Jędrzejczyk: Sto lat polskiej architektury. Jak budynki opowiadają historię?
Z Małgorzatą Jędrzejczyk rozmawia Justyna Borycka. Wywiad został przeprowadzony w związku z wystawą „Tożsamość” organizowaną przez Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki.
Czy istnieje polski styl w architekturze?
To było marzenie, a nawet motyw przewodni licznych dyskusji architektonicznych w Polsce na początku XX wieku. Bardzo silnie podejmowano ten wątek także w dwudziestoleciu międzywojennym, w zmienionej sytuacji politycznej. Potrzeba wypracowania czegoś, co wyróżniałoby Polskę na tle innych państw i ośrodków nowoczesności, była naturalnym ruchem i miała związek z próbą legitymizowania kraju jako suwerennego bytu politycznego na nowej mapie Europy. To znalazło ujście między innymi na wystawie w Paryżu w 1925 roku w postaci Pawilonu Polskiego i wystawy, która pokazywała prace artystów związanych między innymi z Warsztatami Krakowskimi – założonym w 1913 roku stowarzyszeniem zrzeszającym artystów i rzemieślników młodego pokolenia. Prace nawiązywały do twórczości z obszaru architektury, sztuk użytkowych i sztuk plastycznych, zakorzenionych w lokalnych tradycjach budowlanych i artystycznych. Czerpano inspiracje chociażby z terenów Podhala, starając się na nowo obudzić zainteresowanie na przykład stylem zakopiańskim jako pewną propozycją rozumienia tego, co jest tożsamością i stylem narodowym.
Tych pomysłów było oczywiście więcej. W okresie międzywojennym żywy pozostawał tak zwany styl dworkowy, oparty na typie siedemnastowiecznej siedziby szlacheckiej ze wschodnich terenów Polski. Traktowano go jako „archetyp polskości” w architekturze. Innym przykładem są pojęcia ukute w XIX wieku w historii sztuki, na przykład styl słowiańsko-bałtycki czy wiślano-bałtycki, za pomocą których starano się uchwycić odrębność rodzimego gotyku.
Nie można jednak mówić o jednym, spójnym stylu. Polska architektura pierwszej połowy XX wieku jest konglomeratem różnych postaw artystycznych i przenikania się pomysłów związanych z odpowiedzią na pytania: w jaki sposób myśleć o nowoczesnym mieście i jak sprostać nowemu rytmowi życia?
W dwudziestoleciu międzywojennym pojawiło się rozróżnienie na krakowski i warszawski modernizm. Skąd się wzięło i jaki miało wpływ na tworzenie się polskiej tożsamości po latach zaborów?
Ten podział pochodzi z artykułu Lecha Niemojewskiego (architekta i profesora na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej) „Szkoła krakowska, szkoła warszawska”, który to tekst na wiele lat stał się punktem odniesienia dla opisu architektury modernizmu tych miast. Niemojewski nie deprecjonował przy tym żadnego środowiska, to były dość neutralne oceny. Jego konkluzja brzmiała tak: szkoła krakowska jest zakorzeniona w tradycji, poszukuje tożsamości w sztuce ludowej, etosie romantycznym, natomiast warszawskie środowisko architektoniczne jest bardziej progresywne, nastawione na nowoczesne rozwiązania. To w jakimś stopniu odpowiadało temu, jak pojmowano w tych ośrodkach tożsamość architektury. Niemniej w Krakowie obok tych zachowawczych i odwołujących się do historii głosów pojawiały się także nowoczesne nurty, próbujące przełożyć na lokalny grunt rozwiązania związane z globalnym modernizmem. Starano się wprowadzać nowe standardy, choćby w architekturze mieszkaniowej.
W polskiej architekturze tamtego czasu zdecydowanie widać wpływy międzynarodowych zjawisk i próby wdrożenia nowych rozwiązań, nie tylko odwoływanie się do tradycji.
Czy różnorodność architektury okresu międzywojennego była w pewien sposób odzwierciedleniem ówczesnego społeczeństwa?
Zdecydowanie, to wynikało także z sytuacji Polski z czasów, gdy kraj znajdował się pod zaborami. Pytanie o narodowość architektury i sztuki zawsze jest skomplikowane, w końcu ogromne znaczenie ma indywidualny charakter twórców, osobiste poszukiwania twórcze i obszary oddziaływania sztuki, które nie mają ograniczeń terytorialnych. Współcześnie narodowość raczej nie jest kategorią, którą przykładano by do opisu i oceny architektury, historycznie natomiast istniały próby tworzenia zunifikowanego języka, który byłby znacznikiem odrębności narodowej lub politycznej. Wyraz tych starań stanowił właśnie styl narodowy, tworzony nierzadko na potrzeby doraźnej polityki wewnętrznej i zewnętrznej.
Gdzie w miejskiej przestrzeni możemy znaleźć takie elementy? W jaki sposób pokazywano „narodowość” budynku?
W czasach, o których mówimy – chociażby przez jego funkcję. Dobrymi przykładami są urzędy, muzea, a bardziej szczegółowo: między innymi budynek NBP przy ulicy Wielopole w Krakowie. Instytucja odpowiedzialna za wprowadzenie do obiegu złotego – wspólnej waluty dla połączonego terytorium Polski – została zlokalizowana w historycznym centrum miasta, czyli miejscu reprezentacyjnym i strategicznym. Taki zabieg miał podkreślać rolę tego typu gmachów w ramach nowego organizmu politycznego, jakim była Druga Rzeczpospolita. Nie zawsze jednak aspekt narodowy był tym dominującym, ponieważ jednocześnie narracja polityczna obecna w międzywojennej Polsce była silnie powiązana z kultem nowoczesności. Jego symbol miała stanowić między innymi Gdynia ze swoją modernistyczną architekturą.
W Krakowie w latach 20. i 30. działała Rada Artystyczna, kontrolująca między innymi wysokość gmachów, wymiar estetyczny architektury i ład przestrzenny. Taka instytucja rzeczywiście spełniała swoją funkcję?
Bywało różnie, ale w dokumentacji dostępnej w Archiwum Narodowym w Krakowie można znaleźć na przykład zalecenia Wydziału Budowlanego dotyczące koloru tynków, sugestie dotyczące zmiany wyglądu detali architektonicznych. Rada Artystyczna opiniowała na przykład wygląd reklam i szyldów, a także planowanych przekształceń budynków. To ciekawe, że starano się w pewnych obszarach kontrolować to, jak będzie wyglądał nowy Kraków i nowe budynki mające prestiżowe znaczenie i stanowiące symbol miasta z okresu metropolitalnego rozwoju.
Być może taki system przydałby się nam obecnie? Podczas jazdy przez Polskę widać przecież tysiące kolorowych domków z wieżyczkami, brakuje wspólnej koncepcji i norm, niczym na przykład w Szwecji. Jak dziś uporządkować polską przestrzeń?
Regulacje prawne to jedna rzecz i niewątpliwie mogą odegrać pozytywną rolę w projektowaniu polskich miast i wsi. Istnieje też obszar trudniejszy do sprecyzowania – społeczna wrażliwość przestrzenna na krajobraz i otoczenie. Tego nie da się osiągnąć tylko za sprawą przepisów. Takiej wrażliwości nabywa się w toku edukacji, już na jej najwcześniejszym etapie. Nie chodzi o specjalistyczną wiedzę akademicką, a po prostu o rozumienie tego, co się dzieje wokół. To także kwestia powstawania i działalności odpowiednich instytucji i organizacji pozarządowych. Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki jest jednym z przykładów instytucji działających w obszarze edukacji architektonicznej i przestrzennej. Służą temu również wystawy zwracające uwagę na architektoniczne i kulturowe walory miast, w których się żyje. Warto pokazywać, że miasto do pewnego stopnia może być organizmem zaplanowanym, można nadawać mu kierunki rozwoju przestrzennego i dbać o nie.
Jakie najważniejsze osiągnięcia polskiej architektury na przestrzeni stu lat można wskazać? Za którymi trendami warto wciąż podążać?
Myślę, że cennym osiągnięciem było zwrócenie się w stronę architektury mieszkaniowej – zarówno dla klasy robotniczej, jak i średniej oraz wyższej. Do dziś uderza kunszt rzemieślniczy modernistycznych kamienic z okresu międzywojennego, z ich detalami i jakością aranżowania przestrzeni. Nie mniej ważne są na przykład osiedla społeczne, przeznaczone dla grup marginalizowanych, słabiej uposażonych. Przez długi czas masowa architektura mieszkaniowa nie była obiektem zainteresowania architektów, jednak to zmieniło się właśnie w okresie międzywojennym. Polska, a szczególnie Warszawa, jest tutaj tylko jednym z przykładów. W tym samym czasie podobne myślenie było rozwijane we Frankfurcie nad Menem czy w Wiedniu w środowisku Rotes Wien.
Wielcy twórcy modernizmu kierowali się ku masowym rozwiązaniom w celu zaspokojenia głodu mieszkaniowego. Wydaje mi się, że tego brakuje teraz w Polsce. Są inicjatywy na mniejszą i większą skalę, ale nie mają one wielkich szans na gruntowną zmianę podejścia do architektury mieszkaniowej w ciągu najbliższych kilku lat.
Masowa architektura mieszkaniowa kojarzy się głównie z okresem PRL. Co w budownictwie tamtego czasu powinniśmy doceniać?
Powstała wtedy masa osiedli z wielkiej płyty o kiepskim standardzie, znienawidzonych przez mieszkańców z powodu różnych mankamentów, które skutecznie utrudniały im życie. Ten okres przyniósł jednak także wspaniałe przykłady architektury mieszkaniowej. We Wrocławiu Jadwiga Grabowska-Hawrylak stworzyła słynne budynki, tak zwane sedesowce – niesamowite pod względem formalnym rozwiązanie. Wprowadziła też do szarego – nudnego, jeśli chodzi o innowacje architektoniczne – a krajobrazu mieszkania typu mezonet, czyli mieszkania dwupoziomowe, które stanowiły ikonę architektury spod szyldu Le Corbusiera i jego Jednostki Marsylskiej.
Oskar i Zofia Hansenowie byli natomiast duetem, który starał się wypracowywać architekturę niezwykle wrażliwą na przyszłego użytkownika. Wrażliwą nie tylko na przestrzeń domową, ale także na otoczenie. Międzywojenny modernizm starał się wytyczać kierunki poruszania się człowieka w przestrzeni, a Hansenowie podkreślali rolę architektury jako tła dla życia człowieka. To w pewnym sensie poetycka wizja tego, że budynki powinny wkomponowywać się w rytm życia i być czymś, co ułatwia funkcjonowanie, pozwala uaktywniać kreatywność.
Poza tym wielkim osiągnięciem tamtego czasu jest wdrożenie na szeroką skalę prefabrykacji.
Również te dobre pomysły zostały niestety w latach 90. odrzucone, bo powstały w poprzednim systemie. Bloki zaczęły pokrywać się pastelowymi wzorami.
Teraz też tak jest!
No właśnie! Rozumiem efekt „nadania koloru” szarej, PRL-owskiej rzeczywistości tuż po 1989 roku, ale współcześnie? Dlaczego „pasteloza” wciąż dominuje na osiedlach?
To zjawisko daje świadectwo niskiego poziomu wrażliwości przestrzennej i otaczającej nas estetyki. Pokazuje też pewną niemoc w podejmowaniu decyzji w spółdzielniach mieszkaniowych, niewielką sprawczość lub za małe zaangażowanie mieszkańców w to, co dzieje się z budynkami, w których mieszkają. Z drugiej strony lokatorzy często nie mają też okazji do wyrażenia swojego zdania.
W przestrzenie polskich miast od lat wdziera się także architektura monumentalna. Kiedy Finowie pod koniec 2019 roku postanowili uczcić stulecie odzyskania niepodległości nową biblioteką, w Polsce pojawił się plan wzniesienia łuku triumfalnego na setną rocznicę Bitwy Warszawskiej. Skąd w dzisiejszych czasach potrzeba stawiania monumentalnych pomników zamiast budowli służących mieszkańcom?
Myślę, że to pokłosie zainteresowania obszarami, które przez lata nie były zagospodarowane i eksponowane. Z pomnikami w Polsce w ogóle jest problem. Nie ma dyskusji o tym, jak można myśleć o pomniku, a jeżeli takie dyskusje są, to nie przebijają się do mainstreamu. Czy pomnik musi być rozumiany jako bryła rzeźbiarska, statua, coś, co jest tak mocno i ewidentnie wypełnione symboliką i stanowi odwołanie do rozwiązań pomnikowych z minionych wieków? Powinniśmy więcej rozmawiać o tym, jak można myśleć o upamiętnianiu w sferze publicznej za pomocą rozwiązań, które nie tylko będą czymś do oglądania, ale staną się częścią przestrzeni publicznej i przestrzeni życia codziennego.
Czyli znów wracamy do problemu edukacji?
Tak, wracamy do braku głębszej świadomości otaczającej nas przestrzeni. Ale nie tylko u jej użytkowników, lecz także u decydentów, których wybory kształtują otoczenie, w jakim żyjemy.
Obecnie obserwujemy na pewno wzrost świadomości ekologicznej. Czy ten nastrój społeczny jest widoczny w polskiej architekturze?
To staje się istotnym punktem odniesienia. Chodzi mi o skierowanie uwagi w stronę ekologii i związanych z nią technologii wprowadzanych do architektury, a także bilansu ekonomicznego – jak długo architektura będzie nam służyła, w jakiej perspektywie czasowej zwrócą się nakłady energetyczne, jaki będzie ślad węglowy, czy wyburzać budynki i wznosić nowe, czy raczej starać się wykorzystywać i przystosowywać już istniejące zasoby budowlane… Myśli się o tym nawet przy projektowaniu wystaw – w końcu większość z ich elementów nie zostanie już ponownie wykorzystana.
Jaka będzie więc polska architektura w przyszłości?
Przed nami wiele wyzwań architektonicznych i urbanistycznych. W naszych miastach jest dużo do zrobienia, jeśli chodzi o wyważenie proporcji między ruchem kołowym a pieszym, czy też między zielenią a betonem. Współczesna polska architektura to też obszar, który czeka na międzynarodowe odkrycie, bo nawet nasi najbliżsi sąsiedzi, chociażby ci zza zachodniej granicy, niewiele wiedzą na jej temat. Kolejna kwestia wiąże się z ekologią i takim myśleniem o mieście, w którym nie tylko człowiek jest w centrum uwagi. Powinno się także uwzględnić inne organizmy żywe i różne ekosystemy tworzące środowisko miejskie.
Co polskie miasta mówią o nas?
Mówią sporo o naszej gospodarce. Niektóre miasta wciąż są przepełnione reklamami, jak we wczesnych latach polskiego kapitalizmu. Mówią o tym, że dużo się zmienia i coraz więcej ludzi korzysta z innych środków transportu niż samochód, dlatego pojawia się potrzeba budowania kolejnych ścieżek rowerowych. Mówią też o tym, że Polacy chętnie spędzają czas w przestrzeni publicznej. Potrzebujemy tworzenia terenów rekreacyjnych, zielonych, zachęcających do spędzania czasu poza domem.
Małgorzata Jędrzejczyk
Justyna Borycka