fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

WIZJE: Szukamy literatury uważnej!

Bagatelizowanie fikcji jest błędne, bo to właśnie dzięki niej możemy bardzo dużo przemyśleć. Jest to formuła niezwykle rozciągliwa i różnorodna, ale za każdym razem pozwala nam zadać pytanie: „A co gdyby?”. Postawienie go daje nam szansę wytworzenia nowego punktu widzenia.

ilustracja autorstwa Bartosza Kolczykiewicza jest okładką pierwszego numeru Magazynu „Wizje”

ilustracja autorstwa Bartosza Kolczykiewicza jest okładką pierwszego numeru Magazynu „Wizje”


Z ogromną przyjemnością prezentujemy na naszych łamach wywiad z twórcami i redaktorami kwartalnika literackiego „Wizje”, z których aż dwóch należy do grona autorów Magazynu „Kontakt”. Zapraszamy do lektury wywiadu, a także pierwszego numeru „Wizji”!
IDA NOWAK: 2. kwietnia ukazał się pierwszy numer waszego kwartalnika literackiego „Wizje”. Jesteście z niego zadowoleni?
ANTEK ZAJĄC: Musi minąć trochę czasu, zanim będziemy w stanie na chłodno ocenić pierwszy numer. Natomiast już teraz jestem szczególnie zadowolony, że dochodzą do nas bardzo pozytywne głosy na temat zintegrowania warstwy tekstowej i wizualnej. Od samego początku zależało nam na tym, żeby w „Wizjach” konfrontować je ze sobą jako dwa dialogujące żywioły artystyczne.
Nie mieliście obaw związanych z ilustracjami do tekstów fikcjonalnych? W końcu ilustracja jest formą interpretacji – myślicie, że podawanie czytelnikowi tekstu już graficznie zinterpretowanego przez ilustratora nie jest ryzykowne?
LEW KOSTRZEWA: Chociaż chcieliśmy, żeby ilustracja i tekst stanowiły spójną całość, równie ważne wydawało nam się to, że mogą one istnieć niezależnie od siebie. To, że grafika nadaje pewną ścieżkę interpretacyjną, jest oczywiście ryzykowne, z drugiej strony wyobrażam sobie, że ktoś mógłby uznać tekst za spełnienie ilustracji, a nie odwrotnie.
MACIEJ LIBICH: Kiedy mój ojciec zobaczył stronę „Wizji”, zanim jeszcze dotarł do jakiegokolwiek tekstu, powiedział, że każda z grafik jest małym dziełem sztuki. Oczywiście istnieje ryzyko, że takie dzieło sztuki w pewien sposób ukierunkuje lekturę, choć z drugiej strony jestem przekonany, że wszyscy, którzy czytają teksty na naszej stronie, będą w stanie oddzielić autorską interpretację graficzną od swoich własnych odczuć dotyczących danego utworu. To zresztą wydaje nam się najważniejsze: żeby prezentowana przez nas twórczość wywoływała emocje, próbowała odpowiedzieć na jakieś pytania. Być może grafika jest właśnie częścią tych odpowiedzi.
AZ: Tak, grafika czasami może działać jako rozszerzenie pewnych sensów nagromadzonych w tekście, ale ma także potencjał wywoływania sprzeciwu. Z moich doświadczeń z lektury różnych ilustrowanych tekstów wynika, że często niezgoda z interpretacją ilustratora jest bardzo cenna. Jeśli coś nie pasuje nam w ilustracji, być może zechcemy jeszcze raz uważniej przeczytać tekst i podyskutować nawet samemu ze sobą o graficznej interpretacji.
Pewnie zabrzmi to jak przesada, ale myślę, że nasz magazyn wpisuje się w linię, która powoli pozwala mówić o polskiej szkole młodej ilustracji. Mam wrażenie, że coraz więcej jest miejsc, które doceniają ciężką pracę ilustratorską związaną z wielokrotną wnikliwą lekturą tekstu i ciekawą wizualizacją, i bardzo cieszę się, że w „Wizjach” także udało nam się stworzyć taką przestrzeń.
Szczerze mówiąc, spodziewałam się przewagi bardzo młodych twórców i twórczyń na waszych łamach. Tymczasem przekrój wiekowy autorów i autorek jest bardzo szeroki: znalazło się miejsce zarówno dla osób przed debiutem, jak i dla tych bardziej doświadczonych. Jak myślicie, z czego wynika taki odzew na nabór – czy w Polsce nie ma gdzie publikować, czy też warto pokazać się w każdym nowym piśmie?
LK: Przede wszystkim śpieszę wyjaśnić, że części z bardziej doświadczonych autorów sami zaproponowaliśmy współpracę, zanim jeszcze na naszą skrzynkę spłynęły dziesiątki tekstów z naboru. Potrzebowaliśmy pewnej bazy, która dałaby nam poczucie, że jakieś teksty na pewno znajdą się w pierwszym numerze. Jeśli zaś chodzi o duży odzew na nabór, to sądzę, że linia programowa, którą najpełniej opisaliśmy w naszym manifeście, wydaje się ludziom intuicyjna i atrakcyjna. Istnieje wiele pism publikujących literaturę w przestrzeni internetowej. Nas odróżnia to, że ogłaszamy tylko i wyłącznie twórczość fikcjonalną. Myślę, że ludzie mają dosyć ściśle komercyjnej literatury i dlatego mogą uznać nasz pomysł za ciekawy.
AZ: Od samego początku chcieliśmy pokazywać osoby debiutujące, dla których jest to wielka szansa, żeby zaprezentować się ze swoim pomysłem. Z drugiej strony postanowiliśmy szukać też takich autorów i autorek, którzy tworzą coś bardzo interesującego, ale na przykład niewpisującego się bezpośrednio w najnowsze trendy. Istnieją w Polsce koncepcje twórcze, które już znalazły swoją niszę – na przykład poezja cybernetyczna czy działania grupy Rozdzielczość Chleba. Natomiast wciąż jest sporo takich twórców i twórczyń, dla których tej niszy jeszcze nie ma. Dlatego ważne jest dla nas pokazywanie artystów i artystek jeszcze przed debiutem, jak i tych, których pozycję określiłbym mianem funkcjonowania w pułapce średniego wzrostu. Mam tutaj na myśli takich autorów i autorki, którzy zadebiutowali już dawno, ale wciąż z jakiegoś powodu nie mogą przebić szklanego sufitu. Wierzymy, że zarówno naszą szansą, jak i szansą dla nich mogą stać się właśnie „Wizje”. Może o niektórych uda nam się przypomnieć, a innym dać szansę na ponowne zaistnienie w obiegu literackim.
Czy to znaczy, że postrzegacie „Wizje” jako potencjalną kuźnię dla środowiska?
ML: Nie nazwałbym tego w ten sposób. Używanie słowa „środowisko” w liczbie pojedynczej może okazać się mylące. Wierzymy, że jesteśmy w stanie stworzyć pismo, które nie skupiałoby się w żadnym konkretnie zdefiniowanym miejscu, tylko ściągało do siebie ludzi z rozlicznych przestrzeni i różnych światów literackich. Myślę, że świadczy o tym chociażby różnorodność „geograficzna” wśród publikowanych przez nas autorów: na naszych łamach pojawiają się twórcy z całego kraju – z wielkich miast i mniejszych wsi – ale także autorzy z Holandii, Albanii, Szwecji czy Stanów Zjednoczonych. Liczymy, że „Wizje” będą polskim pismem, ale o zasięgu międzynarodowym, międzyśrodowiskowym i międzykulturowym. To właśnie zadanie, które stoi przed działem „Przekład” – otwarcie się na najrozmaitsze idee, estetyki i dykcje, które wcześniej nie miały okazji zaistnieć w Polsce, a które z całą pewnością mają nam wiele do zaoferowania.
AZ: Zgodnie z tym, co napisaliśmy w manifeście, zależy nam na stworzeniu przestrzeni konfrontacji i dialogu.
W manifeście piszecie, że „«Wizje» powstały na drodze dyskusji o kondycji twórczości fikcjonalnej w Polsce”. Jaka jest więc ta kondycja?
ML: Oczywiście nikt nie śmiałby powiedzieć, że jest fatalna. Zauważamy jednak niepokojący trend, który nie tyle wyklucza literaturę fikcjonalną z obiegu, co stopniowo stara się ją marginalizować. Dostrzegamy postępujące udziały rynkowe wydawnictw, które zajmują się reportażem, non-fiction, dokumentami czy też różnego rodzaju świadectwami.
LK: Warto też mieć na uwadze, że reportaż jest w sensie ekonomicznym bardzo silnie związany z dziennikarstwem. Oznacza to, że w interesie potentatów rynkowych, takich jak na przykład Agora, leży wspieranie wydawnictw non-fiction. Zjawisko to systematycznie pogłębia różnicę pomiędzy nakładami i grupą czytelników literatury fikcjonalnej oraz reportażu.
ML: Nie trzeba zresztą dodawać, że młode, najbardziej wpływowe pokolenie reportażystów skupia się właściwie wyłącznie wokół środowiska „Gazety Wyborczej” – mowa tu choćby o Wojciechu Tochmanie, Mariuszu Szczygle, Witoldzie Szabłowskim czy Jacku Hugo-Baderze.
AZ: Myślę, że kondycję twórczości fikcjonalnej w Polsce dobrze opisują dwa zjawiska. Pierwsze jest dla nas dużo bardziej dojmujące i niepokojące – obrazuje je hasło reklamowe jednego z wydawnictw reporterskich: „Chyba wszyscy dziękujemy fikcji”. Ciekawe, że nie ma w nim mowy na przykład o tym, że fikcja umarła czy nie istnieje. To raczej komunikat, że fikcja już niewiele ma dla nas do zrobienia, że by lepiej radzić sobie z rzeczywistością, powinniśmy raczej sięgnąć po non-fiction, dzięki któremu w wyniku skrupulatnej pracy reporterskiej poznamy prawdę. My uważamy, że bagatelizowanie fikcji jest czymś błędnym z tego względu, że to właśnie dzięki niej możemy bardzo dużo przemyśleć. Jest to formuła niezwykle rozciągliwa i różnorodna, ale za każdym razem pozwala nam zadać pytanie: „A co gdyby?”. Postawienie go daje nam szansę wytworzenia nowego punktu widzenia. Z jednej strony obserwujemy więc spychanie na margines fikcji ze względu na jej znaczenie dla opisu świata.
Drugie zjawisko zachodzi zaś na płaszczyźnie dyskursywno-medialnej. Na przykład fakt, że literacka nagroda Nike w zeszłym roku po raz pierwszy została przyznana reportażowi („Żeby nie było śladów” Cezarego Łazarowicza), świadczy o zmianie pewnego paradygmatu. Obrazuje to pewne trendy na rynku czy w postrzeganiu literatury.
ML: Zupełnie absurdalny i niedorzeczny wydaje nam się ten zwrot ku literaturze non-fiction w czasie dominacji – pozwolę sobie użyć tego modnego słowa – postprawdy. Ucieczka w stronę obiektywizującej literatury reportażowej jest naprawdę zastanawiająca: dlaczego wybieramy „prawdę”, skoro owa „prawda” nieustannie zalewa nas ze wszystkich stron i nie jesteśmy nawet w stanie jej przetworzyć?
Wydaje mi się, że wzrost zainteresowania literaturą non-fiction może wynikać z braku akceptacji dla mnogości perspektyw i „prawd”. Boimy się fikcji, bo obsesyjnie wierzymy w docieranie do prawdy absolutnej. Tymczasem fikcja może być przecież dużo uczciwsza niż non-fiction. Kuriozalne wydaje mi się także, że wydawnictwo promujące się wspomnianym przez was hasłem nazywa się Dowody na Istnienie. Dlaczego tworzenie fikcji nie miałoby być dowodem na istnienie? Przecież jest fundamentalne dla rodzaju ludzkiego.
LK: Ostatnio wszyscy trzej czytaliśmy tekst Arkadiusza Żychlińskiego o ludzkiej skłonności do tworzenia fikcji i do przetwarzania świata. Autor tego tekstu ukuł bardzo ciekawy termin „antropofikcji”. Miałaby ona być takim sposobem narracji i przetwarzania świata, który mówiłby o człowieku, ale w wymiarze egzystencjalnym i oderwanym od pojęcia prawdy w statusie faktualno-aktualnościowym. Fakt nie daje gwarancji wypowiedzenia o człowieku wszystkiego, fikcja zaś jest prawdopodobnie najciekawszym sposobem mówienia o ludzkiej kondycji.
AZ: W pojęciu antropofikcji zawiera się pewien projekt etyczny i poznawczy. Właśnie za pomocą fikcji możemy eksperymentować z różnymi pomysłami, które czasem na pierwszy rzut oka absurdalne, po przemyśleniu pomagają nam konfrontować się z tym, co zastane. To fikcja jest przestrzenią, w której człowiek może zastanawiać się, co to znaczy być człowiekiem, jakie doświadczenia mogą być mu przypisane, w jaki sposób może rozszerzać swoją domenę. Żychliński używa ładnej formuły: fikcja pozwala nam doświadczać, ale także uczyć się, czym jest doświadczenie. Ona przygotowuje nas do różnych zadań, wyzwań czy konfrontacji z rzeczywistością. Dlatego wydaje nam się, że patrzenie na fikcję w kategorii laboratorium myślowego, które nie tylko ma za zadanie zapoznać nas z pewną wiedzą, ale także kazać nam myśleć krytycznie, jest domeną, której brakuje w przestrzeni reportażu. A przynajmniej w jej wersji, która jest tak buńczucznie definiowana i ramowana przez niektóre osoby.
Jak ta głęboka refleksja nad rolą fikcji ma się do obecnego rynku?
ML: To oczywiste, że nie możemy żyć w oderwaniu od rynku, tworząc kwartalnik literacki. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak wygląda rynek książki czy rynek czasopism kulturalnych i literackich: mają przerażająco niskie nakłady, które w dodatku cały czas maleją. Szansa, że trafimy do naprawdę dużej grupy odbiorców, nie jest wysoka. Kiedy myślę o typowym polskim czytelniku, mam przed oczami człowieka, którzy odkłada na półkę kolejną przeczytaną książkę Remigiusza Mroza. Jako że autor ten jest przede wszystkim rzemieślnikiem – pracującym po dziesięć godzin dziennie, produkującym książkę w miesiąc, tworzącym literaturę science fiction, historyczną, wojenną, kryminały, kryminały retro – trudno oczekiwać, aby z jego twórczości, przede wszystkim łatwej w lekturze, wynikała jakaś prawda o świecie, której my właśnie za pomocą fikcji poszukujemy. Czy literatura popularna, często pisana na zamówienie, może stanowić laboratorium myśli? Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Jednak przesunięcie w kierunku literatury krótszej, uważniejszej, starannej warsztatowo jest istotne. Wyraża to, co chcemy osiągnąć.
AZ: Bardzo podoba mi się pojęcie uważności w tym kontekście. Nas interesuje twórczość, która jest po prostu dobrze skonstruowana, poprzedzona długim namysłem, nie jest tworzona za pomocą zestawu wytrychów. Nie jest tak, że odrzucamy takie gatunki jak harlequin czy kryminał z tego względu, że mamy jakąś elitarystyczną wizję literatury. Chodzi nam o to, że taka literatura często popada w bycie produktem automatycznym, a my nie chcemy publikować maszyn, tylko osoby, które całymi sobą, intelektualnie i afektywnie czują to, co robią. To właśnie jest naszym głównym problemem w przypadku literatury fikcjonalnej, która sprzedaje się bardzo dobrze. Wiele z tych tekstów jest zrobionych według szablonu, choć zdarzają się znakomite pozycje, które po prostu mają świetną promocję. Zdajemy sobie sprawę z dokładnych badań marketingowych, które poprzedzają zamawianie i wydawanie takich tekstów. Natomiast wierzymy w to, że istnieje szansa otwarcia sytuacji rynkowej i że można sprawić, by literatura uważna była też literaturą widoczną i taką, która ma szansę dotrzeć do szerokiego grona odbiorców.
ML: Wydaje mi się, że podobnego przesunięcia dokonało pismo „Mały Format”. Jego dewizą jest „krytyka, którą się czyta”. Wydaje mi się, że hasło to oznacza otwarcie się na grupy odbiorców, które być może wcześniej nie były zainteresowane krytyką, nie widziały w niej wartości, nie wiedziały, co może ona wnieść do ich doświadczenia lekturowego. My jako kwartalnik literacki działamy oczywiście na zupełnie innej płaszczyźnie, nie istniejemy w ogóle na poziomie „meta”, ale zasada działania jest identyczna: fikcja, którą się czyta.
Osobiście mam dosyć pesymistyczną wizję tego, na ile możliwe jest wytworzenie zapotrzebowania na sztukę uważną. Rozumiem, że wy macie w sobie więcej wiary?
ML: Przy zadaniu, które sobie postawiliśmy, nie możemy pozwolić sobie na brak idealizmu. Wierzymy, że jest szansa na to, aby zainteresować ludzi dobrą fikcją.
Możecie uchylić rąbka tajemnicy, jakie działania popularyzatorskie zamierzacie podjąć?
LK: Planujemy spotkania przy okazji każdego nowego numeru. Na pierwszym z nich powiedzieliśmy o naszej misji, odczytaliśmy manifest, zaprezentowaliśmy teksty z pierwszego wydania, ale przeprowadziliśmy także dyskusję na temat stanu fikcji w Polsce z Karolem Samselem i Barbarą Klicką. To dla nas ważne, by angażować osoby, które znają już literacki świat i mogą poinformować nas oraz słuchaczy o tym, co w trawie piszczy. Poza tym spróbujemy nadać „Wizjom” międzynarodowy charakter – być może uda nam się nawiązać współpracę z zagranicznymi czasopismami. Mamy również nadzieję, że przekład będzie w naszym piśmie prężnie rozwijającym się działem.
Uważamy, że pomóc nam może również promocja w mediach społecznościowych. Wiele czasopism literackich z długą tradycją nie inwestuje na przykład w promocję na Facebooku – być może dlatego, że im to „nie przystoi”. Dla nas nie będzie to stanowić problemu, co – jak sądzę – może pomóc nam przełamać pewną rynkową barierę i zwiększyć nasze czytelnictwo.
AZ: Poza tym wierzymy, że działanie w mediach społecznościowych może być furtką do tego, by zainteresować różne grupy czytelników. Jeżeli wielka popularność takich twórczyń jak Rupi Kaur czy Anna Ciarkowska zaczęła się od postów na Instagramie, to być może i my moglibyśmy wykorzystać to medium. Wierzymy, że w mediach społecznościowych jest miejsce nie tylko dla literatury stworzonej według maszynowych praw monetyzacji i że post z naszą ilustracją czy fragmentem tekstu jest w stanie zachęcić kogoś nieśledzącego wydarzeń literackich na przykład do przejrzenia całego numeru.
Pytanie tylko, czy sukces Kaur i Ciarkowskiej rzeczywiście wynika z medium dojścia, czy też z tego, że to, co tworzą, jest po prostu łatwe w odbiorze.
AZ: Z pewnością obie te rzeczy są istotne – łatwość dostępu i łatwość przekazu. Jak już podkreślaliśmy: oferujemy troszkę inny przekaz, bardziej uważny i bardziej skupiony na ciężkiej indywidualnej pracy, a nie tylko na ustawianiu zestawu motywów. Jednak pozwalamy sobie zachować wiarę w to, że będzie to atrakcyjne.
ML: Nie bójmy się powiedzieć, że literatura uważna wymaga zaangażowania nie tylko od autora, ale również od czytelnika – przede wszystkim dłuższej chwili na wnikliwą lekturę i refleksję nad tekstem. Dzisiaj jest to trudne, ponieważ wszystkim brakuje czasu. Dlatego jeżeli dotrzemy chociaż do garstki osób, które oddadzą coś w zamian za literaturę, to i tak będzie sukces. Bo też nie chodzi nam o to, żeby ktoś przejrzał na Instagramie trzywersowy poemat, dał serduszko i scrollował dalej, tylko żeby faktycznie zatrzymał się i poprzebywał chwilę w okolicy tego tekstu.
Chciałabym zapytać jeszcze o dział „Eksperyment”. Na razie jest on dosyć tajemniczy, bo w pierwszym numerze pojawiła się w jego ramach tylko jedna publikacja. Czy istnieje jakaś wizja tego działu, czy właśnie jest on otwarty na każde szalone działanie twórcy?
AZ: Bardzo się cieszę, że mamy ten dział, zwłaszcza w kontekście tego, co mówiliśmy o literaturze jako laboratorium myślowym. Skoro tak bardzo cenimy konfrontacje na stykach różnych gatunków czy w strefie pomiędzy tym, co wizualne, a tym, co tekstowe, to uznaliśmy, że dział „Eksperyment” jest niezbędny. Planując go, myśleliśmy przede wszystkim o propozycjach poetycko-artystycznych, które czerpałyby z różnych gatunków. Dlatego wydaje nam się, że ten pierwszy wpis w „Eksperymencie” jest pewnym wyznacznikiem. To, co przygotowali dla nas Marcin Pierzchliński i Łukasz Waberski, czyli „Typopoezje”, jest bardzo kreatywnym, zaskakującym, dziwacznym sposobem realizacji dialogu pomiędzy sferami: wizualną i tekstową. Być może nie było dotychczas wiele przestrzeni dla tego typu działań, więc skoro mamy taką szansę, to nic nam nie szkodzi, żeby zagospodarować niszę dla osób działających w alternatywnych wymiarach aktywności fikcjonalnej.
Poza działaniem na pograniczach „Eksperyment” jest też przestrzenią, w której autorzy i autorki mogą pracować za pomocą nowych środków wyrazu. Jako redakcja reagujemy na różne przemiany w obrębie literatury i na nowe formy, jakie przybiera. Jeżeli ktoś uzna, że tekst poetycki można powiązać z pracą wideo, to w ten sposób nie tylko zamanifestuje swoją silnie autorską wizję, ale także pomysł na działanie twórcze, który jeszcze kilkadziesiąt, a może nawet kilkanaście lat temu nie miałby racji bytu. Nam zależy na tym, żeby pokazywać to, co świeże i nowatorskie. Oczywiście chcielibyśmy, żeby tak działo się w każdej sekcji naszego pisma, ale w sytuacji szczególnie transgresyjnych koncepcji dział „Eksperyment” może być przestrzenią rejestracji tego, co dopiero się rodzi w tendencjach twórczych.
***

Lew Kostrzewa (ur. 1996) – student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. W jego dwudzieste urodziny zmarli Umberto Eco i Harper Lee. Pisze recenzje dla miesięcznika „Nowe książki”, prowadzi wywiady z polskimi prozaikami. Docenia każdy przejaw oryginalności w świecie. Chciałby powiedzieć, że szczególnie zajmuje go literatura amerykańska XX wieku, w rzeczywistości czyta jednak wszystko, co chce lub musi przeczytać. Jego niedoścignionym autorytetem jest Leszek Kołakowski. Czuje się niezręcznie opowiadając o sobie w trzeciej osobie liczby pojedynczej. W „Wizjach” redaguje dział „Esej” oraz współredaguje dział „Proza”.
Maciej Libich (ur. 1996) – student filologii polskiej w Kolegium MISH Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2016 roku pisze teksty krytycznoliterackie oraz eseje, przekłada poezję i prace naukowe, a także prowadzi wywiady z polskimi pisarzami. Swoje artykuły publikował między innymi w „Zeszytach Literackich”, „Nowych Książkach”, „Przeglądzie Filozoficzno-Literackim”, „Odrze”, „Znaku”, „eleWatorze”, „Kontakcie”, „artPapierze”, „Kontencie”, „Interze-” i „Małym Formacie”. Na uniwersytecie zajmuje się diarystyką XX wieku, a w szczególności dziennikiem Jana Józefa Szczepańskiego, któremu planuje poświęcić swoją pracę licencjacką. Obecnie współtworzy film dokumentalny, poświęcony Teatrowi Wielkiemu – Operze Narodowej, o tytule Kulisy (reż. Adrianna Smyk). Miłośnik kotów. Mieszka na warszawskim Powiślu. W „Wizjach” redaguje dział „Przekład” oraz współredaguje dział „Proza”.
Antoni Zając (ur. 1996) – student polonistyki na warszawskim MISH-u. Pisze teksty krytyczne poświęcone literaturze i sztuce dla internetowej wersji czasopisma „Kontakt”, pojawiał się także w „Kontencie”, „Małym Formacie” i „Polisemii”. Interesuje się poezją współczesną, filozofią literatury i teologią żydowską. Często myśli o Tomaszu Pułce, Walterze Benjaminie i Leo Lipskim – ten ostatni jest bohaterem jego licencjatu. W „Wizjach” redaguje dział „Poezja”.
***

Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.

***

Polecamy także:

Pismo, ciało, afekt. O „Miłości” Ignacego Karpowicza

Reportaż jako gest etyczny – „Żeby nie było śladów” Cezarego Łazarewicza

Jeremiady nad czytelnictwem

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×