W ciągu ostatnich kilku lat miałem przyjemność natknąć się na wiele projektów muzycznych, których celem było przypomnienie utworów mających „czas swojej świetności” za sobą bądź przybliżenie szerszemu gronu słuchaczy muzyki powszechnie nieznanej. Tęgie Chłopy od polek, walców i fokstrotów Kielecczyzny, Warszawska Orkiestra Sentymentalna rozsmakowana w melodiach dawnej Warszawy, zespół Solid Blue – ogrywający tradycyjne kaszubskie piosenki jazzową harmonią. Podobne inicjatywy opisywane są często hasłami „ocalenia od zapomnienia”, „odkopywania”, „odnajdywania”, „przywracania pamięci” pewnej kategorii utworów, muzyce danej grupy etnicznej albo twórczości określonej społeczności. Każde takie działanie, nawet jeśli nazwiemy je rekonstrukcją, a opowieść o nim zbudujemy na pojęciu autentyczności, stanowić będzie przede wszystkim reinterpretację muzyki w nowym kontekście.
Dzisiejsze niedzisiejsze
Niedawno moją uwagę zwróciło kolejne przedsięwzięcie, które doskonale mieści się w opisanych wcześniej ramach „przywracania pamięci”. Mowa o „Kołysankach niedzisiejszych”, czyli zbiorze mało znanych i nieśpiewanych już kołysanek, nagranym przez wokalistkę Anetę Strzeszewską. Wykonawczyni zainspirowana piosnkami śpiewanymi przez jej własną babcię postanowiła przeprowadzić coś w rodzaju mikro-badania etnomuzykologicznego, a zebrane w ten sposób od starszych osób z kilku miejsc Polski kołysanki trafiły na płytę wydaną dzięki wpłatom dokonanym w trakcie crowdfundingowej zbiórki.
Kołysankowa płyta, choć byłoby to całkiem uzasadnione, nie wydaje się wcale monotonna. Kolejne utwory przychodzą do słuchacza ze zróżnicowaną dynamiką i w odmiennych tempach. Między konwencjonalne śpiewane usypianki autorzy albumu wmieszali również inne formy ekspresji – jak choćby recytowaną przez panią Natalię Wrochnę (babcię autorki projektu) bajkę o chytrej babie gotującej barszcz ze spleśniałego buraka. Na jednej ze ścieżek pojawia się chórek dzieci. Nowoczesne aranżacje kołysanek są urozmaicone i przyjemne dla ucha. Nagranie – zrealizowane z dbałością o stereofonię i spójność przestrzeni. Zaproszeni na płytę instrumentaliści wykonali swoje partie perfekcyjnie technicznie, a sama Aneta Strzeszewska doskonale panuje nad własnym głosem. Mimo tego wszystkiego, słuchając „Kołysanek niedzisiejszych”, odczuwam pewien dysonans.
***
Każdy świadomy (prze)twórca, zanim zabierze się do swojej interpretacji materiału, staje przed pytaniami: czemu ma służyć dokonywany przez niego przekład? jak dobrać właściwe środki artystyczne do osiągnięcia obranego celu? Jak pisze Aneta Strzeszewska w książeczce dołączonej do płyty: „Ideą projektu «Kołysanki niedzisiejsze» jest ocalenie od zapomnienia ludowych kołysanek i piosenek, które są ukryte głęboko w pamięci ludzi starszych”. Na stronie internetowej promującej przedsięwzięcie dodaje, że chciałaby, aby album stał się „osobistym pamiętnikiem przekazanym kolejnym pokoleniom”. Podkreśla też, że utwory znajdujące się na krążku „znacznie różnią się od popularnych, wszystkim znanych usypianek. Ujmują niebanalną tematyką, linią melodyczną i bogatym słownictwem”.
Po podobnym artystycznym credo oczekiwałbym od twórców projektu doboru artystycznych zabiegów, które dobitnie wskażą, co czyni kołysanki poprzednich pokoleń wyjątkowymi. Liczyłbym na uwypuklenie treści znajdujących się w ich słowach albo kontekstu ich dotychczasowego istnienia, a w warstwie dźwiękowej oszczędności melodii. Tymczasem, o tym, że nagrane na płycie piosenki miałyby być „niedzisiejsze” przypominają od czasu do czasu pojedyncze archaizmy, brzmiące nieco „koślawo” we współczesnym uchu mieszczucha. Ani dzięki przesłuchaniu krążka, ani czytając dołączoną do pudełka książeczkę, nie dowiedziałem się, dlaczego autorka zdecydowała się wybrać akurat – skądinąd piękną – ukraińską pieśń „Powiszu ja kołysoczku”. Dopiero kilkukrotne odsłuchanie pozwoliło mi zauważyć i zrozumieć będący treścią kołysanki „Uśnijże mi uśnij” wątek matki fantazjującej, że usypiany przez nią synek prędko urośnie na tyle, by mógł pomagać w gospodarstwie przy pasieniu krowy.
To, co byłoby zaletą na płycie instrumentalnej – zwracający uwagę duet fletu i oboju, gęste pady wypełniające przestrzeń nagrania – tutaj nierzadko przykrywa słowa, ujednolica, łamie minimalistyczny charakter usypianek. Jednak nawet gdyby odrzucić ideę „pamiętnika” kołysanek i potraktować album jako zbiór ambitnych utworów współczesnej muzyki rozrywkowej inspirowany melodiami „ludowymi”, trudno byłoby uznać „Kołysanki niedzisiejsze” za pełen sukces. Wszystko w nich zbyt uładzone, gładkie – od naśladujących smyczki syntezatorów po ozdobniki i popową manierę obecną w niektórych partiach wokalnych. Jednym z niewielu elementów, który na „Kołysankach niedzisiejszych” przypadł mi do gustu bez żadnych zastrzeżeń, są gościnne partie osiemdziesięciopięcioletniej pani Natalii Wrochny. W „La lu laj”, finałowym utworze płyty, Babcia Natalia niespiesznie i z uczuciem na wpół śpiewa, na wpół recytuje:
„W suterynach daleko za miastem
W suterynach gdzie nędza i głód
Nad niewielką kolebką niewiasta
tuląc dziecię nuciła do snu…”
Jednak po kilkunastu sekundach włącza się bardzo wysokim głosem wokalistka. W jego krystalicznej barwie doskonale słychać górne „C” i dolne „F”, ale raczej nie są to pierwsze litery od „czułość” lub „frasunek” – tylko nazwy dźwięków. Zarejestrowane utwory stają się bardzo „sceniczne”, tracąc jednocześnie kameralny charakter, tak ważny, gdy mowa o kołysankach.
Żywy „pamiętnik” i multimedialne „muzeum”
Choć zdaję sobie sprawę, jak trudne w realizacji byłoby podobne przedsięwzięcie, remedium na opisane powyżej bolączki płyty Anety Strzeszewskiej mógłby być większy udział w projekcie pierwotnych „właścicieli” zawartych na niej utworów – między innymi wymienionych w podziękowaniach: pana Stanisława z okolic Łowicza, pani Grażyny Grałek czy Babci Natalii. Oddanie im głosu w szerszym zakresie – jeśli nie w roli wokalistów czy recytujących, to zamieszczając ich opowieści o konkretnych kołysankach – uczyniłoby album dojrzalszym i bardziej atrakcyjnym.
Stwierdzając, że „W głowach naszych babć, dziadków jest wiele muzyki, która nigdy nie ujrzała światła dziennego” – inicjatorka przedsięwzięcia zapomniała być może, że do oświetlenia kołysanek znacznie lepiej niż „światło dzienne” nadaje się delikatna poświata księżyca. Projekt „Kołysanki niedzisiejsze” obudził we mnie naprawdę duże nadzieje i zaraz potem zawiódł je niezgodnością formy i treści. Zdaję sobie sprawę, że (póki co) nie ja jestem jego głównym odbiorcą, a dopiero z czasem okaże się, czy „tradycja spotka się z nowoczesnością, a bogactwo dźwięków i słów poruszy niejedno serce”. Mojego nie poruszyło, ale życzę niedzisiejszym kołysankom jak najlepiej. Obawiam się jednak, że mimo uwspółcześnionej formy (a może raczej ze względu na nią) „Kołysanki niedzisiejsze” bardziej niż jako żywy „pamiętnik” sprawdzą się jako pamiątka w nowoczesnym i multimedialnym „muzeum” kołysanki. Obym się mylił.