fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Graff: Wiele twarzy feminizmu

Feminizm, który bierze pod uwagę prawa rodziców, nie może być feminizmem neoliberalnym.


Feminizm, który bierze pod uwagę prawa rodziców, nie może być feminizmem neoliberalnym. Z pozycji neoliberalnych można występować o prawa reprodukcyjne, dostęp do władzy czy walczyć z przemocą w rodzinie. Ale prawa rodziców to już państwo opiekuńcze.
Z Agnieszką Graff, autorką książki „Matka Feministka”, rozmawia Ala Budzyńska. Zdjęcia: Wojtek Radwański.
 
We wstępie swojej najnowszej książki „Matka feministka” piszesz, że „w polskim feminizmie temat macierzyństwa budzi opór i zniecierpliwienie”. Dlaczego tak jest?
Książka już samym tytułem zaznacza, że chodziło mi o wzmocnienie macierzyńskiej nogi feminizmu, a nie o atakowanie feminizmu za brak tej nogi. Te dwie tożsamości nie tylko idą w parze, ale muszą się dużo mocniej połączyć, żeby pozycja kobiet w Polsce mogła się zmienić. W naszym kraju dominują dwa dyskursy antykobiece: skrajny konserwatyzm i neoliberalizm. Napierają na kobiety z dwóch stron. Neoliberalizm mówi kobiecie: „Ogarnij się i bądź samodzielna, autonomiczna, bądź idealnym pracownikiem”. Dyskurs ultrakonserwatywny mówi jej: „Jesteś tylko matką i cała ta rynkowa rzeczywistość w ogóle cię nie dotyczy”.
Paradoksalnie te dwa dyskursy, choć przedstawiają kobietę odmiennie, zawarły w Polsce sojusz polegający na tym, że matki zostały wypchnięte na margines rynku pracy. To jest to, co reprezentuje Gowin. To się świetnie rymuje – rynek ma być całkowicie wolny, a kobiety mają siedzieć w domu z dziećmi. Ja się na to nie zgadzam, rynek nie ma być całkowicie wolny, a kobiety mają prawo, jeśli tak zadecydują, siedzieć w domu z dziećmi. I nie nazywajmy tego, do cholery, siedzeniem. To jest dużo trudniejsza opowieść, bo pokazuje, że ludzie mają sprzeczne potrzeby i że te sprzeczne potrzeby muszą zostać pogodzone. Nie może być tak, że musimy wybierać między domem a pracą.
 
Feminizm w Kościele?
 
Jak ma się do tego antyklerykalizm, z którym polski feminizm idzie w parze? Czy jest miejsce na dialog między chrześcijaństwem a feminizmem?
Kościół jako instytucja funkcjonującą w demokratycznym państwie musi być poddany jurysdykcji państwa. Bardzo nie lubię kategorii „antyklerykalizm”, to nie jest moja tożsamość. Może to wynika z mojej katolickiej przeszłości. Byłam kiedyś głęboko religijna i jestem daleka od piętnowania religijności. Nie uważam, żebym utraciła coś cennego, ani też żebym coś zyskała. Po prostu się zmieniłam, zmienił się mój stosunek do religii. Pomysł, że bycie związanym z Kościołem całkowicie wyklucza się z myśleniem w kategoriach świeckości państwa i równości płci, jest absurdalny. Wielu katolików opowiada się za rozdziałem państwa i Kościoła. Nie ma dogmatu antygenderowego, to są poglądy, które nie muszą być przecież poglądami wszystkich wiernych. Moim zdaniem istnieje ogromna przestrzeń we współczesnym Kościele katolickim na rozmowę o równości płci. To ciekawe pytanie, jak daleko możemy się do siebie zbliżyć. Domyślam się, że nie znalazłaby się wystarczająca liczba kobiet, którym zależy na prawie do aborcji na tyle, żeby pójść w tej sprawie na wojnę z Kościołem. Ale możemy się spotkać przy innych tematach, na przykład dostępności przedszkoli czy żłobków. A może nawet dostępu do antykoncepcji. W polskim Kościele jest wiele kobiet, które otwarcie deklarują, że stosują antykoncepcję. Chrześcijańska jest rozmowa, dialog, dopuszczenie wielości stanowisk tam, gdzie to jest możliwe. Taka rozmowa jest dla mnie ciekawa – nie zmienię swojego stanowiska na temat aborcji, ale jestem skłonna rozmawiać na różne tematy z osobami, które na ten akurat temat mają inny pogląd niż ja.
 
A jednak chrześcijaństwo i feminizm w praktyce – przez większość sympatyków zarówno jednej, jak i drugiej strony – postrzegane są jako opozycje.
To trzeba przełamać. Po jednej i po drugiej stronie są ludzie. Chociaż po jednej stronie są teologia i dogmaty, a po drugiej są oczywiście nastroje antyklerykalne, bo Polska jest krajem, w którym Kościół zdominował sferę publiczną. Kobiety, paradoksalnie, dla obu stron są niesłychanie ważne. I Kościół kobietami stoi, mimo iż rządzą w nim mężczyźni, i feminizm bez kobiet, jako żywo, nie da rady. Większość osób mówi mi, że jestem naiwna, że taka współpraca się nie uda. Ale pojawia się także zaciekawienie.
Kościół instytucjonalny mówi dziś katoliczkom: „Albo będziecie walczyć z gender, albo nie jesteście już z nami”. A my, feministki, jesteśmy ciekawe, co zrobią nasze przyjaciółki katoliczki, które feminizują i bywają na feministycznych spotkaniach. Stoją  trochę w rozkroku, nie są całkowicie z nami, ale też wkurzył je list biskupów o zagrożeniu gender. Moim zdaniem, musimy je z tego rozkroku wyzwolić, musi powstać przestrzeń, w której feminizujące katoliczki, czy też wierzące feministki, będą miały swój dom. Protestantki już to mają, feministyczna teologia jest u nich potężnym nurtem. Muzułmanki to mają, istnieje bardzo silny muzułmański feminizm. Żydówki to mają, nawet te ortodoksyjne. To dlaczego akurat katolicyzm ma się z myśleniem równościowym wykluczać?
 
Gdyby przyznać się w środowisku osób konserwatywnych, że jest się feministką, powiedziałyby, że nie można być w takim razie katoliczką. Wśród feministek znalazłyby się takie, które myślą podobnie – skoro jest się katoliczką, nie można być feministką.
To jest stereotyp. Jest wiele feministek, które są katoliczkami. Nie da się przyjąć za swoje wszystkiego, co proponuje feminizm, bo on jest jednym wielkim sporem. My się nieustannie kłócimy między sobą i naprawdę istnieje przestrzeń dla feminizmu katolickiego jako jednego z wielu nurtów. Problem polega na tym, że go nie ma. Nieszczęściem polskiego katolicyzmu jest to, że osoby, które zaczynają myśleć równościowo, najczęściej odchodzą od Kościoła. Mam wrażenie, że Kościół instytucjonalny coraz bardziej wzmacnia wojnę kulturową, która się toczy, ustawiając was, postępowych katolików, w roli milczących zakładników.
Wy musicie mówić, że jest was więcej niż by wynikało z liczby czytelników „Tygodnika Powszechnego”. Ja z tymi osobami gadam codziennie na placach zabaw. Myślisz, że rozmowy, na których opiera się moja książka, były przeprowadzone wyłącznie z ateistkami? Nie! Ten podział trzeba przełamać. Ale to nie my – ja z Magdą Środą, Kingą Dunin czy Kazią Szczuką – to przełamiemy. Myśmy się wiele lat temu pożegnały z Kościołem, albo też nigdy w nim nie byłyśmy. Ja jestem o tyle ciekawym przypadkiem, że jestem wychowanką KIK-u. Moja etyka seksualna ukształtowała się w rozmowach z legendarną postacią KIK-u, księdzem o przydomku Słoń. Ale katolicki feminizm muszą robić dziewczyny które czują się związane z Kościołem. Musicie ten Kościół zmieniać.

Ojcostwo
 
Zmieńmy temat na bliższy twojej książce. Chciałabym porozmawiać o tym jak „matka feministka” widzi rolę mężczyzn.
Spokojnie, jako feministka muszę jednak zacząć od kobiet. Część feministek krytykuje tę książkę, bo uważają że nadmiernie idealizuję rolę macierzyństwa w życiu kobiet i kobiecej opieki w życiu społecznym. Uważają że my to mamy demistyfikować, nie wspierać. Ale ja uważam, że teraz jest czas na to, by o tej opiece, trosce, miłości poważnie porozmawiać.  Może dlatego, że bardzo świadomie się o moje dziecko starałam. I bardzo świadomie walczyłam o każdą minutę z nim. Czas z dzieckiem to jest nasze prawo, wielka przyjemność, nie tylko obowiązek. O ojcostwie mówię dopiero w drugiej kolejności.
Prawdziwa polityka prorodzinna musi być przede wszystkim polityką równościową. Musi zapewniać rodzicom możliwość harmonijnego łączenia wychowania dziecka z pracą zawodową. W różnej mierze na różnych etapach jego życia.
Musi istnieć opieka instytucjonalna i trzeba w nią włożyć dużo więcej pieniędzy, niż to się obecnie robi. Jest pewien postęp, który starałam się z szacunkiem odnotować w mojej książce. Powstało w ostatnich latach dużo miejsc w żłobkach i przedszkolach. Ale jest też kuriozalna zasada, że osoby niepracujące nie mają prawa do miejsc w żłobkach. Co oznacza, że nie mogą iść do pracy i koło się zamyka. To jest na przykład sytuacja kobiet wielodzietnych, bo one nie mają żadnej szansy wyrwać się z udomowienia, z góry są przez państwo wepchnięte w taką sytuację. Chodzi o to, żeby to błędne koło przerwać.
 
A co z ojcami?
Trzeba ich umatczynić. Skłonić do podjęcia codziennej opieki nad dziećmi. Dać im szansę na budowanie więzi. Urlopy muszą być naprawdę rodzicielskie, a nie macierzyńskie. Trzeba zarezerwować fragment urlopu rodzicielskiego wyłącznie dla mężczyzn. Nie byłby obowiązkowy, ale niezbywalny: mężczyzna nie będzie mógł przekazać go matce. To jest rozwiązanie szwedzkie, które sprawiło, że dziś 80% mężczyzn korzysta tam z tych urlopów. Pewnie zawsze będzie te 20% mężczyzn o tradycyjnym sposobie myślenia albo nielubiących dzieci. Ludzie mają prawo do bardzo tradycyjnych wyborów. Tylko niech te wybory nie będą promowane przez państwo, bo w jego interesie leży równowaga opiekuńcza między kobietami a mężczyznami. W interesie państwa leży równowaga między zobowiązaniami opiekuńczymi kobiet i mężczyzn, bo tylko taka sytuacja prowadzi do pełnego dostępu kobiet do rynku pracy, a w konsekwencji do większej dzietności. Szwedki rodzą dziś najwięcej w Europie. Polki – najmniej.
 
Do tego, żeby ojcowie rzeczywiście zaczęli korzystać z urlopów, potrzebna jest też zmiana mentalności.
W tej kwestii jestem raczej optymistką. Stale obserwuję proporcję mężczyzn w stosunku do kobiet na placach zabaw. W ciągu ostatnich kilku lat bardzo się zmieniła na lepsze. Widuję tam facetów, których  niezbyt elegancko nazwalibyśmy „karkami”. Jeden łapie kolejne dzieci na zjeżdżalni, a obok stoi drugi i mu w tym pomaga. I nie ma w tym ani odrobiny zażenowania. Są ojcami i robią to, co ojciec ma do zrobienia. Z humorem i czułością. Dziesięć lat temu to by było nie do pomyślenia. Naprawdę zmienia się obyczaj. Mężczyźni w Polsce na masową skalę uczestniczą w porodach. To jest przełom na skalę światową. Poród to zawsze było tabu. Państwo musi wspierać dyskurs proojcowski, który nie będzie dyskursem ojca, który poklepuje dziecko po głowie i potem zamyka się w pokoju. Ale nie wolno też tego dyskursu poprowadzić tak, żeby on uwłaczał męskości. To jest bardzo delikatny teren. Trzeba aktywne ojcostwo promować jako fantastyczną formę męskości.
 
Na ile realna jest szansa na to, że w niedalekiej przyszłości pracodawca, zatrudniając zarówno kobietę, jak i mężczyznę, będzie tak samo „narażony” na wzięcie urlopu rodzicielskiego przez nowo zatrudnionego pracownika?
Tak samo nie będzie nigdy. Nawet bym się tego specjalnie nie domagała. Biologia więzi matka-dziecko jest tak zorganizowana, że dla większości ludzi to jest w ogóle nie do pomyślenia. Ale jeżeli urlop rodzicielski, ten roczny, rozłożymy na pierwszych siedem lat życia –  innymi słowy, pozwolimy ludziom brać go po kawałku –  to zupełnie zmieni się proporcja kobiet i mężczyzn biorących te urlopy. Państwo ma na to wpływ. Nie chodzi o to, żeby było pół na pół. Ale poszerzmy pole wyboru. Zróbmy tak, żeby kobiety miały dużo większy oddech, a mężczyźni dużo większą szansę na głębokie więzi z dziećmi. Myślę, że dojdziemy do proporcji urlopów 40% (mężczyźni), 60% (kobiety). To jest realny procent uczestnictwa mężczyzn w sferze prywatnej, a kobiet w publicznej. To nie jest po równo, ale też nie są to antypody. Jest wielką pułapką mówienie, że skoro nigdy nie będzie po równo, to nie ma do czego dążyć.
 
Macierzyństwo
 
Co feminizm ma do zaoferowania kobietom, które świadomie decydują się na to, żeby zostać w domu? Co myślisz o postulacie wypłacania pensji osobom wykonującym obowiązki domowe?
To jest ciekawa rozmowa. Na Kongresie pojawił się głos kobiety, która chciałaby, żeby praca domowa była wynagradzana nie na zasadzie ubezpieczenia, ale jako pensja. Urlopy wychowawcze i rodzicielskie działają na tej zasadzie, że państwo płaci nie za to, że opiekujesz się dzieckiem, ale za twoją wcześniejszą pracę. Jestem zwolenniczką ubezpieczeń emerytalnych dla kobiet, które wychowują zawodowo dzieci, natomiast płacenie tym kobietom za pracę domową jest dla mnie bardzo problematyczne. Po pierwsze: kto ma za to płacić? Jeśli podatnik, to znaczną część podatników stanowią kobiety, które jednocześnie pracują zarobkowo i wychowują dzieci. Czyli wtedy ich praca opiekuńcza staje się nieważna. W takim modelu państwo promowałoby pracę opiekuńczą kobiet, które nie pracują zawodowo. Jest to nawet wbrew interesom państwa, bo statystycznie dzieje się tak, że równość na rynku pracy jest budowana nie poprzez dowartościowywanie tradycyjnych ról, ale otwieranie mężczyzn na role tradycyjnie kobiece. Pomysły płacenia za pracę domową budzą mój duży sprzeciw, choć chętnie wysłucham argumentów przeciwnych, solidnych, ekonomicznych.

Niewątpliwie takie rozwiązanie mogłoby prowadzić do tego, że w jeszcze większym stopniu kobiety byłyby zamykane w domach.
Właśnie. To jest wspieranie tradycyjnego modelu. Natomiast postulatem feministycznym jest dowartościowanie tej pracy w formie świadczeń emerytalnych i ubezpieczeń. To jest pytanie dla ekonomistów: jak kobietom, które nigdy nie pracowały zawodowo, zapewnić świadczenia macierzyńskie na pierwszym etapie niemowlęcym dziecka. Na zachodzie te świadczenia są dużo bardziej rozbudowane, kobiety czują się dużo bezpieczniej, kiedy decydują się na dziecko. W Anglii toczy się nawet debata, czy świadczenia te nie produkują większej liczby ciąż nastoletnich. Uważam, że lepiej przeholować w opiekuńczości, niż obawiać się, że opiekuńczość zostanie wykorzystana. Państwo musi regulować rynek.
To prawda, z którą Kongres Kobiet będzie musiał się zmierzyć – feminizm, który bierze pod uwagę prawa rodziców, nie może być feminizmem neoliberalnym. Można z pozycji neoliberalnych walczyć o wolność, na przykład o prawa reprodukcyjne, można walczyć z przemocą w rodzinie, można walczyć o dostęp do władzy, ale o prawa rodzicielskie z tej pozycji się nie zawalczy. Bo prawa rodzicielskie to „teren” państwa opiekuńczego. Są próby argumentowania w stylu „zatrudniaj matkę, bo matka to świetny pracownik”, „ona jest tak zdesperowana, żeby to dziecko wyżywić, że możesz ją wyzyskać, ile chcesz”. To nie jest nasza argumentacja.
 
Książka
 
Jaka jest w takim razie rola twojej książki?
Jak to jaka? Ma się dobrze czytać. Ma sprawić ludziom przyjemność. To nie jest książka wojowniczki, która nic tylko tłucze swoje postulaty. To jest zbiór felietonów i esejów. Książka obyczajowo-podpatrująca świat, a trochę też osobista, bo jednak sporo piszę o sobie. Opisuję, o czym się gada przy piaskownicy. Co mówi mały chłopiec po obejrzeniu kreskówki o Bobie budowniczym. Jak to jest być z małym dzieckiem w polskim szpitalu. Jak to jest być kobietą, która strasznie chcę być z dzieckiem, a jednocześnie strasznie chce, i przy tym trochę musi, być w pracy.
Interesują miejsca rozdarcia, konflikty, które nie dają się ostatecznie rozwiązać. I tu się zaczyna polityczność tego, co piszę. Otóż konflikt między macierzyństwem a pracą został w Polsce całkowicie sprywatyzowany. Dostaję masę listów od kobiet, które opowiadają mi ze szczegółami, jak się z tym konfliktem zmagały. Naszym zadaniem jako feministek macierzyńskich, czy jako kiełkującego ruchu rodzicielskiego, jest usłyszeć te historie. One muszą zostać opowiedziane. Zanim wkroczy tu faza polityki społecznej, musimy się naprawdę wysłuchać. To się musi wylać. Jak się wyleje, trzeba zobaczyć, jakie są najważniejsze sprawy i je upolitycznić. Ten konflikt nie zostanie całkowicie rozwiązany, ale jednocześnie to nie może być wyłącznie naszą sprawą.
 
Spotkałam się z głosami, że konflikt między pracą a macierzyństwem jest normalny, niewiele da się z nim zrobić, dlatego nie warto nawet o nim rozmawiać.
To chyba od mężczyzn to słyszysz, bo kobiety o tym rozmawiają nieustannie. To jest kluczowa sprawa w ich życiu. A myśląc trochę szerzej: współczesne społeczeństwo na tak postawiony problem, że to jest naturalne, że kobieta przez dziecko wypada z obiegu, reaguje odmową udziału w reprodukcji. Nie jestem wielką fanką pronatalizmu, baby boom robiony dla narodu to nie moja bajka. Ale znam mnóstwo kobiet, które chcą mieć pierwsze, drugie, a nawet trzecie dziecko i uważają, że nie mogą sobie na to pozwolić. Pragnienie rodzicielstwa jest głęboko ludzkie i państwo musi to pragnienie wspierać na wszystkich etapach. Leczenie niepłodności, in vitro, usprawnienie adopcji, promowanie rodzin zastępczych – to jest forma rodzicielstwa, której w Polsce w ogóle się nie docenia. I kolejny etap – opieka. Jak to jest, że Polskę stać na Stadion Narodowy, a nie stać nas na to, żeby zapewnić opiekę przedszkolną i żłobkową wszystkim polskim dzieciom? To są porównywalne kwoty. A to, ile przeznacza się na rozgrywki sportowe, a ile na sprawy związane z rodzicielstwem pokazuje, co dla państwa jest priorytetem. Mam głęboką nadzieję, że w sprawach rodzicielskich uda stworzyć się wspólny front, w którym będą również katoliczki feministki.
 
***
O zdjęciach
Książka miała być ładna i miała być rozrywkowa. Jest skierowana do czytelniczek-matek, które coś podczytują na placu zabaw, ale nie mają za dużo czasu. Nie mówię tego z lekceważeniem, bo sama jestem taką mamą. Starałam się, żeby w książce były momenty wesołe, smutne, czułe, osobiste. Pomyślałam, że ważny jest element wizualny. Te zdjęcia nie są ilustracjami, ale czymś więcej. Odrębną opowieścią, głównie o ojcostwie. Ukazującą niesztampowe, ciekawe, intymne sytuacje z dziećmi. Bardzo zależało mi na tym, żeby nie były wyidealizowanym obrazem. Żadnych słodkich maluszków. Interesuje mnie obraz dzieci inaczej uchwyconych niż te z pudełka czekoladek. Autorami zdjęć byli: Anna Bedyńska, Wojtek Radwański, Bernard Osser (mój mąż) i Dominika Wróblewska.
 
Agnieszka Graff – anglistka, feministka. Współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca. Stypendystka Fundacji Fulbrighta. Członkini Krytyki Politycznej. Teksty naukowe oraz publicystyczne ogłaszała m.in. w „Res Publice Nowej”, „Kulturze i Społeczeństwie”, „Ośce”, „Zadrze”, „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”. Pracuje w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW i wykłada na warszawskich studiach podyplomowych Gender Studies. W ostatnich pracach zwraca szczególną uwagę na przenikanie się dyskursu płci z narracjami nacjonalistycznymi (np. antysemityzmem) i rasowymi. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazała się jej książka „Magma”.
Jeśli nie chcą Państwo przegapić kolejnych wydań naszego tygodnika, zachęcamy do zapisania się do naszego newslettera.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×