fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Wygnańska: Żeby mieszkania były prawem

Co zrobić, aby pomóc człowiekowi podejmować dobre decyzje? Zaczęłam wyrzucać spleśniałe jedzenie. Mój uczestnik z początku mnie obserwował, potem zaczął niektóre rzeczy robić własnoręcznie, a następnym razem zadzwonił, że sam posprzątał i mogę przyjechać zobaczyć, jak to wygląda.
Wygnańska: Żeby mieszkania były prawem
ilustr.: Zuzia Wojda

Z Julią Wygnańską, wiceprezeską Fundacji Najpierw Mieszkanie, rozmawiają Dominika Nowicka i Stanisław Krawczyk.

Jakie są przyczyny bezdomności?

Przede wszystkim systemowe, a nie indywidualne. Na przykład w USA jest teraz taki film „The Invisible Class”, niezależny reżyser Josh Hayes pracował nad nim dziesięć lat. Ten film, odwołując się do badań, wymienia trzy systemowe przyczyny bezdomności i jednocześnie bariery dla rozwiązania problemu. Pierwszą jest mała dostępność mieszkań dla osób o różnych dochodach. Druga przyczyna to różnice w wynagrodzeniach i brak minimalnego gwarantowanego dochodu. A trzecia to powszechna w tej chwili w Stanach kryminalizacja bezdomności. Bezdomność bardzo się nasiliła, jeszcze przed pandemią, w wielu miastach na ulicach pojawiło się więcej ludzi doświadczających tego kryzysu. Lokalne władze wprowadzają różne regulacje, żeby poradzić sobie z tym, co najbardziej im przeszkadza, czyli widocznymi objawami: zakaz spania w samochodzie, zakaz rozstawiania namiotu na chodniku, zakaz żebrania. Żadnego problemu ludzi w kryzysie bezdomności to jednak nie rozwiązuje.

A w Polsce?

U nas kryminalizacji jest mniej, natomiast dwie pozostałe kwestie jak najbardziej występują. Od wielu, wielu lat w Polsce polityka mieszkaniowa leży odłogiem, dotychczasowe postulaty i programy nie działają. Poziom świadczeń z pomocy społecznej jest tak niski, że nawet w lokalu socjalnym o najniższym możliwym czynszu tylko herosi są w stanie się utrzymać. Po wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej trochę zmieniła się sytuacja ludzi będących w stanie pracować, na przykład mieszkańców schronisk aktywizacyjnych, ale też ludzi, którzy dzięki temu w ogóle nie popadli w bezdomność.

Jeszcze inną przyczyną jest nierówny rozwój społeczności. W małych miejscowościach mamy słabszą edukację, mniej biznesu, mniej pracy, dlatego ludzie uciekają. Na początku III RP istotnym czynnikiem była likwidacja PGR-ów. Bardzo długo jedną z podstawowych przyczyn bezdomności deklarowanych przez badane osoby była utrata pracy w PGR-ze. Często wskazywano też na opuszczenie zakładu karnego czy domu dziecka.

I oczywiście nie każdy z nas będzie ofiarą tych systemowych procesów. Jeżeli mamy pewien kapitał indywidualny, inteligencję emocjonalną, wspierającą rodzinę i umiejętność budowania sieci kontaktów, to nawet przy niestabilnym zatrudnieniu i niskich zarobkach raczej sobie z tymi procesami poradzimy i nie wylądujemy na ulicy. Jeżeli tego wszystkiego nie mamy, będzie nam dużo trudniej.

W zbiorowej wyobraźni wszystkie osoby w kryzysie bezdomności mogą wydawać się do siebie podobne. Jak jest w rzeczywistości?

To, co powszechnie dostrzegamy, to tak naprawdę sytuacje garstki ludzi w ostrym kryzysie. Zauważamy kogoś brudnego w autobusie, widzimy, że ktoś chodzi po ulicy z wieloma pakunkami, wiemy, że działają schroniska i noclegownie, widzimy kolejkę do kapucynów w Warszawie na Miodowej albo do Dzieła Pomocy św. Ojca Pio w Krakowie.

Natomiast z badań i z pracy z ludźmi doświadczającymi bezdomności wiadomo, że znajdują się oni w bardzo różnych sytuacjach mieszkaniowych. Wielu mieszkańców schronisk codziennie chodzi do pracy w czystych ubraniach. Nawet osoby mieszkające na działkach nie zawsze różnią się wyglądem od osób, które mieszkają w domach. Mimo tego, że oczywiście znacznie trudniej im jest uzyskać ten efekt.

Trzeba jeszcze powiedzieć o ludziach, którzy żyją w mieszkaniach przeludnionych lub substandardowych – zapleśniałych, bez centralnego ogrzewania. Takie osoby są na granicy, o jeden krok od bezdomności. Podobnie z ludźmi, którzy są w zakładach karnych i niedługo wyjdą na wolność, a nie mają zapewnionego miejsca do mieszkania. Są też kobiety, które żyją pod jednym dachem ze sprawcą przemocy. Niby mają dom, ale nie wiadomo, czy nie będą musiały go nagle opuścić. I młodzież, która z braku bezpiecznego miejsca, na przykład w domu rodziców, pomieszkuje u znajomych. To są przecież osoby bardzo różne wiekowo, płciowo, rodzinnie, edukacyjnie, zawodowo i geograficznie, a to, co je łączy, to sytuacja mieszkaniowa.

Zima minęła już jakiś czas temu, zrobiło się cieplej. Ktoś mógłby powiedzieć: „Nikt nie zamarznie na ulicy, są schroniska, to może nie jest tak strasznie?”. Co warto wiedzieć na temat bezdomności o tej porze roku?

Osoby, które pracują w warszawskich placówkach dla osób w kryzysie bezdomności, od dawna podkreślają, że to nie jest problem sezonowy. Schroniska są pełne przez cały rok, miejsc zawsze brakuje. Natomiast kiedy przychodzi wiosna, część osób rzeczywiście je opuszcza. Streetworkerki i streetworkerzy relacjonują, że więcej osób zaczyna się pojawiać w zaroślach nad Wisłą, różnych odludziach, tak zwanych miejscach niemieszkalnych. Im bliżej lata, tym więcej ludzi wyjeżdża do pracy sezonowej z kwaterą na przykład w sadach.

Placówki stawiają warunki, które wymagają od ludzi bardzo silnej mobilizacji. Myślę szczególnie o podejściu do leczenia uzależnień metodą nakazu bezwzględnej abstynencji, pod groźbą odebrania możliwości pobytu w schronisku. Wiele osób potrzebuje innego rodzaju pomocy, na przykład metodą redukcji szkód, nauki kontrolowanego picia. Dla nich pobyt w schroniskach jest naprawdę ostatecznością.

Znikają ze schronisk, ale nadal nie mają domu.

Dostępne w Polsce badania pokazują bardzo duży odsetek ludzi, którzy są bezdomni niezwykle długo. W Stanach za bezdomność długotrwałą uznaje się roczne doświadczenie bezdomności bądź cztery oddzielne epizody bezdomności w ciągu ostatnich trzech lat. Gdybyśmy w Polsce przyjęli takie kryterium, to musielibyśmy uznać, że ponad 90 procent policzonych osób to ludzie bezdomni chronicznie. Co więcej, ponad połowa deklaruje bezdomność dłuższą niż pięć lat, a jedna czwarta nawet dłuższą niż dziesięć.

A co z COVID-em? Co warto wiedzieć o bezdomności w czasie pandemii?

Najłatwiej mi opowiedzieć o Warszawie, bo tutaj mieszkam i pracuję oraz uczestniczę w Komisji Dialogu Społecznego do spraw Bezdomności, tak zwanej Radzie Opiekuńczej. Na początku prowadzący warszawskie placówki, ale też pracownicy biura miejskiego odpowiadającego za ten obszar, nie wiedzieli, co robić, jak robić. Jednak szybko zaczęli sporządzać procedury i upominać się o wytyczne u służb sanitarnych, wojewody, rządu. Prosili o uwzględnienie w obostrzeniach sytuacji schronisk, które są trochę jak domy pomocy społecznej, ponieważ pod jednym dachem gromadzą ludzi o bardzo słabym zdrowiu, choć wsparcie zapewniają za wielokrotnie mniejsze pieniądze. Ostatecznie wydaje mi się, że te miejsca dość sprawnie zaadaptowały się do nowych warunków. Wprowadzono tak zwane placówki buforowe, wypracowano procedury kierowania, zapewniono środki ochrony. Nie było łatwo, wciąż zgłaszane są problemy, jednak dzięki współpracy organizacji, miasta, ale też darczyńców nie było najgorzej.

Natomiast jeżeli chodzi o ludzi, którzy nie zdecydowali się na pobyt w schronisku, ważne było zamknięcie wielu instytucji, między innymi małej gastronomii, galerii handlowych, obiektów publicznych. Od osób, które do nas przychodzą, słyszę, że wcześniej korzystały z empatii i otwartości mieszkańców Warszawy. To oczywiście zależało od tego, na jakiego ochroniarza się trafiło albo kto sprzedawał w sklepie, ale jednak często wpuszczano ludzi do ubikacji w restauracjach, pod prysznic na basenie, do kościołów, do wspólnych salek, do fryzjera czy też na klatkę schodową. Zamknięcie tego wszystkiego sprawiło, że musieli zacząć polegać na zorganizowanej pomocy typu wydawki jedzenia, wydawki ciuchów. Dlatego prawdopodobnie w takich punktach zaczęło pojawiać się więcej ludzi.

Mówiłaś o osobach w kryzysie bezdomności, które pracują. Czy lockdown wpłynął negatywnie na ich położenie na rynku pracy?

Ludzie mieszkający w schroniskach wykonywali przed COVID-em takie prace, które w lockdownie się utrzymały – na przykład magazynierów w supermarketach, ochroniarzy, czasem były to też różne zajęcia w budowlance. Wszyscy polegaliśmy na ich pracy, więc podejrzewam, że wcale nie musieli jej stracić. Ale tu nie odpowiem w pełni, bo nie ma badań.

fotografia: Anna Hernik dla Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska

fot. Anna Hernik dla Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska

Przejdźmy do tego, co robicie w Fundacji Najpierw Mieszkanie. Kiedy mówi się o udostępnianiu mieszkań osobom doświadczającym bezdomności, pojawia się nieraz określenie housing first, ale istnieje też pojęcie housing-led. Czy możesz na początek wyjaśnić, na czym polegają te podejścia, które jest lepsze, co mówią badania i twoje doświadczenie?

Bardzo dużo obserwacji, które dotyczą rozwiązywania problemu bezdomności, czerpiemy w Polsce z innych krajów europejskich, trochę ze Stanów. To są też właśnie te pojęcia, a my jako bezdomnościowi rzecznicy i działacze staramy się je tłumaczyć. Housing-led albo housing-based, „programy oparte na mieszkaniach”, to szerszy termin, oznaczający różne formy wsparcia, w których podstawą jest to, że ludzie przebywają w mieszkaniu, a nie w schronisku albo na ulicy. Wszystkie te formy zakładają, że powinniśmy inwestować nie tyle w schroniska i wydawki jedzenia, ile właśnie w programy mieszkań treningowych, mieszkań wspieranych i „najpierw mieszkanie”. To jest taki komunikat na temat całego systemu wspierania osób w kryzysie bezdomności.

Z kolei określenie housing first, „najpierw mieszkanie”, w Polsce najczęściej używane jest w odniesieniu do konkretnego programu skierowanego do ludzi w bardzo szczególnej sytuacji życiowej i zdrowotnej, czyli do osób bezdomnych od długiego czasu. One w większości przypadków doświadczają kryzysu zdrowia psychicznego, potrzebują dużego wsparcia i wymagają intensywnej obecności, żeby mogły z tej bezdomności się wyciągnąć. Do tej grupy adresowane są programy takie jak ten, który w tej chwili prowadzi Fundacja Fundusz Współpracy w partnerstwie z moją fundacją, albo ten, którym zarządza Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta w trzech miastach w Polsce – wszystko w partnerstwie z lokalnymi samorządami.

W podejściu „najpierw mieszkanie”, oprócz zorganizowania miejsca do mieszkania – nie schronienia – ważne jest zapewnienie uczestnikom prywatności i samodzielności oraz możliwości podejmowania autonomicznych decyzji. W Polsce rozwijane są także programy mieszkań treningowych – w jednym lokalu mieszka kilkoro ludzi. Dobrze jest, jeśli nie dzielą pokoi, ale zdarza się, że takie mieszkanie składa się z salonu z aneksem kuchennym i jednej sypialni, a żyją w nim cztery osoby: dwie w sypialni, dwie w salonie. Tutaj już nie ma za dużo prywatności czy autonomii. Wspólnie mieszkają osoby, które poznały się przypadkowo, jeśli jedna odsypia nocną zmianę w salonie z kuchnią, to albo nie może wypocząć, albo pozostali muszą się dostosować.

Czy mogłabyś opowiedzieć jakąś historię z waszej działalności? Zapewne zanonimizowaną?

Rozumiem potrzebę dzielenia się historiami po to, żeby w nasze działania angażować jak najwięcej ludzi chętnych do wspierania tego, co robimy, ale to jest trudna kwestia. Uważam, że osób, które podejmują próbę rozwiązywania swoich problemów metodą „najpierw mieszkanie”, nie można wystawiać na pokaz. Nawet terapeutom trudno dzielić się ich opowieściami. Wiedzą, że ludzie, z którymi pracują, odnajdują w tych historiach siebie, i bardzo trudno je przedstawić w sposób zgodny z ich odczuciami, a jednocześnie przykuwający uwagę osób z zewnątrz.

Myślę, że mogę ogólnie opowiedzieć o jednej osobie – starszej, bardzo samotnej. To jest mój były respondent z wieloletniego badania, które prowadziłam w ramach ewaluacji pewnego programu mieszkaniowego. My w fundacji nie prowadzimy bezpośrednio programu „najpierw mieszkanie”; na tym etapie odpowiadamy za monitorowanie wierności tego programu. Stworzyliśmy poradnik o metodzie podsumowujący doświadczenia z programów na świecie, a naszym zadaniem jest pokazywanie realizatorom polskim, które ich działania idą w stronę „najpierw mieszkanie”, a które w inną.

Ze wspomnianym człowiekiem zaczęłam rozmawiać miesiąc po tym, jak wprowadził się do mieszkania socjalnego po czterech latach bezdomności. Z początku nie mogłam mu pomagać, ponieważ brał udział w badaniu, którego celem było określenie, jak sprawdza się wsparcie lokalnych instytucji, a moja pomoc by zniekształcała wyniki. Po zakończeniu badań wróciłam do tego uczestnika, gdy zaczął się COVID, i teraz już postawiłam się w roli osoby wspierającej.

Ale wtedy nie można było się spotykać…?

Zaczęliśmy od kontaktu telefonicznego. W metodzie „najpierw mieszkanie” bardzo ważna jest stała obecność osoby wspierającej w życiu osoby wspieranej, więc raz w tygodniu dzwoniłam i próbowałam tak prowadzić rozmowę, żeby zachęcić do kolejnych. Nie oceniałam, nie wypytywałam, zadawałam pytania otwierające, wysłuchiwałam, pytałam o zgodę na podtrzymywanie kontaktu. Potem spotykaliśmy się też przez okno.

A później przyszedł do tego człowieka kryzys. To jest ktoś, kto mieszka jedynie z psem. W którymś momencie się załamał, wciągnęła go ta czarna dziura zamknięcia, zaczął częściej sięgać po coraz mocniejszy alkohol, zaniedbał bardzo mieszkanie, zraził do siebie służby pomocowe, zakolegował się z sąsiadami, którzy zachowywali się podobnie. Kiedy już mogłam go odwiedzić, okazało się, że to jeden wielki koszmar. Człowiek cały pogryziony przez insekty, prawie bez przerwy pod wpływem alkoholu, wokół mnóstwo niewyrzuconego jedzenia, brudu i grzyba.

Co zrobić, aby nie podejmować decyzji za drugiego człowieka i nie narzucać mu tego, co jest w jego życiu ważne? Zaczęłam wyrzucać spleśniałe jedzenie ze zlewu, bo przeszkadzało mi w umyciu szklanki na herbatę, którą chciał mnie poczęstować. Mój uczestnik z początku w ogóle nie godził się na przykład na wynoszenie śmieci, potem po prostu mnie obserwował, przy kolejnym spotkaniu zaczął pytać, co i jak robię, później zaczął niektóre rzeczy robić własnoręcznie, a następnym razem do mnie zadzwonił, że sam posprzątał to i tamto i że bardzo chciałby mi pokazać, jak to wygląda.

fotografia: Anna Hernik dla Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska

fot. Anna Hernik dla Fundacji Najpierw Mieszkanie Polska

Samostanowienie pomogło?

To była taka delikatna próba wpłynięcia na jego zachowanie, z założeniem, że to jest jego miejsce i jego decyzje, ale zarazem z pokazaniem światełka w tunelu – można ten zlew odgruzować. I ten człowiek zaskoczył – na chwilę przestał pić, poszedł do lekarza, zaczął przyjmować leki i zaczął funkcjonować z wiosenną nadzieją. Z większą radością życia i z większą dbałością o miejsce, w którym jest.

W metodzie „najpierw mieszkanie” cały czas trzeba myśleć: w jakim stopniu jest ważne, bym ja umyła ten kibel, prysznic, kuchenkę i zapleśniałą podłogę, aby pokazać, że jestem, że ktoś jest dla mnie ważny i że nie odpuszczę, a w jakim stopniu trzeba to mu zostawić. W ostatecznym rachunku jednak stawiamy na samodzielność, bo wiemy, że tylko ona jest skuteczna na dłuższą metę. Nawet jeśli towarzyszymy ludziom przez dwa lata, to nie jesteśmy ich rodziną i nie będziemy przy nich zawsze. Chodzi o to, żeby po jakimś czasie radzili sobie bez nas.

Zupełnie innej rzeczywistości doświadcza część klientów pomocy społecznej i tradycyjnego wsparcia dla ludzi w kryzysie bezdomności. Nie chcę generalizować, bo pracownicy socjalni i organizacje działają różnie, ale pamiętam pracowniczkę, która przychodziła i mówiła: „Ile pan wypił, nie może pan pić, jak pan tyle pije, to ja panu zabiorę obiady”. Albo: „Jak tu jest tak brudno, to ja tu nie mogę wejść, musi się pan ogarnąć, jak pan się ogarnie, to może pan do nas przychodzić. Musi pan pójść do szpitala, bo jak nie, to nic się panu nie uda”. I tak dalej. To się robi w dobrej wierze, ale jednak z błędnym przekonaniem, że to ja wiem lepiej, co dla drugiej osoby będzie dobre. To są nasze pomysły na cudze życie. I jeżeli ktoś już nie ma siły albo chce, żebyśmy się w końcu odwalili, to zastosuje się do naszych porad, ale za pół roku będzie to samo i znów będzie czekał, aż ktoś mu coś nakaże.

Dla kontrastu: jak może wyglądać nieudana próba pomocy w modelu „najpierw mieszkanie”?

To bardzo ważne pytanie. Z doświadczeń programów zagranicznych wynika, że 10–20 procentom uczestników nie udaje się pomóc nawet tą metodą. Nie są w stanie zagnieździć się w mieszkaniu, pracownicy nie potrafią nawiązać z nimi relacji. W żaden sposób nie ograniczają destrukcyjnych zachowań, nie potrafią odciąć się od życia na ulicy, ludzi, z którymi tam funkcjonują, i trwają w wyniszczającej sytuacji. Nie wiemy, jak będzie w polskich programach, ale jednym z problemów, o których opowiedziała mi ostatnio pewna terapeutka, jest to, że uczestnicy po prostu nie wierzą – nie mieści się to w ich wyobraźni – że udostępniane mieszkanie to ich przestrzeń, mogą nim dysponować i robić w nim to, co zdecydują. Odmawiają więc przeniesienia się tam i rezygnują z udziału w programie. Dla tych, którzy się zdecydują, przeprowadzka jest wręcz wstrząsem, totalną zmianą, wzbudzającą ogromny lęk. Jeśli terapeutom nie uda się tego przełamać, oswoić, to z pomocy nici.

Kontakt 33/2016: Bezdomność

Wspominałaś, że na bezdomność wpływa polityka mieszkaniowa. Czy mogłabyś rozwinąć ten wątek w kontekście waszego programu?

Polityka mieszkaniowa w Polsce leży odłogiem, to na pewno. Jeśli chodzi o sam program, jest w nim tak, że mieszkanie musi być najpierw, aby terapeuta mógł zacząć pracować z uczestnikiem. My zaczynamy pracę od pojawienia się w życiu danej osoby, zbudowania sobie jakiejś pozycji, rozpoznawalności, tak by ten człowiek wiedział, że my jesteśmy, a później też – z czym dla niego nasza obecność może się wiązać. Pytamy, w jaki sposób moglibyśmy pomóc, i część osób mówi, że może na początek jedzenie, potem że może spróbujmy coś w OPS-ie załatwić, jakiś dowód. Deklaracja potrzeby mieszkania często przychodzi później. Niemniej terapeuta powinien wiedzieć, że kiedy ta osoba powie, że właśnie mieszkanie jest potrzebne do jej własnej pracy nad kryzysem bezdomności, to ono będzie.

A pewnie niełatwo je znaleźć.

Partnerem w naszym projekcie jest Miasto Stołeczne Warszawa, ale faktycznie trudno te mieszkania zorganizować. My musimy to zrobić, troszcząc się także o przyszłość naszych uczestników. Nie chodzi o to, żeby im te mieszkania udostępnić na trzy lata finansowanego przez Unię Europejską projektu, tylko żeby były już zawsze. Nie bardzo możemy wynajmować mieszkania na rynku prywatnym. Nawet jeżeli robilibyśmy tak przez trzy lata za unijne pieniądze, to jest bardzo mało prawdopodobne, że nasz uczestnik – od dawna bezdomny, w kryzysie zdrowia psychicznego i fizycznego – w międzyczasie zacznie zarabiać tyle, aby mógł po projekcie samodzielnie płacić za wynajem na rynku prywatnym w Warszawie. W programie, którego podstawą jest traktowanie mieszkania jako prawa, nie można obiecać mieszkania, nie wiedząc, czy będzie to trwała obietnica.

Polegamy więc na mieszkaniach miejskich o obniżonym czynszu, zwanych socjalnymi. Udało nam się wynegocjować z kilkoma warszawskimi dzielnicami wydzielenie w sumie dwudziestu lokali na rzecz uczestników programu. Było to trudne, ponieważ na te same lokale oczekują inne osoby. Dlatego większość mieszkań, które pozwolono nam wykorzystać, wymaga gruntownego remontu. Dzielnice nie mają na to środków, podobnie jak my, ale możemy spróbować pozyskać pieniądze od darczyńców i to robimy. Dodatkowym utrudnieniem, które pojawiło się częściowo w wyniku pandemii, okazały się wielomiesięczne procedury, przez które trzeba było przejść, żeby fundacja prowadząca program uzyskała klucze. Warszawskie dzielnice po raz pierwszy zaangażowały się w takie działanie, mamy nadzieję, że dzięki tym doświadczeniom w przyszłości będzie szybciej.

Czy w ostatnich latach zmienia się jakoś praca organizacji, które działają na rzecz osób w kryzysie bezdomności? Jest lepiej, gorzej, trudno powiedzieć?

Zacznę od tego, że o działaniach tych organizacji i życiu ludzi w kryzysie bezdomności wypowiadają się głównie ci, którzy sami je prowadzą albo w nich pracują. To jest wartościowa perspektywa, ale szkoda, że tak rzadko przez te relacje przebijają się głosy tych, którzy sami bezdomności doświadczyli. Antropolog kultury Paweł Ilecki pięknie mówi o tym kryzysie, ale w przestrzeni publicznej jest właściwie jedyną osobą, która to robi od wewnątrz, i ma własną perspektywę. Bezdomność przebiega bardzo różnie i każdy, komu się przytrafiła, ma inne doświadczenie. Potrzebujemy więcej tych głosów.

Z tego, co mówią ludzie prowadzący placówki, wynika, że sporo się zmieniło. Są trochę lepsze warunki, może nieco mniej jest osób w jednym pokoju, może nie jest to jedna wielka sala z łóżkami, tylko przedzielona parawanami, może nie są to pokoje trzydziestoosobowe, ale czteroosobowe. Pomału zmienia się kadra. Kiedyś poza pracownikami socjalnymi byli to przede wszystkim pracownicy funkcyjni: osoby troszkę bardziej zaawansowane w procesie wychodzenia z bezdomności i leczenia uzależnień, ale wciąż mieszkające w schronisku. Te osoby przejmowały funkcje organizacyjne – kogoś, kto zarządza salą, zarządza jadalnią, jest kierowcą czy kucharzem. Teraz do tej grupy coraz częściej dołączają psychologowie, czasem terapeuci, ludzie, którzy bardziej profesjonalnie zajmują się zdrowiem psychicznym i dobrostanem.

Niestety nadal ogrzewalnia, noclegownia i schronisko to podstawowe formy pomocy kierowane do ludzi w kryzysie bezdomności. Mieszkań treningowych, czy też programów opartych na mieszkaniach, Ministerstwo Pracy nawet nie uwzględnia w swoich badaniach. Po prostu nie liczy jako bezdomne osób, które żyją w lokalach treningowych. W samej Warszawie miejsca w programach mieszkaniowych stanowią 7 procent wszystkich miejsc dla osób bezdomnych. Cała reszta to są łóżka w zbiorowych placówkach.

Jak wyglądają inne jeszcze formy wsparcia?

Jedną z nich jest streetworking, który się teraz rozwija – i bardzo dobrze! On może być różnie prowadzony. Mamy względnie rozpowszechnione podejście gdańskie, które polega przede wszystkim na monitorowaniu przestrzeni publicznej. Czyli zadaniem streetworkera jest wiedzieć, gdzie są ludzie, i docierać do nich z informacją o tym, gdzie i z jakiej pomocy mogą skorzystać. Rozdajesz ulotki, informujesz o dostępnym wsparciu, motywujesz, zachęcasz, aby coś zrobili ze swoim życiem, ale głównie w ten sposób, że proponujesz przyjście do noclegowni bądź do schroniska.

Natomiast mnie bliższy jest model streetworkingu, który właśnie rozwija jedna z warszawskich organizacji, Stowarzyszenie Pomocy i Interwencji Społecznej, i który jest znacznie bardziej pogłębiony. Ja to roboczo nazywam streetworkingiem opartym na relacji. Polega to na obecności streetworkerów w życiu ludzi w kryzysie bezdomności, bez względu na to, gdzie oni są. Taka praca zaczyna się na ulicy, ale jeżeli chwilowo człowiek z działki ląduje w szpitalu, decyduje się na pobyt w noclegowni, buforze, schronisku albo na przykład wynajmuje na pewien czas pokój z kolegą, bo akurat złapali jakąś robotę, to cały czas ten sam streetworker z nim jest. Nie rezygnuje z budowania relacji wspierającej tylko z tego powodu, że zmieniło się miejsce pobytu człowieka.

Widzę tu bardzo dużo elementów wspólnych z wartościami programu „najpierw mieszkanie”. To na przykład redukcja szkód. Streetworker pracujący w ten sposób nie będzie uzależniał swojej obecności od tego, czy dana osoba jest pod wpływem alkoholu bądź innych substancji, czy nie. Nie będzie mówił, co ktoś ma zrobić, ani stawiał warunków uzależniających wsparcie od kondycji psychicznej. Będzie starał się zrozumieć, jakie cele są ważne dla tej osoby, i pomóc w ich realizacji na tyle, na ile może. No i oczywiście streetworker pracuje też w społeczności lokalnej. Chce zobaczyć, jaką sieć wsparcia wokół siebie zbudował człowiek mieszkający na przykład w pustostanie, poruszający się na wózku. To może być pani, która przynosi zupę, straż miejska czy dzielnicowy. Streetworker będzie starał się też pracować z tymi osobami. Nie ma do dyspozycji mieszkania i to jest ta różnica.

Zmierzając ku końcowi: jak opowiadać o rozwiązaniach kryzysu bezdomności? Na co się powoływać?

W maju uczestniczyłam w konferencji skupiającej osoby prowadzące programy „najpierw mieszkanie” w Stanach Zjednoczonych. Było nas około tysiąca, w tym kilkanaście osób z Europy. Słuchając różnych wystąpień, również ludzi w kryzysie bezdomności, a zarazem pracując z osobami w takiej sytuacji na ulicach Warszawy, widzę, że to doświadczenie jest naprawdę uniwersalne. Przebieg tego kryzysu; to, jak ludzie się z nim czują; to, jak jest okrutny; deprywacja, do jakiej prowadzi… Sposób przeżywania tego wszystkiego jest po prostu ludzki, a my jesteśmy ludźmi, czy mieszkamy w Japonii, czy w Stanach, czy w Bułgarii. W tym sensie jest to doświadczenie absolutnie uniwersalne i na pewno apolityczne. Prawdopodobnie w zależności od naszych poglądów będziemy popierać różne rozwiązania, ale mnie się wydaje, że w każdej opcji politycznej można znaleźć jakiś punkt zaczepienia.

Programy „najpierw mieszkanie” są bardzo lubiane przez liberałów czy konserwatystów w sensie amerykańskim, ponieważ są efektywne kosztowo. W Stanach jest bardzo dużo badań o tym, że brak pomocy dla osób, które są długo bezdomne i więcej chorują – podobnie jak wsparcie typu schronisko, noclegownia, od którego uciekają – tworzy spore koszty dla systemu.

Ludzie w tym stanie nie chodzą do lekarza pierwszego kontaktu, tylko jak są ledwo żywi, lądują na SOR-ze i wtedy muszą być leczeni interwencyjnie, co jest bardzo drogie. To są ludzie trafiający do więzień, gdzie dobowe utrzymanie kosztuje znacznie więcej niż w mieszkaniu. To są ludzie, których obecność w przestrzeni publicznej przez całą zimę muszą monitorować służby: straż miejska, policja, służby ochrony kolei, firmy ochroniarskie zatrudniane przez prywatnych przedsiębiorców. Koszt nierozwiązywania problemu bezdomności – czyli koszt tego, co mamy teraz – jest bardzo duży. Programy „najpierw mieszkanie”, nie są tanie, ale tak naprawdę są tańsze niż alternatywa, ponieważ według danych światowych 70 procent ich uczestników radzi sobie po ich zakończeniu, nie wraca nigdy na ulicę. Koszt jest duży przez dwa lata wsparcia, ale dzięki niemu potem ludzie potrafią sobie poradzić, korzystając ze zwykłej, ogólnodostępnej pomocy ośrodka pomocy społecznej, zespołu leczenia środowiskowego, mieszkania socjalnego.

Mamy także punkt widzenia chrześcijaństwa, z jego preferencyjną opcją na rzecz ubogich. „Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”.

Mamy również Strajk Kobiet, który bardzo mocno podnosił prawo do decydowania o sobie. „Najpierw mieszkanie” przyjmuje pięć podstawowych wartości, a wśród nich mieści się właśnie prawo do samostanowienia. W takim ujęciu osoba wspierająca, na przykład pracownik socjalny, nie może narzucać mi tego, co ma się dziać z moim życiem. Rolą ludzi, którzy mnie wspierają, jest pokazać mi moje mocne i słabe strony oraz naświetlić to, co kto może zrobić – w tym ja – żeby poradzić sobie z problemami, które chcę rozwiązać.

Istotnie dużo tych narracji. Miejmy nadzieję, że to będzie pomagać wam w dalszej pracy na rzecz osób doświadczających bezdomności.

Również mam taką nadzieję.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×