fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Za, a nawet przeciw. Czy Musk zrobi z Twittera „superaplikację”?

Kontrola najpoważniejszego medium międzynarodowej debaty, to tylko jeden z celów Muska. Bardziej niebezpieczna wydaje się wizja przyszłości, w której ten sam człowiek kontroluje dyskurs publiczny i nasze finanse osobiste, a właśnie to może być najważniejszy cel kupienia Twittera.
Za, a nawet przeciw. Czy Musk zrobi z Twittera „superaplikację"?
ilustr.: Paulina Radoń

Saga pod tytułem „Najbogatszy człowiek świata kupuje najważniejszą platformę komunikacyjną”, ciągnąca się od przeszło pół roku, wreszcie wydaje się dobiegać końca. W środę 26 października cyfrowe media szturmem zdobył filmik wrzucony przez Elona Muska, w którym autor „dla żartu” wnosi do siedziby Twittera w San Francisco… zlew. W grypsie chodzi o grę słowną – angielskie let it sink in można przetłumaczyć jako: „to dzieje się naprawdę” lub, bardziej frywolnie, jako „tej siły już nie powstrzymacie”. Faktycznie, wszystko wskazuje na to, że Musk po kolejnej wolcie i zmianie zdania ostatecznie zamierza wywiązać się z obietnicy, którą złożył, kiedy pół roku temu zaoferował kupno platformy za 44 miliardy dolarów. Szybko okazało się, że finalizacja umowy nie jest niczym pewnym, a sam Musk może się zwyczajnie rozmyślić. Oficjalnie chodziło o zarzuty, które Elon wytoczył przeciwko firmie założonej przez Jacka Dorseya dotyczące (rzekomego) ukrywania przez Twittera realnej liczby użytkowników i tolerowania wykorzystywania na masową skalę fałszywych kont. W rzeczywistości najprawdopodobniej Musk po prostu zmienił zdanie z powodów czysto biznesowych – po inwazji Rosji na Ukrainę, eskalacji napięć na linii USA-Tajwan-Chiny i kryzysie energetycznym w Europie wycena gigantów sektora technologicznego zanotowała ogromne spadki. W najgorszym momencie wycena akcji Twittera na nowojorskiej giełdzie spadła z 50 USD w maju do zaledwie 32 dolarów w lipcu.

Samo oskarżenie Muska było jednak poważne – zarówno w polityce, jak i w marketingu wykorzystywanie zautomatyzowanej armii trolli to potężne narzędzie wywierania wpływu na wyborców i konsumentów. Jeśli faktycznie okazałoby się, że kluczowa dla globalnego dyskursu platforma jest w dużej części obiektem manipulacji i oszustw, podkopałoby to pozycję Twittera zarówno w sensie finansowym, jak i politycznym. To zrozumiałe – firmy nie chcą płacić za reklamy, które nie docierają do ludzi, z kolei politycy odczuwają zagrożenie przed znanymi z ostatnich lat kampaniami dezinformacyjnymi i propagandowymi, za którymi często kryją się wywiady obcych państw albo finansowane przez nich środowiska polityczne i biznesowe. Ostatecznie, prawdopodobnie ze względu na ogromne koszty, które musiałby ponieść gdyby wycofał się z oferty, Musk wydaje się dążyć do faktycznego przejęcia firmy. Nie bez znaczenie jest też to, że od wakacji wycena Twittera zanotowała odbicie – dziś za jedną akcję TT znów trzeba zapłacić ponad 50 dolarów, w świetle czego pierwotna oferta Muska znów nabiera sensu z punktu widzenia księgowego. Za symboliczne zamknięcie dealu można uznać to, że od kilku dni przy profilu Muska widnieje krotochwilny opis Chief Twit, co po polsku oznacza „Główny żartownić” lub „Główny Dureń”.

Cała historia jest tak zagmatwana, że łatwo zapomnieć, o co w niej wszystkim chodzi. Wiele wskazuje na to, że nowy szef zamierza zrobić w firmie „wejście smoka”.  I choć Elon najprawdopodobniej po raz kolejny nie dotrzyma danego publicznie słowa i nie przeprowadzi wcześniej zapowiadanych masowych zwolnień ¾ załogi, to media donoszą, że już pierwszego dnia zapowiedział, że wyrzuci dotychczasową dyrekcję, w tym między innymi CEO, Paraga Agrawala oraz Vijayę Gadde, szefową polityki prawnej, zaufania i bezpieczeństwa. Jednak to, co spotka pracowników, jest tylko pobocznym elementem sprawy. Nie ma sensu wylewać łez nad losami pracowników zarabiających średnio 120 tysięcy dolarów rocznie, którzy prawdopodobnie w błyskawicznym tempie znajdą zatrudnienie w innych firmach amerykańskiego sektora ICT.

O czym ćwierka Szef Wróbli

Śledząc przypominające telenowelę podchody Muska pod Twittera, łatwo zapomnieć o sednie sprawy. Dla uzyskania jasnego oglądu pomocne jest znalezienie odpowiedzi na dwa kluczowe pytania: po co Muskowi kupno platformy oraz co właściwie zamierza z nią zrobić. Na szczęście, jak zdążyliśmy się przyzwyczaić, śledząc poczynania miliardera, Musk uprzedził medialne dywagacje i opisał swoje zamiary, publikując 27 października twitta-manifest. Jakie są wnioski z sygnałów, które w swoim memorandum wysyła Elon? Dokument liczy zaledwie kilka stron, warto więc głębiej przyjrzeć jego głównym tezom.

Na wstępie Musk deklaruje, że kupił Twittera nie dla zysku, tylko dla utrzymania wolności słowa i rzetelnego, merytorycznego dialogu w internecie. W tym kontekście fakt, że swój manifest kieruje wprost do agencji reklamy internetowej budzi uzasadnione zdziwienie. I rodzi pytania o szczerość intencji: skoro „powodem zakupu Twittera jest troska o przyszłość cywilizacji”, to czemu pierwszym adresatem są biznesowi partnerzy zainteresowani maksymalizacją zysku obsługiwanych przez nich klientów? Niedługo później Musk pisze, że według niego „niedopasowane reklamy to spam, a dopasowane – to treści”. Należy to rozumieć jako zrównanie wysoko sprofilowanych do użytkowników reklam z wartościowymi treściami dziennikarskimi, artystycznymi czy rozrywkowymi. Brzmi super, natomiast może oznaczać coś potencjalnie groźnego: zgodę na przestawienie Twittera na model biznesowy dostosowywania treści pod kątem profilu konsumenckiego internautów, który znamy między innymi z TikToka, Facebooka czy Instagrama.

Niepokoić może także przykład, który Elon podał, mówiąc o idealnych „dopasowanych” reklamach: „Dobra reklama może (…) pokazać Ci leczenie/terapię, o których nigdy nie słyszałeś”. Pomijając fakt, że Twitter niekoniecznie jest miejscem, w którym chcemy oglądać reklamy leków czy eksperymentalnych urządzeń medycznych, to z technicznego punktu widzenia profilowanie tego typu treści możliwe jest tylko i wyłącznie na podstawie danych osobowych, które zostawiamy po sobie, korzystając z sieci. Dotychczasowe próby ucywilizowania rynku obrotu danymi osobowymi w internecie podejmowane przez Unię Europejską między innymi przez przyjęcie rozporządzenia o ochronie danych osobowych (RODO) trudno uznać za sukces, zaś w wielu krajach świata nie istnieją żadne efektywne formy ochrony prywatności obywateli-internautów. I nawet jeśli Twitter nie będzie korzystał z danych pozyskanych niezgodnie z prawem i nie będzie wykradał danych z systemów takich jak na przykład polski system e-pacjent, to przecież inteligentne algorytmy mogą skutecznie uzyskać wrażliwe informacje o nas między innymi na podstawie naszej historii wyszukiwania, lokalizacji urządzeń czy nagrywania dźwięku i obrazu z naszych telefonów, komputerów i innych podłączonych do sieci urządzeń. Jeśli Musk zdecyduje się podążać tą drogą, może oznaczać to przyszłe starcia z europejskimi i amerykańskimi regulatorami odpowiedzialnymi za ochronę prywatności.

Moderowanie baniek

Kolejne kuriozum, które pojawia się w manifeście Muska, dotyczy kwestii internetowych „baniek” lub „echo-komnat” (echo chambers). Miliarder wprost deklaruje, że chce przeciwdziałać „rozpadowi internetu na skrajnie prawicową i skrajnie lewicową bańkę” oraz promować otwarty, rzetelny dialog ponad politycznymi podziałami. Znów, sam cel można uznać za szczytny – przynajmniej z klasycznie oświeceniowych, liberalnych pozycji ideologicznych. Problem w tym, że chwilę później Musk postuluje umożliwienie użytkownikom ustawienia precyzyjnych preferencji dotyczących selekcji treści, które będą im wyświetlane. O ile w przypadku dostępu do treści seksualnych lub drastycznych takie rozwiązanie wydaje się naturalne (z resztą: de facto już na twitterze działa poprzez ostrzeganie i zasłanianie potencjalnie kontrowersyjnych treści), to jego rozszerzenie będzie prowadzić do efektów dokładnie sprzecznych z postulowanymi wartościami. Jeśli celem nowego CEO faktycznie ma być przekłuwanie internetowych baniek, to umożliwienie dostosowania treści pod kątem na przykład poglądów politycznych, religijnych czy towarzyskich tylko wzmocni proces fragmentaryzacji dyskursu publicznego.

Koniec wolność ekspresji?

Kolejny kontrowersyjny punkt manifestu odnosi się do wolności słowa. Elon dał się poznać jako zwolennik szerokiego zakresu swobody ekspresji. W maju zapowiedział, że jeśli zostanie szefem platformy, to przywróci (skasowane po prawicowych rozróbach w Waszyngtonie w styczniu bieżącego roku) konto Donalda Trumpa. Można było się więc spodziewać, że takie zapowiedzi doprowadzą do odwrotu od polityki cenzurowania treści skrajnych, na które często narzekają osoby o konserwatywnych poglądach. Z tym większym zdziwieniem należy podejść do zawartej w memorandum Muska deklaracji o tym, że Twitter będzie podlegał prawu kraju, w którym jest używany (laws of the land). W sensie prawnym oznacza to zapewnienie, że firma będzie przestrzegać tych samych norm i regulacji, których przestrzegać powinni jej użytkownicy z różnych krajów. Na pierwszy rzut oka brzmi to sensownie, jednak w praktyce może rodzić poważne problemy polityczne. Pomijając problemy natury technicznej (czy Twitter będzie miał osobny dział prawny dla każdego kraju, w którym ma użytkowników?), wydaje się to być jawnie sprzeczne z deklarowanym przywiązaniem Muska do idei wolności słowa.

Jeśli deklaracje Muska faktycznie wejdą w życie, ich efektem może być podporządkowanie platformy lokalnym organom ścigania lub urzędom odpowiedzialnym za cenzurowanie nielegalnych treści. Może to oznaczać, że Polscy twitterowicze nie będą mogli na przykład obrażać uczuć religijnych, znieważać głowy Państwa Polskiego lub przedstawicieli obcych państw. A także pisać lub publikować zdjęć lub filmów, które naruszają jakiekolwiek normy i przepisy prawa. A przecież wejście w życie tych zapowiedzi uderzyłoby w swobody obywatelskie nie tylko w krajach demokratycznych, ale przede wszystkim zniszczyłoby jedno z podstawowych narzędzi organizacji oporu społecznego w krajach autorytarnych lub takich, które zmierzają w stronę dyktatury. Dość powiedzieć, że gdyby Twitter działał w ten sposób od początku, to mogło by nie dojść na przykład do protestów obywatelskich takich jak te z egipskiego placu Tahrir w 2011 roku czy amerykańskiego ruchu Black Lives Matter w 2021 roku.

SuperElon?

Wydaje się więc, że przejęcie Twittera przez Muska może sprowadzić na jego głowę jeszcze więcej problemów. Wkraczając na teren debaty politycznej, medialnej, kulturowej i społecznej Musk otwiera kolejne fronty i zyskuje kolejnych przeciwników. W przeciwieństwie do jego poprzednich projektów tym razem nie będą one miały charakteru stricte biznesowego. W świetle wspomnianych wcześniej wyzwań nasuwa się pytanie: jaki jest cel tego wszystkiego?

Odpowiedzi są dwie, niekoniecznie z resztą ze sobą sprzeczne. Po pierwsze, kontrola najpoważniejszego medium międzynarodowej debaty, na którym komunikują się ze sobą między innymi szefowie rządów, głowy państw, organizacje międzynarodowe a nawet papież, jest wartością samą w sobie. Może stać się środkiem do wywierania wpływu na decydentów i influenserów, a więc narzędziem osiągania celów, które Musk w danym momencie uzna za istotne. W tej interpretacji Twitter jest „perłą w koronie” jego imperium finansowego, które jednocześnie karmi próżność oraz może być przydatne w dalszym budowaniu jego brandu, majątku i pozycji.

Drugi powód jest jeszcze bardziej niepokojący. Od wielu miesięcy Musk otwarcie mówi o tym, że zamierza stworzyć „superaplikację” (superapp), która byłaby odpowiednikiem działającego w Chinach WeChat. Ten ostatni łączy w sobie różne funkcje: od komunikacyjnych, przez społecznościowe aż po… finansowe. Dla Muska to naturalny kierunek myślenia – na początku swojej drogi do gigantycznej fortuny był przecież jednym z twórców PayPala. Rozbudowanie Twittera o dodatkowe funkcje nie jest problemem w sensie technicznym, może rodzić natomiast problemy natury prawnej, etycznej i politycznej. Wizja przyszłości, w której ten sam człowiek kontroluje dyskurs publiczny, jak i finanse osobiste, przenosi nas w obszar mrocznych dystopii. Co może ją powstrzymać? W świetle indolencji bądź apatii urzędów regulacyjnych i niechęci krajowych parlamentów do adresowania wyzwań cyfrowych nie powinniśmy oczekiwać zdecydowanych działań. Pozostaje nam nadzieja, że tak jak w przypadku innych pomysłów Muska miliarder zwyczajnie się znudzi i poszuka innych drogich i prestiżowych zabawek.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×