fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Wspólnotowość płatna dodatkowo, czyli o colivingu

W Polsce idea przejętego przez kapitalistyczne myślenie colivingu pada na szczególnie podatny grunt. Zarówno kryzys mieszkaniowy, jak i sposób planowania przestrzennego sprzyjają rozwojowi tego typu inwestycji.
Wspólnotowość płatna dodatkowo, czyli o colivingu
ilustr.: Ryszard Nowalski

W Rybniku mieszka grupa seniorek, które mówią o sobie, że są jak siostry. Nie łączą ich więzy krwi, a decyzja o tym, by pod jednym dachem walczyć z samotnością. Spotkały się dzięki miejskiej inicjatywie, która umożliwiła im zamieszkanie razem – w dużym mieszkaniu, które każda z nich traktuje jak własny dom. Mają swoje pokoje, ale to kuchnia i salon są sercem ich codzienności. Wspólne śniadania, rozmowy przy herbacie, dzielenie się troskami i radościami – to wszystko pozwoliło im na nowo odkryć, jak to jest mieć kogoś bliskiego. Mówią, że samotność nie bierze się tylko z braku ludzi wokół, ale z braku relacji. To one mają znaczenie.

Słowo wspólnota oraz przymiotnik wspólny mają swoje korzenie w dawnych słowiańskich formach językowych związanych z ideą dzielenia czegoś z innymi. Przedrostek współ- występujący w obu tych słowach, wywodzi się z XV-wiecznego wyrażenia przyimkowego wespołek, które pochodzi z prasłowiańskiej formy *vъz polъ, oznaczającej „z połową”. Oznaczało to więc coś dzielonego, wspólnie użytkowanego lub przeżywanego.

Coliving nie ma dobrego odpowiednika w języku polskim. Bo jak przetłumaczyć to słowo? Współżycie? To zupełnie co innego, podobnie jak wspólnota, spółka czy kooperatywa. Być może najbliżej mu do tego historycznego znaczenia, określającego coś współdzielonego, użytkowanego i przeżywanego razem.

W swojej pierwotnej formie coliving wyrastał właśnie z takich potrzeb – wspólnotowego życia, które daje poczucie bezpieczeństwa, wsparcia i codziennych interakcji. Nie bez powodu w wielu krajach rozwija się on jako alternatywa dla tradycyjnych form mieszkalnictwa. W uniwersyteckim wydaniu przypomina nowoczesny akademik – miejsce, gdzie młodzi ludzie, często studenci lub początkujący profesjonaliści, dzielą przestrzeń. Nie tylko po to, by oszczędzać na wynajmie, ale także by budować relacje i tworzyć środowisko oparte na współpracy. W takich miejscach nie chodzi jedynie o wspólną kuchnię i pokój do nauki – to także przestrzeń spotkań, wymiany doświadczeń, wzajemnej pomocy w stawianiu pierwszych kroków dorosłego życia. W założeniu coliving miał łączyć – tak jak w Rybniku seniorki łączą się w mikrospołeczność, tak młodzi ludzie mają szansę na coś więcej niż anonimowe sąsiedztwo.

Jednym z prekursorów współczesnego colivingu były kolonie artystyczne, które powstawały w XIX i XX wieku i zrzeszające twórców dążących do wspólnego życia oraz pracy w inspirujących warunkach, wyznających wspólne idee. Przykładem może być kolonia w Giverny, gdzie mieszkał Claude Monet i która stała się jednym z miejsc narodzin impresjonizmu.

Historycznie możemy sięgać jeszcze dalej, nawet do neolitycznych longhouse, które w różnych formach spotkamy zarówno w zachodniej Brytanii (Tŷ Hir), północnej Francji (Longère), a także w innych wariantach u rdzennych mieszkańców obu Ameryk. Formę „długiego domu” odzwierciedla jego nazwa – był to długi szałas (potem zastąpił go budynek) chroniący przed niepogodą i niebezpieczeństwem. Wnętrze dzielono na strefy, czasem wyznaczając oddzielne wejścia dla mężczyzn i kobiet. Społeczności decydujące się na zamieszkanie w tego typu miejscu, żyły w bliskiej współpracy dzieląc codzienne obowiązki, rytuały oraz wspólne losy.

Przez długi czas w Europie Zachodniej życie rodzinne wyglądało inaczej niż moglibyśmy sobie dziś wyobrażać. Średniowieczne domy składały się z konglomeratu przyjaciół i dalszej rodziny. Domki jednorodzinne były rzadkością. Dopiero w XII wieku zaczęto organizować gospodarstwa domowe wokół monogamicznych par i ich dzieci. Nie oznaczało to jednak modelu rodziny nuklearnej, jaki znamy obecnie. W jednym domu często mieszkało znacznie więcej osób – nie tylko rodzice z dziećmi, ale również inne małżeństwa, ubodzy krewni, sieroty, wdowy, osoby starsze czy sublokatorzy. Życie toczyło się w dużych, wspólnych przestrzeniach, które bardziej przypominały dzisiejsze colivingi niż kameralne, zamknięte rodzinne domy.

Przełomem był XIX wiek. Wówczas społecznie przeszliśmy w Europie od wielopokoleniowych rodzin do mniejszych jednostek mieszkalnych. Było to ściśle związane z industrializacją, która przyczyniła się do migracji ludności wiejskiej do miast. Czas ten to także moment powstania kamienic czynszowych i pensjonatów. To one stały się głównymi miejscami zamieszkania w szybko uprzemysłowionych obszarach miejskich, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Wiele budynków było przeludnionych, a dane wskazują, że w połowie XIX wieku „w niezdrowych warunkach” w nowojorskich kamienicach mieszkało nawet pół miliona osób.

Wiek XX przyniósł kolejną rewolucję w myśleniu o mieszkalnictwie. Architekci i urbaniści coraz śmielej eksperymentowali z ideą wspólnotowości, próbując dostosować przestrzeń do nowych potrzeb i zmieniających się stylów życia. Jednym z najciekawszych przykładów takiego podejścia stał się budynek Isokon w londyńskim Hampstead, zaprojektowany przez Wellsa Coatesa i otwarty w 1934 roku. Był to projekt odważny i nowoczesny – eksperyment w minimalistycznym, miejskim stylu, w którym znaczenie miało współdzielenie przestrzeni i udogodnień. Mieszkania były kompaktowe, z niewielkimi kuchniami, ale ich lokatorzy mieli do dyspozycji wspólną kuchnię, z której jedzenie można było transportować bezpośrednio do mieszkań za pomocą windy. Z czasem wspólna kuchnia przekształciła się w popularny bar i restaurację, a w budynku oferowano również inne usługi, jak pranie czy czyszczenie butów – wszystko po to, by mieszkańcy mogli skupić się na pracy i życiu społecznym zamiast na codziennych obowiązkach domowych.

Jeszcze ambitniejszym przedsięwzięciem było Barbican Estate – monumentalny projekt osiedla w centrum Londynu. Stanowił nową jakość w miejskim mieszkalnictwie, łącząc prywatne przestrzenie z bogatą infrastrukturą dostępną dla mieszkańców. Lokatorzy mieli do dyspozycji prywatne ogrody, a całe osiedle zostało zaprojektowane jako wielofunkcyjna przestrzeń z kinem, teatrem, restauracjami i galerią sztuki. Co ciekawe, w przeciwieństwie do wielu modeli współdzielenia przestrzeni mieszkalnej, część tych udogodnień była dostępna nie tylko dla mieszkańców, ale także dla całej społeczności Londynu.

A w Polsce? Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa (WSM) założona w 1921 roku stała się pionierem nowoczesnego budownictwa społecznego w Polsce. Jej pierwsze osiedle na warszawskim Żoliborzu było odpowiedzią na palący problem mieszkaniowy w odrodzonej Polsce. Budowę rozpoczęto w grudniu 1925 roku, a już w styczniu 1927 roku pierwsi lokatorzy wprowadzili się do nowych mieszkań. Osiedle składało się z kilku kolonii mieszkalnych oraz budynków użyteczności publicznej, takich jak pralnia, kąpielisko czy sala teatralno-kinowa. WSM kładła nacisk nie tylko na zapewnienie dachu nad głową, ale także na integrację społeczną i kulturalną mieszkańców, tworząc przestrzenie sprzyjające budowaniu więzi sąsiedzkich i aktywności społecznej.

Wspólne mieszkanie przybierało różne formy. Kolektywy mieszkaniowe rozwijające się jako „świadome społeczności” wcale nie pojawiły się tak niedawno. Wspólnoty powstawały po to, aby zapewnić nie tylko warunki do życia i pracy, ale również wzajemne wsparcie.

Kapitalizm potrafi jednak kolonizować, w tym oczywiście rynek nieruchomości. Potrafi także zawłaszczyć nawet najlepsze idee. Coliving w wersji komercyjnej coraz częściej staje się jedynie drogim produktem sprzedawanym pod pozorem wspólnotowości. Wielu deweloperów i inwestorów przedstawia go jako przyszłość mieszkalnictwa – nowoczesne apartamenty z dostępem do wspólnej kuchni, siłowni, coworkingu i strefy relaksu. W rzeczywistości często są to po prostu drogie mikroapartamenty, gdzie prywatność ogranicza się do kilku metrów kwadratowych, a życie wspólnotowe zamienia się w marketingową obietnicę, która nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. To nie przyjaźń i wzajemna pomoc są na pierwszym miejscu, lecz optymalizacja zysków, minimalizacja kosztów przestrzeni i jak najwyższy czynsz.

Nowoczesne technologie tylko przyspieszają ten proces. Wielkie fundusze inwestycyjne potrafią dziś w ułamku sekundy ocenić potencjał danej nieruchomości, przejąć ją, przekształcić w „produkt” i błyskawicznie wprowadzić na rynek. Coraz częściej nie ma tu miejsca na relacje sąsiedzkie czy poczucie przynależności – liczy się wyłącznie efektywność zarządzania, maksymalizacja powierzchni do wynajęcia i możliwość przekształcenia każdej złotówki z czynszu w instrument finansowy.

Dodatkowo lokalizacja wielu colivingów w prestiżowych miejscach – nadmorskich miejscowościach, Alpach czy centrach dużych miast – sugeruje, że są to produkty skierowane do osób o określonym statusie materialnym, a nie rozwiązanie problemu braku dostępnego mieszkalnictwa. Deweloperzy i inwestorzy wykorzystują boom na pracę zdalną i potrzeby mobilnych profesjonalistów, przekształcając przestrzenie w ekskluzywne, wysoko wyceniane formy najmu.

Nie oznacza to, że idea współdzielenia mieszkania jako stylu życia jest z gruntu zła. Dla wielu osób, zwłaszcza młodych, elastyczność i możliwość życia w dynamicznej społeczności są atrakcyjne. Problem zaczyna się, gdy wspólnotowość staje się jedynie hasłem reklamowym, a prawdziwym celem jest stworzenie nowego segmentu rynku, gdzie za mniej przestrzeni płaci się więcej. W colivingu często nie ma już miejsca na spontaniczne więzi – zamiast tego są umiejętnie zaprojektowane przestrzenie, które mają wyglądać na „socjalne”, choć w rzeczywistości funkcjonują w ramach precyzyjnie wyliczonego modelu biznesowego.

W Polsce idea przejętego przez kapitalistyczne myślenie colivingu pada na szczególnie podatny grunt, bo zarówno kryzys mieszkaniowy, jak i sposób planowania przestrzennego sprzyjają rozwojowi tego typu inwestycji. Prywatne akademiki i aparthotele pozostają rozwiązaniem dla tych, których na to stać – zazwyczaj studentów z zamożnych rodzin lub młodych dorosłych z dobrze płatnych branż, którzy nie chcą lub nie muszą godzić się na niższy standard. W efekcie miejsca reklamowane jako „dostępne” opcje zamieszkania stają się kolejną formą segmentacji rynku – zamiast rozwiązywać problem braku mieszkań, po prostu oferują nowy, ekskluzywny produkt dla wybranych. Aparthotele często reklamowane są jako nowoczesna alternatywa dla tradycyjnego najmu – zapewniają kompaktowe pokoje, a w zamian kuszą dodatkowymi udogodnieniami, takimi jak przestrzenie wspólne, siłownie czy usługi concierge. W rzeczywistości są to jednak rozwiązania, które nie gwarantują lokatorom stabilności, a ceny za metr kwadratowy często przewyższają te w klasycznych mieszkaniach na wynajem. Komfort i poczucie stabilności schodzą na dalszy plan, bo najem w takim miejscu rzadko daje perspektywę na dłużej. Przestrzeń nie służy już życiu, tylko tymczasowemu zamieszkiwaniu – czyli temu, co jest najwygodniejsze dla inwestorów.

Deweloperzy i inwestorzy skutecznie wykorzystują luki w przepisach planistycznych, stawiając tego typu budynki na terenach przeznaczonych formalnie pod usługi, a nie zabudowę mieszkaniową. To sprytne ominięcie prawa pozwala na realizację gęstej zabudowy bez konieczności spełniania standardów obowiązujących w budownictwie mieszkaniowym – co oznacza mniejsze metraże, brak odpowiednich norm dotyczących doświetlenia czy akustyki. Sposób konstruowania umów najmu dodatkowo osłabia pozycję lokatorów. Coraz częściej podpowiada się wynajmującym, jak omijać przepisy chroniące najemców, a za „bezpieczniejszą” alternatywę dla zwykłej umowy najmu promuje się najem okazjonalny. Tego typu umowa, regulowana ustawowo, musi być zawarta na czas oznaczony, a najemca zobowiązany jest wskazać adres, pod który się wyprowadzi po zakończeniu umowy lub jeśli zostanie ona rozwiązana z powodu naruszenia jej warunków. Choć rozwiązanie to miało chronić właścicieli przed nieuczciwymi lokatorami, w praktyce stało się wygodnym narzędziem pozwalającym unikać standardowej ochrony najemców. Osoby wynajmujące w ten sposób mieszkanie znajdują się w znacznie mniej stabilnej sytuacji i mogą zostać zmuszone do wyprowadzki bez możliwości odwołania się do sądu. To model, który przede wszystkim sprzyja inwestorom, pozostawiając osoby wynajmujące w jeszcze bardziej niepewnej sytuacji.

Niektóre z nowo powstających colivingów rzeczywiście mają aspekt wspólnotowy, oferują warsztaty, spotkania czy wydarzenia integracyjne. Jednak w większości przypadków to po prostu wynajem pokoju na zasadach zbliżonych do krótkoterminowego najmu okazjonalnego – z wyższymi cenami i bez stabilności typowej dla tradycyjnego mieszkania. Zwłaszcza sieciowe inicjatywy, działające w wielu miastach Europy, mocno przypominają model aparthoteli czy komercyjnych prywatnych akademików – formalnie nie będących mieszkaniami, co pozwala unikać przepisów dotyczących ochrony lokatora. Wpisują się w globalny trend komercjalizacji wspólnotowego życia, który coraz częściej staje się lukratywnym segmentem rynku nieruchomości, niekoniecznie odpowiadającym na rzeczywiste potrzeby mieszkaniowe.

Jako symboliczną cezurę można wskazać na artykuł, który dekadę temu ukazał się w Financial Times i przedstawiał coliving jako nowy trend. Według autorów miał on wyrastać z kultury coworkingu i zyskiwał popularność wśród młodych profesjonalistów, freelancerów oraz osób rozwijających swoje kariery na skalę światową. W tekście Coliving był promowany jako rozwiązanie łączące wygodę z ideą wspólnotowości, oferujące elastyczne warunki najmu, uproszczone formalności i dodatkowe usługi w cenie. Aby przyciągnąć lokatorów, wykorzystywano nowoczesne technologie i strategie marketingowe, obiecując tym samym dostęp do zintegrowanej społeczności. Colivingowcy byli starannie selekcjonowani, co raczej upodabniało te przestrzenie do ekskluzywnych klubów, programów typu reality-show niż autentycznych, inkluzywnych społeczności.

Choć w różnych krajach istnieją odmienne uwarunkowania kulturowe i gospodarcze, to podstawowe potrzeby ludzi pozostają te same. Wspólne zamieszkanie może być atrakcyjne na pewnym etapie życia, ale wraz z dojrzewaniem i zmianą priorytetów, rośnie potrzeba stabilności i poczucia bezpieczeństwa. Dla wielu osób, zwłaszcza tych planujących założenie rodziny, tymczasowy charakter colivingu staje się przeszkodą, a wizja własnego mieszkania – czy to na wynajem, czy na własność – zaczyna wydawać się coraz bardziej rozsądna. Bo tylko ona (niestety) daje stabilność i bezpieczeństwo. Wspólnotowe formy zamieszkiwania mogą działać jedynie wtedy, gdy dają mieszkającym w nich pewność, że nie zostaną z dnia na dzień pozbawieni dachu nad głową. W Polsce jednak tego rodzaju bezpieczeństwo nie jest zagwarantowane, a rządzący nie podejmują działań, by je zapewnić. Brak długofalowych rozwiązań mieszkaniowych sprawia, że coliving nie jest realną alternatywą dla tradycyjnego rynku najmu, lecz jedynie produktem na określony czas, dostępnym dla tych, których na niego stać. Dopóki przestrzenie współdzielone nie będą oferować stabilności, a państwo nie zadba o rzeczywiste prawa lokatorów, ich rola w rozwiązywaniu problemów mieszkaniowych pozostanie ograniczona.

Coliving mógłby być receptą na samotność i atomizację społeczeństwa – i w wielu przypadkach, jak historia seniorek z Rybnika, pokazuje swój prawdziwy potencjał. Ale to wyjątki. W jego skomercjalizowanej wersji coraz częściej zamienia się w sposób na maksymalizację zysków kosztem mieszkańców. Chciałabym, aby prawdziwa przyszłość colivingu nie leżała w luksusowych apartamentach za wygórowane stawki, ale w społecznych, dostępnych inicjatywach, które dają ludziom to, czego naprawdę potrzebują – autentyczne poczucie wspólnoty. W końcu przysłowie mówi: „Jeśli chcesz iść szybko, idź sam. Jeśli chcesz zajść daleko, idź w grupie”.

  1. Corfe, S. (2019). Co-living: A solution to the housing crisis. The Social Market Foundation.
  2. Davies, S. (2015). Co-working becomes co-living. The Financial Times.
  3. Jarvis, H. (2017) Sharing, togetherness and intentional degrowth, Progress in Human Geography
  4. Kostkowski, J. (2024, październik 20). Nowatorski program społeczny w Rybniku. Seniorki zamieszkały razem, żeby nie być samotnymi. Fakty TVN.
  5. Ronald, R., Schijf, P., & Donovan, K. (2024). The institutionalization of shared rental housing and commercial co-living. Housing Studies, 39(9), 2300-2324.
Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×