
Od redakcji:
W Wielkim Poście zapraszamy Was do lektury dwóch cyklów rekolekcji. Pierwszy poprowadziła dla nas Katarzyna Sroczyńska. Drugi – którego ostatni odcinek dziś publikujemy – ojciec Henryk Cisowski. Oba cykle łączy wspólne hasło: Bóg skrzywdzonych, wykluczonych, zranionych.
Spotkanie 3
Kiedy Niebo staje się szyderstwem
Finał naszych wielkopostnych rozważań kieruje moją uwagę na ważny temat panowania Boga, nieszczęśliwie nazywanego potocznie „końcem świata”. Izrael żyje nadzieją królowania Boga, wypatruje znaków, które mają świadczyć, że to już – bo gdy Pan nadejdzie, wtedy wszystko się naprawi: to nie tylko nagroda dla sprawiedliwych i kara dla występnych, ale cudowna przemiana wszystkiego. Izajaszowe metafory opisujące TEN dzień nie mają sobie równych: takiej uczty jeszcze nie było na tej górze i nawet żmiję wtedy da się pogłaskać…
***
Gdy Jezus rozpoczyna swoją misję, czas przyszły obietnic staje się teraźniejszym: „Czas się wypełnił i przybliżyło się Królestwo Boże” (Mk 1,15), „Ono pośród was jest” (Łk 17,21). Choć jego uroczysta inauguracja dokonuje się, gdy Jezus wstępuje na tron krzyża i wywyższony wszystkich pociąga do siebie (J 12,32), to prawa, które tym Królestwem rządzą, poznajemy, zanim jeszcze Jezus otworzy usta i wmiesza się w tłum wyrzutków społecznych i grzeszników: gdy Magowie szukają Go w stolicy, wśród możnych i znaczących – tam Go nie ma. Jego Królestwo nie przychodzi dostrzegalnie, ale dyskretnie, poprzez ubogich i pośród ubogich, i od początku wydaje się być na przegranej pozycji. Tak właśnie Bóg rozpoczął – po swojemu – najbardziej ambitny projekt przemiany wszystkiego i wszystkich.
Jakie jest to Królestwo? Jezus obwieszcza jego program w synagodze w Nazarecie: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi” (Łk 4,18). Ostatni pierwszymi, nic nieznaczący w centrum uwagi – generalnie można przyjąć zasadę, że Królestwo Boże to odwrotność tego, co wiemy o ziemskich formach władzy; jest wszak nie-z-tego-świata. Orygenes nazwie Jezusa: autobasileia – On sam jest Królestwem. Nie przychodzi ono w skończonej postaci, ale rośnie powoli z małego ziarenka, przemienia od środka całe wielkie ciasto stworzenia. Przed ponad wiekiem żyjący w Anglii jezuita o franciszkańskim sercu, Gerard Manley Hopkins, w wierszu „Blask Boga” ujął to tak:
Świat nasz jest nasycony świetnym blaskiem Boga.
Ten blask chciałby wybuchnąć jak błysk złotych listków;
Wzbiera, tłoczy się, sączy oliwą kroplistą.
***
Powoli dochodzimy do naszego miejsca w tej historii. Święty Paweł powie o wierzących: „On to uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa swego umiłowanego Syna” (Kol 1,13). Ale to nie wszystko: „Teraz wieloraka w przejawach mądrość Boga poprzez Kościół stanie się jawna Zwierzchnościom i Władzom” (Ef 3,10). Właśnie tak w planach Bożych Jego Królestwo uobecnia się poprzez wspólnotę uczniów Jezusa, przez Kościół.
Brzmi to dość dziwnie w chwili, kiedy jeden po drugim padają kolejne kościelne autorytety, kiedy skandal goni skandal, a chyba nie jesteśmy nawet w połowie tego smutnego „samoobjawienia” się Kościoła. Jednak właśnie w zadaniu urzeczywistniania Królestwa Bożego w świecie widzę drogę do odnowy i nawrócenia każdego z nas osobiście, a poprzez nas – struktur i form bycia w świecie.
Zasadniczo brzmi to tak: „Nie jest takie ważne, ile robisz, lecz jakiego świata jesteś znakiem”. Mogę zobaczyć niebo w oczach i uśmiechu staruszki przykutej do łóżka, a w imponujących działaniach jakiegoś chrześcijańskiego aktywisty zobaczyć… tylko jego samego: wspaniały, przedsiębiorczy, tyle dobrego robi, uduchowiony, elokwentny. Kto? On właśnie! Raz po raz dajemy się na to nabrać. Czy jednak nie jest tak, że sami tworzymy – świadomie lub nie – standardy „Królestwa bożego” z-tego-świata? Ile zbudował, wyremontował, ile pieniędzy pozyskał, ile powołań wzbudził… A to wszystko sprawna autopromocja własnego „ja” z Bogiem jedynie w tle (jeden z moich braci powiedział kiedyś: „Niektórzy wchodzą na krzyż tylko po to, aby było ich lepiej widać”). Wiele dobrych rzeczy dzieje się po to, aby poprawić wizerunek takiej czy innej instytucji albo samopoczucie dającego. Nie ma w tym żadnego innego punktu odniesienia, żadnego innego świata, który się objawia. Przy okazji: wiele naszych programów naprawczych Kościoła przypomina restrukturyzację upadającej firmy i grozi orwellowskim zakończeniem.
***
„Teraz i tutaj” Królestwa Bożego zamieniliśmy na Niebo odległego „gdzieś i kiedyś” – czy to tłumaczy naszą opieszałość w byciu tego Królestwa urzeczywistnieniem? Nie można głosić Królestwa „prawdy i życia, świętości i łaski, królestwa sprawiedliwości, miłości i pokoju” (prefacja o Chrystusie Królu), robiąc medialne uniki, poniżając bezbronnych, wykorzystując swoją siłę i wpływy, krzywdząc bądź milcząc wobec krzywdy najsłabszych, kochając tak naprawdę siebie i sobie podobnych. Nie można doprowadzać ludzi do płaczu, głosząc Boga, który „każdą łzę otrze z ich oczu” (Ap 7,17), czy głosić „usprawiedliwienie darmo, z Jego łaski” (Rz 3,24), robiąc nieustannie łaskę albo wyceniając ją pokrętnie. Niebo głoszone przez tych, którzy dzisiaj pracują nad jakąś formą piekła, staje się szyderstwem.
Po raz kolejny ja, franciszkanin, potrzebuję jezuity – pisze dalej G.M. Hopkins SJ:
Pokalał wszystko handel i harówka wszystko
Powalała: brud ludzki oblepia świat ślisko;
Ziemi nagiej nie czuje dziś obuta noga.
***
Przehandlowaliśmy nawet Ewangelię, nauczyliśmy się czerpać z niej profity, skroiliśmy na własną miarę i na własny pożytek najbardziej awangardowy projekt odnowy wszystkiego w Chrystusie, aż stał się on swoim zaprzeczeniem. Obuta noga – doskonała metafora buty właśnie, nieczułości, utraty kontaktu, niemożności spotkania. Zdjąć buty, poczuć się jednym z tym, kto nagi, bezbronny, ze światem…. To święte miejsca. Mojżeszu, pokażesz, jak to się robi?
Nie, nie ma nikogo, kto może dziś rzucić kamieniem. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to, że chrześcijaństwo stało się własną karykaturą – religią indywidualnego dobrostanu, religią „odmówień” modlitw i pacierzy czy „chodzeń do”: „idź do kościoła, idź do spowiedzi, Komunii, do bierzmowania, ślubu”. Już święty Jan Chryzostom narzekał, że chrześcijan rozpoznaje dopiero w świątyni, poza nią nie odróżniają się w niczym od pogan. Nasze struktury, instytucje, sposoby działania – czy nie stały się za bardzo stąd? Słynne zdanie Marca Rupnika SJ wypowiedziane na Uniwersytecie Gregoriańskim brzmi: „Wiecie, kto kupuje puste seminaria w Hiszpanii? NATO. Bo mają podobną strukturę”.
Kiedyś wydawało mi się, że święty Paweł przesadza, gdy mówi: „Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tm 6,10). Nie, nie przesadza! Pieniądz – który, jak mówią, rządzi światem – nie jest dla Pana Boga problemem, ale pieniądz, który panuje w sercu wierzącego, czyni go skutecznie solą zwietrzałą. Jestem daleki od pomysłu wyeliminowania pieniądza jako środka płatniczego; jeszcze święty Franciszek mógł sobie na to pozwolić, my chyba nie. Ale jestem przekonany, że stosunek do pieniądza stanie się probierzem naszego nawrócenia.
***
Nie bez powodu święty Łukasz tak opisuje wspólnotę jerozolimską:
„Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich, którzy uwierzyli. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska spoczywała na wszystkich. Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży, i składali je u stóp Apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby” (Dz 4,32-35)
„Nie nazywał swoim tego, co posiadał” – to bardzo dobry kierunek myślenia, który już wywraca nam świat: jeśli w jednej świątyni wielbi Boga rodzina, która gniecie się z czwórką dzieci w malutkim mieszkaniu, a obok stoi brat czy siostra w wierze, narzekając, że nie ma czasu się modlić, bo mieszka sama w wielkim domu, o który trzeba dbać – to znakiem czego jesteśmy dla świata? Czy będziemy mieli odwagę oddać wspólnocie Kościoła niepotrzebne domy zakonne? Pamiętam maila z pięknym świadectwem doświadczenia miłości Boga naszej parafianki po tym, jak rozdawaliśmy przed kościołem szparagi, ogórki i kapustę kiszoną, których dostaliśmy w nadmiarze. Tak nazywa się w teologii: „środki ubogie”.
Pan pracuje dalej nad swoim projektem i dokończy go, mimo tego, że – nie wiedzieć czemu – jakoś marnie dobiera sobie partnerów, a błogosławiony ten, kto w Niego nie zwątpi (Łk 7,23). Choć ryzyko, że „Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce” (Mt 21,43), jest zawsze realne.
W Encyklice „Fratelli Tutti” papież wielokrotnie zaprasza do wspólnych marzeń – o braterstwie, przyjaźni, o nowym świecie. A komentarz pewnego katolickiego duchownego, że program Franciszka jest utopijny, tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że idziemy właściwą drogą, aby i do nas przybliżyło się Boże Królestwo. Marzyć o utopii – czyż to nie jest przywilej prostaczków, którym Bóg „te rzeczy” objawia? (Mt 11,25).
Na zakończenie raz jeszcze marzyciel Gerard Manley Hopkins SJ w wierszu „Blask Boga”:
A mimo to natura jest niewyczerpana;
W głuchych głębiach wszechrzeczy śpi olśnienie świeże;
I choć glob na zachodzie czarna czeluść wchłania,
Spójrz, brzask bryzga nad wschodu rumiane rubieże –
Jasnoskrzydły Duch Święty ogrzewa, osłania
Pisklę-świat piersią świtu i ach! światła pierzem.
*
Wiersz „Blask Boga” w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.