fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

„Wyjazd z Ukrainy nie był ostatnim dramatem w moim życiu”

Kiedy uchodźcy podejmowali decyzję o opuszczeniu Ukrainy zaatakowanej przez Rosjan, najbardziej potrzebowali poczucia bezpieczeństwa. W Polsce, choć nie toczy się tu wojna, nie wszyscy je znaleźli. Zebrałam historie kilku osób, które opowiedziały o swoim doświadczeniu.
„Wyjazd z Ukrainy nie był ostatnim dramatem w moim życiu”
ilustr.: Rafał Kwiczor

Kristina: Boję się, że moja siostra umrze z daleka ode mnie”

Zacznę od pozytywnej opowieści – opowiem o mojej siostrze. Jest ode mnie starsza o trzy lata i zawsze byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Dzieliłyśmy jeden pokój, wymieniałyśmy się ubraniami i gotowałyśmy obiady, kiedy nasza mama (pielęgniarka) była w pracy. Pamiętam, że gdy jedna z cioć dała nam orzech, to nawet jego podzieliłyśmy na pół – tak bardzo o siebie dbałyśmy. I tak było nie tylko w dzieciństwie. W wieku dwudziestu jeden lat wyszłam za mąż i urodziłam synka, siostra jest sama, ale jest najukochańszą ciocią dla mojego Olka. Ma z nim więź, której nie mam nawet ja – rozumie go jak nikt, a nie jest to łatwe, bo Olek jest dzieckiem w spektrum autyzmu i ma szczególne potrzeby edukacyjne (związane między innymi z opóźnieniem rozwoju mowy i alergiami).

Obie z siostrą mieszkałyśmy w Kijowie, ale co ciekawe, nasza prababcia była Polką – i pamięć o tym była w mojej rodzinie żywa. Wiedziałam od zawsze, że w Polsce mam ciotki, wujów i dalekie kuzynostwo, kontaktowaliśmy się z okazji świąt katolickich i prawosławnych oraz najważniejszych wydarzeń rodzinnych. Sama jednak nigdy nie byłam w Polsce… Do czasu. Pamiętam, gdy powiedziałam mojemu mężowi, że chciałabym zobaczyć Poznań, zwiedzić kraj, z którego w jakimś stopniu pochodzę. Mąż powiedział, że chętnie by ze mną pojechał, ale to chyba nie szybko się wydarzy, bo przecież nasz syn bardzo źle znosi podróże i w ogóle wszelkie zmiany. Mimo wszystko nasze życie toczyło się w miarę spokojnie.

A potem przeżyłam dwa końce świata. W styczniu moja siostra dostała diagnozę nowotworu. Ma raka jelita. Zaczęliśmy szukać lekarzy, skupiliśmy się na wspieraniu jej. A dwa miesiące później wybuchła wojna. Wyjechałam z synem i siostrą natychmiast, mąż został, żeby walczyć. Nie, nie zginął – żyje, ale został ciężko ranny w udo i ramię, nie wiadomo, czy wróci do pełnej sprawności. Ja z synem i chorą siostrą znalazłam się w Poznaniu, do którego tak chciałam przyjechać… choć nie w tych okolicznościach. Wiem, że miałam mnóstwo szczęścia – nie musiałam mieszkać w żadnym ośrodku, po prostu znaleźliśmy się u rodziny, która, gdy tylko dowiedziała się, co się dzieje, zaproponowała, żebyśmy zostali u nich na jakiś czas. Pierwszy raz widziałam moich polskich krewnych – i od razu występowałam w roli tej, która rozpaczliwie potrzebuje pomocy.

Mój syn po wielu problemach dostał się do szkoły, gdzie zajmuje się nim nauczyciel wspomagający. Ma problemy emocjonalne – zwiększyła się jego wybiórczość pokarmowa, drapie się po ciele, jego mowa się cofnęła. Wiem, że on kolejnej drogi by nie zniósł. W codziennej opiece trochę pomaga mi rodzina, choć oni nie rozumieją Olka zbyt dobrze, ale są w stanie zostać z nim, gdy idę do sklepu. Nie pracuję, bo Olek wymaga opieki. Mam pięćset plus i oszczędności jeszcze z Ukrainy. Ale boję się sama wychodzić z domu – tuż po przyjeździe do Polski zostałyśmy z siostrą okradzione. Zabrano nam torby, w których miałyśmy trochę euro, dokumentację medyczną siostry i trochę innych cennych rzeczy, w tym mój pierścionek zaręczynowy. Na mojego syna z kolei napadnięto. Został pobity, gdy dosłownie na chwilę wyszedł z psem kuzyna przed dom. Ktoś nazwał go debilem i swołoczą. Od tamtej pory moczy się. Po latach opieki nad dzieckiem z niepełnosprawnością wiem, że wiele rzeczy można wypracować, potrzeba tylko czasu i spokoju. A tego nam teraz bardzo brakuje.

Jednak wyjazd z Ukrainy nie był ostatnim dramatem w moim życiu. Najgorsze jest to, że moja siostra i ja po raz pierwszy się rozdzieliłyśmy. Dla niej nie było tutaj szansy na szybkie leczenie. Pojechała dalej, do Niemiec. Nie chcę mówić o jej fizjologii, więc powiem tylko, że jej stan jest zły. Może uda się jej pomóc, może nie – ta świadomość powoduje we mnie takie napięcie, że chce mi się wyć jak bitemu zwierzęciu. Chciałabym do niej pojechać, ale nie stać mnie na to, a poza tym Olek nie nadaje się do kolejnej podróży. Najbardziej boję się, że moja kochana siostra umrze beze mnie. Wiem, że jeśli tak się stanie, to już zawsze będę czuła się jak bezdomna. Mam dom i rodzinę tak długo, jak długo mam moją siostrę.

Yulia: „My wszyscy mamy depresję”

Spod Kijowa przyjechałam z córką, która ma sześć lat. Nigdy nie chciałam opuszczać kraju – na pewno nie w sytuacji przymusu. Ale nasze życie było zagrożone, a jeśli tak się dzieje, to nie ma czasu na rozważania, czego by się chciało. Bierzesz walizkę i wsiadasz do pociągu przed siebie, nawet jeśli nie wiesz, co czeka na końcu drogi. Już w Ukrainie nie miałam łatwego życia – samodzielnie wychowuję dziecko, więc wiem, że muszę w pojedynkę o nas zadbać. Ale mimo wszystko żyłyśmy na przyzwoitym poziomie.

Do Polski przyjechałam dziesiątego marca. Pierwszym problemem było znalezienie mieszkania, ale pomogła mi pewna życzliwa osoba. Dużo większy kłopot miałam ze znalezieniem pracy. Jestem po studiach dziennikarskich, ale to niczego nie ułatwiło. Szukałam zatrudnienia w różnych miejscach – ale nikt nie chciał dać mi umowy o pracę. Ukraińcom, a zwłaszcza kobietom, płaci się mniej niż Polakom, a poza tym eksploatuje się nas ponad nasze siły. Od wielu kobiet z Ukrainy wymaga się pracy po kilkanaście godzin na dobę kilka dni z rzędu, a pieniądze z tego są tak małe, że ledwo wystarcza na wynajem jakiegoś malutkiego mieszkanka. Mnie dodatkowo nikt nie chce zatrudnić, bo mam dziecko i sama je wychowuję – Ukrainka, w dodatku samotna matka, to ostatnia osoba, z którą ktokolwiek chce współpracować. A przecież muszę zająć się córką, kiedy jest chora, muszę zaprowadzić ją do lekarza…

To nie jest tak, że nie chce mi się pracować, że chcę, aby ktoś mnie utrzymywał i dawał mi przywileje. Chciałabym mieć szansę, żeby uczciwie zarabiać na potrzeby moje i małej. Gdybym miała normalną umowę, przysługiwałyby mi dni na opiekę nad córką – teraz, kiedy z powodu jej choroby nie ma mnie w pracy, nie dostaję nic. Przez dwa miesiące byłam zupełnie bez pracy, choć nigdy wcześniej w życiu mi się to nie zdarzyło. Ledwo mogłam sobie pozwolić na zakup leków dla córki – czasami przepisane przez lekarza środki kosztują 200 złotych, a ja miałam tylko pieniądze z pięćset plus i jakieś drobne oszczędności z wcześniejszych prac. To momenty, w których człowieka ogarnia panika, bo wiesz, że musisz dać sobie radę, ale nie masz pojęcia, jak to zrobić, jak zaspokoić podstawowe potrzeby swoje i dziecka. A przecież do Polski przyjechały też kobiety, które mają kilkoro dzieci i muszą się o nie wszystkie zatroszczyć.

Wielu Ukraińców żyje teraz w biedzie – w większości przyjechały do Polski kobiety, często matki, które nawet jeśli chcą, to nie mają jak odbić się od dna. Znam kobiety, które w akcie desperacji wróciły do Ukrainy… Wolę nie myśleć, co je tam może spotkać.

Kiedyś usłyszałam, że chętniej by nas zatrudniano, gdybyśmy byli bardziej uśmiechnięci, gdybyśmy nie chodzili ciągle smutni. Część ludzi uważa, że skoro teraz nikt do nas nie strzela i nic wokół nie wybucha, to powinniśmy być szczęśliwi. Dla mnie to jest abstrakcja. Prawda jest taka, że my, prawie wszyscy, którzy przyjechaliśmy tutaj z powodu wojny, mamy depresję albo PTSD. Widzieliśmy, jak giną nasi bliscy i jak płoną nasze domy. Jak mamy teraz z promiennymi twarzami wychodzić do ludzi? Wielu z nas boi się wyjść z domu, ma napady paniki, bóle całego ciała. Zdarza się, że straumatyzowane osoby nie są w stanie wstać z łóżka. Żyjemy w większości biednie, więc nie stać nas na psychoterapię. Są organizacje, które udzielają darmowego wsparcia, ale są to raczej działania „doraźne”.

Chciałabym, aby ludzie zrozumieli, że dla nas piekło jeszcze się nie skończyło. Emocjonalnie my wciąż jesteśmy tam. Nie jest to przytyk do Polaków. Wiem, że trudno jest zdrowej osobie, niezależnie od narodowości, zrozumieć, czym jest depresja. Ale chciałabym, żeby nie wymagano od nas udawania, że nie stało się nic złego. I żeby dano nam szanse na wyjście z biedy.

Olha: „Potrzebujemy z mężem leczenia i operacji, a ja zarabiam tylko na wynajem”

Co możesz zrobić, kiedy masz świadomość, że w twój dom, w którym mieszkasz od dzieciństwa, w każdej chwili może uderzyć rakieta? Kiedy nie możesz zaopatrzyć się w to, czego potrzebujesz do życia? Zabierasz to, co możesz, zostawiasz swoje dotychczasowe życie i wyjeżdżasz, nie zastanawiając się, co będzie dalej.

Pochodzę z Iwano-Frankiwska i właśnie stamtąd w marcu ubiegłego roku przyjechałam do Polski. W przeciwieństwie do większości kobiet, przyjechałam tutaj z mężem. Mój mąż jest osobą z niepełnosprawnością. Musi przyjmować leki, które w pewnym momencie w naszym mieście stały się niemożliwe do zdobycia – to było ostatecznym impulsem do wyjazdu. Nasz syn jest dorosły i już od lat mieszka w Polsce. Po przyjeździe do Polski najpierw znaleźliśmy się w Rzeszowie, później w Krakowie, w końcu w Łodzi. Znowu – nie dlatego, że tak chcieliśmy, że wszędzie nam coś nie pasowało – po prostu nikt nie chciał wynająć nam mieszkania. Kiedy tylko dzwoniliśmy do najemcy zapytać o możliwość wynajmu lokalu, a dana osoba słyszała, że ma do czynienia z kimś z Ukrainy, odkładała słuchawkę, czasami dodając, że nie chce mieć problemów z wynajmowaniem czegokolwiek Ukraińcom.

Gdy w końcu znaleźliśmy mieszkanie, na początku cieszyliśmy się, że mamy dach nad głową, ale później okazało się, że to, co robił właściciel, było zwykłym wyłudzaniem pieniędzy. Nie podpisaliśmy żadnej sensownej umowy (właściciel sobie tego nie życzył), więc ten mężczyzna robił, co chciał. Podnosił nam czynsze, strasząc, że za chwilę nas wyrzuci, jeśli nie damy mu żądanej kwoty. A skąd miałam wziąć pieniądze, skoro Ukraińców zatrudnia się za śmieszne stawki? Pracowałam tylko ja, mąż nie jest w stanie z uwagi na swoje zdrowie.

My, którzy przyjechaliśmy tutaj z powodu wojny, potrzebujemy najbardziej jednego: poczucia spokoju i bezpieczeństwa. Dość już było strachu. A przecież nie da czuć się bezpiecznie, jeśli ktoś szantażuje cię, że zaraz wylecisz na bruk, ciągle i w sposób nieuzasadniony podnosząc opłaty. W końcu nie byłam już w stanie dostarczać temu człowiekowi pieniędzy, których się domagał. Kolejny raz musieliśmy spakować się i ruszyć w drogę. Następne mieszkanie wynajęła nam osoba, która miała już do czynienia z ludźmi z Ukrainy. Tym razem spisana była umowa pod okiem prawnika. Niestety opłaty za najem i tak są wysokie, a wszystko drożeje.

Ale teraz mamy inne zmartwienie, związane ze zdrowiem. Gdy byłam już w Polsce, uszkodziłam sobie kolano. Potrzebuję operacji, na którą na NFZ trzeba będzie długo czekać. A na leczenie prywatne po prostu mnie nie stać. Mąż nie może iść do pracy ze względu na swoją chorobę. Przeszedł już jedną operację. Na początku w ogóle nie umiałam „załatwić” mu odpowiedniego lekarza, bo w sytuacji stresu nie mówię płynnie po polsku; nie rozumiem też waszego systemu ochrony zdrowia, zasad, jakie obowiązują w kolejkach do specjalistów. Wiem, że jest możliwość, żeby leczyć się w prywatnych klinikach, ale ja zarabiam za mało, żeby móc brać to pod uwagę.

W Ukrainie zarabiałam godnie – jestem psychoterapeutką z doświadczeniem. Wiem, że u Was brakuje terapeutów, mogłabym się przydać – ale musiałabym zrobić nostryfikację dyplomu, uczyć się języka. To wszystko wymaga czasu. A ja teraz muszę skupić się na obecnej pracy, żeby mieć pieniądze na podstawowe wydatki. Ostatnio dowiedziałam się, że za nostryfikację może zapłacić Urząd Pracy, ale wciąż nie mam pewności, czy będę mogła pracować w zawodzie. Stres daje o sobie znać – chorowałam poważnie przez kilka tygodni. Nie mogłam chodzić. Pracowałam wtedy na słuchawce jako wolontariuszka. Czemu to robiłam? Bo ludzie potrzebują pomocy, a ja umiem słuchać.

A kiedy coś się robi, to głowa działa jakby lepiej.

Niektóre imiona i szczegóły zostały zmienione.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×