Czas na państwo dla „chama”. Pożytki z 500+
Zanim w imię rynkowo-filantropijnych baśniowych scenariuszy potępimy 500+ i wielu jego beneficjentów, warto postarać się docenić olbrzymi potencjał przywrócenia godności wielu członkom polskiego społeczeństwa. Te same resztki godności, które odbiera im pogardliwy „edkizm” proponowany przez profesora Mikołejko.
Mało który polski program demograficzno-społeczny budził tak wielkie kontrowersje jak program „Rodzina 500 plus”. Choć każda decyzja polityczna o takim zasięgu budziłaby wielkie emocje, fenomen przypadku „500” polega na tym, że radykalne i gniewne głosy krytyki pochodzą ze strony znacznej części polskiej elity intelektualnej. Zdaniem przeciwników program ma być kosztownym „zasiłkiem” dla rodzin „bez etosu pracy”, w których przecież „nie chcemy, żeby rodziły się dzieci”, bo to „osłabi inwestycje” jak przekonuje Jeremi Mordasiewicz. Program „Rodzina 500 plus” sprawi, że uboga kobieta z PGR „nie pośle dzieci do przedszkola”, dodaje Dominika Wielowieyska, ponieważ nie będzie się jej to opłacać. Inne, jeszcze bardziej rozzuchwalone kobiety już teraz porzucają intratne sezonowe stawki 8zł (i mniej) za godzinę pracy na polu truskawek i zaczynają zajmować się opieką nad małymi dziećmi, nasze zbiory są więc w niebezpieczeństwie. Program ma być wreszcie prymitywnym wyborczym „sojuszem”, który PiS zawarł z „chamem, czyli Edkiem”, który i tak „przepije” otrzymane pieniądze, puentuje Zbigniew Mikołejko. Jak na instrument polityki demograficznej, daje to całkiem pokaźny zbiór oskarżeń, często odwołujących się do bardzo ogólnych wyobrażeń autorów tych tekstów na temat polskiego społeczeństwa, a co gorsza także – jak się wydaje – natury ludzkiej w ogóle.
Trudne zderzenie
Nie chciałbym w tym miejscu polemizować z argumentami ekonomicznymi przeciwko „500 plus”, sugerującymi, że w obecnej sytuacji państwa na takie rozwiązanie zwyczajnie nie stać. Do oceny wydolności polskiego budżetu zwyczajnie brakuje mi kompetencji. Nie jestem również ekspertem, jeżeli chodzi o wydajną politykę społeczną. Dlatego też nie chciałbym się odnosić do ciągnącego się od lat sporu pomiędzy zwolennikami uniwersalnych, niestygmatyzujących mechanizmów wsparcia a stronnikami intensywnych, warunkowych działań motywujących, dostosowanych do poszczególnych grup osób potrzebujących. Obie strony przez dziesięciolecia zgromadziły biblioteki argumentów i rzesze wiernych zwolenników. Powyższe wypowiedzi prasowe to jednak coś więcej niż czysta merytoryka, to próba wskazania gorzej sytuowanym grupom polskiego społeczeństwa miejsca w szeregu. Dlatego chciałbym jednak podzielić się doświadczeniem rażącego kontrastu pomiędzy opowieściami proponowanymi przez pełnoprawnych przedstawicieli inteligencji oraz ekspertów a wypowiedziami badanych przeze mnie osób ubogich, które będą korzystać z programu 500 plus. Dla mnie – trochę socjologicznie, trochę zwyczajnie, po ludzku – to zderzenie cały czas jest, nawet jeżeli nie szokujące, to bardzo trudne i przykre.
W ostatnich miesiącach brałem udział w badaniach efektywności funkcjonowania Ośrodków Pomocy Społecznej w Polsce. Wspólnie z dwójką pozostałych członkiń mojego zespołu badawczego mieliśmy szansę prowadzić wywiady z dyrektorami placówek, pracownikami socjalnymi, asystentami rodzin oraz samymi osobami korzystającymi z pomocy społecznej. Jedną z ważnych zmian, które zauważają w swojej sytuacji niektóre z najuboższych wielodzietnych rodzin, wiążą się z wdrażaniem „Rodziny 500 plus”. Dlatego też, chyba nie tylko dzięki gotowemu kwestionariuszowi, rozmowa dość płynnie schodziła na temat pozyskiwanych za pomocą nowego programu pieniędzy i ich planowanego wykorzystania.
Pięćset złotych robi różnicę
Pani Beata, mieszkanka małej miejscowości na Śląsku, samotnie wychowuje szóstkę dzieci. Klika lat temu w wyniku tragicznego wypadku zginął jej mąż, pozbawiając ją i dzieci środków do życia. Na szczęście lokalna pomoc społeczna od lat pomaga jej zasiłkami: celowymi „na dzieci i leki” i stałym „na jedzenie”. Razem wychodzi około dwóch tysięcy złotych. Mieszkają w osiem osób z teściową w małym, od wielu lat niewyremontowanym domu. Pieniądze z 500 plus przyjmuje z ciepłym, łagodnym uśmiechem – najstarszy syn ma już co prawda ponad osiemnaście lat, ale i tak jej miesięczne dochody zwiększą się aż o 2500 złotych. Planuje wyremontować dom, aby każdy miał własny pokój. Z tego co zostanie opłaci kursy prawa jazdy i używany samochód dla wchodzącego w dorosłość syna. To bardzo ważne – w okolicy kulawy transport publiczny sprawia, że brak prawa jazdy może pozbawiać szans na znalezienie zatrudnienia. Co zrobi później z resztkami – jeszcze nie wie, może gdzieś zainwestuje, ale czuje, że to dla niej wielka szansa.
Pani Jadwiga z tej samej miejscowości ma inne plany. Od pięciu lat wraz z trójką dzieci korzysta z pomocy społecznej – wniosek do lokalnego ośrodka napisał jej były konkubent z zakładu karnego. Zmuszona do samotnego macierzyństwa, nie mogła podjąć pracy zawodowej. Tym bardziej że w lokalnej świetlicy socjalnej dzieci pod opiekę mogą zostawiać „tylko ci, co pracują”. Obecnie dzięki uzyskanym alimentom oraz paczkom żywnościowym i zasiłkowi z pomocy społecznej (cukier, makarony, kasze, dżemy) jest w lepszej sytuacji, bo na swoją czteroosobową rodzinę może przeznaczyć aż 2200 złotych. Pieniądze z programu pójdą zatem na drobne przyjemności klasy średniej. Przede wszystkim razem z trójką dzieci pojedzie wreszcie gdzieś na wakacje. Nie była na nich od bardzo dawna. Pozostałe pieniądze – jak twierdzi – może przeznaczy na „jakieś nowe mebelki dla dzieci”, czas pokaże.
Pani Krystyna czeka z radością na „500 plus”. „W końcu państwo nam pomoże!” – odpowiada rezolutnie. Zaczęła korzystać z pomocy społecznej po rozstaniu z ówczesnym partnerem, gdy wada serca jej niepełnosprawnego dziecka zmusiła ją do poszukiwania pieniędzy na leki, terapię i koszty związane z operacją. Teraz jest lepiej – ma już trójkę dzieci, w tym dwójkę z nowym mężem, który obecnie „dorabia parę złotych, pomagając bratu remontować dom w Niemczech”. Co zrobi z „500 plus”? Zainwestuje w edukację dzieci – będą się uczyły angielskiego i ju-jitsu, bo to ważne dla ich rozwoju.
Przywrócenie godności
Należy zatem położyć głowę pod topór rzeczywistości – faktycznie, pieniądze z „500 plus” nie pójdą na ciepłe rękawiczki dla dziewczynki z zapałkami albo sfinansowanie innowacyjnego technologicznego start-upa przez trzy samotne matki. Zanim jednak w imię rynkowo-filantropijnych baśniowych scenariuszy potępimy ten program i wielu jego beneficjentów, warto postarać się docenić olbrzymi potencjał przywrócenia godności wielu członkom polskiego społeczeństwa. Te same resztki godności, które odbiera im pogardliwy „edkizm” proponowany przez profesora Mikołejko. Biedni, podobnie jak bogaci, potrzebują gromadzić podstawowy kapitał kulturowy (prawo jazdy, wakacje, angielski, a nawet ju-jitsu), aby odnaleźć się jako pełnoprawni użytkownicy popkultury i członkowie współczesnego społeczeństwa, co może być równie ważne dla osiągnięcia zawodowej samodzielności jak ciepły posiłek i buty bez dziur – a czasem ważniejsze. „500 plus” może stać się paradoksalnie soczewką skupiającą świat gorzej sytuowanych klas społecznych, pokazując, jakiego rodzaju uczestnictwo i usługi są przedstawicielom tej grupy najbardziej potrzebne. Przesada? Być może, ale refren „marnotrawienia” środków przez osoby ubogie także uderza w bardzo wysokie tony.
Ubodzy są biedni, bo źle gospodarują swoimi pieniędzmi. Nasi bogaci rodacy wydają swoje ciężko zarobione pieniądze na parę kieliszków wina, aby odprężyć się po pracy. To prawomocna konsumpcja. O zgrozo, nasi mniej zamożni rodacy te same (a nie, przepraszam, znacznie mniejsze) pieniądze „przepijają” na piwo w lokalnym barze. I to jest „patologia”. Nie można jej dawać pieniędzy, trzeba ją nieustannie kontrolować – jest przecież winna, bo jest biedna, a jest biedna, bo jest sama sobie winna. „Patologia”, która woli siedzieć w domu i „nic nie robić” – bo z pewnością każdy rodzic przyzna, że właśnie „nic nie robieniem” jest samotne wychowywanie trójki dzieci. Puste moralizowanie na odwieczny porządek rzeczy? Dobrze by było, ale niestety potransformacyjny brak przebicia tych argumentów ma jak widać bardzo konkretne skutki społeczne, których odbicie jeszcze długo będziemy znajdować w prasie codziennej. Nawet jeżeli mówimy o wprowadzeniu zasiłków, które od lat działają w wielu państwach europejskich – Norwegii, Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii. Na tę kuriozalność polskiej sytuacji – skrajną warunkowość świadczeń i szczątkowy charakter zasiłków rodzinnych – zwracał zresztą kiedyś uwagę nawet biznesowy portal Forbes.pl, na co dzień raczej niekojarzony z „roszczeniowością” i „lewactwem”.
Oczywiście: wakacje, wyremontowane mieszkanie, prawo jazdy czy kurs ju-jitsu nie zawszę muszą być „udanymi inwestycjami” wyciągającymi z biedy. Z pewnością jednak dadzą tę być może chamską i prostacką, ale potrzebną konsumencką godność, jaką daje choćby fasadowe uczestnictwo w stylu życia klasy średniej. „Państwo chama”, którego wydają się obawiać niektórzy, może dać przynajmniej tę właśnie – hybrydową i dziurawą, ale jednak podnoszącą podstawową godność, której wielu osobom nie dawało „państwo z dykty”. Nie ma nic „wychowawczego” w polskiej dwubiegunówce , w której gdy znacznej części obywateli nie stać na wakacje, ci, którzy na te wakacje jeżdżą regularnie, obawiają się ich „demoralizującego” rozpowszechnienia. Zachwycanie się takim doskonałym, rynkowym „mechanizmem motywującym” powinno być po prostu nie na miejscu. Jeżeli przy okazji powstanie „państwo chama”, to tym lepiej.