fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Co redaktor Lisiewicz chce wiedzieć o anarchistach? [Felieton]

Prawicowy publicysta zatroskany losem polskiego ruchu anarchistycznego! Anarchizm i punk jako elementy tradycji narodowej! Rzeczywistość medialna przypomina purnonsensową komedię. Ale to jednak rzeczywistość, więc postanowiłem skomentować wypowiedź redaktora „Gazety Polskiej”.
Co redaktor Lisiewicz chce wiedzieć o anarchistach? [Felieton]

Piotr Lisiewicz w serwisie Niezależna.pl opublikował felieton „Szalenie niebezpieczna podmiana. Polscy anarchiści i punk na śmietnik, wchodzi „queer”. Tekst to część humbugu, którą w wielu mediach wywołało brutalne i bezprecedensowe, potencjalnie okrutne potraktowanie Margot, aktywistki anarcho-queerowej inicjatywy Stop Bzdurom. Dla przypomnienia: transpłciowa aktywistka miała naruszyć prywatne mienie, zatrzymując i uszkadzając ciężarówkę obwieszoną homofobiczną propagandą, którą na ulice Warszawy wysłała fundacja Pro – Prawo do Życia. Przy okazji Margot poszarpała się z jej kierowcą. Dostała nakaz stawiania się na komisariacie, z którego się wywiązywała. A miesiąc później, po zatknięciu tęczowych flag na warszawskich pomnikach, w tym figurze Chrystusa przed warszawskim Kościołem św. Krzyża, prokuratura zażądała aresztu. Sąd przychylił się do tego wniosku. Margot poszła siedzieć, policja brutalnie wyłapywała uczestniczące w solidarnościowych protestach osoby. A prawica wpadła w histeryczny kwik, bo okazało się, że ludzie LGBT, od lat atakowani fizycznie i werbalnie, odsądzani od czci i wiary, upokarzani, w końcu zaczęli oddawać i skutecznie się bronić.

Do tekstu Lisiewicza postanowiłem się odnieść z dwóch powodów. Po pierwsze: prawicowa prasa zazwyczaj publikuje niestworzone historie o anarchistach. Nie przedstawia ich faktycznej działalności, lecz tworzy fantasmagoryczne opowieści, w których zwolennicy radykalnej, bezpaństwowej demokracji mają być nieprzebranymi legionami agentów imperialistów i masonerii, którzy za pieniądze George’a Sorosa, w ramach działań centralnie zarządzanej Antify, szykują zamachy stanu i krwawe łaźnie. I tak dalej, w różnych wariantach i z obocznościami. W zależności od fantazji autorów we wszechświatowym anarchospisku brać udział mają także feministki (bez względu na ich poglądy polityczne), uchodźcy, sędziowie, redakcja „Gazety Wyborczej” i oczywiście geje. A nawet… Rafał Trzaskowski, którego tygodnik „Sieci” w okładkowym fotomontażu ucharakteryzował na anarchistycznego partyzanta.

Tekst Piotra Lisiewicza wyłamuje się z tego wycia. Redaktor „Gazety Polskiej” nie napawa się tym, że aresztowana Margot przedstawia się inaczej, niż jej wpisano w dowodzie, nie wydaje kołtuńskich okrzyków o tym, że oto dokonał się akt chuligaństwa, zbrodnia i napaść. Z uznaniem pisze o odwadze i działalności polskich anarchistów, wspomina o ich równym dystansie wobec wszystkich stron politycznego establishmentu (więc także tej, która od lat hojnie futruje prawicowe media). I wspomina o kilku ważnych momentach w dziejach wojennego i powojennego anarchizmu.

A przy tym, choć nie przeinacza tak wulgarnie rzeczywistości jak jego polityczni koledzy, to nadal mija się z prawdą. Próbuje przerobić anarchistów na modłę bardziej akceptowalną dla fundamentalistycznej prawicy. Tekst Lisiewicza czyta się zatem z ambiwalencją. Z pewnym (skromnym) uznaniem, a w miarę lektury – z narastającym rozbawieniem i poczuciem, że należy wytknąć autorowi błędy i retoryczne nadużycia.

Drugi powód odpowiedzi nieco odbiega od meritum, ale jest dla mnie niemal równie istotny. Środowisko ultraprawicowych dziennikarzy związanych z prorządowymi mediami uważam en masse za (delikatnie mówiąc) bandę frajerów, obskurantów, pieczeniarzy, intelektualnych miernot, ludzi bez zdolności honorowej, polotu czy choćby grama dowcipu. W tym gronie Piotr Lisiewicz wydaje się należeć do nielicznych wyjątków, których głosu warto od czasu do czasu wysłuchać. Prowadził happenerską grupę Akcja Alternatywna Naszość, która zaprzęgła do walki z politycznymi wrogami strategie sytuacjonistów i provosów. Współtworzył komitet Wolny Kaukaz, wspierający krwawiącą Czeczenię i niepodległościowe aspiracje sąsiednich narodów. A w swojej pracy dziennikarskiej – na łamach „Gazety Polskiej”, ale też w Radiu Poznań czy Telewizji Republika – podejmuje wątki kontrkulturowe, od czasu do czasu rozmawia z ludźmi z drugiej strony politycznej barykady. Dodatkowo, zamiast popadać w nieznośną manierę właściwą kolegom z prawicowych łamów i udawać konserwatystę, Lisiewicz stawia na swojskość. Kreuje się na piwosza z sąsiedztwa, dowcipnie promuje braming zamiast clubbingu. Może ta lista zalet jest skromna i niesatysfakcjonująca, ale paradoksalnie – jeśli tyle wystarczy do tego, by na tle towarzystwa wyróżniać się in plus, to warto wiedzieć, co pisze ten ekscentryczny prawicowiec, i zaproponować rewizję poglądów. Choćby dlatego, że na tle reszty kolegów jest „jakiś”. Niewiele, ale jednak dość, by podjąć próbę polemiki.

Przechodząc do meritum: trzeba zwrócić uwagę, że już na wstępie felietonu Lisiewicz dokonuje niemającej potwierdzenia w faktach interpretacji wydarzeń. Pisze: „W ich [protestów – przyp. red.] scenariuszu chodzi o to, by dla celów podupadłych elit biznesowych III RP, skanalizować bunt polskich anarchistów. […] przenieść do Polski zagraniczne, nieprzystające do naszych realiów wzorce, które również polskim anarchistom były dotąd obce”. W jaki sposób elity biznesowe miałyby wpływać na działania anarchistów? Tego Lisiewicz nie wyjaśnia.

O ile pierwsze zdanie ma czysto insynuacyjny charakter, o tyle drugie można uznać za wynik niewiedzy lub (pozostając w obszarze prawicowej nomenklatury) słynnego ziemkiewiczowskiego researchu. Otóż wątki walki o prawa mniejszości seksualnych obecne są w praktyce i publikacjach polskich anarchistów od co najmniej ćwierćwiecza. Pojawiały się między innymi w najważniejszych anarchistycznych czasopismach („A Capella”, „Mać Pariadka”, „Inny Świat”, w artzinie „Skafander”). A jeszcze szerzej i wcześniej – w punk rocku, na który również, jako źródło „zdrowe” i dalekiego od buntu, powołuje się redaktor „Gazety Polskiej”. Warto przy tej okazji przypomnieć zespoły Piekło Kobiet, Homomilitia czy obejmującą lata 80. okołopunkową aktywność Sławomira Starosty, klawiszowca grup Kosmetyki Mrs. Pinki i Balkan Electrique, a zarazem prekursora walki o prawa osób LGBT w Polsce. Przykłady można mnożyć.

Lisiewicz chwali się, że zna anarchistów „nie najgorzej”. Mógł mieć okazję zapoznania się na przykład z działaniami krajanów z poznańskiego Rozbratu. Wolał nagiąć rzeczywistość pod tezę o anarchistach, którymi manipulują liberalne elity. A z tego, że sprawy osób LGBT czy queerowy aktywizm dopiero niedawno stały się tak głośną częścią anarchistycznej agendy, radzę wyciągnąć wnioski. Dlaczego tak się stało? Pomogę: bo władza, część hierarchów kościelnych i kolegów po piórze zaczęła wojnę kulturową, głosząc, że istnieje „ideologia gender”, przepotężne „lobby LGBT” i tak dalej. I zgodnie z prawem samospełniającej się przepowiedni ściągnęli na siebie tęczowe tarapaty. Teraz atakowane osoby będą się bronić, a wszystkie polskie nastolatki doskonale wiedzą, że tęczowa flaga działa na establishment jak czerwona (!) płachta na byka.

Róbcie tak dalej, panowie prawicowcy. Wychowacie pokolenie, dla którego kultura queer będzie tym, czym był dla was punk, zanim ścięliście irokezy i zapuściliście mentalne wąsy. Więc być może Lisiewicz ma rację i dokonała się jakaś „podmiana”? Jeśli tak, to radzę przypomnieć sobie własne młode, buntownicze lata i emocje, które się miało, kiedy władza zamiast ratowaniem upadającego kraju zajmowała się tropieniem wszelkiej maści „odszczepieńców” i „wichrzycieli”. W życie publiczne weszło nowe pokolenie buntowniczek i buntowników. Dla tej generacji wszelkiej maści obskuranci, hipokryci i prawicowi baronowie są tym, kim dla pokolenia ich rodziców byli ormowcy i gensekowie.

Lisiewicz pisze o „unikalnej tradycji polskiego anarchizmu, oddzielnej od zachodnich wzorców”. Tradycja to, owszem, długa (co najmniej od XIX wieku, a wliczając prekursorski ruch braci polskich wręcz od XVI), ciekawa i wielonurtowa, na dodatek nieograniczająca się do wydarzeń wspomnianych przez redaktora: walki „z komunistyczną władzą”, poborem do wojska i okrągłym stołem. Polski anarchizm był od zarania osadzony w fundamentalnej dla tej idei opozycji: jednostka (oraz lud) – władza i kapitał. A do tego często ci dawni anarchiści byli internacjonalistami. Rezygnowali z walki stricte niepodległościowej, dążąc do obalenia wszelkiej władzy, nie tylko zaborczej, ale i nacjonalistycznej. Nie godzi się przypinać członkom Grupy Anarchistów-Komunistów „Internacjonał” ani Rewolucyjnym Mścicielom husarskich skrzydeł i wpisywać ich w hurrapatriotyczne, prawicowe narracje. Podobnie rzecz ma się z historią 104 Kompanii Związku Syndykalistów Polskich biorącej udział w powstaniu warszawskim. Radzę sprawdzić, jak wyglądały jej relacje z Armią Krajową.

Lisiewicz swój wywód kwituje insynuacją, że „ktoś” (bo to zawsze jest jakiś tajemniczy demiurg) usiłuje „wszczepić na nasz grunt coś, co jest całkowicie obce polskiej kulturze i tradycji, również tej o punkowym zabarwieniu”. A najciekawsze jest to, że wedle Lisiewicza „tradycja o punkowym zabarwieniu” ma być jakąś wsobną, endemiczną wersją kontrkultury, do której impulsem nie był ani paryski maj 1968, ani międzynarodowa eksplozja punk rocka pod koniec lat 70. XX wieku. Może sądzi, że powojenne odrodzenie anarchizmu w Polsce wynikało na przykład z lektury Sienkiewicza i ruchu oazowego, skoro dokonuje retorycznego salto mortale, powołując się na komiksy Dariusza „Pały” Palinowskiego? Swoją drogą, próbując umniejszyć anarchistyczno-punkowy antyklerykalizm, wybrał przykład bodaj najgorszy z możliwych. Chętnie przytoczyłbym bon moty z któregoś z licznych komiksów autora, ale ze względu na profil portalu i uczucia religijne czytających wspomnę tylko, że zatknięcie tęczowej flagi na pomniku Chrystusa to przy komiksach Pały żaden wyczyn.

Szanuję próby „wychodzenia z baniek” i podejmowania dialogu, ale uważam, że należy je budować na prawdzie, a nie jej kosztem. Jeśli zaś nawet, przy naddatku dobrej woli, można uznać ten tekst za efekt nostalgii za dawnymi czasami, w których mniej się mówiło o prawach osób LGBT, za jakąś obronę „punkowo-anarchistycznych tradycji”, to warto pamiętać, że środowisko Lisiewicza do nich nie przynależy. Jego pojedynczy przedstawiciele, którym zdarzyło się liznąć za młodu trochę antysystemowego buntu, a potem „wydorośleć” i zmienić poglądy, dobrowolnie z tego dziedzictwa zrezygnowali.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×