Przegrane wojny lewicy
Źródła problemów polskiej lewicy trzeba szukać w historii. Tygodnik „Polityka” opisał kilka tygodni temu próbę reaktywacji w 1987 roku Polskiej Partii Socjalistycznej. W gronie polityków, którzy chcieli budować na gruzach PRL-u lewicę, byli Jan Józef Lipski, Karol Modzelewski, Józef Pinior i Piotr Ikonowicz. Przeczuwając rychły upadek kolosa na glinianych nogach, chcieli zbudować socjaldemokratyczną partię, reprezentującą prawa pracowników, sprzeciwiającą się neoliberalnym reformom gospodarczym i opowiadającą się za świeckim państwem. PPS ostatecznie stał się marginalną partią, która nie odegrała znaczącej roli w polskiej polityce. Ważne jest jednak przypomnienie początków budowania lewicy, nieskompromitowanej przez poprzedni system. I konsekwentnie pokazywać jej przegrane wojny.
Konstanty Gebert pisał w 1988 roku w tekście „Dlaczego nie jestem w PPS”, że „nieuchronnie natomiast będzie musiała PPS uczestniczyć w walkach o rząd dusz! Nie sposób zauważyć, że na politycznej mapie dzisiejszej Polski zaznaczają się wyraźnie obszary autorytaryzmu, nietolerancji, obojętności na ludzką krzywdę, i to wcale nie jedynie po stronie władzy. Z tą prawicą, a raczej prawicami, dla których Polak to katolik, Naród (zawsze z dużej litery) – ważniejszy od społeczeństwa, a wolny rynek – panaceum ekonomicznym, przyjdzie kiedyś stoczyć ideową batalię o kształt wolnej Polski. Bez organizacji grupującej polską lewicę społeczną – bez PPS – trudno byłoby tego dokonać”. Po latach widać, że ten bój został przegrany. Kościół katolicki i Episkopat Polski – depozytariusze pojęć narodu i wiary – zagarnęły dosłownie wszystkie aspekty życia politycznego i społecznego: od nauki religii w szkołach (dotowanej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej) przez powołanie na początku lat 90. Komisji Majątkowej aż po komentarze polityczne czy nawoływanie do głosowania na konkretnego kandydata w licznych wyborach. Niewątpliwie Socjaldemokracja Polska, a potem Sojusz Lewicy Demokratycznej nie zrobili nic, żeby ten marsz Kościoła powstrzymać.
Do innych przegranych wojen można z łatwością zaliczyć proces prywatyzacji polskiego przemysłu, stopniowe obniżanie podatków czy zapaść służby zdrowia. Swoją widzialną rękę przyłożyła do tego wszystkiego lewica parlamentarna. Bez jednoznacznego odcięcia się od osób, które nie potrafią przyznać się do popełnionych błędów, żadna partia lewicowa nie zyska społecznej akceptacji.
SLD i Twój Ruch jako fałszywa lewica
Tuż po wyniesieniu sztandaru Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski rozpoczęli spektakularny marsz po władzę. Już w 1993 roku post-komunistyczna lewica przejęła władzę, a dwa lata później dostała Pałac Prezydencki. SLD wróciło umocnione w 2001 roku, zdobywając 41 procent poparcia.
Do największych zasług tej lewicowej formacji należy zaliczyć obniżenie podatku CIT, zgodę na prywatyzację kolejnych gałęzi przemysłu, zgodę na uruchomienie tajnych więzień CIA, próbę likwidacji barów mlecznych, likwidację wszystkich planów miejscowych na terenie całego kraju, brak podpisu Prezydenta RP pod ustawą reprywatyzacyjną, podpis Kwaśniewskiego pod Konkordatem, niewprowadzenie do porządku obrad parlamentu ustawy o związkach partnerskich (o czym przypomniała ostatnio Iga Kostrzewa w „Wysokich Obcasach”).
Nie ma wątpliwości co do jednoznacznej oceny dotychczasowej polityki SLD: jest to partia liberalna gospodarczo, o konserwatywnym profilu światopoglądowym i takim samym aparacie partyjnym. Ale przecież ludzie mogą się zmienić? Obecne kierownictwo Sojuszu temu zaprzecza. Marszałek Jerzy Wenderlich powiedział ostatnio w Programie Trzecim Polskiego Radia, że „SLD jest jedyną formacją polityczną, która przez wszystkie lata swojego rządzenia nie obniżyła podatków”. Jest się naprawdę czym chwalić.
W Sejmie mamy jeszcze Twój Ruch. Jako Ruch Palikota wprowadził do Sejmu Roberta Biedronia, Annę Grodzką i Wandę Nowicką, czyli trójkę silnie kojarzoną z liberalnym centrum i lewicą. Palikot współpracuje również z Barbarą Nowacką, w której wielu publicystów pokłada nadzieję i nazywa „twarzą nowej lewicy”.
Palikot nie ma spójnego programu politycznego. W kwestiach światopoglądowych jest radyklanym liberałem, z przeszłością właściciela ultra-katolickiego tygodnika „Ozon”. Gospodarczo jest zmienny. Widzieliśmy już Palikota socjalistę, Palikota domagającego się obniżenia podatków (jakby było z czego obniżać) i Palikota łączącego w jednym wystąpieniu postulaty lewicy i neoliberałów.
Zagubieni Zieloni, rozłamowcy z Razem
Widać więc wyraźnie, że SLD i Twój Ruch są niewiarygodnymi partiami, fałszywie wykorzystującymi etykietkę lewicy. Jaka jest wiec rola Zielonych, którzy znaleźli się w Zjednoczonej Lewicy?
Odpowiedzi jest kilka. Z perspektywy Millera i Palikota – zauważcie, że panowie schowali się na czas tworzenia porozumienia (tzw. metoda na Kaczyńskiego/Macierewicza) – partia Adama Ostolskiego legitymizuje lewicowe postulaty. Program Zielonych na tle innych partii socjaldemokratycznych w Europie jest czymś normalnym, jednak w Polsce – można go spokojnie zakwalifikować do radykalnych. Zawsze po stronie wykluczonych (ekonomicznie, światopoglądowo), opowiadający się za większymi podatkami i redystrybucją dóbr. Przywiązani do wartości ekologicznych, krytykujący brak reakcji państwa na zapaść systemu opieki zdrowotnej, edukacyjnego, transportu publicznego czy inwestycji. Zieloni mają olbrzymią szansę stać się Markiem Jurkiem polskiej lewicy – zbyt radykalni dla współtowarzyszy i społeczeństwa, mogą zostać wypchnięci z koalicji.
Natomiast perspektywa Ostolskiego opiera się na rozbiciu struktur partyjnych od środka (po drugiej stronie znajduje się taktyka długiego marszu, która znudziła się już działaczom Zielonych). Wejście do koalicji partii lewicowych oznacza nie tylko subwencję, ale też możliwość kształtowania lewicowej debaty w parlamencie i mediach. Wyobraźmy sobie, że do Sejmu z list ZL wchodzą: Barbara Nowacka i Adam Ostolski, bez Leszka Millera i Włodzimierza Czarzastego. Wtedy największym wygranym zostaje właśnie Ostolski.
Czy jednak Zielonych pod jego kierownictwem można traktować poważnie? Odejście wybitnych polityków takich jak Anna Grodzka czy Michał Wszołek (jeden z liderów ruchu Kraków przeciw igrzyskom) oraz grupy rozgoryczonych członków, którzy założyli partię Razem, nie wystawia pozytywnej rekomendacji Zielonym. Ich taktyka w poprzednich wyborach samorządowych i prezydenckich również okazała się nieskuteczna. W Warszawie na urząd prezydenta wystartowała ultra-mieszczańska Joanna Erbel, która zdołała przekonać tylko 2 procent głosujących. Kilka miesięcy temu aparat Zielonych nie zdołał zebrać podpisów pod kandydaturą Anny Grodzkiej w wyborach prezydenckich. Postawienie na twarze – Erbel jest rozpoznawalna w stolicy, a Grodzka w całym kraju – bez budowy struktur i sprawnego biura politycznego nie jest polityką, tylko zabawą inteligentów w pozorne rozbijanie systemu.
Na horyzoncie pojawiła się Partia Razem. W kilka miesięcy udało im się zbudować sprawne struktury, które mają szansę zarejestrować listy we wszystkich okręgach wyborczych. Wygrywają obecnością w internecie – 23 tysiące lajków na ich fejsbukowym profilu są godne podziwu. Wymienianie na jednym oddechu Razem i Nowoczesnej jako partii „niosących zbawienie” polskiej polityki – również jest osiągnięciem. Stała obecność w mediach ogólnopolskich połączona z działalnością w terenie może przynieść sukces. Jednak z obecną formą działalności – brak lidera, horyzontalne podejmowanie decyzji – mogą zatrzymać się na poziomie kilku procent poparcia. Razem niesie jednak ze sobą powiew świeżości, a taktyka radykalnego odcięcia od Leszka Millera sprawa, że stają się wiarygodni dla wielu rozczarowanych wyborców. Możliwe, że również byli wyborcy Pawła Kukiza – tzw. wkurzeni – przerzucą swoje głosy właśnie na młodą lewicę.
Jeżeli Partii Razem uda się zarejestrować listy w całym kraju, to po raz pierwszy od dziesięcioleci, bez poczucia obrzydzenia, będzie można zagłosować na lewicową formację, nieobciążoną nie tylko zaangażowaniem w podtrzymywanie przy życiu poprzedniego systemu, ale też budową neoliberalnego porządku we wszystkich rządach po 1989 roku. Czy jednak nowa forma tworzenia polityki w sposób horyzontalny i radykalnie demokratyczny ma przyszłość? Czy to jest właśnie ta droga, którą chcemy pójść? Czy polskie społeczeństwo, najpierw zmęczone marazmem lat PRL-u, potem rozjechane walcem transformacji, a teraz dobijane życiem na kredyt i niskimi płacami – jest gotowe na partię bez charyzmatycznego lidera? Wiadomo jedno: lekcję poszukiwania nowej formy polityki i planów na przyszłość, szczególnie tych po 2020 roku, kiedy kroplówka z unijnymi pieniędzmi zostanie odcięta, lewica może zdać z wyróżnieniem. O ile nie utknie we frakcyjnych wojnach i kanapowych przepychankach.