Wśród opornych bez zmian?
Może się wydawać, że z prawdziwą lewicą w Polsce jest jak z yeti: każdy o niej słyszał, ale nikt jej nie widział. Oskarżenia o „marksizm-leninizm”, „maoizm” czy „pomysły rodem z PRL-u” sypią się w debacie publicznej prawie tak gęsto, jak śnieg na Sylwestrze Marzeń w Zakopanem, jednak kiedy przychodzi do szacowania rzeczywistych wpływów lewicy w Polsce, robi się jakby ciszej, a jeśli już słyszymy o lewicy, to często ze względu na spory w jej wnętrzu. Kiedy medialni intelektualiści atakują „młodą lewicę” za jej rzekome lenistwo i roszczeniowość, „lewacy” odpowiadają, że wszystkie owoce rzekomo własnej, wykonywanej dzień w dzień, 16-godzinnej pracy byłyby niczym, gdyby nie odziedziczone po rodzicach fortuny i potężne zastrzyki z państwowych pieniędzy. „Stara” lewica ustami Leszka Millera krytykuje sejmową Lewicę za jej „niedemokratyczność”, ta z kolei punktuje, że koło parlamentarne nowopowstałej Polskiej Partii Socjalistycznej tworzą krytykowani za swój liberalizm Andrzej Rozenek i Gabriela Morawska-Stanecka, która brała udział w prywatyzacji polskich kopalni. Wszystko to w sytuacji, kiedy najnowsze sondaże wyborcze nie dają ugrupowaniom określającym się jako lewicowe szans na samodzielne wejście do parlamentu. Słowem? Na lewicy bez zmian.
W takich warunkach warto zwrócić uwagę na książkę, która nosi tytuł „Lewica dla opornych”. Skoro sama lewica (o której możemy zakładać, że zna swoją tożsamość raczej lepiej niż gorzej) często nie jest w stanie uzgodnić sama ze sobą, co właściwie znaczy pojęcie lewica, jak może udać się przedstawienie go innym? I to nie byle komu, bo tytuł mówi o „opornych”. Po co z własnej woli wchodzić na pole tożsamościowej bitwy i to jeszcze z zamiarem rozpoznania terenu i wyrysowania mapy dla tych, którzy mogą być nawet nieświadomi tego, co dzieje się obok nich? Mówiąc wprost: po co pisać o lewicy, a jeszcze bardziej – dla opornych?
Spójna opowieść o lewicy
Na samym wstępie chcę zaznaczyć dwie kwestie: po pierwsze, będzie to recenzja książki, którą jako redakcja magazynu Kontakt objęliśmy matronatem medialnym. Siłą rzeczy znaczy to więc, że nie tylko nie będzie to recenzja obiektywna (o ile takie są w ogóle możliwe), ale też, że zamierzam recenzować książkę, której autor stawia tezy w dużej części zbieżne z moimi własnymi. Nie uważam jednak tego za wadę, a wręcz przeciwnie: być może nawet jest to pewna zaleta, do czego chciałbym przekonać czytelniczki później. Po drugie, chociaż nie znam Tomasza Markiewki osobiście, to jego książki („Języki neoliberalizmu” i „Gniew”) oraz publicystyka są mi nie tylko znane, ale odegrały ważną rolę w moim rozwoju. Nie zamierzam więc udawać, że autora „Lewicy dla opornych” nie darzę sympatią, bo tak po prostu jest. Z zainteresowaniem śledzę jego twórczość, z wielu powodów, które chciałbym za chwilę podkreślić.
Nie jest to jednak zadanie łatwe – tempo, z jakim Markiewka pisze kolejne teksty, jest już jedną z miejskich legend. Podobno na świecie lepszy jest tylko Stephen King, a w Polsce − Remigiusz Mróz. Jednak w przeciwieństwie do tego ostatniego pozycje, które tworzy wykładowca Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, są za każdym razem przemyślane, a w każdym jego projekcie – od książek, przez artykuły i eseje, aż po publicystykę w mediach społecznościowych – daje się wyczuć konkretny pomysł na całość. To rzadka cecha, tym bardziej warto ją w związku z tym docenić.
Na uznanie zasługuje nie tylko tempo i jakość, ale również sam sposób, w jaki autor „Lewicy dla opornych” pisze. Trzeba naprawdę dużej dozy braku życzliwości, żeby nie docenić prostoty, a jednocześnie precyzji, z jaką wypowiada się Markiewka, a przy tym gotowości do wymiany poglądów nie tylko w wąskim gronie: cechy, która dla wielu osób mających styczność z filozofią wydaje się być co najmniej przereklamowana (Markiewka nie hartmanuje, nawet kiedy po raz dziesiąty w komentarzach pod jego wpisami powtarzane są argumenty, na które już wcześniej odpowiadał wielokrotnie. Mała rzecz, a cieszy.
Czego nie dowiesz się z memów?
Chociażby z tych powodów chciałem przeczytać „Lewicę dla opornych”, kiedy tylko się ukazała. W zalewie czytelniczych nowości warto dysponować zbiorem wartościowych autorek, wydawnictw, tłumaczy lub opracowań, do których można sięgnąć bez obaw o wyprostowanie zwojów. Pod tym względem najnowsza książka Markiewki trzyma się bardzo dobrze – sprawnie napisana, estetycznie wydana, poprzedzona wstępem i podzielona na trzy działy (pierwszy, zatytułowany „Lewica, czyli co?”, drugi „Lewica dziś” i trzeci – „Możliwa przyszłość”) ma, nie licząc przypisów, 222 strony. W sam raz, żeby zabrać ją na weekendowy wyjazd, przemęczyć przez tydzień w dojazdach komunikacją publiczną lub przeczytać w parę wieczorów.
Jak deklaruje sam autor, „Lewica dla opornych” pisana jest przede wszystkim przeciw politycznej niepamięci. Z różnych powodów – wśród których Markiewka wyróżnia przede wszystkim trend do „ugrzeczniania historii”, rolę rynkowej narracji postępu, a także historyczną pamięć XX-wieku – współcześnie zarówno pamięć lewicy jak i pamięć o lewicy nie mają się według autora „Gniewu” najlepiej. Niezależnie od ideowych i światopoglądowych sympatii swoich czytelników zdaniem Markiewki „nie da się zrozumieć świata bez zrozumienia, czym jest lewica”. Pozwala to sądzić, że swoją książkę adresuje do wszystkich opornych – a nie tylko tych, którzy połamali palce, udzielając się w inbach na leftbooku.
Wydaje się, że między innymi dlatego w pierwszym rozdziale przykłady, po które sięga Markiewka, odnoszą się do roku 1984 i spotkania walijskich górników, zrzeszonych w związku zawodowym z pochodzącymi z Londynu osobami LGBTQ+, należącymi do organizacji LGSM (Lesbians and Gays Support the Miners). Próbując prześledzić to, czym była i jest lewica, autor sięga do konkretnych przykładów, ale nie czyni z nich argumentów. Komentując wybrane wydarzenia − z różnych powodów istotne dla tożsamości lewicy − Markiewka bardziej skupia się na wyłuskiwaniu ogólnych rysów niż poszczególnych wydarzeń. Taka strategia pozwala na wyróżnienie czegoś, co można by nazwać fundamentami światopoglądu lewicowego. Zdaniem autora „Lewicy dla opornych” to między innymi zdolność do zawierania „trudnych sojuszy”, skupienie się na odruchu solidarności, a także idee sprawiedliwości, równości, demokracji, wolności oraz wspólnotowości tworzą grunt, na którym wyrasta lewica. Warto w tym miejscu docenić, że Markiewka nie poprzestaje wyłącznie na wymienieniu wybranych przez siebie elementów, ale stara się pokazać je w rzeczywistości – równocześnie przemycając konkretne znaczenia, w jaki z pozycji lewicowych rozumie się te pojęcia.
W perspektywie całej książki znajdująca się dalej część historyczna pozostawia pewien niedosyt ze względu na swoją długość, jednak równocześnie daje się przy tym obronić: historia transformacji tożsamości lewicy opowiedziana jest zwięźle i sprawnie. Część czytelniczek – bardziej zorientowanych w temacie – mogłaby się przyczepić do grubości kreski, jaką szkicowany jest ten portret, ale znowu: „Lewica dla opornych” nie jest książką pisaną głównie z myślą o lewaczkach i lewakach, co ma swoje plusy.
W rozdziale „Lewica dziś” Markiewka skupia się na trzech głównych problemach i sposobach, w jaki różne, kojarzone z tą formacją ideową postaci i ruchy starały się na nie odpowiadać. To nierówności społeczne, kryzys środowiskowy i problem dyskryminacji, które wbrew niektórym narracjom nie są od siebie odrębne. Pokazywanie relacji między zagadnieniami stanowi zresztą jedną z najważniejszych rzeczy, które udaje się przekazać autorowi „Gniewu”, a zwięzłość i sposób, w jaki tego dokonuje, zasługują na wyrazy uznania. Tym, do czego można byłoby mieć zastrzeżenia w perspektywie całego rozdziału, jest tylko nadmiar kontekstu amerykańskiego, co może wzbudzać wątpliwości. Nie oznacza to, że kontekstu europejskiego czy polskiego nie ma, jednak wartościowe byłoby dodanie również odniesień do problemów, z którymi borykają się kraje Globalnego Południa. Przywoływanie przykładu USA wydaje się być jednak świadomym i celowym zabiegiem: w końcu do dziś Stany Zjednoczone pokazywane bywają jako demokratyczny raj, w którym połączenie liberalnego rynku z instytucjami demokracji przedstawicielskiej wiedzie do wiecznej szczęśliwości. Przekłucie balonika pychy wydaje się być warunkiem koniecznym, bez którego trudno będzie doprowadzić do poddania w wątpliwość dotychczasowych poglądów.
Kryzys wyobraźni
Co łączy ze sobą takie pomysły, jak bezwarunkowy dochód podstawowy, krótszy tydzień pracy, ekologiczny rozwój i usługi publiczne? Zdaniem Markiewki między innymi fakt, że to właśnie przez sięgnięcie do tych koncepcji możemy zrobić mały krok w kierunku wyjścia poza kapitalizm. Koniec końców, jak zauważył amerykański teoretyk Frederic Jameson, „łatwiej jest wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu”. Tymczasem to właśnie wydaje się być jedną z głównych stawek, o które gra Markiewka: odzyskanie energii i politycznej wyobraźni lewicy, z której ta zrezygnowała na fali dominacji neoliberalizmu. Widać to chociażby w odpieraniu zarzutów, że „odejście od kapitalizmu oznacza likwidację wolnego rynku”: jak pisze autor „Lewicy dla opornych”, „nie da się zlikwidować czegoś, co nie istnieje”. Państwo nie ingeruje w rynek, ale go tworzy, zapewniając mu warunki możliwości istnienia. Wydaje się więc, że zdaniem Markiewki nie tylko nie powinniśmy poddawać się rynkowemu fundamentalizmowi, ale nie musimy naszego zadania zaczynać od zera. W końcu, jak sam pisze, „wyrwy w systemie już istnieją. Wystarczy poszerzać te sfery, które pozwalają na pełniejszą realizację ideałów równości, samostanowienia i solidarności”.
Czy samo poszerzanie tych stref wystarczy? Nie jestem o tym przekonany. Wiem natomiast, że książki takie jak „Lewica dla opornych” są potrzebne bardziej niż woda na pustyni naszej debaty publicznej. Nawet jeśli wśród całego morza przypisów czasami brakuje tych, które akurat nas zainteresują, a niektóre ze sporów czy problemów przedstawione są krócej i bardziej pobieżnie, niż mogłyby w innej formie.
Przedstawianie argumentów swojej strony, najczęstszych kontrargumentów przeciwników i następnie odpowiadanie na nie? Brzmi jak przeżytek w świecie, w którym po przegranej debacie wystarczy wrócić do domu i napisać felieton, w którym ogłasza się swoje zwycięstwo, a przy okazji równa z ziemią prowadzącego i rozmówców. Warto jednak przy tym pamiętać, że same artykuły, książki i podcasty nie wystarczą: całe nastawienie na dyskusję i rozmowę spełznie na niczym, jeżeli naszego – rozszerzonego dzięki temu rozumienia świata – nie wprowadzimy w rzeczywistość przez działanie.
W tym sensie „Lewica…” nie powinna być traktowana jako punkt dojścia, ale wyjścia: choćby dlatego można i warto wybaczyć jej różne niedociągnięcia, które są zupełnymi błahostkami w perspektywie całej książki. Jej celem jest bowiem coś więcej niż tylko „ukazanie bogactwa lewicowych idei” i przypomnienie „różnorodności postaci, które o nie walczyły”. Światłem, który przyświeca rozrachunkowi z historycznym zapomnieniem o roli, jaką odgrywała i nadal odgrywa lewica, wydaje się być dla Markiewki „zrozumienie świata”. To bardzo istotne, bo niezależnie od tego, czy sądzimy, że nasze rozumienie świata może się w jakiś sposób spełnić, jako ludzie nie możemy bez niego żyć. Skoro tak, to warto byłoby rozumieć świat raczej lepiej, niż gorzej – a książka Tomasza Markiewki jest w tym zadaniu wartościowym narzędziem.