fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Znaleźć swój głos, by głosić Zmartwychwstałego

Maria Magdalena jest dobrą patronką szczególnie na te święta, kiedy z oddali śledzimy wielkanocne obrzędy odprawiane w kościołach. Kiedy nie zaśpiewamy „Chrystus zmartwychwstał!” w tłumie rezurekcyjnej procesji, tylko będziemy musieli wykrzyczeć to sami w domu.
Znaleźć swój głos, by głosić Zmartwychwstałego
Marc Chagall, „Exodus”

Zarówno chrześcijańskie, jak i żydowskie święto Paschy zakorzenione jest w biblijnej opowieści o wyzwoleniu, Bogu wkraczającym z mocą w historię, radykalnym zaufaniu w wyjściu na pustynię i całkowitej zależności od Boga, który przez nią prowadzi. Niektóre z tych tematów – jak właśnie nasza małość i zależność – dobrze rezonują w nas w tym roku. Trudniej być może przychodzi nam zaufanie, że będzie dobrze. Ale przecież znów: i Wielkanoc, i Pascha mają wpisany w siebie wyraźny rys wiary, że to, co widzimy teraz – cierpienie, rozpacz i brak nadziei – to nie nasz horyzont. O tym jest cicha Wielka Sobota i z taką nadzieją przez wieki Żydzi powtarzali sobie przy sederowej kolacji: „Za rok w Jerozolimie”. Może wobec tego i o tym jest tym bardziej tegoroczna Wielkanoc, nieważne, czy z obawą, czy z ekscytacją słuchamy zapowiedzi, że po pandemii świat już nie będzie taki sam?

Rebecca Solnit w „The Paradise Built in Hell” przypomina słowa Oskara Wilde’a, że mapa świata, na której nie ma utopii, nie jest warta naszego spojrzenia, bo pomija jedyny kraj, do którego zawsze zmierza ludzkość. Zawsze, bo już wtedy, gdy Izrael – doszedłszy do Ziemi Obiecanej – wciąż wspominał wyjście i drogę, ale też wiedział, że to ze względu na ten kierunek ma dbać o przybysza, sierotę i wdowę (a więc: słabych i zależnych). Bo sam był słaby, zależny i dostał wszystko, co ma, darmo. O tym, że dostajemy darmo i w odpowiedzi na to powinniśmy tak działać i tak kochać, jest też nasza Wielkanoc.

Szorstkości i blizny liturgii

Są też w tym czasie liturgiczne blizny i szorstkości, które wytrącają z komfortu, niezależnie od tego, czy uczestniczymy w Wielkim Tygodniu i Triduum Paschalnym na żywo w kościele, czy też przez nowe media.

Pierwsza z nich to stosunek do Żydów. Z jednej strony świętujemy właściwie równolegle i w jednym nurcie. Nasze tradycje inaczej jednak zinterpretowały biblijną Paschę, zgodnie ze swoją wiarą. Ale teologiczny spór, wraz z polityczną dominacją chrześcijaństwa i jego antyżydowskiej retoryki, przerodził się także w zwykłą przemoc. I tak przez wieki Wielki Tydzień powodował jej eksplozję, podsycaną obrzędami związanymi z tym czasem oraz z przekonaniem, że Żydzi są winni śmierci Jezusa – przekonaniem do dziś zapisanym w tekstach śpiewanych przez nas tradycyjnych pieśni (przykładem tego jest choćby „Ludu, Mój ludu”). To szorstkość liturgii, którą odczuwam, gdy zaczynamy Wielki Tydzień, czytając mękę Jezusa z Ewangelii świętego Mateusza. W pewnym stopniu dobrze, że muszę sobie to przypomnieć, ale równocześnie trudno jest w tych ważnych dniach rozciągać serce między liturgią a echem krzywd, jakie te dni i słowa powodowały. Zeszły rok przypomniał nam zresztą – poprzez sceny bicia Judasza w Pruchniku – że to nie bajki z przeszłości, tylko treść kultury, którą łatwo zmobilizować: okładać Judasza, wypominając Żydom roszczenia majątkowe. Przypominanie przez lata, że w polskim mszale na Wielki Piątek wciąż trwa błędnie przetłumaczona modlitwa za lud, który „niegdyś był narodem wybranym” (zamiast za „naród pierwszego wybrania”), jest nużące. W tym kontekście jest tak ważne, jak też frustrujące.

Druga szorstkość dotyczy miejsca kobiet. Tej dotykam zwykle, gdy w Wielki Czwartek wymaszerowuje z zakrystii cała asysta liturgiczna: od najstarszych lektorów i ministrantów do najbardziej smarkatych. W większości naszych parafii są to chłopcy i mężczyźni. Podobnie też większość parafii nie decyduje się – mimo przykładu dawanego przez papieża Franciszka – na „radykalny” gest zaproszenia kobiet do obrzędu mycia nóg.

Czy jestem nadwrażliwa, odczuwając ten moment jako liturgiczny policzek? Odświętny, a przez to bardziej wykluczający niż zwykle?

W tym sensie – choć może trochę wstyd to przyznać – łatwiej mi było w tym roku z samotnym celebransem oglądanym na streamingu, bez asysty, bez pompy. I bez mycia nóg, które i tak mogę tylko obserwować z tłumu.

Od koszyczków do istoty

To oddzielenie od liturgii ekranem komputera jest bolesne, ale stworzyło też nową przestrzeń. Paradoksalnie, bo świat się zacieśnił do domu i konkretnego stołu w nim. Dom i stół więc nieco jeszcze zyskały. Niezupełnie jesteśmy na to gotowi. Żydowskie święto Paschy, którego centrum stanowi kolacja przy rodzinnym stole, łatwiej było „scyfryzować” przez internetowe komunikatory, przez które rodziny próbowały zsynchronizować śpiew „Dayenu”, a dzieciaki zadawały tradycyjne cztery pytania. No, ale oni, po zburzeniu świątyni, w centrum postawili domowy stół, przy którym sami od wieków sprawują liturgię – jej scenariusz znają i mają w domu. Nam przychodzi to trudniej, bo nie bardzo istnieją instrukcje odprawiania obrzędów w domach. Te tworzone naprędce podsuwają ciekawe tropy, ale mają też swoje patriarchalne, kościelne wady. Ot, na przykład taką, że zawierają wskazówki, jak ojciec rodziny (i to właśnie on) może pobłogosławić jedzenie na wielkanocnym stole. Rozbawiło to mojego ojca i wujka – i słusznie. Zwłaszcza że to jedzenie i tak przygotują ich żony.

Prawda jest taka, że nie jest jasne, co katolicy i katoliczki, którym nagle pozwolono samemu odprawić religijny obrzęd w domu, mają z tą wolnością zrobić. Jak się nie zawstydzić, nawet w rodzinnym gronie, gdy wchodzisz w zwykle nie swoje buty i wypowiadasz słowa błogosławieństwa?

A gdzieś w tle powstaje pytanie: po co był nam do błogosławienia pokarmów ksiądz, skoro nagle możemy zrobić to sami? Czy zawsze nie moglibyśmy błogosławić swojego wielkanocnego stołu?

I tak – odbijając się od „koszyczków” – można dojść do istoty. Wspólnotowość jest ważna w przeżywaniu tak świąt, jak i całego chrześcijaństwa, ale ważne jest też znalezienie w nim swojego głosu. Bo jak ogłaszać światu nowinę o Zmartwychwstałym, kiedy się tego głosu nie ma? Gdy nigdy się go nie odnalazło ani nie wypróbowało? Maria Magdalena, która w sposób szczególny jest towarzyszką Wielkanocy, ma wystarczająco dużo hucpy, by pewne rzeczy zrobić sama i inaczej. Zostać pod Krzyżem, iść rano do Grobu. A potem ogłosić, że widziała Pana. Jest więc może dobrą patronką szczególnie na te święta, kiedy z oddali śledzimy (czy w nich uczestniczymy?) wielkanocne obrzędy odprawiane w kościołach.

Kiedy nie zaśpiewamy „Chrystus zmartwychwstał!” w tłumie rezurekcyjnej procesji, tylko będziemy musieli wykrzyczeć to sami w domu.

***

PS. W duchu tworzenia wielkanocnych obrzędów, które nie tylko naśladują to, co się dzieje w Kościele, ale mają własną siłę, katoliczki z całego świata zrzeszone w Catholic Women’s Council zachęcają, by otworzyć w niedzielę okna i wywiesić białe chusty na znak głoszenia wielkanocnej nowiny światu. Zapraszają też na wspólną niedzielną modlitwę o godzinie 10, wokół Marii Magdaleny.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×