Wracamy na Uniwersytet!
W niemal rok po powstaniu Uniwersytetu Zaangażowanego debata o szkolnictwie wyższym znów przybiera na sile. Głośno o projektach ministra Gowina, by powiązać naukę z biznesem. Kontrowersje wywołują też zaczynające się wybory rektorskie. Zapraszamy do dyskusji na naszych łamach.
29 lutego Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Jarosław Gowin ogłosił rozpoczęcie konkursu Ustawa 2.0. Daje on okazję – jak możemy przeczytać na stronie Ministerstwa – by po raz pierwszy w Polsce opracować ustawę o szkolnictwie wyższym w oparciu o postulaty środowiska naukowego. Zainteresowani muszą w ciągu najbliższych dwóch miesięcy stworzyć zespoły, w których przygotują projekt zmian, nawiązujący do bardzo ogólnych punktów, określonych w regulaminie (na przykład „ustrój jednostek w systemie szkolnictwa wyższego i zarządzanie nimi” czy „studia, studenci, doktoranci, absolwenci”). Spośród nadesłanych propozycji Ministerstwo wyłoni trzy, na realizację których przeznaczy grant o łącznej wysokości „nawet do” dziewięciuset tysięcy złotych. Kolejnym etapem będzie przeprowadzenie przez każdy zespół konsultacji środowiskowych, a następnie połączenie ich ze wstępnymi założeniami, by stworzyć ostateczny dokument, na podstawie którego napisana zostanie nowa Ustawa.
Równo tydzień przed ogłoszeniem konkursu rząd przyjął plan opracowany przez Ministra Rozwoju Mateusza Morawieckiego („Plan Morawieckiego”). Projekt ten zakłada między innymi zacieśnienie współpracy jednostek naukowych z podmiotami gospodarczymi. Celem jest rozwinięcie polskiego rynku nowych technologii poprzez dotowanie jednostek tworzących innowacje na zlecenie konkretnych firm. Ten długofalowy projekt (jego efektów, w postaci wyższych zarobków statystycznego Polaka, możemy według zapowiedzi ministra spodziewać się za piętnaście lat) wpisuje się w narrację Gowina, który od momentu objęcia funkcji ministra zapowiadał wspieranie związków nauki z biznesem. Pomysł ten wzbudza spore kontrowersje, zwłaszcza w środowiskach nauk humanistycznych i społecznych, których osiągnięcia i wyniki badań trudno w bezpośredni sposób przełożyć na kategorie rynkowe. Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej zwracał także uwagę na „innowacyjność społeczną”, która powinna być wspierana przez rząd w równym stopniu, co łatwiej weryfikowalna innowacyjność technologiczna. Jednak obecny Minister Nauki najbardziej naraził się środowiskom humanistyczno–społecznym swoimi wypowiedziami dotyczącymi innych jeszcze aspektów funkcjonowania szkolnictwa wyższego. Pierwsza z nich dotyczyła idei – nawiasem mówiąc podnoszonej już za rządów PO – by polskie uczelnie podzielić na trzy kategorie, w zależności od oceny jakości kształcenia, które oferują. Najlepsze, tak zwane „uczelnie flagowe” – Gowin chce ich wyodrębnić maksymalnie dziesięć – otrzymywałyby gwarancję znacznie lepszych warunków finansowych niż pozostałe jednostki. Ten model dystrybucji środków może prowadzić do obumarcia peryferyjnych uczelni, które nie będą miały szans konkurować z takimi jednostkami, jak na przykład Uniwersytet Warszawski czy Akademia Górniczo Hutnicza w Krakowie. O społecznej wartości lokalnych centrów edukacyjnych i skutkach ich wygasania, pisała w „Kontakcie”dr hab. Aneta Pieniądz.
Przy wszystkich kontrowersjach wokół tego projektu prawdziwą sławę przyniosły Ministrowi kolejne, nie da się ukryć, wyjątkowo nietrafione wypowiedzi. Na początku kadencji oznajmił, że po pierwsze humaniści są w Polsce zdecydowanie nadreprezentowani, po drugie zaś zaproponował, by usunąć z kanonu czasopism naukowych „jakieś studia gejowskie lub lesbijskie”. Celowa zapewne nonszalancja i ignorancja, którą Minister wyraził wobec gender studies, bo to ten fakultet miał zapewne na myśli, nie powinny oczywiście dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę dotychczasową działalność Gowina w klubie parlamentarnym Zjednoczonej Prawicy, znanym z konserwatywnej polityki światopoglądowej. Jednak obok uzasadnionego rozbawienia słowa te wywołały także zrozumiały niepokój o przyszłość niezawisłych badań, niezgodnych z linią ideologiczną Ministerstwa. W świetle tej wzajemnej niechęci między częścią środowiska naukowego a nowym członkiem Rady Ministrów dziwić może oświadczenie Gowina, który w połowie stycznia wśród priorytetów swojej kadencji wymienił również dofinansowanie polskiej humanistyki.
Uniwersytet znów zaangażowany
5 lutego o trzynastej pod Biblioteką Uniwersytetu Warszawskiego zgromadziła się grupa kilkudziesięciorga studentów z żółtymi transparentami, na których można było przeczytać między innymi: „Kandydaci, pokażcie program!”, „Chcemy debaty, nie kuluarów!” czy „Świećcie przykładem, nie stójcie w cieniu!”. Kolor plansz miał nie tylko zwrócić uwagę przechodniów na zgromadzonych i głoszone przez nich hasła, jakkolwiek należy powiedzieć, że to zadanie spełnił doskonale. Niewielkie żółte kwadraty, które demonstrujący mieli przypięte do piersi, stanowią znak rozpoznawczy Uniwersytetu Zaangażowanego. O „Uzecie”, który niedługo będzie obchodził pierwszą rocznicę swojej działalności, ostatnio niewiele było słychać. Pojawiały się nawet opinie, że ta zawiązana z hukiem organizacja właśnie dokonuje żywota. Głosy te są chyba jednak zdecydowanie przedwczesne – sam protest pod BUW-em, niespecjalnie spektakularny, jeśli chodzi o liczbę uczestników, wywołał spory rozgłos. Reporterzy, między innymi Gazety Stołecznej, po raz kolejny zachwycili się zaangażowaną w sprawy swojej uczelni młodzieżą. Skąd to nagłe przebudzenie?
Bezpośrednią przyczyną demonstracji był list otwarty, który Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej wystosował do dwunastu uczelni wyższych w całej Polsce. Zaangażowani chcieli wyrazić poparcie dla Komitetu. W tym roku na wszystkich polskich uczelniach odbędą się wybory rektorskie. Aktywiści Komitetu, Uniwersytetu Zaangażowanego oraz ich sympatycy, którzy pojawili się na demonstracji, domagają się ujawnienia programów przez kandydatów na to stanowisko oraz otwartej debaty między nimi, tak by wszyscy członkowie społeczności akademickiej mogli w pełni uczestniczyć w kluczowej dla funkcjonowania uczelni procedurze, jaką są wybory. Swoją kandydaturę oraz, dość zresztą ogólnikowy, program ogłosił tylko dotychczasowy rektor UW, prof. Marcin Pałys. Forma wyborów indykacyjnych pochodzi z początku lat 80., kiedy to minister podejmował ostateczną decyzję, kto spośród zaproponowanych kandydatów zostanie rektorem. Meandry sytemu wyborczego miały na celu „zmylić” władzę, wyłaniając osoby, które cieszą się zaufaniem środowiska. Dlatego, wedle obowiązujących procedur, nie jest wcale konieczne, by kandydaci na ten najważniejszy uniwersytecki urząd udostępnili swój program czy wzięli udział w publicznej debacie. Przeciwnicy tego systemu, którzy zebrali się pod BUW-em, twierdzili, że nie przystaje on do współczesnych realiów, jest nieprzejrzysty i niemerytoryczny. Studenci nie mają okazji, by zadać kandydatom pytania czy choćby powiedzieć, czego oczekują od przyszłego rektora, zaś efekt finalny wyborów stanowi często wynik kuluarowych układów. Powszechną praktyką jest bowiem, że na ostatnim etapie wyborów jeden z pretendentów do stanowiska rektora zrzeka się swojej kandydatury, zapewniając sobie tym samym pewną funkcję prorektora.
W poszukiwaniu dobrej debaty
O Uniwersytecie Zaangażowanym pisaliśmy od samego początku jego istnienia, to znaczy od czasu zeszłorocznych dyskusji wokół zmian w Regulaminie Studiowania. Z jednej strony niepokojąca była sama ich treść, szczególnie uzależnienie zaliczenia seminarium od złożenia gotowej pracy magisterskiej, co dla wielu studentów oznacza opłaty, na które nie mogą sobie pozwolić (w przypadku niezaliczenia seminarium student płaci za warunek). Sprzeciw wzbudziła także forma wprowadzenia reform, o których studenci zostali poinformowani praktycznie post factum, bez możliwości debaty czy choćby konsultacji. W kontekście wyborów rektorskich brzmi to dziwnie znajomo.
W zeszłorocznym konflikcie niejednoznaczną rolę odegrali niektórzy członkowie Parlamentu Studentów, którzy starali się mediować pomiędzy władzami Uniwersytetu a oburzonymi studentami, jednak bardzo szybko – w dużym stopniu z winy własnych niekorzystnych działań i wyborów – zostali przez UZ utożsamieni ze „złą stroną Mocy”. Spór wokół zmian w Regulaminie przybrał w efekcie formę emocjonalnej przepychanki, w której ze strony merytorycznej i ideologicznej trudno odmówić racji Zaangażowanym. Warto jednak, jak sądzę, z perspektywy czasu spróbować zrozumieć także ciężką emocjonalnie sytuację Parlamentarzystów, w której odbijają się szersze problemy aktywności na Uniwersytecie. Do pierwszej konfrontacji doszło, gdy na posiedzenie Parlamentu przyszło około stu wyposażonych w transparenty studentów. Debata bardzo szybko przybrała formę sporu między „realpolitik”, którą reprezentowali posłowie, a ideowym podejściem przeciwników zmian. Do tej polaryzacji dochodziły coraz to nowe czynniki, jak chociażby argument parlamentarzystów, że skoro nikt do tej pory nie interesował się ich aktywnością, to jakim prawem stawiani są teraz pod pręgierzem, skontrowany stwierdzeniem, że jest to przecież nieodłączny element służby publicznej. Żadnemu z tych argumentów nie można chyba odmówić słuszności. Przepaść stała się nie do przeskoczenia, kiedy podczas posiedzenia, na którym zmiany w Regulaminie miały zostać przedyskutowane i ewentualnie przyjęte, najpierw Parlament (przewagą jednego głosu) odrzucił wniosek o debatę, a następnie zagłosował zgodnie z wolą władz Uniwersytetu.
O Uniwersytecie Zaangażowanym robiło się coraz głośniej. Apogeum jego popularności stanowił protest pod bramą główną UW, który wzbudził ogromne zainteresowanie mediów. Równocześnie sam UZ rozwijał się niezwykle szybko, wzbogacając swój program zarówno o postulaty socjalne, jak i merytoryczne, dotyczące jakości kształcenia czy też związane z dystrybucją środków finansowych na Uniwersytecie. Na łamach „Kontaktu” pojawiały się teksty zwracające uwagę na problemy, których dotykali Zaangażowani. Zamiast zatem powtarzać to, co już zostało powiedziane, proponuję zapomnieć na chwilę o projektach reform proponowanych przez UZ i skupić się na samej formie debaty, by wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość. Polaryzacja studenckich obozów i podział na „fajnych” i „niefajnych”, który siłą rzeczy wspierała aktywność mediów, opowiadających się po stronie Zaangażowanych, nie są konstruktywne dla żadnego sporu. Nie można powiedzieć, żeby taki stan rzeczy był bezpośrednią winą „Uzetu” czy tym bardziej parlamentarzystów. Należy jednak odnotować, że grupa młodych aktywistów z szumnymi hasłami na ustach, niosąca dawno niewidziany powiew świeżości na Uniwersytet, siłą rzeczy jest na wygranej pozycji wobec wybranych przy śmiesznie niskiej frekwencji parlamentarzystów, którzy nieprzyzwyczajeni do jakiejkolwiek aktywności ze strony pozostałych studentów zaniechali konsultacji z nimi, stawiając się tym samym po stronie władzy.
Problem marazmu wśród studentów jest chyba wszystkim dobrze znany. Wizja uniwersytetu jako przestrzeni, gdzie człowiek dojrzewa i kształtuje się, radośnie eksplorując świat wiedzy i nawiązując inspirujące znajomości, coraz bardziej kojarzy się z książkami Marii Konopnickiej, a coraz mniej odzwierciedla rzeczywistość. Studenci przychodzą na zajęcia, w wielkich grupach często nie nawiązują żadnych relacji i dopiero poza murami uczelni budują sobie sieć znajomości, znajdują rozrywki, konstruując przestrzeń życia codziennego. Patrząc na działalność Uniwersytetu Zaangażowanego, należy z całą mocą podkreślić jej bezprecedensowy i jednoznacznie pozytywny efekt – aktywizację i konsolidację pewnej grupy studentów wokół wspólnych idei. Kłótnie, debaty i awantury mogą być konstruktywne, zwłaszcza gdy toczą się w tak ważnej instytucji jak Uniwersytet. Należy jednak pamiętać, by w ferworze choćby najsłuszniejszych idei nikogo nie stygmatyzować, o co nie trudno, zwłaszcza gdy samemu wzbudza się sympatię i aprobatę otoczenia.
Co dalej?
Obserwujemy ważne zmiany, pomysły i debaty zarówno na poziomie ministerialnym, jak i w obrębie Uniwersytetu Warszawskiego oraz innych szkół wyższych. Organizacje oraz aktywiści zajmujący się problematyką nauki i edukacji wyższej będą musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, czy przystępować do konkursu Ustawa 2.0. Rektor Pałys spotka się w tym tygodniu ze studentami, by przedyskutować swój program. Uniwersytet Zaangażowany będzie świętował pierwsze urodziny, co skłania do wniosków i podsumowań. Wszystko wskazuje na to, że wiosna przyniesie nowe tematy do dyskusji i bardzo możliwe, że znów będziemy świadkami ożywienia nie tylko na Uniwersytecie, lecz i w całym środowisku akademickim. Jako redakcja chcielibyśmy w związku z tym zaprosić wszystkie strony do rozmowy i otworzyć nasze łamy na różne głosy. Pytania, które chcielibyśmy zadać, dotyczą zarówno samego uniwersytetu, jego idei i sposobu funkcjonowania, jak i jeszcze szerszego problemu nauki polskiej. Czym jest dzisiaj uniwersytet? Jak sprawić, by produkował elity zamiast je re-produkować? Czy da się połączyć postulat egalitarności z elitarnością? Jak rozdzielać fundusze ministerialne, by wspierały rozwój, nie pogłębiając nierówności? Kto zyska, a kto straci na zacieśnieniu współpracy między nauką a biznesem?
Debata na temat nauki i uniwersytetu dotyczy nie tylko określonej grupy, jaką stanowią studenci konkretnej instytucji oraz jej pracownicy naukowi. Szczególnie dziś, gdy hasła oferujące uproszczoną czarno–białą wizję świata zyskują coraz większą popularność, w dużym stopniu również w oficjalnym rządowym dyskursie, niezwykle istotne jest, by sprawnie funkcjonowała platforma konfrontacji i wymiany myśli. Takim miejscem jest uniwersytet. Tylko zdolność krytycznego myślenia i widzenia pewnych zjawisk w całej ich złożoności i niejednoznaczności może prowadzić do owocnej debaty i faktycznego spotkania. Jestem przekonana, że ten pogląd tyczy się każdego, bez względu na idee, których chce bronić. Wizji uniwersytetu jest mnóstwo, każdy się chyba jednak zgodzi, że rola społeczna tej instytucji jest nie do przecenienia. Rozmawiajmy więc!