Zemsta Chama? Wokół „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego
„Ludowa historia Polski” przewartościowuje stereotypowy obraz historii polskiego społeczeństwa, a także tradycyjne, akademickie konwencje pisania o przeszłości. Książka ta nie hołduje bynajmniej „pozytywistycznym” wzorcom historiograficznej narracji – czyli takiej, która dąży do odtworzenia „obiektywnego” biegu wydarzeń i interpretowania ich z perspektywy bezstronnego obserwatora. Według Leszczyńskiego dotychczasowe sposoby badania przeszłości naszego kraju faworyzowały punkt widzenia wąskich elit społecznych (zwłaszcza szlachty), które przez stulecia posługiwały się historią do legitymizacji swej politycznej i symbolicznej dominacji nad resztą społeczeństwa. „Ludowa historia Polski” ma demaskować i dekonstruować ten mechanizm, ukazując przeszłość naszego społeczeństwa przez pryzmat doświadczeń mas ludowych (notabene rzeczywistych przodków większości współczesnych Polaków).
Trudno nie zgodzić się z poglądem, że olbrzymie połacie naszej świadomości historycznej zostały „skolonizowane” przez wyobrażenia społeczne i system wartości pielęgnowane w staropolskich dworach szlacheckich, a następnie utrwalone w panteonie cnót narodowych przez XIX-wieczne ziemiaństwo i inteligencję (wywodzącą się w znacznej mierze z dawnej szlachty). Już choćby z tego powodu projekt badawczy Leszczyńskiego od początku wydawał mi się chwalebnym, aczkolwiek szalenie ambitnym przedsięwzięciem – może nawet zbyt ambitnym dla jednego badacza. Dlatego jest mi niezwykle miło, że mogłem uczestniczyć (nawet jeżeli w bardzo niewielkim stopniu) w powstawaniu tej książki, służąc jej autorowi radami bibliograficznymi dotyczącymi badań nad historią średniowiecza.
Świadom wagi projektu, którego podjął się Leszczyński, chciałbym także podzielić się paroma krytycznymi przemyśleniami, jakie nasunęły mi się podczas lektury „Ludowej historii Polski”. Jako badacz społeczeństwa czasów przedrozbiorowych będę odnosić się przede wszystkim do rozdziałów traktujących o okresie staropolskim (stanowią one ponad połowę objętości pracy). Nie zamierzam przy tym wchodzić w stereotypową rolę małostkowego recenzenta, lubującego się w wytykaniu innym badaczom drobnych pomyłek faktograficznych czy usterek redakcyjnych. Nie oznacza to oczywiście, że nie mam zastrzeżeń do struktury wywodu „Ludowej historii Polski”, doboru źródeł i literatury przedmiotu czy stosowanych metod badawczych. Takie uwagi – formułowane w odniesieniu do każdego nowatorskiego, ambitnego ujęcia historiograficznego – nie mają w moim mniemaniu większego przełożenia na ocenę ogólnych założeń projektu ani cech narracji Leszczyńskiego.
Niewybrzmiały opór i nieodkryta codzienność
Na początek przyjrzyjmy się, w jaki sposób sam autor „Ludowej historii Polski” charakteryzuje przedmiot swoich dociekań. Z rozdziału wstępnego dowiadujemy się (s. 14–15), że książka ta ma opisywać: 1. historię mechanizmu wyzysku w Polsce, 2. środki wykorzystywane do symbolicznej legitymizacji relacji społecznych opierających się na wyzysku oraz 3. historię oporu wobec władzy i obowiązującego ładu społecznego. Po przeczytaniu „Ludowej historii Polski” łatwo jednak dojść do wniosku, że praca ta dotyczy przede wszystkim dwóch pierwszych zagadnień (w znacznej mierze zresztą ze sobą tożsamych).
Opór mas ludowych przeciwko dominacji elit został omówiony raczej powierzchownie, co jedynie do pewnego stopnia można wytłumaczyć niedoborem lub milczeniem przekazów źródłowych. Leszczyński pisze wprawdzie sporo o zbiegostwie chłopów czy buntach chłopskich w epoce nowożytnej, poświęcił jednak zdecydowanie zbyt mało uwagi mniej spektakularnym, codziennym przejawom sprawczości staropolskich mas społecznych. Dosyć pobieżnie i chaotycznie opisał chociażby dzieje samorządu wiejskiego. Mimo że wspomina o jego powstaniu w części dotyczącej okresu średniowiecza (s. 90–97), szczegółowe uprawnienia i powinności wiejskiej gromady poznajemy dopiero w jednym z podrozdziałów traktujących o epoce nowożytnej (s. 178–191) – co zresztą kontrastuje z wymową poprzedniego rozdziału, w którym autor wspomina (jedynie mimochodem) o procesie ograniczania wiejskiej samorządności na przełomie średniowiecza i nowożytności: „opór ludowy stopniowo traci formy legalne i instytucjonalne, które w większości zostają mu odebrane” – czytamy w odniesieniu do XV i XVI wieku (s. 110).
Z książki nie dowiemy się także o wielu innych mniej lub bardziej zinstytucjonalizowanych formach więzi społecznej (na przykład wspólnotach parafialnych), które również stwarzały ramy dla poczucia ludowej solidarności. Autor nie poświęcił prawie w ogóle uwagi mobilności chłopów związanej z ich uczestnictwem w gospodarce towarowo-pieniężnej (targi i jarmarki) ani zjawisku trwałego przenikania przybyszów ze wsi do miast (nie tylko w roli taniej siły najemnej). Dziwi też całkowite pominięcie problematyki staropolskiej kultury i religijności ludowej – temat ten wydaje się istotny dla problematyki rozważań Leszczyńskiego choćby ze względu na konflikty, które towarzyszyły średniowiecznej chrystianizacji czy przemianom konfesyjnym doby reformacji.
Historia szlacheckiej przemocy
Tak więc wbrew deklaracjom autora „Ludowa historia Polski” opowiada przede wszystkim o przemocy elit wobec mas. Kto jednak zalicza się do owych mas? Rozdziały dotyczące okresu przedrozbiorowego traktują prawie wyłącznie o poddaństwie ludności chłopskiej wobec szlachty – takie ukierunkowanie zainteresowań autora znalazło zresztą czytelne odbicie w strukturze książki, gdyż jej najobszerniejsze partie dotyczą niewesołych (przynajmniej z naszej perspektywy) czasów gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej. Odnajdujemy w nich co prawda dwa krótkie podrozdziały poświęcone staropolskiemu mieszczaństwu i Żydom, niemniej wnoszą one bardzo niewiele do ogólnego tonu narracji. Prawdziwym bohaterem tej części „Ludowej historii Polski” jest chłop pańszczyźniany, odarty z wszelkiej wolności i godności, jednym słowem – „cham”. Ten popularny, pogardliwy termin odwołuje się do starego mitu, zgodnie z którym ludzie niewolni byli potomkami biblijnego Chama, syna Noego. Elity staropolskiego społeczeństwa miały natomiast wywodzić się od jednego z dwóch braci Chama, Jafeta. W „Ludowej historii Polski” dość powierzchownie i jednostronnie odmalowano zresztą również wizerunek polskiego potomstwa Jafeta – a więc szlachty, która w narracji Leszczyńskiego występuje zdecydowanie zbyt często jako homogeniczna, w pełni świadoma swych wspólnych interesów zbiorowość.
Jednocześnie wielkim nieobecnym książki – zwłaszcza w jej partiach dotyczących okresu staropolskiego – jest Kościół katolicki. Leszczyński wspomina tu i ówdzie o opłatach świadczonych przez polskich chłopów na rzecz Kościoła czy o przywilejach, za pomocą których władcy regulowali kościelne uprawnienia majątkowe. Nie docenia natomiast roli odegranej w historii naszego kraju przez Kościół jako samodzielny podmiot polityczny. Wyższe duchowieństwo rekrutowało się oczywiście ze środowisk szlacheckich, nie oznacza to jednak bynajmniej, że jego działalność publiczna pokrywała się w pełni z (mocno zresztą zróżnicowanymi) dążeniami i oczekiwaniami szlachty. Nie ulega przy tym wątpliwości, że instytucje kościelne odegrały pionierską rolę we wdrażaniu nowych form zarządzania majątkami ziemskimi w dawnej Polsce, na przykład forsując wyjątkowo wcześnie i na szeroką skalę osadnictwo wiejskie na prawie niemieckim. Mało kto zdaje sobie również sprawę z faktu, że właśnie we włościach kościelnych zaczęto wprowadzać rozwiązania, które przyczyniły się do wykształcenia się „klasycznego” modelu gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej – zjawiska rozpatrywanego w „Ludowej historii Polski” niemal wyłącznie w ramach rozważań nad eksploatacją mas chłopskich przez szlacheckich despotów.
Odnoszę zatem wrażenie, że Leszczyński, demaskując stronnicze stereotypy historiograficzne, które miały legitymizować symboliczną i polityczną dominację elit szlacheckich, zastąpił je innym, równie redukcjonistycznym schematem, ukazującym szlachtę jako sprawcę wszelkich nieszczęść, jakie spadły kiedykolwiek na Polaków. Schemat ten – eksploatowany między innymi przez historiografię marksistowską, do czego jeszcze powrócę – zbyt często lewituje w erudycyjnej próżni. Czytelnik „Ludowej historii Polski” nie dowie się na przykład, dlaczego w naszym kraju doszło do wykształcenia się opisywanego ustroju społecznego, ani czy był on czymś typowym, czy nietypowym na tle stosunków panujących w innych zakątkach Europy i reszty świata. Często występujące w książce porównania kondycji polskich chłopów pańszczyźnianych i czarnoskórych niewolników z południa Stanów Zjednoczonych pełnią rolę głównie retoryczną, uwypuklając – często do przesady, co obnaża choćby wywiad przeprowadzony przez Adama Leszczyńskiego z wybitnym badaczem epoki nowożytnej, Michałem Kopczyńskim – stopień upodlenia naszych ludowych przodków.
Niewykluczone, że taka wizja historii społeczeństwa przedrozbiorowego – oparta na prostych dychotomiach masy–elity i ofiary–ciemiężcy, a także przystająca do populistycznej wrażliwości naszych czasów – okaże się mieć potencjał wehikułu dla rozmaitych ruchów emancypacyjnych i ogólnej demokratyzacji życia społecznego w Polsce. Wątpię natomiast, czy jest wystarczająco pojemna, aby mogła w sobie pomieścić ogromną złożoność losów i doświadczeń bohaterów (nie tylko tych „pozytywnych”) „Ludowej historii Polski”.
Odważniej! W stronę nowej metodologii
Mimo wyrażonych zastrzeżeń nie mam najmniejszych wątpliwości, że książka Leszczyńskiego jest pracą nie tylko ciekawą (momentami wręcz wciągającą), lecz także pożyteczną. Przypomina nam bowiem, na przekór tendencjom królującym w oficjalnej polskiej polityce historycznej, o mniej chlubnych rozdziałach w historii naszego społeczeństwa, a ponadto uzmysławia, w jak wielkiej mierze nasze myślenie o przeszłości jest warunkowane przez nieuświadomione, utrwalone w kulturze wyobrażenia społeczne, będące zresztą wytworem owej przeszłości. „Ludowa historia Polski” dostarczy z pewnością inspiracji dla podobnych ćwiczeń z logiki myślenia historycznego.
Niektórzy zarzucają Leszczyńskiemu, że stara się jedynie ożywić pewne widmo, które krążyło niegdyś po Europie, wieszcząc nadejście finału walki klas. Jak gdyby uprzedzając podobne oskarżenia, autor w eseju metodologicznym zamieszczonym na końcu książki dystansuje się do dorobku polskich historyków aktywnych w okresie komunizmu, przypominając o ich uwikłaniu w politykę historyczną Polski Ludowej: „Prace z czasów PRL są […] wadliwe i anachroniczne z dzisiejszego punktu widzenia. Problem w tym, że lepszych często nie ma” (s. 541). To zdecydowanie zbyt powierzchowna i zachowawcza ocena. Marksizm – jako nurt intelektualny – wywarł przemożny i złożony wpływ na sposoby rozumienia i uprawiania badań humanistycznych w Polsce i na świecie, choćby w dziedzinach takich jak historia społeczna i gospodarcza, do których zalicza się także książka Adama Leszczyńskiego . Byłoby dobrze, gdyby dalsze dyskusje na temat polskiej historii ludowej przyczyniły się również do odczarowania pamięci o marksizmie.