fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Zamiast podatku cukrowego zakażmy reklam fast foodów!

Pół roku temu wszedł w życie podatek cukrowy. Konsumpcja słodzonych napojów spadła, ich ceny wzrosły. Choć reforma osiąga zakładane cele, nie sfinansowały jej korporacje, które zarabiają miliardy, a podatnicy – przede wszystkim najubożsi.
Zamiast podatku cukrowego zakażmy reklam fast foodów!
ilustr.: Paulina Radoń

Z początkiem stycznia 2021 roku weszła w życie nowelizacja ustawy o zdrowiu publicznym, wprowadzająca tak zwany podatek cukrowy. Nowymi opłatami zostały objęte napoje słodzone zawierające powyżej 5 g cukru na 100 ml napoju, a także te zawierające kofeinę czy taurynę. Podatek uderzył też w tak zwane małpki – butelki z alkoholem o objętości poniżej 300 ml. Nowelizacja wzbudziła w debacie publicznej kontrowersje – badanie agencji Zymetria wskazywało, że 60 procent Polek i Polaków jest przeciwnych wprowadzeniu opłaty cukrowej. Obywatele słusznie obawiali się, że podatku nie zapłacą korporacje, a konsumenci, którzy będą zmuszeni płacić więcej za te same produkty.

Teoria i praktyka

W ekonomii mówi się, że zarówno alkohol, jak i słodzone napoje mają negatywne efekty zewnętrzne. Oznacza to, że realnie kosztują więcej, niż sugerowałaby ich cena sklepowa, bo są źródłem problemów społecznych, których rozwiązywanie jest kosztowne. O ile picie wody czy jedzenie warzyw nie wiąże się z efektami ubocznymi, o tyle do ceny wódki powinniśmy doliczyć koszty leczenia uzależnień, rozwiązywania problemów zdrowotnych i rodzinnych wynikających z alkoholizmu czy koszty pomocy ofiarom wypadków, które spowodują kierowcy pod wpływem alkoholu. Ceny słodzonych napojów z kolei nie zawierają w sobie kosztów leczenia cukrzycy, próchnicy czy problemów, które mogą być pochodną otyłości.

Jednym z pierwszych ekonomistów, który opisał ten problem i zaproponował jego rozwiązanie, był Brytyjczyk Arthur Pigou, od którego nazwiska pochodzi tak zwany podatek Pigou. Celem tego podatku jest włączenie wszystkich wymienionych kosztów społecznych w cenę produktu. Efekty miałyby być dwa. Po pierwsze, wzrost ceny, który będzie wynikiem nałożenia podatku, zmniejszy liczbę konsumentów takiego dobra, a co za tym idzie, zmniejszy się zakres negatywnych skutków ubocznych. Po drugie, wpływy budżetowe, które powstaną w wyniku nałożenia podatku, będą mogły posłużyć do rozwiązywania problemów wywołanych konsumpcją alkoholu, silnie słodzonych napojów czy paleniem papierosów. W taki też sposób został zaprojektowany podatek cukrowy w Polsce – jest to tak zwany podatek celowy, z którego 96,5 procent przychodów trafia do Narodowego Funduszu Zdrowia.

Najpowszechniej znanym przykładem podatku Pigou w Polsce jest podatek akcyzowy – obecnie w Polsce akcyza stanowi ponad połowę ceny butelki wódki czy paczki papierosów, którą płacimy w sklepie. Podatek cukrowy to w praktyce nic innego jak rozszerzenie opłaty akcyzowej o kolejną kategorię produktów.

Wybór słodzonych napojów nie był przypadkowy – spożycie cukru w Polsce rośnie z roku na rok. Jak wynika z raportu zrealizowanego dla NFZ „Cukier, otyłość – konsekwencje”, w latach 2008–2017 przeciętne roczne spożycie cukru na osobę wzrosło o 6 kg – z 38 do ponad 44. Przekłada się to na problem z rosnącym odsetkiem dzieci i młodzieży z nadwagą, a koszty leczenia cukrzycy w 2017 roku zostały oszacowane na 1,7 miliarda złotych. Jak wskazuje cytowany raport „osoba, której zgon można powiązać z konsekwencjami spożycia napojów słodzonych cukrem, żyje przeciętnie o 15 lat krócej niż średnio osoba w jej wieku”, a przyczyną około 1400 zgonów rocznie jest nadmierne spożycie napojów słodzonych cukrem.

Podatek cukrowy przyniósł efekty – zarówno te zakładane przez rządzących, dotyczące spadku konsumpcji napojów słodzonych, jak i te, których obawiali się konsumenci – związane ze wzrostem cen. Jak wskazuje Centrum Monitorowania Rynku, sprzedaż napojów gazowanych spadła w pierwszych miesiącach roku 2021 o 23 procent (liczone rok do roku), przy wzroście średnich cen o około 32 procent (z poziomu 3,36 zł do 4,44 zł za litr). O 29 procent wzrosły ceny wód smakowych, a ich sprzedaż spadła o 24 procent. Poza wzrostem cen producenci zastosowali kilka strategii sprzedażowych – część zmieniła swoje receptury, zmniejszając ilość cukru; zaczęto dodawać do napojów soki owocowe, a czasem również zmniejszać objętości sprzedawanych produktów, obniżając psychologiczną barierę cenową.

Regulacje w imię wolnego rynku

Choć w teorii opłata cukrowa osiągnęła swój cel i prawdopodobnie zahamuje wzrost spożycia cukru w Polsce, z podatkami tego typu wiąże się jeden problem – obciążają przede wszystkich najuboższych. Gdy zarabiamy 10 tysięcy miesięcznie, to, czy zapłacimy za napój gazowany 3 czy 5 złotych, nie robi nam większej różnicy i nieznacznie wpłynie na nasze decyzje zakupowe. Ale gdy żyjemy za minimalną krajową, będzie nam to robić różnicę i być może rzeczywiście sprawi, że będziemy kupować mniej. Osiągamy więc zakładany cel społeczny za pomocą finansowego dyscyplinowania ubogich. Podatek cukrowy najbardziej dotyka zatem tych, którzy już teraz mają najmniejszą swobodę wyboru tego, jakiej jakości produkty kupują, bo żyją w warunkach nieustannego przymusu ekonomicznego.

Reformy tego rodzaju w ekonomii nazywa się market-based policies, czyli polityką gospodarczą opartą na rynku. Istotą tego typu regulacji nie jest to, żeby zakazać produktów szkodliwych i niepożądanych, ale żeby uczynić to nieopłacalnym lub drogim. Jest to próba rozwiązania problemu wygenerowanego przez rynek za pomocą narzędzi rynkowych. Utrzymuje się w ten sposób iluzję „wolności” rynku, a w praktyce odbiera się dostęp do poszczególnych produktów czy usług najuboższym.

Podatek cukrowy jest próbą rozwiązania problemu wygenerowanego przez rynek za pomocą narzędzi rynkowych. Zamiast ograniczać najuboższym dostęp do produktów za pomocą podatków, można uderzyć w tych, którzy zajmują się rozbudzaniem naszych pragnień.

Istnieją jednak alternatywne sposoby prowadzenia polityki gospodarczej. Doskonałego zestawienia dwóch modeli reformizmu ekonomicznego dostarcza historia wprowadzenia zakazu pracy w niedzielę sprzed kilku lat. Jeszcze piętnaście lat temu większość sklepów – bez żadnego zakazu – była w niedzielę zamknięta, a w soboty otwarta do wczesnego popołudnia. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat widzieliśmy stopniową zmianę – pojawiły się całodobowe supermarkety i galerie handlowe otwarte do późnego wieczora, siedem dni w tygodniu. Choć propozycja Prawa i Sprawiedliwości motywowana była przede wszystkim względami religijnymi, zakaz handlu w niedzielę zahamował postępujący proces ekspansji rynku na życie społeczne. Pomimo dziur i nieścisłości w projekcie ustawy, które pozwalają nielicznym sieciom spożywczym omijać zakaz, reforma częściowo spełniła swoje cele. Co ciekawe, równolegle do projektu PiS-u swój pomysł na regulację handlu w niedzielę przedstawiło OPZZ w porozumieniu z Sojuszem Lewicy Demokratycznej. Zakładał on możliwość pracy w niedzielę pod warunkiem zapłacenia pracownikom za ten dzień pracy dwukrotności wynagrodzenia. Innymi słowy, wszystko może być po staremu, a galerie handlowe mogą nadal być otwarte siedem dni w tygodniu. Wystarczy tylko podnieść ceny, żeby zapłacić pracownikom trochę więcej. Kogo stać, będzie mógł kupować o dowolnej porze dnia i nocy. Problem z podatkiem cukrowym jest więc bliźniaczy do problemu projektu SLD i OPZZ odnośnie do pracy w niedzielę.

ilustr.: Paulina Radoń

Alternatywy

Źródła problemów, z którymi mamy do czynienia, leżą w samych mechanizmach rynkowych. Globalnych korporacji nie interesuje zdrowie konsumentów, tylko to, żeby regularnie kupowali ich produkty. Nie dlatego, że na ich czele stoją czarne charaktery, które niczym w kreskówkach jowialnie śmieją się za każdym razem, gdy ktoś choruje na miażdżycę, a dlatego, że tak działa rynek. Ten, kto sprzedaje więcej i ma niższe koszty, wyprze tego, kto sprzedaje mniej. Im bardziej uzależniający produkt dostarczysz klientom, tym więcej zarobisz. Wpływ produktów na zdrowie nie jest zmienną w tym równaniu. Drastycznych tego dowodów dostarcza historia epidemii opioidowej w Stanach Zjednoczonych, gdzie korporacje farmaceutyczne, przy pełnej świadomości potencjalnych zagrożeń, reklamowały i sprzedawały silnie uzależniające leki oparte na pochodnych kodeiny. Szacuje się, że na przestrzeni dwóch dekad doprowadziły w ten sposób do śmierci czterystu tysięcy osób, które najpierw uzależniły się od leków, a później wpadły w nałóg heroinowy.

Choć mamy tu do czynienia z inną skalą – szkodliwość cukru nijak ma się do szkodliwości opioidów – to problem jest podobny. Korporacje ścigają się w sprzedaży napojów, słodyczy czy alkoholu, a jedynym ich celem jest zysk. Ramy tego wyścigu powinien ustalać rząd, który już w tej chwili decyduje o tym, że niektórych substancji nie wolno umieszczać w składach produktów spożywczych. Na przykład liści koki, które jeszcze sto lat temu były powszechnie używane w produkcji coli.

Jeżeli chcemy wykorzystać adaptacyjny i innowacyjny potencjał kapitalizmu w interesie społeczeństwa, to potrzebujemy regulacji, które wymuszą na korporacjach zmiany w recepturach produktów. Zacząć można od ustalenia limitów cukru w produktach spożywczych – niech cola przestanie zawierać siedem łyżeczek cukru na każdą puszkę napoju i zawiera ich, powiedzmy, pięć. Limity takie można regularnie obniżać, dając korporacjom motywację do poszukiwania składników, które nie tylko zapewnią odpowiedni smak, lecz także nie będą też napędzać epidemii otyłości i cukrzycy. Osiągniemy te same efekty, co za pomocą podatku cukrowego, z tym że polityka gospodarcza rządu przestanie być finansowana z kieszeni najuboższych, a napoje na półkach sklepów będą tylko odrobinę droższe. Koszty takich reform nałożone byłyby na korporacje, bo to po ich stronie leży poszukiwanie nowych receptur, a nie na klientów, na których zawsze przerzuca się podatki od konsumpcji.

Wyjście po angielsku

Licznych przykładów alternatywnych rozwiązań problemów związanych z otyłością dostarczają podejmowane na przestrzeni ostatnich lat działania rządu Wielkiej Brytanii. W kraju tym co piąte dziecko zmaga się z otyłością, a ponad 63 procent dorosłych ma problemy z nadwagą. Brytyjski rząd postawił sobie za cel zmniejszenie tej liczby o połowę do 2050 roku. Przyjęto szeroki wachlarz rozwiązań: podobny do polskiego podatek cukrowy czy nakaz znakowania produktów spożywczych oparty na tak zwanym traffic lights system – w którym kolorami zielonym, żółtym i czerwonym oznaczana jest żywność o niskiej, średniej i wysokiej zawartości cukrów, tłuszczy i soli. Równolegle od ponad dekady rozszerza się zakazy prowadzenia działań marketingowych reklamujących tak zwany HFSS (high in fat, salt & sugar), czyli w przeważającej mierze fast foodów czy słodzonych napojów gazowanych.

Pierwsze takie zakazy weszły w życie już w 2007 roku, kiedy zabroniono reklamowania niezdrowej żywności podczas nadawania i pomiędzy programami kierowanymi do dzieci do lat szesnastu. Zakaz był rozwijany, a w ubiegłym roku zaplanowano dalsze jego rozszerzenie – o marketing w internecie oraz wszystkie formy reklamowania niezdrowej żywności w telewizji przed godziną 21:00. Jak wskazują badania, taki zakaz mógłby zmniejszyć w Wielkiej Brytanii liczbę dzieci z otyłością i nadwagą o 120 tysięcy. Podobne ograniczenia obowiązują już od lat 80. w Quebecku, a od lat 90. w Norwegii. Światowa Organizacja Zdrowia od 2010 roku rekomenduje wprowadzanie ograniczeń w marketingu niezdrowej żywności kierowanym do dzieci. W odpowiedzi na te rekomendacje kolejne kraje, na przykład Chile, Meksyk czy Irlandia, podjęły działania w tym zakresie.

Już dziś mamy w Polsce rozmaite ograniczenia w możliwości reklamowania alkoholu czy wyrobów tytoniowych. Wiemy, że to produkty szkodliwe i lepiej dla nas byłoby, żebyśmy spożywali ich mniej. Zamiast ograniczać do nich dostęp najuboższym za pomocą nowych podatków, można uderzyć w sektor zajmujący się rozbudzaniem naszych pragnień, wytwarzaniem potrzeb i kuszeniem nas obietnicami, których nie spełnia. Od dekad leczymy skutki, zamiast im zapobiegać. Tak jak jedną z metod walki z problemami społecznymi związanymi z alkoholizmem jest zakaz reklamy alkoholu, tak samo, jeżeli chcemy zawalczyć z problemem otyłości i nadwagi wśród dzieci i dorosłych, musimy zakazać reklamowania produktów, które za tę nadwagę i otyłość odpowiadają.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×