WigRak – Tour de Pologne na składaku
Najgorszy jest deszcz. Ten, który nie zostawia na nas suchej nitki podczas startu o czwartej nad ranem z Zawiercia, i ten, który zalewa nas ścianą wody pod Wadowicami. I jeszcze ten w Tarnowskich Górach, Myślenicach i Rabce. Pada z góry, wylatuje fontanną spod kół samochodów, chlapie i pryska z naszych błotników. Zmieszany z ziemią i błotem zostawia czarne kropki na białych koszulkach i spodenkach. Bo peleryny mamy dopiero od piątego etapu – prezent od sklepu rowerowego. Przydadzą się jeszcze w Wieliczce, Zakopanem i, najbardziej, w Bukowinie – tam nie zdejmujemy ich przez cały dzień. Na podjazdach drogami płyną rzeki, na zjazdach jedziemy slalomem pomiędzy kamieniami niesionymi przez wodę. Pod stromsze górki trzeba prowadzić – nawet zmiana zębatek na większe nie pomaga. Człapiemy wtedy w mokrych butach, chlupocząc przy każdym kroku.
Albo słońce, też nie lepsze. Najpierw niezauważalnie pali kark i uda, potem dobiera się do ramion i łydek. Po kilku podjazdach krem powoli spływa razem z potem i znika jedyna warstwa ochronna. Na zjazdach jest za to przyjemnie chłodno i wcale nie czuć, że skóra niepostrzeżenie robi się czerwona. Dopiero wieczorem, kiedy zdejmujemy koszulki, widać ostrą granicę między tym białym, co pod ubraniem, i czerwonym, wystawionym na słońce.
Jest jeszcze wiatr. Ten czasem pomaga, jak na trasie do Rzeszowa, pcha nas na wschód, napędza na podjazdach albo pogania z góry. Albo tak jak w Nowym Sączu: wstrzymuje i spycha na pobocze, nadmuchuje peleryny i robi z nich hamujące żagle. Na zjazdach nie pomaga wtedy nawet pozycja „na łabędzia”; pochyleni nad kierownicą, z nogami skrzyżowanymi na środku ramy, bezskutecznie próbujemy nabrać prędkości, chowając się za kolegami.
Dziesięciu dorosłych facetów zapuściło wąsy, ogoliło brody, wzięło tydzień urlopu, wskoczyło w obcisłe gacie i w ulewnym deszczu, palącym słońcu, z wiatrem i pod wiatr, na rowerach z pierwszej komunii świętej przejechało trasę największego wyścigu kolarskiego w Polsce. Siedem dni zmagań z pogodą, brakiem kondycji, nieprzygotowaniem, niewygodnymi siodełkami i bólem kolan, prawie siedemset kilometrów na zbyt małych rowerach bez przerzutek, za to z ogromnym wsparciem przyjaciół i znajomych oraz przypadkowych osób spotkanych na trasie.
Przejechaliśmy 73. Tour de Pologne na Wigry 3 dla jaj. Celem akcji było zwrócenie uwagi na potrzebę profilaktyki raka jąder wśród młodych mężczyzn. „WigRak” był efektem współpracy naszej nieformalnej grupy kolarskiej z fundacją Rak’n’Roll oraz organizatorami Tour de Pologne. Dzięki przychylności i wsparciu wielu osób mogliśmy codziennie przejeżdżać trasę wyścigu przed zawodowcami, a potem stawać na podium i ze sceny opowiadać, o co w tym wszystkim chodzi i w jaki sposób samemu zbadać sobie jądra. W trakcie wyścigu udało nam się zebrać ponad 40 tysięcy złotych, które zostały przeznaczone na działalność fundacji.
Zdjęcia: Dawid Zieliński
Tekst: Szczepan Żurek