fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Życie IKEA, życie z second-handu (Wyróżnienie)

Moje dyplomy stały się bezużyteczne po przejściu granicy. Osiągnięcia mieszczą się w teczce z gumką, która kradnie miejsce w jedynym plecaku. Pozycja – to społeczne zero.
Życie IKEA, życie z second-handu (Wyróżnienie)
Fot. Agnieszka Rodowicz, Poranek w świetlicy w Chotyńcu, kwiecień 2022

Tekst oryginalnie napisany w języku ukraińskim.

Tłumaczenie: Antonina Ciużeńska.

Praca wyróżniona przez jury „Pamiętników Uchodźczych”.

***

Świt

Jeden świt mojego życia na zawsze pozostanie lutowy. I nie chodzi o kalendarz.

Życie i wcześniej było dalekie od spokojnego, ale tamtego poranka świat ostatecznie przewrócił się do góry nogami: ostatnie dni ostatniego miesiąca zimy błyskawicznie zamieniły się w irracjonalny koszmar, któremu towarzyszyło niepokojące poczucie nieodwracalności.

Pierwszy alarm był ledwie słyszalny. Ale dźwięki wybuchów wbiły się już w uszy wyraźnie: brzmiały tuż pod oknami, przez które otwierał się widok na pobliskie lotnisko. Zimna, nieprzyjazna chmura zawisła tam, gdzie pulsowało życie: szpitale położnicze przyjmowały na ręce nowe pokolenie, w piekarniach pieczono poranny chleb, a na wysokie betonowe perony wjeżdżały pociągi… Skąd? Dokąd?

Tamtego ranka wydawało się, że żywi zamarli. A martwi? Pulsująca w skroniach wyobraźnia podpowiadała, że i na cmentarzu krzyczy cisza. Tamtego ranka ani nad żywymi, ani nad martwymi słońce jakby nie wzeszło.

Druga, trzecia i kolejne fale alarmów przypominały wycie wilków: przecież mówi się, że o świcie wilki są szczególnie głodne.

Moje dzieci… Obudziły się i mocno ściskały moje dłonie. Byliśmy zmuszeni wyjechać, nie tracąc czasu. A wyjeżdżając, zostawiliśmy wszystko: nasz dom, ciepłe, niepościelone łóżko, dziecięcą kołyskę, nową komodę pełną pieluszek, zabawki, książki i otwarty fortepian. Na starym, ale bardzo ukochanym instrumencie muzycznym wciąż leżały nuty – samotne kartki były skazane na to, by wtopić się w pulpit, ta sonata nigdy nie miała zostać zagrana. A książka, którą zaczęłam czytać? Jej tytuł „Zostań tam, gdzie jesteś” okazał się dla mnie zaprzeczeniem proroctwa. Książka została, ale mnie już przy niej nie było.

Zbyt wiele było „nie”: nieprzeczytane, niezagrane, nieprzeżyte, niewymodlone. Tamtego ranka było za mało „tak”. Zbyt wiele strachu i niepewności. Za mało stanowczości w moim myśleniu.

Musieliśmy jechać tam, gdzie słońce wschodzi później. Droga była mroźna i śliska. Brakowało sił, aby zmagać się ze strachem i niepokojem.

Moje niemowlę wisiało na piersi. Ciche pochrapywanie maluszka i cmokanie wargami odwracały moją uwagę. Potrzeba matczynego mleka i troski sprowadzała mnie na ziemię, więc robiłam to, co musiałam. Co godzinę karmienie, zmiana pieluszek, nadmiarowa opieka – wszystko to robiłam szybko, bo byliśmy w drodze.

Droga była długa. Skąd? Dokąd?

Granice, posterunki i wielki most, który zdawał się wżynać swoimi potężnymi dłońmi w przeciwległe brzegi ośnieżono-szarego asfaltu – to jeden z niewielu widoków, które udało mi się zobaczyć przez zaparowane okno. Zauważyłam też, że starsze dziecko w niesamowity sposób zasnęło w pozycji siedzącej. Mówią, że to właśnie dzieci mają niezwykłe zdolności adaptacyjne, i w podróży zdecydowanie się o tym przekonałam.

Aby nie zgubić poczucia bezpieczeństwa, prawą ręką co jakiś czas ściskałam kaptur kurtki mojego nastolatka, upewniając się, że syn jest obok, podczas gdy na lewej ręce spało nowonarodzone, darowane mi maleńkie życie. Mam ich dwoje – to moja pociecha i odpowiedzialność, moje niewypowiedziane szczęście. Muszę troszczyć się o każde z nich.

Rzeczpospolita

Życie przerzuciło mnie przez granicę, a właściwie to sama ją przeszłam w zimowych butach, zostawiając za sobą przerywaną linię niepewności. Z ciężkim plecakiem na plecach – i dziećmi. Za tamtą daleką, nie moją granicą, świat się zmienił, zaczął brzmieć i dźwięczeć zupełnie inaczej.

Zupełnie nieświęta, w długiej niebieskiej kurtce, z białą chustką na głowie, szłam swoją życiową drogą, niosąc na rękach dziecko owinięte w ciepły koc. Pod zachmurzonym niebem wydawało mi się, że obok mnie idzie obraz Matki Boskiej – jakby szła tuż obok mnie. A czasami czułam się jak Hagar: porzucona czy raczej wypędzona z domu na życiową pustynię z dorastającym nastolatkiem…

Na piersi czułam dwa krzyże: jeden mały, zawieszony na szyi, a drugi – większy, przewiązany. Ten większy był zrobiony z babcinej wełnianej chusty, owinięty wokół klatki piersiowej, bo ogrzane piersi dają więcej mleka. Być może majaczyłam. Może to były hormony. Ale biblijne obrazy nie dawały mi spokoju. I przez chwilę wydawało mi się, że to starotestamentowe Wyjście narodu odbywa się właśnie tutaj i teraz. Tylko dlaczego wychodzę z Domu i gdzie jest nasz Mojżesz? Mojżeszów nie wpuszczają na granicę. Zostają na swoich pustyniach.

Oczywiście, drogi Boskie są niezbadane. Traumatyczne wydarzenia nie pytają o zgodę, by nadejść.

Lepszy dom?

Aby przetrwać w nowych warunkach, człowiek po prostu musi się przystosować. Trzeba znaleźć swój przystanek: czasem znajdujesz go szybko, czasem długo szukasz, a czasem w ogóle jest poza twoim zasięgiem. Czy w przyszłości można znaleźć to, co zostało za nami? Przecież to, co zostało, to przeszłość. Nie szukaj przeszłości w przyszłym życiu. Tu i teraz wszystko jest inne.

Niedzielny kościół za granicą albo nie jest twój, albo jest inny. Ulice mają obce nazwy. Sąsiedzi są obcy. Coraz częściej porozumiewasz się za pomocą języka gestów. Pieniądze, które ze sobą przywiozłaś, to zdewaluowany papier. Wszystkie twoje dokumenty to jakaś fikcja. Wszędzie musisz udowadniać, że ty – to ty. I że dzieci są twoje. Mówią, że ten stan to „grzech ocalałego”, który obudził się wyrzucony na brzeg przez morskie fale albo jak Guliwer w Krainie Liliputów, albo jak liliput pośród wysokich, smukłych olbrzymów…

W nowym kraju nie masz nic swojego. Ani domu, ani łóżka, ani naczyń – wszystko jest pożyczone, przekazane w darze, a w większości przypadków – oddane jako niepotrzebne. Niepotrzebne rzeczy, zebrane przez kogoś w różnych miejscach, w jakiś dziwny sposób otoczyły mnie i dzieci. Każdego dnia było ich coraz więcej, przychodziły bez zaproszenia, przenikały przez wszystkie szczeliny. Niepotrzebne rzeczy, takie jak buty na wysokich obcasach i metalowe pokrywki bez garnków, durszlaki czy skakanka gimnastyczna.

Ludzie przynosili rzeczy różnych rozmiarów, dziwacznych krojów, jakby z czasów mojej babci, i po prostu wielkimi torbami zasypywali mały pokój, w którym spałam z dwójką dzieci. Kanapa również była pożyczona. Na jednej z tych wielkich toreb leżał reklamowy folder, który udało mi się przeczytać: „Witamy w lepszym domu”.

Lepszy dom się zmieniał: przenosiliśmy się do kolejnych miasteczek, spaliśmy w różnych schroniskach. Czułam się tak, jakbym coś przeskrobała: źle uczyłam się w szkole lub nie zdałam egzaminów na studiach? Nawiasem mówiąc, później okazało się, że wszystkie moje dyplomy licencjata, specjalisty i magistra również stały się bezużyteczne po przejściu granicy. Nie są uznawane w kraju, w którym się znalazłam. Twoje wczorajsze osiągnięcia mieszczą się w teczce z gumką, która bezlitośnie kradnie miejsce w jedynym plecaku. Twoja pozycja – to społeczne zero. Nie znasz języka, nie masz pracy, nie masz domu.

W kieszeniach bezużyteczne rzeczy, w pakunkach – przyniesione śmieci. Niesamowite! Moje życie od teraz jest z second-handu.

Second-hand

Cały second-hand to złodziej mojego czasu. Trzeba się go jak najszybciej pozbyć. Przynoszą ci rzeczy, a ty – nosisz je dalej, do takiego wysokiego, białego kontenera z czerwonym krzyżem, jakich nie widziałam (albo nie zauważałam) w domu.

W takich momentach czujesz się częścią wielkiego dobra – światowego ruchu recyklingu. Była to moja niezaplanowana aktywność – pełnienie obowiązków „wieczornego kuriera w biurze przetwarzania starych rzeczy”. I co najważniejsze – nie chcesz i nie masz zamiaru nikogo obrażać. Ale! Jakże czasem trudno wytłumaczyć, że w trakcie ciągłych przeprowadzek z pokoju do pokoju, z jednego schroniska do drugiego, nie potrzebujesz niczyich starych ubrań w stylu boho.

Vintage zawsze będzie adwokatem second-handu. Ale bezsensowność i nieskończoność będą wyrokiem prokuratora. Używane rzeczy owijają się wokół ciebie jak macki ośmiornicy: fascynacja tą istotą przychodzi maniakalnie szybko, często pod wpływem euforycznej znieczulicy. Modny bazar wprowadza człowieka w stan uzależnienia, tworząc sztuczne poczucie spełnienia i złudnego sensu życia. A ten „sens” ma charakterystyczny, ostry zapach. Wydaje się, że jest wszędzie. Tak, kobiety karmiące piersią są szczególnie wrażliwe na zapachy.

Nie od razu uczysz się akceptować zmiany. Wszystko wymaga czasu. Przed snem jedynym życzeniem jest to, by zachować zdrowy rozsądek. A rano znowu musisz pakować rzeczy, dokądś jechać, przewozić swoje i nieswoje. Rzeczy jest coraz więcej i z czasem w ogóle ci nie przeszkadza, że pijesz herbatę z wyszczerbionych filiżanek. Uczysz się patrzeć na codzienność prościej. Bo wciąż jesteś na drodze życia.

Spotkanie

Naiwnie wierzyłam w spotkanie, jak w bajkę. Miało się na pewno wydarzyć. Po ciemności musi przyjść coś bardzo dobrego i jasnego. Ostatnie tygodnie były zbyt bolesne, samotne i zimne. A wiara w spotkanie zawsze mnie wzmacnia i inspiruje, tej myśli się trzymałam.

Spotkanie jest jak proroctwo, które na pewno się spełni. Budząc się, zaczynasz się przygotowywać i uważnie obserwujesz wydarzenia i ludzi. Zauważasz niuanse, idziesz za głosem serca w miejsca, do których nie planowałaś dotrzeć, oddajesz się spontanicznym spacerom, pozwalasz sobie chłonąć.

Spotkanie czekało na mnie pod latarnią i ośnieżonym drzewem. Niska, miła, doświadczona życiem kobieta zagadnęła mnie. Usłyszałam język, który dobrze znam od dzieciństwa, choć z lokalnym akcentem. Kobieta zapytała, skąd jestem i ile mam lat. Rozmawiałyśmy szeptem, bo ona, rozumiejąc, że jestem matką, bała się obudzić moje śpiące dziecko. Dziecko spało pod dużym kapturem, a jego oddech czynił przestrzeń komfortową i ciepłą. I mnie zrobiło się ciepło… W świetle parkowej latarni, pośród puszystych gałęzi świerka.

Wreszcie, spotkałam JĄ.

Kobieta podarowała mi nadzieję. Wysłuchała. Przytuliła. Zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Że trzeba trochę wytrzymać. Że Bóg nad nami czuwa, nade mną, nad dziećmi. Że warto porzucić wątpliwości i robić to, co trzeba: przetrwać i nie stracić człowieczeństwa. Ona mówiła – ja słuchałam. I coś się we mnie zmieniło. Coś się przebudziło. Mój oddech się wyrównał, ręce się rozgrzały. Ogarnął mnie stan wyjątkowego spokoju. Jakby znów chciało się żyć, planować, mieć nadzieję. Prawdopodobnie spotkałam prorokinię.

Rozmawiałyśmy jeszcze trochę, jak ze starą znajomą, której portret był wyryty w podświadomości. Stałyśmy pod tą latarnią, aż duże płatki śniegu obficie pokryły nasze głowy. Ta kobieta dała mi więcej, niż można przyjąć: to, co otrzymałam, jest niepojęte. Wymaga czasu i rozwoju pewnych wydarzeń, by można było to zrozumieć. Zrzuciłam z siebie niepotrzebne ciężary. Poczułam ulgę.

I wydawało się, jakby sam Clive Staples Lewis malował śnieżny obraz spotkania Fauna i Łucji w bajkowych „Opowieściach z Narnii”.

Figura stabilności

Minęło wiele miesięcy. Nigdy więcej nie spotkałam tamtej kobiety. Jednak ziarna jej słów zakiełkowały w moim umyśle. Moje dzieci również urosły. Przeprowadzki stały się rzadsze. Udało nam się znaleźć małe mieszkanie na poddaszu. Moje mieszkanie ma trójkątny kształt, co mnie cieszy. Mówią, że trójkąt to bardzo stabilna figura geometryczna. I dobrze, że stabilna, bo dzieci uwielbiają skakać i burzyć otaczającą przestrzeń.

Połaciowe okna (wbudowane w sufit) wychodzą prosto na niebo. Kiedy pada deszcz, mam wrażenie, jakbym dotykała jego chłodnej czystości nagim wzrokiem.

Nocą wygląda to szczególnie pięknie. Pod względem pięknych widoków z okien moje mieszkanie bez wątpienia wiedzie prym. Najważniejsze – nie przyzwyczajać się do tego niezwykłego kształtu mieszkania, nie zapuszczać korzeni, nie kierować gałęzi w górę, bo to jest tymczasowe. Jak wszystko wokół.

Z mieszkaniami tutaj jest w ogóle niezwykle trudno: są za drogie, coraz częściej odmawia się ich obcokrajowcom, właściciele nie chcą słyszeć dzieci. Znalezienie dostępnego mieszkania o przyzwoitym standardzie to wyzwanie. Ale i to nauczyłam się robić.

Obecnie w znalezionym trójkątnym mieszkaniu na poddaszu mam bezpośredni kontakt z naturą: czy to wrony, czy gołębie, cieszy mnie stukot ich pazurów na dachu. Nierzadko po oknach skaczą rude wiewiórki. A nocą – huczą sowy. Połączenie fantazji z rzeczywistością daje mi spokój przed snem.

Dziękuję za wszystko, co mam, dziękuję za wszystko, czego dotykam. Zmienność i niestałość w codziennym życiu, niepewność i tymczasowość w społeczeństwie – to teraz moja rzeczywistość. Pragnę tylko jednego – stabilności ducha.

Obcy język już nie rani uszu. Uszy rani to, jak odpowiadam. Nawet nie wiem, ile czasu potrzeba, aby wypracować wyraźną wymowę, według różnych źródeł – do pięciu lat. Cóż, w moim przypadku do pięciu lat jeszcze połowa. Bariera językowa to filozoficzne realia. Z czasem się przyzwyczajasz.

Na rozdrożach życia czasem brakuje motywacji i zasobów. W większości przypadków pracujesz tam, gdzie jest praca do wykonania. Te prace nie są związane ani z twoimi umiejętnościami, ani z wcześniejszym doświadczeniem. Twoje kwalifikacje nie są uznawane. Idziesz do pracy, która jest najbliżej twojego domu, szkoły albo przedszkola, bo masz dzieci. Nie ma możliwości wybierania stanowisk. Idziesz do pracy, pochylasz się i przesz naprzód. Byle nie było gorzej… Z czasem czujesz totalną niepewność co do swoich praw pracowniczych. Pracujesz albo nie. Jeśli masz siłę woli – dostosowujesz się do okoliczności. Jeśli wysoko cenisz siebie – idziesz dalej, szukając czegoś lepszego.

Adaptacja i różnice kulturowe, trudności finansowe, edukacja w szkole i dostęp do przedszkoli, problem z uznaniem akademickich kwalifikacji, drogie mieszkania, dostęp do kursów językowych – to niepełna lista problemów, z którymi mierzą się uchodźcy. Niektóre udaje się rozwiązać, inne nie.

Ale schematy ludzkiej psychiki są wybitnie plastyczne. W końcu jesteś po prostu zmuszona dostrzec pozytywne strony. Twoje ciało się prostuje i pragniesz świeżej źródlanej wody, widzisz światło na końcu tunelu; widzisz latarnie, które los postawił dla ciebie w nocnej ciemności. I pojawią się motyle, które delikatnie swoimi skrzydłami dotykają twojego serca, jak w dzieciństwie.

Na dwóch rękach

Wspomnienia. Zaczęły inspirować. To takie wyspy pamięci, które w odpowiednich momentach ratują przed absurdem. Człowiek zaczyna rozumieć, czego chce i dokąd zmierza. Zachciało mi się rozszerzyć granice i horyzonty.

W weekendy zaczęliśmy z dziećmi wyjeżdżać. Najpierw niedaleko, do sąsiedniego miasteczka lub nad najbliższe ciepłe jezioro. Potem – udało się zobaczyć wielkie miasta. Jak głodna błądziłam ulicami wyłożonymi starymi kamieniami, oddychałam historią niskich budynków, długo i namiętnie spacerowałam. Moje ręce były jakby przyszyte do rączek dziecięcego wózka, trzymając mocno tę „ruchomą podporę”.

Dzieci po obu moich stronach – jakby wyrosły z moich rąk, stały się ich przedłużeniem. Ciągła kontrola i niepokój mnie nie opuszczały – inaczej się nie dało. W takiej sytuacji sama sobie przypominam „Człowieka witruwiańskiego” Leonarda da Vinci, choć bez kanonicznych proporcji.

Bez metafor i symbolizmu w ogóle trudno mi żyć. Metafizyczne spojrzenie na rzeczywistość, legendy i bajki – dają mi dystans i humor, dzięki którym codzienne wydarzenia nabierają unikalnych znaczeń. Tymi znaczeniami napełniasz swój dzień. Czasem trzymasz się tylko na przynoszonym przez nie entuzjazmie.

Pewnego dnia, podczas sobotniego wyjazdu, odwiedziliśmy wielkie centrum handlowe. Dzieci szalały, śmiały się i biegały w różnych kierunkach. Ledwo nadążałam, by ich pilnować. Nieskończone korytarze, wysokie sufity i ogromna liczba reflektorów otwierały przed nami dziwny świat. Światłem wypełnione były wszystkie istniejące przestrzenie i powierzchnie. Były też liczne labirynty z mieszkań, dobrze wyposażonych biur, starannie wykonanych kuchni i szklanych kabin prysznicowych. Wydawało się, że mieści się tutaj wiele pokoi w jednym, że to dom w wielu domach albo mieszkanie w wielu mieszkaniach. Niezliczona liczba mebli, gładkich sof i wypolerowanych stołów. Krzesła, obrazy, lustra, komody… Jakbyśmy byli w Krainie Czarów.

Próbowaliśmy zobaczyć wszystko, co tam było, poruszając się jakby we fraktalu. Dzieci biegały po kuchniach, bawiły się sztucznymi jabłkami w wiklinowych koszach, zasiadały w wygodnych fotelach…

W pewnej chwili stanęłam przed ciężkimi i gęstymi zasłonami. Były w szczególnym ciemnoszarym kolorze, bardzo znajome, aż zbyt moje. Podeszłam bliżej. Zatrzymałam się… Niewiarygodne, zaczęłam rozpoznawać teksturę, wzór i… nagle wszystko wokół zastygło.

Moja przestrzeń!

Zanurkowałam za te zasłony szybko, jak do rzeki, którą znam od dzieciństwa. Zanurkowałam jak nastolatka, bez wahania i nie zważając na ryzyko, z wyciągniętymi przed siebie rękami. Weszłam do pokoju i z zamkniętymi oczami opadłam na miękkie łóżko. Oczywiście! Ono zawsze stoi po prawej stronie. Wiem to na pewno! Moje cudowne, ciepłe łóżko. Jego zagłówek chronią dwie ogromne poduszki mające za zadanie podpierać ścianę i jednocześnie przynosić sny.

A nad poduszkami wisi obrazek, który sama powiesiłam – przywiozłam go chyba znad morza, a może z Karpat. To mój domowy pokój, moja sypialnia, moja ukochana drewniana komoda. To moja przestrzeń, którą sama niedawno stworzyłam. Projektowałam ją krok po kroku, nitka po nitce, będąc w ciąży. A obok tej komody w tej mojej przestrzeni powinno być ono… (tak bardzo bałam się spojrzeć i go nie znaleźć). Ale macierzyńska intuicja mnie nie zawiodła: obok szafy z dużymi szklanymi drzwiami stało małe, niedokończone dziecięce łóżeczko.

To niemożliwe! Dziecięce łóżeczko, stoisz przede mną, przykryte delikatnym, białym tiulem. Taki sam biały lambrekin chroni cię przed zewnętrznym hałasem i niepotrzebnym zamieszaniem. W środku – pościel z koronką, pastelowy materiał. Na bocznych poręczach przymocowana jest dziecięca karuzela muzyczna, gotowa, by zagrać słodkie melodie. Wszystko jest gotowe na przyjęcie nowo narodzonego dziecka. Nawet mała lampka wydaje to znajome światło o delikatnej, zielono-niebieskiej barwie.

Łóżeczko! Czy naprawdę jesteś przede mną? Moje krótkie szczęście. Moja pociecha. Moja nadzieja. Mój pokój! Mój spokój i ostoja. Jakie jesteś czyste, świeże, pełne marzeń i modlitw. Łóżeczko! Nie kołysałam cię wystarczająco, nie ukoiłam, nie uśpiłam, nie zaśpiewałam wystarczająco wielu kołysanek. Tak bardzo chcę cię dotknąć, tak bardzo za tobą tęsknię…

Gdzie to wszystko jest? Jakby skradzione, odebrane, zabrane.

I to właśnie tutaj rozdarło mnie na pół: łzy jak rzeka, krzyki duszy, trudności z oddychaniem. Dlaczego? Za co? Ten pokój wygląda dokładnie jak mój. Tak bardzo się przygotowywałam, tak bardzo czekałam… Coś kupowałam, coś szyłam sama.

Po przekroczeniu granicy moje młodsze dziecko ani jednego dnia nie spało w łóżeczku przeznaczonym dla niemowlaka. Ani dziecięcej kołderki, ani małej poduszki… Cały czas przy mamie na kanapach, dorosłych wersalkach, przykryci jednym kocem we troje. Przepraszam was, moje dzieci. Od razu znaleźliście się w dorosłym życiu.

Cicho. Nie warto. Nikt nie zatrzyma. Nikt nie zrozumie, nikt cię nie napełni. Zostaw. To już minęło. Ta bolesna prawda i te łzy – to twoja tajemnica.

Minęła długa i ciężka chwila, zanim wbiegły moje dzieci i położyły się obok mnie, wesołe i rozgadane. Leżeliśmy we trójkę na naszym-nie-naszym łóżku. One się uśmiechały, a ja – uwalniałam się ze swoich marzeń. Może się żegnałam i przepraszałam. To było mi potrzebne. Do uzdrowienia ran duszy.

Później opuściliśmy ten pokój. Wszystko ma swój kres. Dzieci chciały jeść. Szanując to miejsce, zasłoniłam zasłony, zamknęłam przestrzeń, przekroczyłam próg. Mam nadzieję, że nie narobiliśmy tam zamieszania, mam nadzieję, że byliśmy grzeczni.

W tym nastrojowym pokoju przeżyłam osobiste, wyjątkowe doświadczenie, coś metafizycznego, jakby przeniesienie w czasie i przestrzeni. Jakby dano ci możliwość jeszcze raz zajrzeć do dzieciństwa. Posiedzieć obok czegoś ważnego.

Ważniejsze rzeczy

Mówią, że najbardziej bolesne związki to materialne przywiązanie; że w ogóle nie warto przywiązywać się do rzeczy. Oczywiście najczęściej mówią to ludzie, którzy sami wrośli w ściany betonowych klatek. Ale najbardziej tęsknię nie za rzeczami, ale za stanami, tymi, które wypełniały mnie w domu. W pokoju za ciężkimi zasłonami przez chwilę poczułam się szczęśliwa, jakbym jeszcze wczoraj była w ciąży, oczekując dziecka. Tak bardzo chciałam zaśpiewać kołysankę, poczuć domowe ciepło.

I wątpię, by ktoś mnie zrozumiał, ale nie o to mi chodzi. Jedyne, czego chciałam, to wykrzyczeć do odwiedzających: „Ludzie, dbajcie o to, co macie! Dbajcie o swoją harmonię. Doceniajcie jakość życia. Szanujcie swoich bliskich! W życiu wszystko jest tymczasowe”.

Obiecałam sobie, że wyjdę, nie oglądając się za siebie. Kielich wspomnień został przepełniony. Nastąpiło psychiczne rozładowanie. Napełniło mnie wzruszenie. Dziękuję za niezapomniane doświadczenie, za coś metafizycznego. Za podróż w czasie. Ten dziwny dom z wieloma domami, to dziwne mieszkanie z wieloma mieszkaniami dało mi możliwość przebywania w miejscu, które wypełniałam własnym sercem, w którym moja dusza osiągała niesamowitą harmonię i dobrostan. Teraz muszę stać się twórczynią nowego domu, który będzie czekał na mnie po pracy, na dzieci – po szkole i przedszkolu, muszę stworzyć własną, komfortową przestrzeń – własnymi rękami urządzić pokoje, a także życie.

Opuszczając te designerskie korytarze i labirynty, wyszliśmy na zewnątrz przez ogromne, przezroczyste drzwi, a gdzieś tam, wyżej, widniał nad nami napis: „SĄ RZECZY WAŻNIEJSZE NIŻ RZECZY”.

IKEA, zgadzam się z tobą. Tak właśnie jest!

Dedykuję wszystkim matkom z dziećmi na rękach, które przekroczyły granicę w 2022 roku.

***

Wszystkie „Pamiętniki uchodźcze” dostępne także w wersji e-booka i audiobooka tutaj!
Papierowe wydanie będzie dostępne od stycznia w formie cegiełki na działania Grupy Granica.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×