Tekst oryginalnie napisany w języku ukraińskim.
Tłumaczenie: Antonina Ciużeńska.
***
Jestem uchodźczynią z ogarniętej wojną Ukrainy, jedną z kilku milionów takich samych uchodźczyń, które po rozpoczęciu rosyjskiej agresji zmuszone były opuścić swoje domy i szukać schronienia w innych krajach. Moja historia nie jest szczególna ani wyjątkowa – przypomina tysiące podobnych opowieści przymusowych emigrantów. Ale dla mnie jest ona absolutnie niezwykła i niepowtarzalna, ponieważ dogłębnie zmieniła moje życie i postrzeganie świata, zmusiła do przemyśleń i zrozumienia wielu rzeczy. Jest dla mnie ważne, żeby ją zapisać, choćby po to, by wyartykułować i na zawsze utrwalić w pamięci pewne istotne kwestie.
Początek wojny zastał mnie i moją rodzinę w Kijowie. Jak wielu moich rodaków sądziliśmy, że to wszystko nie potrwa długo, że trzeba przeczekać kilka tygodni i wszystko się skończy. Właściwie nie planowaliśmy wyjazdu do innego kraju, ale zmusiły nas do tego okoliczności: mój syn cierpi na zaburzenia psychiczne, a ofensywa wroga na Kijów spowodowała nasilenie jego choroby – zaczął mieć załamania nerwowe i ataki paniki. Dlatego, jak tysiące innych ukraińskich rodzin, wyjechaliśmy do Polski, aby „przeczekać” kilka tygodni w bezpiecznym miejscu. Ale nie wszystko poszło tak, jak myśleliśmy… Od ponad dwóch lat mieszkam w Polsce. I wciąż trudno mi w to uwierzyć. Dlatego podzielę się kilkoma refleksjami i chwilami, które najbardziej zapadły mi w pamięć i stały się dla mnie znaczące.
Lodowy kamień
Pamiętam pierwsze miesiące w Polsce, to uczucie kosmicznej samotności, bezradności i rozpaczy. Nie radzisz sobie w prostych, codziennych sprawach. Nieustannie monitorujesz wiadomości z Ukrainy, ciągle kontaktujesz się z bliskimi z wiecznym pytaniem: „Jak się masz?”, wszystko wokół wydaje się obce i wrogie, a ludzie – nieprzyjaźni i obojętni. Chodzisz z szarą twarzą, z ogromnym ciężarem na plecach i lodowatym kamieniem w sercu. I nawet nie od razu zauważasz przejawy uwagi i wsparcia. A wsparcie dla Ukraińców w Polsce po wybuchu wojny było po prostu ogromne. Ze strony państwa, organizacji międzynarodowych, fundacji, społeczności, po prostu od nieznajomych ludzi. Pamiętam, jak w Wielki Czwartek sąsiedzi-Polacy, których nawet nie znaliśmy, zapukali do wynajmowanego przez nas mieszkania i przynieśli ogromny kosz z jedzeniem i wielkanocnymi przysmakami! Wtedy lodowy kamień w moim sercu zaczął topnieć. Poczułam ogromną wdzięczność i szacunek dla Polaków, którzy naprawdę otworzyli dla nas swoje domy i serca…
Downshifting
Dobrze pamiętam pierwszą pracę w Polsce. Mam wyższe wykształcenie, w Ukrainie miałam całkiem udaną karierę zawodową, pracowałam na kierowniczym stanowisku, a na emigracji na własnej skórze dowiedziałam się, czym jest downshifting. Przez kilka miesięcy pracowałam w magazynie z obuwiem. Sortowałam, pakowałam i naklejałam etykiety na crocsy. To było dość specyficzne doświadczenie – czułam się jak postać z filmu: prawdziwa ja była gdzieś w matriksie, a w jakiejś równoległej rzeczywistości moja sobowtórka chodziła do magazynu, nosiła pudełka i sortowała buty. Tak, czułam się poniżona, żyłam „nie swoim życiem”, ale najważniejsze było to, że dałam radę! I teraz wiem, że nie zginę, cokolwiek się wydarzy, że jestem gotowa na wszelkie wyzwania, bo w razie potrzeby mogę pracować fizycznie i wykonywać pracę niewymagającą kwalifikacji. Pocieszała mnie myśl, że to tymczasowa praca, ale ostatecznie dała mi poczucie siły, godności i pewności siebie. Chociaż założyć crocsy bez wewnętrznego oporu mogłam dopiero po trzech miesiącach od zwolnienia.
„Normalne życie”
Pamiętam, jak po tym, gdy trochę ochłonęliśmy ze stresu, wszyscy próbowaliśmy się jakoś zregenerować i zaadaptować do nowych warunków. Jak to osiągnąć? Starasz się z całych sił nastawić na coś w rodzaju „normalnego życia”, akceptujesz fakt, że życie musi trwać, słuchasz rad, żeby dbać o siebie i szukać pocieszenia, odnajdujesz w sobie humor i poczucie piękna, kupujesz szminkę i niepewną ręką malujesz usta, podziwiasz elegancko ubrane kobiety, uśmiechasz się do cudzych, uroczych dzieci… A potem „uderza” cię wiadomość o bombardowaniu twojego kraju – Kijów, Mikołajów, Odessa, Charków… Albo trafiasz na kolejną informację o śmierci osoby, której nawet nie znałaś osobiście, ale czujesz, że bez niej świat będzie mniej kolorowy… Albo widzisz w kawiarni kilka młodych kobiet, które swobodnie rozmawiają, śmieją się, piją kawę. Potem jedna z nich zagląda do telefonu. Na jej twarzy pojawia się chmura. Pozostałe milkną, a ta sama ciemna chmura spowija także je. Patrząc, jak te młode kobiety starzeją się na twoich oczach, jak część kolorowego obrazu nagle staje się monochromatyczna, rozpoznajesz swoich i rozumiesz, o czym będą teraz mówić: „Charków?” – „Dnipro…”.
I domek z kart twojej „normalności” upada, rozsypuje się, rozlatuje na kawałki. Wędrujesz jak cień wśród tych eleganckich, przyjaznych ludzi – z tą głupią szminką i pustymi oczami. Rozumiesz, że w twoim przypadku normalne życie to iluzja i minie jeszcze nie wiadomo ile czasu, zanim w końcu powróci.
Syndrom ocalałego
Tak, w pełni poczułam, czym jest wina ocalałego. Świadomość tego, że przeżyłaś, twoja rodzina jest bezpieczna, twoje życie jest w miarę komfortowe, a ci, którzy zostali w Ukrainie, cierpią z powodu bombardowań i ostrzałów, ciągłych alarmów, braku prądu, chronicznego stresu, często problemów finansowych – to wszystko cię przytłacza i w pewnym momencie wywołuje poczucie winy i wstydu. „Dlaczego udało mi się wyjechać, a komuś innemu nie?”. „W czym jestem lepsza od innych?”. „Jak mogę spojrzeć w oczy tym, którzy są pod ostrzałem?”. „Dlaczego uratowałam swoje dziecko, a życie wielu dzieci w Ukrainie jest ciągle zagrożone?”. Często słyszę takie słowa od uchodźczyń tutaj, za granicą, i sama też ciągle o tym myślę. Oskarżenia ze strony tych, którzy zostali, wobec uchodźców, którzy uciekli przed wojną, pojawiają się coraz częściej i oczywiście podsycają poczucie winy i niepokoju. Tak, wiem, że to dość powszechne zjawisko w czasie wojny, ale nawet ja potrzebowałam pomocy psychologa, żeby stłumić w sobie winę ocalałego.
Oddech wojny
Kiedy zbliżała się rocznica wojny, jak pewnie wszyscy, starałam się przypomnieć sobie, zebrać w całość, przeanalizować i utrwalić w pamięci wydarzenia tamtych dni oraz zrozumieć swoje doświadczenie. A potem ogłuszyła mnie wiadomość o śmierci na froncie syna mojej bliskiej przyjaciółki – poczułam lodowaty oddech wojny bardzo blisko… I wszystkie moje przeżycia, straty, tułaczki i „przemyślenia” okazały się takie małe, nieznaczące, niepotrzebne. Podobnie jak próby radzenia sobie z własnymi lękami, strachem, poczuciem winy, bólem. To już zawsze będzie bolało. Musi boleć. Bo za naszą wolność płacimy zbyt wysoką i straszną cenę.
Tak, straciłam pracę, zostałam bez środków do życia, ale żyję. Mój dom na przedmieściach Kijowa dostał odłamkami, ale przetrwał. Nie jestem w najlepszym stanie psychicznym, ale nie mieszkałam pod okupacją, nie doświadczyłam prawdziwych okropności wojny, nie straciłam najbliższych. A to wszystko oznacza, że mogę pomagać.
Pomoc ratuje
Po wszystkim co przeszłam, zrozumiałam, że jedynym sposobem, aby sobie poradzić, jest pomaganie. Wolontariat, darowizny, pomoc tym, którzy znajdują się w jeszcze trudniejszej sytuacji niż ja. Jestem szczęśliwa, że teraz pracuję w organizacji charytatywnej, która pomaga uchodźcom takim jak ja.
Pomagamy uchodźcom radzić sobie z uczuciem samotności, zagubienia i bezradności, uczyć się języka, szukać pracy, stanąć na nogi, a co najważniejsze – poczuć, że nie są sami, że są wśród swoich. Tak, może ci się wydawać, że twoje doświadczenie jest wyjątkowe, że nikt inny nie przeżył czegoś takiego, ale gdy zaczynasz rozmawiać z innymi uchodźcami, słyszysz wciąż te same słowa: „Obudziliśmy się od dźwięków wybuchów…”, „Życie rozsypało się na kawałki…”, „Myśleliśmy, że jedziemy tylko na kilka tygodni…”, „Zabraliśmy dwa małe plecaki i transporter dla kota…”, „Bardzo trudno zaczynać wszystko od zera…”. I wtedy dociera do ciebie, że twoja historia i twój głos są podobne do tysięcy innych, że łączy was jedna wspólna tragedia i wspólny ból. I każdy radzi sobie z nim, jak potrafi. A wsparcie innych ludzi jest po prostu bezcenne.
I jeszcze wdzięczność. Wdzięczność dla kraju i ludzi, którzy nas przyjęli i zrobili tak wiele dobrego. Ciągle zadaję sobie pytanie, co byłoby, gdyby sytuacja była odwrotna i to Ukraińcy musieli podać pomocną dłoń Polakom. Czy bylibyśmy tak samo hojni, empatyczni, otwarci i współczujący? Mam nadzieję, że tak… I nie przestaję dziękować naszym braciom Polakom za to, że pomimo własnych problemów, zrozumiałego i nieuniknionego zmęczenia wojną, większość z nich szczerze wspiera nas – uchodźców z Ukrainy – i, tak samo jak my, pragnie naszego zwycięstwa. To daje siłę, aby żyć dalej.
Z czasem zrozumiałam, że w tym nowym życiu znalazłam coś bardzo ważnego – siłę, by być pożyteczną dla innych. Przestałam czuć się ofiarą okoliczności i zrozumiałam, że pomagając innym, pomagam też sobie i że moja praca ma sens. Polska stała się moim drugim domem, a te dwa lata, których nigdy nie planowałam tu spędzić, zamieniły się w drogę do samopoznania i odkrycia nowych możliwości.
Nie wiem, co mnie czeka, ale teraz wiem jedno – nawet w najciemniejszych czasach można znaleźć światło, jeśli otworzy się serce dla innych.
***
Wszystkie „Pamiętniki uchodźcze” dostępne także w wersji e-booka i audiobooka tutaj!
Papierowe wydanie będzie dostępne od stycznia w formie cegiełki na działania Grupy Granica.