fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Żałoba narodowa zamiast „powrotu do normalności”

Społeczeństwo, które przechodzi obojętnie wobec śmierci dziesiątek tysięcy swoich członków, nie może być już nigdy „normalne”. Na zawsze pozostanie okaleczone i, co jeszcze ważniejsze, gotowe do bezbolesnego przekraczania kolejnych granic bestialstwa.
Żałoba narodowa zamiast „powrotu do normalności”
ilustr.: Andrzej Dębowski

Przebrnęliśmy przez trzecią falę epidemii koronawirusa, kolejne, z powodu znacznego wyszczepienia populacji, będą na szczęście prawdopodobnie znacznie mniejsze. Czy to jednak powód do optymizmu? Z jednej strony większości z nas udało się przetrwać, będzie można wrócić do szkoły i pracy. Z drugiej jednak doszło do obnażenia ruiny instytucji publicznych, a rządzący bez skrępowania udowodnili, że nie mają jakiegokolwiek planu działania. Nie oni pierwsi – doraźne, reaktywne działanie jest immanentną cechą większości rządów po 1989 roku. Oczywiście co wnikliwsi obserwatorzy od lat dostrzegali słabość naszych polityk publicznych, teraz zaś objawiła się ona wszystkim. Wydaje się, że zapaść systemu ochrony zdrowia czy edukacji przebiła się do powszechnej świadomości. Jest jednak coś równie ważnego, co przegapiliśmy. Do dziś tak naprawdę nie uświadomiliśmy sobie masowej śmierci tysięcy członków naszego społeczeństwa. Śmierci, za którą wina spada na nas wszystkich.

Gdy piszę ten artykuł, liczba osób oficjalnie zmarłych na koronawirusa w Polsce przekroczyła siedemdziesiąt tysięcy. Nieoficjalne przypuszczania wskazują, że jest ich znacznie więcej. Jedną z metod obliczenia faktycznej liczby osób zmarłych po zakażeniu Covid-19 lub z innych przyczyn, ale na skutek niewydolności służby zdrowia zajętej walką z koronawirusem, jest podanie tak zwanej nadmiarowej liczby zgonów. Chodzi o to, jaka jest różnica pomiędzy liczbą osób zmarłych w latach 2020-2021, a średnią ich liczbą w latach poprzednich. Zestawienie oparte na danych z GUS wskazuje, że jest to około 140 tysięcy osób.

Gdy codziennie czytam wiadomości, oglądam konferencje prasowe polityków, słucham komentarzy dziennikarzy, a nawet ekspertów medycznych, mam wrażenie, że biorę udział w jakiejś bezemocjonalnej grze giełdowej. Grze, w której można zyskać, można stracić, grunt, żeby być dobrej myśli. Ktoś mówi, że ma dziś do przekazania dobre wiadomości, bo „zmarło tylko trzysta osób”. Eksperci od modelowania tłumaczą swój delikatny optymizm zaginającą się krzywą, która wskazuje, że w najbliższych dniach umierać będzie dziennie poniżej czterystu osób. Krzywa w dłuższym okresie zakłada oczywiście śmierć kolejnych tysięcy obywateli, ale ładnie prezentuje się na ekranie. Kolejne liczby odchodzących stanowią zwyczajne tło dnia codziennego, element spekulacji polityków, lekarzy, dziennikarzy, ale także każdego z nas. Ludzie opowiadają sobie przy kawie, w trakcie miłych rodzinnych pogawędek, w pracy, jak to odeszło dziś kilkadziesiąt osób więcej albo mniej niż poprzedniego dnia.

Niezauważone zgony

Zatrzymajmy się więc na chwilę przy tych liczbach. Przed pandemią ginęło na polskich drogach niecałe trzy tysiące osób rocznie. To wynik jednego covidowego tygodnia. W kwietniu 2021 roku spadały codziennie w Polsce dwa duże rejsowe samoloty. Ginęli wszyscy pasażerowie. Teraz rozbija się „tylko” jeden mniejszy, za to już nikt tego nie odnotowuje. Jeszcze kilka tygodni temu każdego dnia znikała z powierzchni ziemi jedna polska wieś. Przez cały rok zniknęło jedno duże miasto. Niedługo będziemy świadkami śmierci całego powiatu.

W powstaniu listopadowym zginęło według szacunków około 40 tysięcy ludzi, w styczniowym do 20 tysięcy żołnierzy. Wojna 1920 roku pochłonęła 60 tysięcy istnień, kampania wrześniowa to 66 tysięcy zabitych żołnierzy, a ofiary zbrodni wołyńskiej to 50-60 tysięcy. Koronawirus już na tym etapie przekroczył te liczby (a w 1920 roku czy w czasach II wojny światowej Polska liczyła podobną liczbę mieszkańców co dziś). Nie chodzi o to, aby w jakikolwiek sposób umniejszać tragedie wypadków, wojen czy okrutnych zbrodni. Sam jestem zdecydowanym przeciwnikiem takiej księgowości ofiar, która ma na celu ważenie, kogo i kiedy bardziej skrzywdzono. Rzecz w tym, że przytoczone wydarzenia historyczne głęboko nas poruszają, przez dziesiątki lat są przedmiotem refleksji, wspomnień, rachunku krzywd. Obawiam się, że ofiary pandemii traktowane są jako swego rodzaju produkt uboczny systemu – nie wywołają koniecznych procesów w naszej zbiorowej świadomości. A już na pewno nie skłaniają do zadawania pytań o odpowiedzialnych za to, co się wydarzyło.

Można przyjąć, że mamy do czynienia z masowymi grobami, do których codziennie wrzuca się dziesiątki albo i setki kolejnych ciał, zapomnianych, bez szans na późniejszą ekshumację czy upamiętnienie. Właściwie bezimiennych, bo pozbawionych indywidualnej, pełnej ceremonii pogrzebowej, przeżycia żałoby przez całą rodzinę i społeczność, budowania wspomnień, zwyczajnego kultywowania pamięci. A przecież w centrach europejskich miast do dziś stoją pomniki ofiar dżumy. Czy ktoś w równym stopniu zastanawia się nad tymi, którzy zmarli na Covid? Namysł nad tragedią został sprywatyzowany – traktowany jest jak wewnętrzna sprawa konkretnych rodzin, małych enklaw. Bo w końcu, jak od dłuższego czasu nam powtarzają, rodzina jest najważniejsza. I trzeba ją chronić przed wszelkim złem świata, zapakowując w nią jednocześnie problemy, które powinny stać się przedmiotem debaty publicznej. Bo śmierć spowodowana koronawirusem nie jest wyłącznie prywatną sprawą zmarłego i jego najbliższych, ale naszym wspólnym, społecznym i politycznym problemem.

Ofiary systemu

Zastanawiam się, czy budowany przez lata system nie wymagał od społeczeństwa tej ofiary. Przywoływany przez profesor Małgorzatę Jacyno w rozmowie z Tomaszem Stawiszyńskim w TOK FM Achille Mbembe posługuje się terminem „negatywnego mesjanizmu”. Zdaniem tego wybitnego filozofia i politologa, autora między innymi „Polityki wrogości”, system, w którym żyjemy, został tak skonstruowany, że społeczeństwo musi pozbywać się nieustannie pewnej części swoich członków. Jednocześnie żywi przeświadczenie o wartości i celowości składanej w ten sposób ofiary. Rzecz w tym, że najsłabsi, klasowo zdominowani, nie są jedynie odważnikami spychanymi z wozu, aby biegnące z tyłu wilki chociaż przez chwilę wstrzymały pogoń. Bo oczywiście przyzwyczailiśmy się, że w obranym systemie ekonomicznym kołdra jest zawsze dla kogoś zbyt krótka – ciągnąc ją w jednym miejscu powodujemy odkrycie w innym. Tu chodzi jednak o głębszy sens tej ofiary. Takiej, która może dać odkupienie tym, którzy pozostali. To całopalenie jak gdyby umożliwia nam wszystkim przetrwanie. Ludziom żyjącym w kulturze indywidualizmu i nieustannej rywalizacji, należy wskazywać przegranych, by mogli poczuć namiastkę zwycięstwa. W ten sposób zagrzewa się ich do dalszej, codziennej walki. Wygrana osiągana jest jako kontrapunkt porażki.  Z tej perspektywy ofiarowanie nie tylko nie jest niczym złym, ale staje się wręcz pożądaną procedurą, dzięki której zmyte zostaną winy żyjących. A ponieważ nie jesteśmy w stanie przeżyć wszyscy, śmierć części oznacza, przynajmniej na jakiś czas, ocalenie pozostałych. Mam na myśli winę, którą obarcza się nas jako społeczeństwo, choć została wyprodukowana ponad naszymi głowami. O winę rzekomo rozdętych budżetów, rosnącego długu publicznego, niesegregowanych śmieci pływających po morzach i oceanach, błędnych wyborów politycznych, które powinny podobno zawsze być centrowe, a są zbyt lewe i prawe, o grzech nieposłuszeństwa, nieprzewidywalności, wulgarności i buntu. Obarczeni przez system tą winą, jesteśmy zmuszeni do składania ofiar, by dostąpić odkupienia.

Do wyjaśnienia braku adekwatnej reakcji na śmierć tysięcy ludzi może posłużyć także figura Lacanowskiego Wielkiego Innego. Chodzi w niej o to, że pewien stan rzeczy pozostaje tajemnicą poliszynela, dopóki nie dowie się o niej ów Wielki Inny, rozumiany nie jako osoba, ale pewne miejsce, w którym dochodzi do nazwania tego, co dotychczas ukryte. Do tego momentu można żyć po staremu – chodzić do pracy, prowadzić swoje sprawy, świętować, spędzać czas z bliskimi. Stąd próby natychmiastowego powrotu do restauracji, na imprezy, szybkiego wyjazdu na wakacje po epidemii. Dopiero gdy rzeczywistość zostanie odpowiednio nazwana i opowiedziana (gdy dowie się o niej Wielki Inny), wówczas trzeba będzie jakoś się do niej odnieść, zareagować. Bez tego nazwania możemy żyć w iluzorycznej nieświadomości. I my dzisiaj właśnie w takim stanie trwamy.

Tymczasem gdzieś w głębi duszy towarzyszy nam nienazwane poczucie straty. Staliśmy się innymi ludźmi, choć prawdopodobnie nie umiemy tego jeszcze opowiedzieć. Witold Gombrowicz wspominał, że w 1920 roku, gdy miał szesnaście lat, większość jego kolegów z klasy zgłosiła się na ochotnika do walk przeciwko bolszewikom. On tego nie zrobił i dzięki temu mógł obserwować, jak zmienili się uczniowie pod wpływem uczestnictwa w dramatycznych wydarzeniach wojennych. Pisał, że praca z tą młodzieżą musiała przybrać później inne formy, bo ciężko ludziom, którzy zetknęli się ze śmiercią, nadal opowiadać o zakazie palenia papierosów albo konieczności przychodzenia punktualnie na lekcje.

Spojrzeć za siebie 

Uważam, że nawet jeśli dziś odpychamy od siebie tragiczne sceny, których byliśmy świadkami, staramy się nie zaprzątać sobie nimi głowy albo je racjonalizujemy, to one pozostają nienazwane gdzieś w naszych umysłach. Trzeba zrobić wszystko, by wydostały się na powierzchnię.

Czas się odwrócić, spojrzeć za siebie. Zobaczyć, że Sodoma została zburzona, ale jedyną cechą charakterystyczną mieszkańców nie był żaden grzech, ale słabsza kondycja społeczna. Zgładzeni nie byli też jej winni. To my, uciekinierzy z Sodomy, doprowadziliśmy ich do tej sytuacji, my, ocaleni, jesteśmy winni ich zagłady. Ale nie przez nasze indywidualne wybory, co raczej przez zaniechania, wspierające błędny model systemu. Trzeba się zatem odwrócić bez obaw, że zostaniemy zamienieni w słup soli. Bo to nie Bóg czy natura, ani nie przeznaczenie zmusiły ich do odejścia, ale nasze społeczne i polityczne wybory, których dokonywaliśmy przez ostatnie dziesiątki lat – i w Polsce, i na świecie. Albo brak tych wyborów, zaniechanie, bierność i konformizm. Brak emancypacji i równości spowodował ugruntowanie błędnego porządku. W praktyce nakazywał on choćby drastyczne ograniczenie finansowania służby zdrowia, hołdowanie polityce cięć i ciągłego obniżania podatków dla najbogatszych. Jedyne, czym dziś ryzykujemy, odwracając się, to uczucie przerażenia. Podobne do tego, które jawi się na twarzy anioła historii, tak barwnie opisanego przez Waltera Benjamina. Postaci, która pchana naprzód przez wiatr postępu, musi nieustannie przyglądać się spustoszeniu, jakie pozostało za nią. Odwrócenie się jest jednak o tyle konieczne, że bez owego przerażenia nie będziemy w stanie dostrzegać kolejnych błędów i doprowadzimy niechybnie do kolejnych tragedii.

Władze państwowe po zakończeniu epidemii koronawirusa nie powinny zatem zachęcać do „powrotu do normalności”, ale ogłosić przynajmniej roczną żałobę narodową. Gra bowiem toczy się o duże stawki. Jeżeli przejdziemy do porządku dziennego, po prostu „wrócimy do normalności” po tym, co się stało, możemy bezpowrotnie utracić nie tylko elementarną przyzwoitość, poczucie wspólnoty (jeżeli ono w ogóle jeszcze istnieje), ale i nasze człowieczeństwo. Społeczeństwo, które przechodzi obojętnie wobec śmierci dziesiątek tysięcy już nie tylko innych, obcych, ale i swoich członków, nie może być już nigdy „normalne”. Na zawsze pozostanie okaleczone i, co jeszcze ważniejsze, gotowe do bezbolesnego przekraczania kolejnych granic bestialstwa. Uważam zakończenie pandemii za kluczowy punkt dla dalszej egzystencji Polaków już nie tylko jako obywateli, ale po prostu ludzi. Myśl o tym, że nie dojdzie do żadnej refleksji, jest w moim odczuciu przerażająca.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×