzonych przez nich rekolekcjach i konferencjach zamieszczonych w sieci. Gdy przychodzimy na spotkanie z nimi, rzadko kiedy można znaleźć wolne miejsce siedzące. Cenieni za swoje słowa, otoczeni zwykle wianuszkiem osób, znani i rozpoznawali – faktycznie celebryci.
Zwykle pojawiają się wątpliwości. Czy ich obecność w sieci nie powoduje spłycenia przekazu? Czy nie prowadzi do braku faktycznego spotkania z drugim człowiekiem wtajemniczającym w wiarę i sakramenty? Są nastawieni na przekazanie całościowej nauki Kościoła, a może tylko pewnego wybranego fragmentu, punktu widzenia bez roszczenia sobie ambicji do pokazania szerszego kontekstu? A może to bardziej szansa niż zagrożenie? Doskonała sposobność do dotarcia w miejsca, do których tradycyjnie ciężko jest znaleźć drogę?
W tym miejscu potrzeba jednak podkreślenia dwóch spraw. Pierwsza związana jest z terminologią, jaką się posługujemy. Druga dotyczy określenia pola rozważań.
Bez uprzedzeń
„Celebryta”. Cóż to w ogóle za słowo? Wydaje się, że w języku polskim nacechowane jest negatywnie. Celebryci kojarzą nam się z gwiazdami, które – korzystając ze swojej popularności – mogą liczyć na wpływy i przywileje płynące przede wszystkim właśnie z rozpoznawalności. Popularność zostaje tutaj sprowadzona do swoistego modus vivendi. Znani z tego, że są znani – chce się ironicznie podsumować.
Tymczasem słowo to nie zakłada aż tak daleko idących konotacji. Słownik Języka Polskiego jasno stwierdza, że celebryta to „osoba popularna, często pojawiająca się w środkach masowego przekazu”. Idźmy dalej. „Celebryta” pochodzi bezpośrednio od angielskiego celebrity. I tutaj również bez zaskoczenia, bo słynny Merriam-Webster Dictionary powiada: „The state of being famous or celebrated; a person who is famous”.
Używając więc tego słowa, przynajmniej w kontekście „księży celebrytów”, pozbądźmy się wszelkich negatywnych skojarzeń i ustalmy, że „ksiądz celebryta” to po prostu „znany, popularny ksiądz”.
Kwestia druga dotyczy zakresu tematycznego zjawiska. Kiedy mowa o popularności medialnej księży, bardziej niż tradycyjne media ma się na myśli Internet. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu jego rosnącej powszechności, łatwości dostępu i możliwości szybkiego dzielenia się informacjami. Ale także dlatego, że medialna rozpoznawalność, do jakiej przywykliśmy w radiu, telewizji czy prasie, znacząco różni się od tej uzyskiwanej w Internecie. Zdobyta w sieci popularność niekoniecznie przekłada się na inne sfery życia czy obecność w pozostałych mediach. Nie inaczej jest z „księżmi celebrytami”. Zapytany o nich przechodzień nie zawsze będzie w stanie powiedzieć, kim jest dana osoba.
Trzech reprezentatywnych
By nie operować jednak na modelach czysto teoretycznych, skupmy się na trzech osobach, które uważam za miarodajne dla poruszanego tutaj tematu: księdzu Piotrze Pawlukiewiczu, dominikaninie Adamie Szustaku i jezuicie Grzegorzu Kramerze. Wybór ten jest z pewnością krzywdzący dla wielu osób równie popularnych i wiele wnoszących do internetowego duszpasterstwa, jednak konieczny z uwagi na szerokie i coraz szersze ich grono. Przyjrzyjmy się teraz pokrótce, czym zajmują się wspomniani duchowni.
Ksiądz Piotr Pawlukiewicz, rekolekcjonista i duszpasterz akademicki, kapelan kaplicy sejmowej. Prowadził audycję „Katechizm Poręczny” w Radio Plus Warszawa. Do jego najsłynniejszych konferencji należą te poświęcone seksualności człowieka i relacji międzyludzkich. Autor między innymi konferencji „Seks – poezja czy rzemiosło?” oraz książek „Z rodzicami spokojnie o młodzieży. Z młodzieżą spokojnie o rodzicach”, „Po co bierzmowanie?”, „Bóg dobry aż tak? O Bożym miłosierdziu myśli kilka”.
Adam Szustak OP, rekolekcjonista i były duszpasterz akademicki „Beczki” w Krakowie. Jest autorem kilku książek i kilkunastu audiobooków z konferencjami poświęconymi budowaniu ludzkich relacji, płciowości człowieka, rozumieniu własnych emocji. Od 2014 roku mieszka w Łodzi. Wędrowny kaznodzieja. Wydał między innymi książki: „Ewangelia dla nienormalnych”, „Garnek strachu. Droga do dojrzałości. Lekcje Gedeona”, „Wielka Ryba. Droga do odpowiedzialności. Lekcje Sary i Tobiasza”.
Grzegorz Kramer SJ, rekolekcjonista i duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Prowadzi bloga. Autor książki „Męskie serce. Z dziennika Banity”. Pisze o sobie: „Zostałem jezuitą, bo uważałem i ciągle jestem przekonany, że to najlepsza (dla mnie) droga, by przeżyć przygodę i do tego przeżyć ją z Kimś, kto każdego dnia uczy mnie, co znaczy być mężczyzną”.
Potrzebni nie bez „ale”
Nie sposób analizować tutaj, w jaki sposób każdy z tych kapłanów osiągnął tak dużą popularność. Sprawa wymagałaby dogłębnego przewertowania ich tekstów, przesłuchania godzin nagrań, zbadania grup, do których najlepiej trafiają. Kto chce głębiej zapoznać się z ich dorobkiem, nie będzie miał z tym większego problemu. Wpisanie ich nazwisk w sieci skutkuje szybkim odnalezieniem setek informacji.
Osoby te uzyskały jednak status „księży celebrytów” – tak, jak zdefiniowaliśmy to wcześniej. O nadużyciach związanych z wykorzystaniem terminu w tym i nie tylko tym przypadku – również była mowa. Rodzi się zatem pytanie: czy to dobrze, że są? Czy lepiej, żeby ich działalność stopniowo zostawała zastępowana przez inne formy kaznodziejstwa lub rekolekcji?
Stawiam tezę, że „księża celebryci”, znane osoby kojarzone z duszpasterstwem, przyciągające rzesze słuchaczy, stanowią potrzebne, dobre, efektywne, ale jednak wymagające nieustannej refleksji zjawisko. Dlaczego posługuję się takimi właśnie przymiotnikami?
Ewangelia na dachach
Potrzebne, bo sprawiające, że przesłanie Ewangelii dociera do bardzo szerokiego grona ludzi za pośrednictwem sieci, mediów społecznościowych, rekolekcji i spotkań „na żywo”. Wypełnia bardzo podstawowe zadanie Kościoła, jakim jest misyjne podejście do rzeczywistości i głoszenie Ewangelii „aż po krańce ziemi”. Co więcej realizuje zadanie wyznaczone wyraźnie przez papieża Franciszka w „Evangelii Gaudium”: „Dzisiaj w Jezusowym «idźcie» są nieustannie obecne nowe scenariusze i wyzwania misji ewangelizacyjnej Kościoła. Wszyscy jesteśmy wezwani do tego misyjnego «wyjścia». Każdy chrześcijanin i każda wspólnota winni rozeznać, jaką drogą powinni kroczyć zgodnie z wezwaniem Pana, jednak wszyscy jesteśmy zaproszeni do przyjęcia tego wezwania: wyjścia z własnej wygody i zdobycia się na odwagę, by dotrzeć na wszystkie peryferie potrzebujące światła Ewangelii”.
Dobre, bo przynoszące dobre owoce. Ośmielę się zaryzykować tezę, że mimo licznych głosów krytykujących dzisiejsze czasy z ich rzekomym antychrześcijańskim nastawieniem, żyjemy w epoce, w której wciąż pomnaża się i rozszerza oferta Kościoła skierowana do bardzo wielu grup społecznych. Patrząc na Polskę, mam na myśli choćby coraz liczniejsze wspólnoty o różnym charakterze, ruchy czy stowarzyszenia, które w centrum swojego funkcjonowania umieszczają Ewangelię. Wiele z nich powstało i powstaje wokół „księży celebrytów”, rozwija się, usamodzielnia, tworząc bardzo żywą i odpowiedzialną tkankę Kościoła.
Efektywne, bo jak nietrudno zauważyć, coraz szybciej rozwijające się, prawie wszechobecne, sięgające swym zasięgiem coraz dalszych kręgów. Przekazywane sobie wzajemnie na setkach bardziej lub mniej legalnych płyt CD/DVD, plików mp3. Da się to zauważyć od kilku lat. Czy powoduje to jednak, że sale z zapraszanymi rekolekcjonistami świecą pustkami? Wręcz przeciwnie. Znalezienie miejsca siedzącego na „Pawlukiewiczu”, „Szustaku” czy „Kramerze” to spore wyzwanie dla tych, którzy przyszli zbyt późno. Nie dość jednak na tym. Ci, którzy zaczynali jako kaznodzieje, stają się teraz autorami książek, audiobooków, konferencji organizowanych w wielu krajach, na różnych kontynentach. Efektem jest Ewangelia głoszona na dachach, a nie trzymana pod korcem.
Ochronić wspólnotę
Jest to jednak, jako się rzekło, także zjawisko wymagające nieustannej refleksji, bo wystawione na zagrożenie deformacją płynącą z zaburzenia delikatnej hierarchii wartości. Potrzebujące ciągłego konfrontowania poczucia własnego miejsca, roli, jaką pełni się we wspólnocie Kościoła, z tym, do czego Kościół nas powołuje.
Dochodzimy tutaj do kwestii zagrożeń wynikających z takiej formy uprawiania duszpasterstwa. Nie jest ona od nich wolna i potrzeba, by zauważyć je, nim staną się realnym problemem działającym destrukcyjnie na formowanie się wspólnoty.
Chciałbym skupić się tylko na czterech, które w mojej ocenie mogą występować najczęściej. Jest to oczywiście pewna redukcja, jednak w tym przypadku konieczna, bo sprawa wydaje się zbyt złożona i indywidualna. Mam na myśli: zbytnią koncentrację na sobie, spłycenie czy wręcz rozwodnienie przekazu, koncentrowanie się na pojedynczych wątkach, porzucenie głębszego przekazu na rzecz pojedynczych anegdotek.
Celowo nie odnoszę ani zalet, ani wad duszpasterstwa „księży celebrytów” do wspomnianych, wymienionych z nazwiska osób. Trochę z przekory, by nie ułatwiać zadania czytelnikom i zachęcić do bezpośredniego zapoznania się ze źródłami. W większym stopniu jednak ze względu na świadomość celu, jakim jest jedynie wskazanie pewnych ram i granic oraz zachęta do osobistej refleksji. Jednocześnie wyraźnie zaznaczam, że poniższe przykłady nie odnoszą się bezpośrednio do żadnej ze wspomnianych osób.
W walce o proporcje i treść
Mówiąc o koncentracji na sobie, mam na myśli przede wszystkim bardzo złożony problem zachwiania podstawowej równowagi i hierarchii na linii kapłan – Chrystus. Ostatecznie chodzi o to, żeby nie stawiać w centrum siebie, ale Tego, Któremu się służy. W rzeczywistości łączy się to nieodzownie z problemem pychy i zbyt daleko idącej wiary we własne możliwości. Wiary, dodajmy, która nie potrzebuje punktu odniesienia do Tego, od Którego owe możliwości pochodzą. Nie jest to też proces nagły, ale powolny, podczas którego odwrócona zostaje zależność. W efekcie to nie „Bóg jest potrzebny mi”, ale „ja jestem potrzebny Bogu”. Oczywiście oba te kierunki funkcjonują w życiu każdego wierzącego, jednak zachwianie ich w jedną lub drugą stronę skutkuje niechybnie zburzeniem całego porządku. To pierwsze i najpoważniejsze zagrożenie: wykorzystywanie własnej popularności i czynienie z niej celu samego w sobie.
Przez spłycenie czy rozwodnienie przekazu rozumiem takie działanie, które – nawet obok obecnego elementu treści czy warstwy merytorycznej – nacechowane jest głównie efektownymi środkami stylistycznymi, retorycznymi zabiegami przyciągającymi uwagę czy przesytem formułowania zdań w taki sposób, by wywoływały z góry określone i zaplanowane emocje. Nie jest to aspekt jednoznacznie negatywny, bo potrzebny i sprawiający, że „chce się słuchać drugiego”, ale przesadne jego wykorzystywanie, zwłaszcza przy wycofaniu się z pogłębiania refleksji nad zagadnieniem, szkodzi sprawie i wyjaławia przekaz.
Inną formą powyższego jest wspomniana koncentracja na anegdotach i ich retorycznej sile oddziaływania. Z jednej strony, znów, ubogacają przekaz, z drugiej, słyszane po raz kolejny w coraz to nowych wypowiedziach, zaczynają trącić myszką i świadczą o zasklepianiu się mówcy w dobrze skonstruowanych i sprawdzonych schematach. Rodzi się pytanie, czy treść, do której się odnoszą, nie jest jednak zbyt bogata, by sprowadzać ją tylko do kilku – nawet bardzo efektownych – przykładów z życia wziętych.
Wreszcie pozostaje jeszcze kwestia koncentrowania przekazu na jednym tylko wątku, sprowadzanie go do jednego aspektu: psychologicznego, moralnego, relacji międzyludzkich, grzechu, winy, odkupienia… Sfer, do których można ograniczyć przekaz Ewangelii, jest wiele i za każdym razem prowadzą one do takich samych – fatalnych – skutków. Objawienie czytane w całości – to ideał, do którego winno dążyć się w każdym głoszeniu Słowa czy przepowiadaniu.
Zdobywać innych
Zderzając się z takimi zagrożeniami, można odnieść wrażenie, że nikt w rzeczywistości nie jest od nich wolny i bycie „księdzem celebrytą” niesie więcej zagrożeń niż szans. Czy taki obraz jest jednak prawdziwy?
Historia zdaje się wskazywać na coś zupełnie innego. Na przestrzeni wieków wokół pewnych jednostek zawsze gromadziły się tłumy słuchających i podziwiających – uczniowie, naśladowcy, którzy koncentrowali się wokół mistrza i jego nauki. Nie szukając daleko, wymienić można choćby takie nazwiska, jak Popiełuszko, Tischner, Wojtyła, Badeni, Skarga. Nie jest więc kwestia popularności problemem nowym. Jak zatem wykorzystać szansę, jaką ona daje?
Jedne z najpiękniejszych słów mówiących o powołaniu księdza i jego obecności w Kościele pochodzą z Listu papieża Jana Pawła II do kapłanów na Wielki Czwartek z 2005 roku. Warto przytoczyć jego dłuższy fragment: „Kapłan jest tym, kto mimo upływającego czasu nie przestaje promieniować młodością ducha, jakby «zarażając» nią osoby, które spotyka na swej drodze. Jego tajemnica tkwi «w pasji», jaką przeżywa w Chrystusie. Święty Paweł mówił: «Dla mnie (…) żyć – to Chrystus» (Flp 1, 21). Szczególnie w kontekście nowej ewangelizacji ludzie mają prawo zwracać się do kapłanów w nadziei, że «zobaczą» w nich Chrystusa (por. J 12, 21). Potrzebują tego zwłaszcza ludzie młodzi, których Chrystus nie przestaje wzywać, aby stawali się Jego przyjaciółmi, a niektórym z nich proponuje, by całkowicie oddali się dla sprawy Królestwa Bożego. Z pewnością nie zabraknie powołań, jeśli podniesie się jakość naszego życia kapłańskiego, jeżeli będziemy bardziej święci, bardziej radośni, bardziej gorliwi w naszym posługiwaniu. Kapłan «zdobyty» przez Chrystusa (por. Flp 3, 12) z większą łatwością «zdobywa» innych, by zdecydowali się podjąć tę samą przygodę”.
***
W tekście tym padają takie sformułowania, jak: „młodość ducha”, „radość”, „pasja”, „nadawanie celu”, „ożywianie nadziei”. Z jednej strony pokazują jasno, jak wykorzystać szansę popularności i jaki nadać jej kierunek, z drugiej tłumaczą powód popularności „księży celebrytów” i ich słów. Czy to zamyka problem i rozważania nad nim? Skądże. Wskazuje jedynie na długą drogę formowania się kapłanów, ich koegzystencji z ludem i prowadzenia go, a także uczenia się od niego i słuchania go. Potrzeba na tej drodze także „księży celebrytów” i ich pracy. Oby prowadzącej ostatecznie do Boga.