Wolność na cyfrowych peryferiach
Główna teza, którą Bartosz Paszcza podnosi w swoim tekście „Polska to nie Chiny”, jest więc trafna, a stojąca za nią argumentacja („nie moglibyśmy być Chinami, bo nas nie stać”) przekonuje. Ale czy sprawia, że możemy odetchnąć z ulgą?
Zaufaj państwu i korporacjom! Że co?
Bartosz Paszcza w swoim tekście przekonuje, że Chińczycy tworzą system „kredytu społecznego” (Social Credit System), czyli system monitorowania i oceniania obywateli, bo to ich odpowiedź na brak zaufania w społeczeństwie. Polacy też nie należą do najbardziej ufnych. To nas według autora łączy. „Brak zaufania do wdrażania rozwiązań związanych z analizą danych dla państwa skutkuje moralną paniką” pisze Paszcza.
Chińczycy mają podstawy, żeby nie ufać państwu i panikować. Chiński model polityk cyfrowych trzeba oceniać w kontekście budowanego od lat systemu nadzoru nad obywatelami, w którym rolę więziennych strażników pełnią urzędnicy wspierani zautomatyzowanymi algorytmami.
Istotnie, w Państwie Środka wciąż nie ma jednego, oficjalnego systemu „kredytu społecznego”, a aplikacje tego typu rozwijane są głównie przez lokalne władze. Ale to nie może nas uspokajać.
System zdalnej identyfikacji biometrycznej, który integruje informacje ze smartfonów, wideo z umieszczonych na ulicach kamer – co pozwala na monitorowanie aktywności ogromnej liczby obywateli w czasie rzeczywistym – także oficjalnie jest poza systemem social credit. Cyfrowe innowacje mogą naruszać prawa i wolności dokładnie dlatego, że nawet gdy rozwijane są w sposób zdecentralizowany i oddolny, to i tak ostatecznie da się je „przejąć” na użytek tej lub innej elity rządzącej czy ideologii.
Na Zachodzie sprawy mają się nieco inaczej. Medialna „moda na technosceptycyzm”, która według Paszczy zagraża naszym interesom, pojawiła się w reakcji na patologiczne aspekty działania prywatnych korporacji, przede wszystkim Google’a, Facebooka czy Microsoftu.
Wielkie firmy zarabiają na naszej prywatności i informacjach wrażliwych, ich anonimowi (często wspomagani algorytmami) „moderatorzy” i „czyściciele” internetu decydują, kto narusza wolność słowa, niszczą nasze zdrowie psychiczne (w szczególności młodzieży). Mimo pewnej korekty kursu wciąż nie widać dużych zmian w praktyce regulacyjnej, biznesowej czy technologicznej.
Co gorsza, to big techy prowadzą dziś najbardziej intensywny i najhojniejszy lobbying. W USA i w mniejszym stopniu w UE przekłada się to na prawo i politykę. Udaje im się zablokować negatywne z ich punktu widzenia regulacje, a w ślad za uprzywilejowaną pozycją w polityce amerykańskiej idzie parasol ochronny, którym Stany otaczają swoje „strategiczne” biznesy w dyplomacji czy stosunkach handlowych.
Jeśli nie brak zaufania i technosceptycyzm, to co?
„Zagrożenie kombinacją niskiego zaufania społecznego i sceptycyzmem technologicznym prowadzące do dramatycznego zapóźnienia rozwoju państwa jest o wiele bardziej realne niż budowa przez Polskę wszechwiedzącego systemu analizującego każde nasze beknięcie” pisze Paszcza.
Zagrożenie jest gdzie indziej. Obok niskich nakładów jest nim upolitycznienie „cyfrowych” urzędów.
Polskie instytucje sektora cyfrowego podlegające administracji publicznej są ofiarą brutalnej gry o polityczne strefy wpływów pomiędzy frakcjami, grupami towarzyskimi czy biznesowymi w „rodzinie Zjednoczonej Prawicy”.
Niekończący się proces rekonstrukcji rządu prowadzi do karuzeli na stanowiskach kluczowych dla gospodarki, rozwoju czy nauki. Efekt to nieustające zmiany kierownictwa agend odpowiedzialnych na przykład za granty na naukę, wdrożenia czy państwowych instytutów badawczych. Często największą szkodę wyrządzają nie tyle same zmiany szefostwa, co paraliżująca codzienną pracę (na ogół kompetentnych) urzędników i badaczy atmosfera niepewności, nieufności oraz rosnące poczucie bezsensu planowania w perspektywie dłuższej niż najbliższe miesiące (i/lub wybory).
Brak długofalowego myślenia widać także na poziomie strategicznym, związanym z bezpieczeństwem międzynarodowym. Idealną ilustracją jest to, że firmy z Państwa Środka długo pozostawały (także po tym, jak pod zarzutami o szpiegostwo aresztowano osobę z dyrekcji polskiego Huaweia) poważnymi partnerami dla ministerstw, podlegających im instytucji i programów czy uczelni kluczowych dla cyfrowej przyszłości Polski.
Prawdopodobnie także z tego powodu wstrzymano na kilka lat prace nad nową ustawą o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa (NIS 2), która mogłaby wyeliminować chińskich dostawców ICT z zamówień publicznych. Przez to zmarnowaliśmy miliardy złotych wydane na sprzęt i oprogramowanie, które w najbliższych latach trzeba będzie zamienić na koreańskie, tajwańskie czy amerykańskie odpowiedniki.
Państwo i społeczeństwo? Brakuje wzajemnego zaufania
Paszcza słusznie podkreśla, że nie możemy liczyć na prawdziwie innowacyjne państwo czy gospodarkę w sytuacji, w której wydatki na naukę, badania, rozwój czy oświatę sytuują nas na dole stawki w ramach UE czy OECD. Pomimo tak skandalicznie niskich nakładów (wg Eurostatu to 1,32 proc. PKB) można wskazać pewne sukcesy. Mowa między innymi o wzroście ogólnych nakładów na B+R, zwiększaniu dostępu do szybkiej sieci poza dużymi miastami (w tym do szkół publicznych), rozwoju e-usług i e-administracji. W tych obszarach Polska radzi sobie lepiej niż wiele zamożniejszych państw.
Gorzej wygląda inna kwestia, o której pisze Paszcza: współpraca rządu ze społeczeństwem. Niestety rzadkością są projekty cyfrowe, w których administracja i politycy zachowują się otwarcie i odpowiedzialnie.
Tak było między innymi w przypadku prac nad zintegrowaną platformą analityczną, kiedy po zgłoszeniu uwag przez organizacje pozarządowe i niezależnych ekspertów i ekspertki (w tym Wojciecha Klickiego z Panoptykonu) przedstawiciele resortu cyfryzacji zareagowali profesjonalnie i zaprosili osoby krytykujące projekt do roboczej dyskusji nad jego poprawieniem.
Niestety przykładów takich dobrych praktyk wciąż mamy jak na lekarstwo. Coraz więcej projektów ustaw powstaje w trybie poselskim, który w ogóle nie wymaga konsultacji społecznych. Kiedy „specjalny tryb” nie jest stosowany, jak na przykład przy wyborze Prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych, odmawia się (i tak niedofinansowanym i marginalizowanym) organizacjom społecznym udziału w obradach sejmowych komisji.
Zaufania do rządzących nie buduje także regularnie podgrzewana atmosfera politycznej polaryzacji. Przykłady tylko z pola, o którym tu piszę? Afera Pegasusa, kolejne propozycje „uzdrawiania” internetu przez „radę wolności słowa” w mediach społecznościowych czy niedawny projekt ustawy wprowadzający kategorię „nieumyślnego szpiegostwa”.
Między młotem a kowadłem
Cyniczne i totalne zakusy big techu ścierają się u nas z autorytarnymi aspiracjami części obozu rządzącego. Niestety, w wielu obszarach ta współpraca jest coraz bliższa. To problem, bo wolności, prywatności, godności czy bezpieczeństwa w świecie cyfrowym będziemy mieli tyle, ile uda nam się im wyszarpać. Jak?
Gdy duże firmy konfliktują się z administracją publiczną czy politykami, pojawia się okazja, aby wprowadzić do narracji (lub prawa) prospołeczne, obywatelskie postulaty, które na szczęście bywają wdrażane na poziomie unijnym.
Wiemy, jakie działania mogą przełamać tę dynamikę. To udemokratycznienie technologii – zarówno nadzorowanych przez państwo, jak i tych kontrolowanych przez firmy działające tylko dla zysku.
W obecnej sytuacji odpowiedzią obywateli nie powinna być ani rezygnacja z naturalnych aspiracji i potrzeb, ani ochocze udanie się pod egidę państwowego lub rynkowego hegemona. Aby osiągnąć upragnioną demokratyzację, musimy wyrwać się ze szkodliwego cyklu kursowania między skrajnością etatystyczną a wolnorynkową. I uwierzyć, że gdy globalna koniunktura zacznie sprzyjać wolności – indywidualnej, zbiorowej, politycznej, ekonomicznej – będziemy umieli ją wykorzystać i zabezpieczyć lepiej, niż udało się to poprzednim pokoleniom.
***
Tekst powstał dzięki finansowaniu projektu Macieja Kuziemskiego w ramach 2022 Landecker Democracy Fellowship.