Niedawne zatrzymanie w Madrycie byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Rodrigo Rato, jest idealnym asumptem do przyjrzenia się bliżej tej instytucji. Malwersacje finansowe jej byłego prezesa to tak naprawdę nic w porównaniu do szkód, jakie MFW wyrządził przez lata państwom we wszystkich rejonach świata.
Międzynarodowy Fundusz Walutowy został powołany do życia na konferencji w Breton Woods w 1944 roku jako główna instytucja międzynarodowa mająca stać na czele stabilności powojennego ładu gospodarczego. Jej powstanie postulował sam John Maynard Keynes, co z perspektywy czasu wydaje się paradoksem, gdyż obecnie MFW promuje idee zupełnie antykeynesowskie. Przełomowym okresem dla funduszu były lata 80., czyli czas wolnorynkowej rewolucji Reagana i Thatcher, podczas których pojawił się słynny konsensus waszyngtoński, obecnie fundament działań, jakie MFW proponuje krajom, w których „stabilizuje” sytuację finansową. Konsensus postuluje stosowanie zasad leseferyzmu gospodarczego, które rzekomo mają przynosić pozytywne efekty w każdych warunkach i dla wszystkich państw, a w szczególności dla tych przechodzących kryzys. Zestaw zalecanych przez niego recept zawiera w sobie między innymi utrzymywanie dyscypliny finansowej, a najlepiej zerowego deficytu budżetowego nawet w czasach recesji, obniżanie podatków, liberalizację rynków wewnętrznych (w tym kapitałowych), otwieranie się na wolny handel oraz prywatyzację przedsiębiorstw publicznych i innych podmiotów wykonujących zadania publiczne.
Amerykański fundusz walutowy
Od momentu wejścia w życie konsensus stał się żelaznym kanonem polityki gospodarczej, którą starają się upowszechniać na całym świecie Stany Zjednoczone oraz MFW, który stał się ekonomicznym ramieniem anglosaskiego soft power. Co ciekawe Stany same dosyć wybiórczo przestrzegają zaleceń konsensusu, szczególnie w kwestii deficytu budżetowego, bardzo wysokiego w USA, oraz w pewnej mierze wolnego handlu, na który Amerykanie otwierają się głównie w tych obszarach, które są dla nich opłacalne. MFW jest więc w pewnej mierze instrumentem prowadzenia polityki zagranicznej w obszarze gospodarki przez USA. Budżet MFW powstaje ze składek państw członkowskich, które otrzymują liczbę głosów odpowiadającą wielkości ich wpłat. Obecnie USA mają ich niemal 17 procent, co sprawia, że są absolutnie największa siłą w tej instytucji. Kolejna Japonia ma ledwie około 6 procent. Bardzo duże rozdrobnienie pozostałej stawki (w sumie jest aż ponad 180 państw) powoduje, że USA jako jedyne mogą samodzielnie blokować niewygodne dla nich decyzje podejmowane na forum MFW, gdyż do najważniejszych rozstrzygnięć wymagana jest większość… 85-procentowa. Czyli bez zgody 17 procent amerykańskich głosów nic nie może przejść. Efektem tej sytuacji jest zwasalizowanie MFW, którego obecne działania są wyjątkowo na rękę Stanów Zjednoczonych oraz innych państw i korporacji dysponujących silnym kapitałem. Otwieranie gospodarek na wolny handel oraz liberalizacja rynków, które de facto wymusza MFW, wykorzystując ciężką sytuację swoich „pacjentów”, jest zawsze opłacalna przede wszystkim dla podmiotów dysponujących przewagą kapitałową, które dzięki tym rozwiązaniom mogą zupełnie swobodnie zacząć prowadzić biznes w kraju przechodzącym „kurację”, pozbywając się wcześniej niewygodnych hamulców chroniących miejscową ludność.
Trzeba pamiętać, że już sama podstawowa działalność MFW jest w sumie nie najgorszym biznesem. MFW powszechnie uchodzi niemal za filantropa, który łaskawie funduje swoim kuracjuszom „pakiety pomocowe”, tymczasem są one zwykłymi pożyczkami, gwarantującymi wcale nie najniższą stopę zwrotu, która wynosi z reguły między 4 a 6 procent, a więc często kształtuje się niewiele poniżej poziomu pożyczek komercyjnych. Faktem jest, że pożyczki te są udzielane krajom, którym najczęściej już nikt inny pożyczać nie chce, jednak z reguły „pacjenci” MFW spłacają swoje długi wobec funduszu całkiem sumiennie. W efekcie „pomaganie” krajom w kryzysie jest dla funduszu biznesem nie bardzo ryzykownym i całkiem opłacalnym. Jednak i tak przynoszącą największe zyski głównym sponsorom MFW działalnością jest upowszechnianie leseferystycznej wersji kapitalizmu we wszystkich rejonach świata, co otwiera właścicielom wielkiego kapitału możliwości zarabiania bez porównania większe niż owe 4-6 procent. Niestety kraje, do których fałszywi Samarytanie z MFW rzekomo wyciągają pomocną dłoń, działania te doprowadzają często do ruiny.
„Zbawienne” reformy
Najgorsze rezultaty ze wszystkich zaleceń serwowanych przez MFW przynosi polityka oszczędności, która, choć skuteczna w czasach prosperity, w czasie kryzysu może być zabójcza. Tymczasem fundusz zaleca radykalną dyscyplinę budżetową właśnie krajom w kryzysie. Argentyna w połowie lat 90. popadła w kłopoty gospodarcze, w związku z czym trafiła pod kuratelę MFW, który w zamian za pożyczkę 40 miliardów dolarów zalecił jej politykę zerowego deficytu. Było to tym bardziej absurdalne, że w tym czasie akurat dług publiczny nie był problemem dla Argentyny – w 1998 roku wynosił on 33 procent PKB, a deficyt sektora finansów publicznych 1,4 procent PKB. O takich wskaźnikach większość krajów Europy obecnie wręcz marzy – z takimi danymi budżetowymi Argentyna byłaby dziś uważana w UE za prymusa. Tymczasem MFW nakazał jej zacisnąć pasa, nie wiadomo na jakiej podstawie uważając, że nie będzie to miało wpływu na rozwój gospodarczy. Działania te jednak błyskawicznie zdusiły wzrost, a rezultaty strategii MFW wobec Argentyny były wręcz spektakularne. PKB jeszcze w 2000 roku spadł o 0,8 procent, jednak już w 2001 o 4,5 procent, a w 2002 aż o 15 procent. Wraz z załamaniem PKB siłą rzeczy musiał wzrosnąć dług, liczony w stosunku do PKB. Poza tym recesja, w którą wpadła Argentyna, doprowadziła do spadku dochodów budżetowych (wpływy podatkowe spadły o 30 procent), co jeszcze bardziej wzmogło problemy kraju. „Dzięki” kuracji zerowego deficytu, którą zaserwowało MFW, dług Argentyny poszybował do poziomu 98% PKB w 2002 roku, a deficyt do 3,3 procent. Inaczej mówiąc, w zaledwie 3 lata Argentyna stała się z kraju o niewielkim długu publicznym krajem bardzo wysoko zadłużonym. Polityka zaciskania pasa doprowadziła także do dramatycznych konsekwencji społecznych. Bezrobocie wzrosło do 20 procent, a 40 procent ludności trafiło poniżej minimum egzystencji. W 2002 roku państwo musiało ogłosić upadłość, a jego obywatele stracili oszczędności życia lokowane w tamtejszych bankach, co skończyło się rozruchami, jakich ten dosyć spokojny i zamożny kraj nie widział od lat.
Cała sytuacja wydaje się nam dosyć znajoma. Podobne efekty zaciskanie pasa przyniosło Grecji, której „pomaga” tak zwana trojka, czyli MFW wraz z EBC i KE. Instytucje te zdecydowały się pomóc Grecji, gdyż ta zaczęła mieć spore problemy ze swoim długiem publicznym, który wynosił ponad 120 procent PKB. „Dzięki” tej pomocy dług ten obecnie wynosi 175 procent PKB i raczej nie widać widoków na jego spadek. Spadek za to nastąpił PKB. Jeszcze w latach 2008-2009 recesja w Grecji była umiarkowana – odpowiednio -0,2 procent PKB i -3,1 procent PKB. Tymczasem w latach 2010-2011, w których hulała już w Grecji strategia trojki, wyniosła ona… -4,9 procent i -7,1 procent. A więc pakiety pomocowe doprowadziły jedynie do drastycznego wzrostu długu i dramatycznego spadku PKB. A także do innych konsekwencji, takich jak wzrost bezrobocia do 25 procent czy niemal 40 procent osób żyjących poniżej granicy ubóstwa. Zaciskanie pasa, które sumiennie MFW wyegzekwowało od Grecji wraz z instytucjami UE, spowodowało, że Grecy zostali z setkami miliardów nowych długów, które muszą oddać fałszywym Samarytanom wraz z odsetkami, które są wysokości porównywalnej z kwotą samych pożyczek. Jak wyliczono, każde 1 euro oszczędności przynosiło Grekom stratę PKB wysokości… 1,6 euro.
Nic jednak nie przebije efektów, jakie przyniosły recepty MFW podczas kryzysu walutowego w Azji, który dotknął głównie Tajlandię, Indonezję i Koreę Południową. Kraje te do połowy lat 90. rozwijały się wzorowo, bardzo szybko zwalczały ubóstwo, a eksperci dosłownie jeszcze moment przed załamaniem wieszczyli dalsze trwanie wzrostu. Państwa te były jednak w dużej mierze uzależnione od inwestycji kapitału zagranicznego, którego właściciele w pewnym momencie zdecydowali się wycofać. Odpływ kapitału był błyskawiczny – tylko w 1997 roku z Tajlandii odpłynęły pieniądze rzędu 7,9 procent PKB, a w 1998 r. już 12,3 procent. To doprowadziło do załamania się kursów walut – baht tajlandzki w ciągu jednej nocy spadł o 25 procent. MFW wkroczyło do akcji, zalecając podwyższenie stóp procentowych oraz cięcia wydatków budżetowych. Tych działań rynek walutowy nawet nie zauważył i spadki wartości walut wyżej wymienionych państw postępowały. W reakcji na to MFW, wbrew swojej statutowej roli stabilizatora finansowego, zaczął podgrzewać atmosferę, oskarżając swoich pacjentów o nie dość rzetelne przyjmowanie leków. To doprowadziło wręcz do paniki na tamtejszych rynkach i zintensyfikowania ucieczki kapitału, przez co załamanie błyskawicznie rozlało się na realną gospodarkę. Bezrobocie skoczyło w Korei 4-krotnie, w Indonezji 3-krotnie, a w Tajlandii aż 10-krotnie. W 1998 roku spadki PKB wyniosły w Korei Południowej 6,7 procent, w Indonezji 13 procent, a w Tajlandii 10,8 procent. Dramatycznie zwiększyły się też statystyki dotyczące ubóstwa. Działania MFW z tamtego okresu są wciąż pamiętane przez Azjatów do tego stopnia, że ówczesne załamanie nazywają po prostu… „Fundusz”. Wyraz ten stał się synonimem plagi, a w powszechnym odczuciu historia dzieli się na „przed Funduszem” i „po Funduszu”.
Zwycięstwo obcego kapitału
Także inne postulaty konsensusu nie wychodzą kuracjuszom MFW na dobre. Liberalizacja raczkującego rynku kapitałowego doprowadziła w Kenii do masowych upadłości banków, których w latach 1993-1994 upadło 14. W Argentynie doprowadził do przejęcia miejscowego sektora przez zagraniczny kapitał, który następnie zupełnie nie miał ochoty pożyczać pieniędzy lokalnym mniejszym firmom, celując w pożyczki dla wielkich podmiotów, przez co tamtejszy sektor MSP został odcięty od kapitału i wpadł w tarapaty. W Boliwii po liberalizacji tamtejszego rynku kapitałowego pozycję dominującą zdobył jeden z banków zagranicznych, który w pewnym momencie postanowił znacznie ograniczyć swoją działalność w tym kraju z powodu zwiększenia się niepewności na światowych rynkach. Momentalnie spowodowało to tendencję zniżkową w gospodarce, w związku z załamaniem się podaży kredytu.
Wyższość sektora prywatnego nad publicznym to kolejny dogmat wpajany na całym świecie przez „Samarytan” z MFW. I ma on równie złe konsekwencje. W Maroku nieźle zaczęła się rozwijać hodowla drobiu. Państwowa spółka dostarczała przedsiębiorcom 7-dniowe pisklęta, a więc brała na siebie ryzyko wysokiej śmiertelności kurczaków w pierwszych dniach życia. MFW stwierdziło kategorycznie, że państwo nie jest od hodowli drobiu, w związku z czym rząd Maroko zaprzestał tej działalności. Na zwolnione miejsce w istocie weszła firma prywatna, jednak ryzyko śmiertelności kurcząt było dla niej zbyt wysokie i dosyć szybko wycofała się z biznesu. Kolejnych prywatnych chętnych do wspierania hodowców już nie było, więc obiecująca gałąź gospodarki upadła. W Wybrzeżu Kości Słoniowej natomiast, zgodnie z zaleceniem MFW, sprywatyzowano państwowego operatora. Francuzi na tym raczkującym rynku bardzo szybko zdobyli sobie pozycję monopolisty i zaczęli dyktować bardzo wysokie ceny, co doprowadziło między innymi do tego, że na uniwersytetach studenci przestali korzystać z internetu.
Działania MFW można streścić w krótkim schemacie: najpierw wyszukuje państwa w kryzysie finansowym, następnie proponuje im pożyczkę na przyzwoity procent, którą dodatkowo obwarowuje wymogami wprowadzania wolnorynkowych reform, dzięki czemu prawdziwi interesariusze funduszu mogą prowadzić nieskrępowany biznes. Kapitał, który reprezentuje MFW, zarabia więc podwójnie – najpierw na odsetkach, potem na swobodnym zagarnianiu zysków z działalności finansowej i gospodarczej na zliberalizowanych rynkach. Bliskie stosunki z MFW nie wyszły jeszcze na dobre żadnemu krajowi. Warto więc pamiętać, że Polska jako jeden z zaledwie trzech krajów na świecie ma otwartą w MFW elastyczną linię kredytową, od której co rok płaci setki milionów złotych odsetek. Tylko w 2014 roku było to 114 milionów dolarów. Inaczej mówiąc, co rok płacimy MFW setki milionów złotych za samą możliwość wzięcia kredytu w każdym momencie. Oprócz nas te odsetki od nieistniejącego kredytu płacą jedynie… Kolumbia i Meksyk. O ile jeszcze w przypadku tych niespokojnych krajów, których części są pod kontrolą gangów narkotykowych lub opozycyjnych bojówek, można jakoś zrozumieć sensowność posiadania takiego zabezpieczenia, to w przypadku Polski ten krok jest zupełnie absurdalny. Jesteśmy chyba jedynym krajem świata, który niczym nieprzymuszony ochoczo czeka na okazję, by móc rozpocząć ekscytującą współpracę z funduszem. Współpracę, która jeszcze żadnemu krajowi nie wyszła na dobre.