
Magazyn Kontakt jest partnerem medialnym „Utraty równowagi”.
„Utrata równowagi” w reżyserii Korka Bojanowskiego to film, który porusza temat przemocy na uczelniach artystycznych, a także stawia pytania o moralne granice w sztuce. W drugoplanowej roli zobaczymy w nim Tamarę Arciuch, która – po kilkuletniej przerwie – wraca na wielki ekran w świetnym stylu. Aktorka wcieliła się w dziekan wydziału aktorskiego, która z jednej strony stara się być blisko studentów, a z drugiej – ze względu na system, w którym tkwi od lat, stała się zobojętniała i rozleniwiona w dochodzeniu do prawdy. W obsadzie znaleźli się też m.in. Tomasz Schuchardt, Nel Kaczmarek oraz Mikołaj Matczak. „Utrata równowagi” trafi do kin już 9 maja.
Bardzo dobrze wspominam pracę nad „Utratą równowagi”. Jej niezwykłość to przede wszystkim zasługa reżysera. Takich empatii, szacunku do innych i chęci wysłuchania każdego członka filmowej ekipy nie spotkałam już dawno. Korek Bojanowski wiedział, czego chce, ale równocześnie był niesamowicie wyczulony na swoich aktorów. To, że mogłam stanąć obok młodych, zdolnych artystów, ogrzać się w ich energii wiary w marzenia i patrzeć na to, jak ich talent rozkwita pod okiem empatycznego reżysera, było dla mnie pięknym i cennym doświadczeniem – przyznaje Tamara Arciuch.
Aktorce temat podejmowany w filmie jest bardzo bliski. Na swoim koncie wiele ma bowiem wiele trudnych wspomnień z czasów szkoły teatralnej. Po latach nie boi się już głośno mówić o tym, że była ofiarą przemocy.
Nasze środowisko w pewnym sensie od zawsze było przemocowe. Już na pierwszym roku szkoły teatralnej słyszałam, że nikt się z nami nie będzie cackał w tym zawodzie, więc im wcześniej „dostaniemy w tyłek”, tym lepiej. Na porządku dziennym były wyzwiska, rzucanie w nas różnymi przedmiotami, wyśmiewanie naszych cech fizycznych czy braku tzw. temperamentu. Nasi wykładowcy – oczywiście, nie wszyscy – mówili do nas w ten, a nie inny sposób, bo do nich też tak mówiono. Pamiętam, jak jeden z profesorów zdenerwował się na studenta, bo ten chciał pojechać na weekend do rodzinnego domu i nie mógł pojawić się na dodatkowych próbach. Wykrzyczał pełnym bólu głosem: „Ja grałem bajkę dla dzieci, gdy umierała moja mama. Rozumiesz? A ty na kotleta schabowego do domu musisz jechać?”. Wryło mi się to w pamięć. Ten profesor uważał, że teatr to poświecenie. Że ani choroba, ani inne trudne przeżycia nie zwalniają cię z obowiązku grania. Natomiast czym innym jest wychowanie w etosie pracy, nawet szorstkie, a czym innym – pastwienie się nad studentem – wspomina.
Mnie na pierwszym roku jedna pani profesor metodycznie dręczyła na każdych zajęciach. Nie pozwalała mi nawet zacząć zdania. Od razu mówiła: „Źle! Jeszcze raz!”. Kazała kolegom popychać mnie na zajęciach. Wszystko po to, by mnie otworzyć. Doprowadzało mnie to do łez. Przed każdymi zajęciami zasychało mi w gardle, pot spływał mi po plecach, drżał w głos. Kiedy rok później jakaś odważniejsza studentka, która przechodziła przez to, co ja, zapytała ją: „Czemu mnie pani tak dręczy?”, ta odpowiedziała: „Ja cię dręczę? Porozmawiaj z Arciuch. Ona to dopiero będzie miała coś na ten temat do powiedzenia”. Czyli absolutnie miała świadomość swoich działań. Siedziałam jednak cicho i zamykałam się w sobie coraz bardziej. Chciałam zrezygnować ze szkoły. Wmawiałam sobie, że skoro nie potrafię znieść presji, to nie nadaję się do tego zawodu. Pomogła mi pani profesor od dykcji – Marta Jurasz, która po godzinach ćwiczyła ze mną teksty, motywowała mnie i uspokajała. Jestem jej za to wdzięczna – dodaje aktorka.
Szkołę skończyłam, ale potem przez długi czas nie wierzyłam w to, że mogę osiągnąć sukces w tym zawodzie. Często słyszałam, że jestem po prostu ładna, a to za mało, by być dobrą aktorką. Łatwo było podkopać moją pewność siebie. Na szczęście, spotkałam później ludzi, którzy dmuchnęli w moje skrzydła. Natomiast ta historia z panią profesor, która się nade mną pastwiła, zaowocowała postanowieniem, że nigdy nie pozwolę siebie tak traktować. Że muszę stanowczo stawiać granice. I rzeczywiście, nigdy później coś podobnego już mnie nie spotkało – podkreśla Tamara Arciuch.
Maja (Nel Kaczmarek), mimo że poświęciła aktorstwu całe swoje młode życie, zmaga się z brakiem wiary w siebie i rozważa podjęcie studiów na innym kierunku. Uważa, że, jak większość studentów, nie znajdzie pracy po szkole teatralnej. Wszystko zmienia się, gdy pojawia się nowy, pełen pasji reżyser (Tomasz Schuchardt), który stosuje wątpliwe metody pracy. Ma przygotować dyplom ze studentami i powierza główną rolę Lady Makbet właśnie Mai. Dziewczyna dostaje nową szansę, co powoduje, że zaczyna działać z ogromnym zaangażowaniem. Jednak z czasem boleśnie się przekonuje, że charyzmatyczny reżyser manipuluje nie tylko jej uczuciami, ale również relacjami i aspiracjami pozostałych młodych aktorów. Wkrótce okazuje się również, że to nie przedstawienie dyplomowe będzie głównym celem Mai, ale zdemaskowanie prawdziwej natury reżysera. Czy studenci zdołają oprzeć się legendarnemu twórcy? Jaka jest cena marzeń?
Poza Tamarą Arciuch w „Utracie równowagi” zobaczymy plejadę młodych aktorów: Nel Kaczmarek („Rojst”, „Informacja zwrotna”), Oskara Rybaczka („Planeta singli. Osiem historii”), Angelikę Smyrgałę („1670”), Mikołaja Matczaka („The Office PL”, „Apokawixa”), Marię Wróbel („Plan lekcji”), Maksymiliana Piotrowskiego („Piep*zyć Mickiewicza 2”, „#BringBackAlice”) oraz Polę Jodłowiec, a także Tomasza Schuchardta („Jesteś Bogiem”, „Chrzciny”, „Cicha noc”) i Andrzeja Kłaka („1670”, „Artyści”). Scenariusz filmu napisali Korek Bojanowski oraz Katia Priwieziencew.
„Utratę równowagi” w kinach w całej Polsce będzie można zobaczyć od 9 maja. Za dystrybucję filmu odpowiada Dystrybucja Mówi Serwis. Jego producentem jest Dynamo Film.