fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Z ojczyzną jedynie w sercu

Po wojnie zaczęłam pracować jako adwokatka. Z przyjemnością oddałam się pracy. Zaczęła się moja nowa walka, tym razem o losy innych, zniszczone przez wojnę, a później przez panujący reżim.
Z ojczyzną jedynie w sercu
ilustr.: Stanisław Gajewski

Tekst oryginalnie napisany w języku rosyjskim.

Tłumaczenie: Ekaterina B.

***

Jeszcze nie zaczęłam, a z moich oczu już zaczynają spływać zdradzieckie łzy na samą myśl o tym, że będę musiała pisać o Ojczyźnie…

O tej, która mnie zdradziła?

A może jej w ogóle nie było, może była tylko iluzją stworzoną przez propagandę fałszywego patriotyzmu w chorym społeczeństwie? O mojej przynależności do kraju pochodzenia świadczy (musiałam wyciągnąć z teczki paszport, żeby przypomnieć sobie to dokładnie) tylko linijka na stronie tytułowej: FEDERACJA ROSYJSKA. Ojczyzna, którą mi odebrano, pozostała tylko w zranionym sercu.

Przed wygnaniem

Dzieciństwo – najstarsze dziecko, pochłaniające wiedzę z wielkim zapałem, zakochane w nauce. Uwielbiałam chodzić do szkoły, do której przyjęli mnie w wieku sześciu lat i dziesięciu miesięcy, ponieważ większość czasu i tak spędzałam na terenie szkoły. Nauka przychodziła mi łatwo, wyróżniałam się bystrością i doskonałą pamięcią. Pionierka, komsomołka – wszystko według zasad radzieckiego społeczeństwa. Ojciec często chorował, matka wykańczała się, pracując na kilku etatach, abyśmy nie cierpieli niedostatku. Z łatwością ukończyłam pedagogiczną szkołę średnią. Miałam wielkie marzenie: dostać się na MGIMO, ale o tym nie mogło być mowy, bo tam przyjmowano dzieci partyjnych i innych wysoko postawionych osobistości. Ostatecznie dostałam się na Państwowy Uniwersytet na Wydział Ekonomii i Prawa, który później przekształcono w Wydział Prawoznawstwa. Egzaminy zdałam na najwyższą ocenę.

Kiedy skończył się egzamin pisemny z języka rosyjskiego, asystent egzaminatora rzucił w moją stronę: „Będziesz prokuratorem!”. Odpowiedziałam: „Dużemu statkowi – wielkie żagle!”. I ta fraza, skierowana do samej siebie, towarzyszyła mi przez całe życie, choć nigdy się nie spełniła. Smutne, prawda? Dla mnie tak, na pewno.

Ileż było we mnie ambicji, pomysłów i marzeń. Moje plany – Państwowy Uniwersytet, MGIMO – legły w gruzach, ziemia stopniowo osuwała się spod nóg, a wszystko przez wojnę, która przyniosła ze sobą tułaczkę, upokorzenie, żałobę i prześladowania ze strony innych mieszkańców, głównie Rosjan, z powodu mojej narodowości. Zaczęła się niekończąca walka o prawo bycia osobą pochodzenia czeczeńskiego, o prawo do życia w Rosji. Potem przyszła rodzina, dziecko, poszukiwanie chleba powszedniego, pomoc braciom i siostrom (byłam przecież najstarsza w rodzinie i czułam odpowiedzialność za jej młodszych członków).

Po wojnie zaczęłam pracować jako adwokatka. Z przyjemnością oddałam się pracy. Zaczęła się moja nowa walka, tym razem o losy innych, zniszczone przez wojnę, a później przez panujący reżim. Bardzo chciałam, żeby było mnie wszędzie dużo, żeby zdążyć wszędzie tam, gdzie jestem potrzebna, żeby nigdy się nie spóźnić i zawsze uratować kogoś przed niesłuszną karą. W trakcie tej walki łamali mnie zarówno psychicznie, jak i fizycznie – w 2017 roku złamany kręgosłup, ręce, przegrody nosa, zęby. Przez trzy miesiące byłam przykuta do łóżka, ale nie złamana. Moja walka toczyła się wewnątrz, choć ciało było unieruchomione. Nienawidziłam swojej bezsilności, tego, że nie mogłam wstać i się zemścić.

Pewnego dnia postanowiłam, że muszę wstać i kontynuować walkę.

Zemsta!

I zaczęła się: na systemie, na władzy w mundurach, na ludziach, którzy ten zgniły system reprezentują. Przez kolejne lata w ten czy inny sposób mściłam się. Mściłam się, wygrywając sprawy sądowe, za każdym razem mając nadzieję, że ten urzędnik, zastępca ministra spraw wewnętrznych (człowiek z wyglądu, w rzeczywistości nikczemna kreatura) – winny moich nieszczęść – z pewnością zobaczy, że nie zostałam złamana. Moi nikczemni, skorumpowani, chciwi „nauczyciele” nauczyli mnie walczyć ich metodami. Wykorzystywałam swój dowcip, charyzmę, atrakcyjność, cięty język, a co najważniejsze – zyskałam odwagę, bo wraz z bólem przekroczyłam też strach. Zyskałam odwagę, choć spotykało mnie wiele gróźb, zarówno kierowanych bezpośrednio do mnie, jak i wobec moich krewnych. Przychodzili do mojego domu z groźbami, ale odganiałam ich ostrymi słowami. Wspierała mnie rodzina i to dodawało mi sił.

Zaczęłam pomagać ludziom, którym niesłusznie wytaczano sprawy karne, uniknąć kary. Dzięki mojej pomocy wielu młodych ludzi wraz z rodzinami opuściło kraj pochodzenia.

Strach!

Powrócił, gdy moje dziecko dorosło. Z powodu mojej działalności pewnego dnia niesłusznie je zatrzymano. Bez postawienia zarzutów nielegalnie i przemocą przetrzymywano w piwnicy komisariatu przez trzy miesiące. Boję się nawet pomyśleć o tym, że mogło być poddane torturom (ten temat jest u nas w rodzinie zakazany). Sytuacja przypominała represje lat 30. pod rządami Stalina w ZSRR, kiedy dzieci były obarczane winą za działalność rodziców. Władza interpretowała zaś ją na własnych zasadach – według formuły: „Nie przypadł do gustu? Winny”. Tutaj możecie zapomnieć o prawach człowieka, ponieważ „niepożądany” nie jest uważany za człowieka.

Spodziewali się, że sama przyjdę na policję z powodu syna (byłam gotowa to zrobić, ale krewni kategorycznie mi tego zabronili). W ciągu pierwszych trzech dni postawiłam na nogi prawie wszystkich, których mogłam, ale nikt nie odważył się wstawić za nim, bo szefem wydziału, który go zatrzymał, był bliski krewny dyktatora. W krótkim czasie posiwiałam. Wcześniej miałam siłę walczyć z tym, co uczyniono mnie samej. Jednak gdy chodzi o dziecko, jest to próba, której żadna matka nie zniesie. Tak, ktoś może się zastanawiać, jak mogłam wytrzymywać tak długo, gdy moje dziecko było w niewoli, a ode mnie żądano, abym po prostu przyszła, by je uwolnili?! Uwierzcie mi, znam ten zgniły system i dlatego byłam pewna, że nie tylko nie uwolniliby go, ale jeszcze wysłali na wojnę, a ode mnie – w najlepszym wypadku – zażądali zapłaty łapówki i wtedy wypuścili. Ostatecznie scenariusz okazał się dokładnie taki, jak opisałam – nasze życie wyceniono na dużą sumę pieniędzy.

Byłam w sytuacji bez wyjścia. Nie widziałam sensu dalszej walki, system był zbyt silny, a ja byłam osłabiona – zaatakowali moje dziecko, którego życia i zdrowia nie mogłam ryzykować. Moje życie nie miało dla mnie żadnej wartości, bo od 2017 roku była to po prostu walka, którą trudno nazwać życiem.

Wygnanie

Polski obrońca praw człowieka, genialny prawnik, uczciwy człowiek, który pomagał moim byłym klientom, pomógł również nam. Nie miałam wątpliwości, że nam pomoże, bo wiedziałam, jak reaguje na cudze nieszczęścia. W tamtym czasie nie znał mnie osobiście, ale ja znałam go z opowieści. W zasadzie uciekłam sama, ale postawiono mnie przed zamkniętymi drzwiami i musiałam albo je otworzyć, albo cały czas w nie pukać, dopóki ktoś ich nie otworzy.

Wewnętrzna walka.

Dziwne uczucie, zawieszenie. Zastanawiam się, czy każdy doświadcza tego stanu? Czuję się zagubiona, odeszłam daleko. Mam wrażenie, że mój wewnętrzny rdzeń wygiął się o sto osiemdziesiąt stopni, ale wiem, że się nie złamał. Jest mi ciężko, boli. Znowu płyną łzy.

Zaczęłam odrywać się od siebie, doświadczałam kompletnego brak samoakceptacji. Nie szanuję siebie za okazanie słabości (uważam, że pokazałam słabość). Nie wiem, co robić dalej? Ciężko… Ktoś doradził mi psychologa. Nie pomogło, okazało się, że psycholożka sama doświadczyła traumy wojennej, podobnie jak wiele innych ukraińskich psycholożek. Jak mogą pomóc, jeśli same potrzebują wsparcia?

Otoczenie. Polskie społeczeństwo – otwarte, przyjazne, przynajmniej na zewnątrz bardzo rzadko okazują niechęć. Rozumiem, że społeczeństwo nie przyjmuje mnie i takich jak ja, bo jesteśmy tutaj obcy, dlaczego mieliby nas kochać, skoro w naszej ojczyźnie nas nienawidzą?

Wstyd!

Chodzę po organizacjach z wyciągniętą ręką, prosząc o pomoc. To dla mnie niecodzienne, bo kiedyś to ja byłam tą, która pomagała. Zaczęłam często chorować. Zdiagnozowano u mnie ciężką chorobę kości – zaawansowaną osteoporozę (skutek represji w kraju pochodzenia). Wstydzę się mówić lekarzom o moich chorobach. Proszę różne organizacje o opłacenie recepty. Leki, które muszę zażywać, są drogie. Wizyty są płatne, na szczęście kilka opłacił Ośrodek Pomocy Społecznej. Wstyd mi chodzić po paczki z pomocą rzeczową. Po jedzenie nie chodzę nigdzie, jestem bardzo wybredna z powodu choroby żołądka, chodzę głównie po środki czystości.

Każdego miesiąca muszę zgłaszać się w Urzędzie Pracy, aby nie stracić ubezpieczenia zdrowotnego. Ostatnia wizyta była dla mnie bardzo upokarzająca, bo urzędniczka dosłownie wepchnęła mi pracę, której nie jestem w stanie wykonać. Otwarcie powiedziała mi, że Polska nie musi utrzymywać darmozjadów (tak to zrozumiałam). Nie mam już odwagi, żeby pojawić się na kolejnym spotkaniu, bo czuję, że nie opanuję swoich nerwów. Uczyłam się języka w obozie dla uchodźców, ale niewiele z tego wyniosłam. Zajęcia polegały głównie na rozmowach na różne rozpraszające tematy. Innych kursów nie ma. Później byliśmy zmuszeni przeprowadzić się do stolicy. Na wynajem mieszkania wydaliśmy wszystkie oszczędności. W większości sami płacimy za recepty, jedzenie kupujemy za własne pieniądze. Czynsz płacimy z pieniędzy, które zarabia mój syn (jego praca jest niestabilna). Na razie jest ciężko.

Bezpieczeństwo

Tak, bez wątpienia cudownie jest budzić się każdego ranka i nie bać się kolejnego dnia (na początku było to dla mnie dziwne uczucie). Podziwiam to, jak w Polsce działa każdy przepis prawa. Szanuję każdego Polaka za jego pracowitość (uważam ich za pracoholików). Podziwiam też to, że obywatele Polski są chronieni przez prawo, każdy obywatel Polski wie, że jego kraj go nie porzuci i nie zdradzi (myślę, że mam rację w tej kwestii). Zapraszano mnie do Niemiec i do Francji, mówiono, że w Polsce żyje się trudno, szczególnie po uzyskaniu pozytywnej decyzji o zgodzie na pobyt – że to kwestia znalezienia mieszkania czy świadczeń socjalnych i tak dalej. Ale ja szukałam bezpiecznego miejsca i znalazłam bezpieczeństwo na terytorium państwa polskiego.

PS Drodzy Europejczycy, potraktujcie nas jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić, proszę. Jesteśmy bezbronni. Jesteśmy tymi, którzy żyli w kraju pochodzenia według zasady prawa dżungli: „Przetrwa najsilniejszy”, ale z małą parafrazą: „Przetrwa najbardziej podły”.

Przez pół wieku swojego życia żyłam w systemie, w którym korupcja była normą, gwałt – zasłużoną karą, choroba – karą za grzechy, w którym wszystko można kupić i sprzedać, nawet ludzkie życie. Żyłam w pełnym chaosie, w którym prawo było stosowane wybiórczo, a wobec prawa równi byli jedynie zwykli ludzie… Wiele tych „ale”.

Uczymy się tu żyć uczciwie, zgodnie z literą prawa, i jeśli gdzieś przekraczamy ustalone przez was granice, to wyłącznie z niewiedzy, ponieważ niezwykle trudno jest wykorzenić ze swojego ciała resztki tego chorego społeczeństwa, szczególnie mając pięćdziesiąt lat (mówię na swoim przykładzie). Uczymy się żyć na nowo. Pomóżcie nam! Jesteśmy ludźmi bez Ojczyzny, z Ojczyzną jedynie w sercu! Nasza tragedia może posłużyć wam za przykład, byście zrozumieli, jak to jest porzucić trwające pięćdziesiąt lat życie i zacząć wszystko od nowa. A czy mnie czeka jeszcze ten nowy początek…? Czy to już koniec…?

***

Wszystkie „Pamiętniki uchodźcze” dostępne także w wersji e-booka i audiobooka tutaj!
Papierowe wydanie będzie dostępne od stycznia w formie cegiełki na działania Grupy Granica.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×